Alamo

Czyli całkowicie nieprawomyślny western

Autor: Michał Sołtysiak

Alamo
Nie jestem Amerykaninem, więc jedno jest pewne - nie czuje wagi bitwy o Alamo w 1836 roku. Podobnie jak Amerykanie nie czują pewnie więzi z Obroną Poczty Gdańskiej, albo lepiej - z Termopilami i Leonidasem. "Nie mój naród, nie moja wojna" - można by powiedzieć. Dla Amerykanów Alamo jest symbolem walki o wolność, gdyż to właśnie w tamtych czasach rodził się dzisiejszy kształt ich ojczyzny. Reżyser filmu John Lee Hancock nie dał im łatwego filmu, bynajmniej nie jest to taki panegiryk, jak słynny obraz Alamo z 1960. Rzekłbym nawet, że narodowy mit znacznie odbrązowiono. Miał być filmem oskarowym, niestety w tym samy roku była Troja, a być może w pokazywaniu ikon z historii USA jest też obrazem zbyt odważnym. Wybrałem ten film z półki w wypożyczalni nie bez przyczyny. Na pierwszy rzut oka jest to western, ale dość niezwykły, gdyż opowiada o śmierci herosów Ery Podboju Dzikiego Zachodu. Zanim był James Bond i Superman, byli tacy bohaterowie jak traperzy przeskakujący jednym skokiem Missisipi, którzy z pomocą wiernego noża zabijali niedźwiedzie grizzly, albo twardzi stróże prawa, którzy nawet ciężko ranni walczyli dalej. Mity o narodowych ikonach to też swoista fantastyka, kto wie czy czasem nie bardziej bajkowa. Alamo jest właśnie opowieścią o walce w imię wyższego dobra, jakim jest wolność i niepodległość USA, lub coś w tym guście. Główny wątek fabularny opowiada o bohaterskiej obronie amerykańskiego fortu na granicy z Meksykiem w 1836 roku. Bronili się w niej zarówno Teksańczycy (Amerykanie urodzeni w Teksasie) jak i Tejanos (czyli Meksykanie urodzeni w Teksasie). Ten podział w filmie jest naprawdę ważny. Obrońców było mniej niż dwustu. Oblężeniem zaś dowodził sam dyktator Meksyku - Antonie Lopez de Santa Anna, który przywiódł ze sobą ponad dwa tysiące ludzi. Pokazano tu także słynną bitwę pod San Jacinto. Miała on miejsce kilka tygodni po upadku Alamo, w której generał Sam Houston pokonał generała Santa Anne, dzięki czemu Teksas uzyskał niepodległość. Alamo jest ważnym miejscem z jeszcze jednego powodu. W jego obronie zginęło bowiem dwóch wielkich bohaterów USA - niejaki Dave Crockett i Jim Bowie. Podejrzewam, że Amerykanie nigdy nie zapomnieli tego Meksykanom. To tak, jakby Czesi zabili nam Zawiszę Czarnego. Mamy więc heroicznych obrońców, którymi dowodzi Jim Bowie (Jason Patric) ze swoim nieodłącznym nożem, wspierany przez młodego podpułkownika Williama Travisa (Patric Wilson), towarzyszy im jeszcze kongresman - traper, postrach niedźwiedzi i dzikich - Dave Crockett (Billy Bob Thornton). Naprzeciw nich jest zły Meksykanin, otaczający się iście wersalskim przepychem - generał Antoni Lopez de Santa Anna (Emilio Eschevarria). Gdzieś zaś w Teksasie przyjaciel Bowiego i Crocketta, generał Sam Houston (Denis Quaid) zbiera armię, by wspomóc ich w obronie fortu Alamo. Idealny punkt wyjścia dla amerykańskiej opowieści o patriotyzmie.

Tylko że wszystko tu jest nie tak. Bowie jest obłożnie chory i wie, że nie ma szans na wyzdrowienie. Crockett pojawił się w Alamo, nie wiedząc na co trafi. Houston nie może zgromadzić wojsk, a młody podpułkownik jest służbistą, gotowym za swe bohaterskie mrzonki zgubić wszystkich. Jedynie Santa Anna pasuje do stereotypów westernowych. Jest złym pyszałkiem, zepsutym do szpiku kości, nie szanującym życia swych żołnierzy. Dodatkowo, w Alamo są Meksykanie, dla których ta wojna nie jest do końca taka jasna. Nawet czarni niewolnicy w forcie wiedzą, że w Meksyku nie ma niewolnictwa, więc im nie zależy na wygranej. Pokazano wspaniale, ze cały ten konflikt to "wojna białych ludzi". Reszta ma problemy ze zrozumieniem tej walki. Mity są tu obalane jeden po drugim. Szczególnie Billy Bob Thornton jest wspaniały jako Dave Crockett - w sumie prosty traper, któremu los przeznaczył rolę ikony. Przez cały film pokazuje, jak bardzo ciężka jest rola prawie mitycznego herosa. Jest świetny, a jego Crockett trafia jak zawodowy snajper, zabija perfekcyjnie, ale widać w nim ciężar bohaterstwa. Podobnie Denis Quaid, jako generał Houston, jest perfekcyjnym przykładem człowieka czynu, dla którego polityka jest wielką przeszkodą i niezbyt dobrze radzi sobie z jej niuansami. Jednak na jego pozycji musi się z liczyć ze zdaniem siedzących bezpiecznie z dala od walk polityków. Jim Bowie zaś wie, że umiera i wcześniej chce pokazać podpułkownikowi Travisowi, o co chodzi w życiu. Niestety nie ma odkupienia, i choć na koniec młody oficer zaczyna coś rozumieć, to głupio ginie - jak to na wojnie bywa. Bowie i Crockett giną także, zadźgani bagnetami - nie tak jak powinni ginąć bohaterowie. Houston zaś do końca życia będzie musiał żyć z tym, że nie udało mu się dotrzeć na pomoc swym przyjaciołom. Pokazano w tym filmie zwykłych ludzi. Oczywiście nie udało się ustrzec amerykańskiej stylistyki, ale mówimy tu o ich największych herosach pierwszej polowy XIX wieku. Zaprezentowano też wojnę w jej brudnym wymiarze, nie tak jak w Szeregowcu Ryanie - epatując okrucieństwem, ale pokazując masę głupich i boleśnie zwyczajnych śmierci. Nikt nie jest tu krystalicznie czysty. Efekty specjalne i muzyka tylko to jeszcze uprawdopodabniają i uplastyczniają. Jest tu patos, ale odebrałem ten film jako rozliczenie się z mitem, odbrązowienie bohaterów jak z komiksów i czytanek. Nie wiem jak zareagowali na niego Amerykanie - mogli być zdruzgotani.

Oprócz nie zawsze pasującego patosu, nie ustrzeżono się także innych błędów. Film czasem traci tempo, a pewne sceny zdają się być bardzo sztuczne. Dodatkowo w tej opowieści o ludziach, zły generał Santa Anna zdaje się nie pasować - jest zbyt stereotypowy. Nie ma żadnej dobrej cechy, a gdy przejrzeć sceny niewykorzystane z dodatków, jest jeszcze bardziej sztampowy. Polecam Alamo jako film o ludzkiej stronie bohaterstwa, o rozliczeniu z mitem obrosłym komiksowością. Czasem warto obejrzeć coś z innej półki niż fantastyka rozrywkowa, ale również mówiące o rzeczach fundamentalnych. Na koniec muszę się jeszcze przyznać, że całkowicie nie rozumiem, czemu ten film nie wszedł do kin. Naprawdę na to zasługiwał. Obejrzyjcie go na jak największym ekranie, by docenić bardzo realistyczne sceny batalistyczne i zobaczyć jak to naprawdę jest być Bohaterem Dzikiego Zachodu. Polecam.

Tytuł: Alamo (The Alamo)
Reżyseria: John Lee Hancock
Scenariusz: Leslie Bohem, Stephen Gagham, John Lee Hancock
Obsada: Denis Quaid, Billy Bob Thornton, Jason Patric, Patrick Wilson, Emilio Eschevarria
Muzyka: Carter Burwel
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2004
Czas projekcji: 137 minut