» Blog » Ain't no grave, czyli mój pierwszy scenariusz i odkrywanie Ameryki
16-04-2012 23:08

Ain't no grave, czyli mój pierwszy scenariusz i odkrywanie Ameryki

Odsłony: 32

Ain't no grave, czyli mój pierwszy scenariusz i odkrywanie Ameryki
Wiem, że część z Was strasznie nie lubi jak notka blogaskowa linkuje do innej notki blogaskowej, ale zrozumcie: napisałam scenariusz w wordzie, w wordzie go sformatowałam, z linkami do piosenek i wszystkim. I kiedy pomyślałam o polterowym edytorze, stwierdziłam, że szybciej i wygodniej będzie jak skołuję byle co na blogspocie i wrzucę tam. Toteż jeśli ktoś z Was ma ochotę na przygodę do Deadlands (nie znam przeładowanych Deadlandsów, jeno pierwsze i, patrząc na stan mego portfela, długo nie poznam, ale przygoda jest ogólnowesternowo-ogólnosensacyjno-ogólnohorrorowa, toteż powinna się sprawdzić, zresztą jest robiona pod SW i na SW graliśmy), to jest ona tu. Pomijając wszystko, ma fajne piosenki Tu zaś będą moje rozmyślania okołoscenariuszowoprowadzące, żeby wilk był syty i owca cała. Na to jest i tak większy popyt niż na scenariusze, no i będziecie mieli okazję żeby się na mnie powyzłośliwiać, bo doszłam do wniosków, które większośc ludzi pewnie ogarnęła w góra trzecim roku swojego grania (jeśli nie macie ochoty na banały, to nie czytajcie ;) ).

Stanęłam niedawno przed wyzwaniem. Wyzwanie polegało na tym, że zorientowaliśmy się, że niedługo (w czerwcu) minie rok od naszej ostatniej sesji i TRZEBA COŚ Z TYM ZROBIĆ. Problem w tym, że ja (oczywiście, że ja, owszem, były nieśmiałe pomysły żeby może poprowadził ktoś inny, bo jak policzę wszystkie sesje, które zagrałam w życiu, to nie jestem pewna czy będzie ich dwadzieścia, więc zasadniczo chciałabym trochę pograć, ale jedyne co wynikło z tych pomysłów to rzeczona dramatyczna przerwa) wyspecjalizowałam się w sandboxowych kampaniach opartych na historiach postaci graczy, a tymczasem rozegranie kampanii jawi się obecnie niemal niemożliwością. Ba, poświęcenie na grę dwóch spotkań - jednego na postaci, a drugiego na sesję jawi się wyzwaniem niezwykle wręcz trudnym.

Okazało się więc, że muszę wymyślić scenariusz, w który może zagrać dowolna grupa postaci, o których dowiem się czegoś maksymalnie godzinę przed sesją i które się nawzajem nie znają.

Ja wiem, że to zasadniczo normalne, ale nie pamiętam kiedy - i czy kiedykolwiek - coś takiego robiłam. Jak już miałam prowadzić obcym ludziom z postaciami wymyślonymi dziesięć minut przed sesją, to improwizowałam, czasem wychodziło, czasem nie (częściej tak, pochwalę się), ale ogólnie rzecz biorąc nie wymyślałam takich rzeczy, bo jak mam coś wymyślić to muszę mieć jakąś pożywkę dla mózgu, podstawę, wokół której coś buduję, ograniczenie, no cokolwiek. A nie "wymyśl przygodę do Deadlands". Kurde, kocham Deadlandsy miłością szczerą i prawdziwą, uwielbiam ich klimat i nawet kiedyś wygrałam o nich jakiś konkurs, ale tam może się zadziać WSZYSTKO, skąd ja mam wiedzieć co się zadzieje tym razem?

Za każdym razem kiedy mam wymyślić coś do DL, zaczynam od muzyki. Zasadniczo zawsze zaczynam od muzyki do sesji, czasem zamiast sesji mam kilka świetnych kawałków, które nie nadają się do puszczenia na niej, bo wszyscy zaczną słuchać zamiast grać, ale przy DL jest to specjalny rytuał ze względu na fakt iż Sting napisał kiedyś trzy polecanki Deadlandowe, od których zawsze zaczynam. Pewnie powinnam się zorientować, że moje myśli zawsze idą tym samym torem (słucham Gamblera i widzę saloon), ale trudno.

Toteż posłuchałam Gamblera, zobaczyłam saloon, stwierdziłam, że wspólna wygrana/bądź przegrana w pokera to jest niezły motyw na start i zaczęłam kombinować.

Ostatecznie - oczywiście - przygoda nie ma z tym nic wspólnego, ale po raz pierwszy odkąd pamiętam wyszło z tego coś nowego, coś, w co faktycznie może zagrać każda postać i w czym nie trzeba się napinać i naciągać prawdopodobieństwa żeby zadziałało. Nie widziałam opcji żeby moi gracze mnie zaskoczyli - akurat prowadziłam dwójce, którą znam doskonale, jedno i drugie wychowałam erpegowo.

Kiedy prowadzę, zawsze mam problem z początkiem sesji. Czasem nie przechodzi mi do końca, ale to się zdarza coraz rzadziej, szczęśliwie. Nie jestem w stanie zacząć z kopyta, mocne otwarcia są poza moim zasięgiem, gubię słowa, nie potrafię się wczuć, ogólnie bida z nędzą, naprawdę. Potem z reguły łapię flow (jestem szczególnie dumna z moich NPCów), ale początki są straszne. Zawsze myślałam, że to dlatego, że prowadziłam kampanie - jeśli coś musiało się zacząć to pierwsza z serii sesji, potem na początku czekałam co zrobią gracze... Ogólnie w moim, powiedzmy "nowożytnym" erpegie zawsze czekałam co zrobią gracze i bardzo rzadko zdarzało mi się być stroną aktywną. Świat raczej reagował niż zmuszał do reakcji.

Okazało się, że kiedy świat zmusza do reakcji też lamię na początku - wymyśliłam sobie megaklimatyczniemroczną scenę na początek i powiedzmy, że to nie była najlepsza scena w moim życiu... Ale była i - o dziwo - gracze na nią zareagowali zamiast zrobić "eeee" (tego się chyba zawsze boję, że ja opiszę scenę, a oni powiedzą "ale o co ci chodzi właściwie?"). I, oczywiście, zrobili dokładnie nie to, co myślałam, że zrobią.

I wtedy fakt posiadania scenariusza zaskoczył mnie po raz pierwszy. To znaczy, zawsze byłam zdania, że jeśli gracze zrobią coś, czego scenariusz nie przewiduje, to sesja się rozłazi (w związku z czym nie przewidywałam niczego). Tymczasem okazało się (że wymyśliłam fajną przygodę, co powinnam przewidzieć, bo jestem przecież cudowna), okazało się, że wystarczy przestawić parę klocków (zamiast przeprowadzać szybką, chaotyczną analizę wszystkiego, jak to zwykle robię) i wiem, co się dzieje.

Byłam z siebie taka dumna, że aż Was z wrażenia zarzucam pełną truizmów notką, jak widać ;)

W każdym razie odkryłam (po prawie dziesięciu latach erpegowania...), że scenariusz to nie plan przebiegu sesji (dlaczego ta nazwa jest taka myląca?), że można go zrealizować na mnóstwo różnych sposobów i że nie wszystko, co jest w nim zawarte musi zostać zrealizowane, żeby wyszła fajna sesja. I w ogóle - odkryłam, że scenariusze mają sens. A poza tym mój spodobał mi się tak bardzo, że wzięłam moje chaotyczne notatki, przekułam je w wordowski plik i uznałam, że jestem strasznie ciekawa jak by to wyglądało w wykonaniu kogoś innego. Albo jakbym to poprowadziła innej drużynie (przez cały ten czas uważałam, że to głupota, oszustwo i strata czasu, prowadzić komuś coś, co już się kiedyś prowadziło).

Tak oto, moi drodzy, po dziesięciu latach grania Eva odkryła scenariusze do RPG. Mam nadzieję, że jesteście ze mnie dumni.

Na fotce chaos, który był na początku. Każda moja sesja mniej więcej tak wygląda kiedy zaczynam ją wymyślać - tak, jak pisałam, składa się to głównie z tytułów piosenek.

PS: A w ogóle to uważam, że nie istnieje bardziej deadlandowy tytuł piosenki niż "Ain't no grave (can hold my body down)" ;)

Komentarze


Szponer
   
Ocena:
0
Haha, moje scenariusze też tak wyglądają (może kobiety już tak mają?:P). Ja mam tak, że jak już usiądę i naprawdę rozpiszę sobie scenariusz, to zdecydowanie łatwiej mi się go modyfikuje w trakcie gry, kiedy gracze zrobią coś fajnego/niefajnego.

I w ogóle to też lubię zaczynać od muzyki (pewnie też dlatego, bo kobiety tak mają;))
16-04-2012 23:15
Eva
   
Ocena:
0
Zaczynanie od muzyki jest super, jak sesja nie wyjdzie, to można sobie przynajmniej posłuchać ;) Jakkolwiek moi gracze doprowadzali mnie swego czasu do szału komentowaniem soundtracków w trakcie sesji. Korzystałam głównie z ścieżek dźwiękowych z gier i niestety wrzuciłam tam Soul Reavera, a miałam ciężkich fanatyków w drużynie :D Kiedyś zagroziłam, że jak nie przestaną, to będę lecieć po sztonach, ale nie podziałało :(
16-04-2012 23:21
Szponer
   
Ocena:
0
Dlatego unikam popularnej muzyki albo takiej, którą moi gracze na pewno znają (know your enemy!:>). Z reguły kończy się na tym, że przed każdą nową kampanią szukam czegoś odpowiedniego i mało znanego :P Czasem zabiera mi to aż za dużo czasu... ;)
16-04-2012 23:31
Eva
   
Ocena:
+1
I potem jest soundtrack, ale nie ma kampanii, znam to :D
16-04-2012 23:34
Szponer
   
Ocena:
0
Oj tam oj tam, to nieistotny szczegół.
16-04-2012 23:41
Tyldodymomen
   
Ocena:
+2
Biednej Ewie grać nie dadzą;d Możesz zagrać u mnie- rola PięknejZłejiWrednej Szamanki/Carodziejki/Zielarki (1) z deColtem Manhunterem w ręku w ponurym świecie niebezpiecznych przygód czeka :D

Ps zdrowa konkurencja zadziałała, panie się uaktywniają.

(1) Typologia za: Krzysztof "zigzak" Raczyński, Kobiety w RPG - okiem zza barykady [ http://polter.pl/zigzak,blog.html?13426 ] dostęp 17.04.2012
17-04-2012 02:03
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Dwie uwagi na szybko, bo w pracy nie mam czasu czytać dokładnie scenariusza (ale to nadrobię):

1) Moim zdaniem, zgodnie z regułami zapożyczeń do języka polskiego powinno być "Deadlandsów", a nie "Deadlandów". Rzeczowniki z języka angielskiego, które najczęściej w oryginale są w liczbie mnogiej zachowują zazwyczaj "s" na końcu mimo, że dostają też sufiks liczby mnogiej w języku polskim. Na przykład mówimy "czipsy" a nie "czipy" (chyba że komputerowe), "jeansy" a nie "jeany", "Beatlesi" i "Rolling Stonesi" zamiast "Beatlowie" i "Rolling Stoni". I tak dalej. Ergo, Deadlandsy a nie Deadlandy. Wiem, czepiam się ;).

2) Rozbawiło mnie określenie Deadlands: Reloaded jako Przeładowanych. Ja rozumiem zamysł, ale biorąc pod uwagę ilość reguł i regułek w DL Classic, jest coś zabawnego w opisaniu prostszego remake'u tych reguł jako "przeładowanego" ;). Nie żeby DL:C było niefajne...

3) Dobrze, że są ludzie grający w DL. To bardzo fajny system, choć ja prowadziłem go na tyle długo, że chyba wyczerpałem formułę.
17-04-2012 12:08
~Oddtail

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
A tak w ogóle, to ten komentarz tuż przed chwilą jest mój.
17-04-2012 12:09
Eva
   
Ocena:
0
1) Pewnie powinno ;) "Deadlandy" mi ładniej brzmią wprawdzie, ale zaraz popoprawiam, dzięki.
2) Zupełnie mi to znaczenie nie przyszło do głowy ;) Zwłaszcza, że scenariusz jest w sumie, jako rzekłam, na SW, więc o mechanice w ogóle nie myślałam. Znaczy, ta z DL:C mi się podoba, ale ogólnie próbuję siebie i graczy nauczyć SW po pierwsze, a po drugie walka jest tak z dziesięć razy lepsza niż w Classic moim zdaniem ;)
17-04-2012 12:36
GRAmel
   
Ocena:
+1
Mysmy chyba nazywali to Deadlans: Przeladowanie. Ale moge sie mylic, ostatnio mam zly czas.
17-04-2012 15:46
Kot
   
Ocena:
0
Przygoda całkiem niezła. Klasycznie Deadlandowa. :)
17-04-2012 19:25
38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Scenariusz ciekawy tylko że strasznie się dłuży, a niewiele się dzieje.
Jesli to kiedys poprowadzę (a swoje Deadlands-in-a-box odbieram jutro) to zamienię indian zabitych w miasteczku na wędrujących Mormonów, a mapa będzie prowadzić do jakiegoś miejsca wskazanego w Ksiedze Mormona. Naznaczanie będzie w formie krżyża na czole. Klątwę zaś uwolnią z Miejsca-Na-Mapie mordercy Mormonów.
Oczywiscie indianie tez będą, beda albo przeszkadzajkami, albo sojusznikami, ktorzy znaja Zło ktore mieszka w Miejscu-na-Mapie i mogą pomóc je pokonać.
Aha, proponowalbym rowniez by Zło pozarlo dusze trójki morderców i obrociło ich przeciw miasteczku - jesli nie zostaną powstrzymani, wjadą do miasteczka i zrobią rzeź, wspierani magią Zła.
17-04-2012 19:27
Eva
   
Ocena:
0
@Kot: Dzięki :) Taką chciałam :) Znaczy, jak człowiek gra jednostrzała w Deadlandsy i to jest pierwsza sesja od dłuższego czasu, to nie celuje w zabawę z konwencją, oryginalność i odkrywanie nowych aspektów a w konwencję i stare aspekty właśnie ;)
Zresztą, tak naprawdę nigdy nie widziałam powodów by bawić się z konwencją DL, skoro ta, która jest, jest idealna ;)
@zigzak: U mnie tak zawsze ;) Znaczy, nie wrzucam specjalnie wielu stałych wydarzeń (ten scenariusz, to i tak jest rekord), ciężar akcji leży raczej na graczach. W sumie wypaliło, znaczy: dłużyzn w trakcie prowadzenia nie odnotowałam, ale wychowałam sobie bardzo aktywnych graczy (którzy, zamiast rozkminiać o co chodzi i szukać Indian, spakowali zapasy, pożyczyli konie i od razu pojechali do kopalni :D )
Mormoni też fajni, jakkolwiek lubię w tym scenariuszu przypadkowy motyw rasistowski - zabicie białego dla kasy to gruba rzecz, na którą O'Neil by się raczej nie zdecydował mimo całej podłości swego charakteru, bo po prostu mogłyby wyjść z tego kłopoty, a dobrze mu było w miasteczku, ale nad czerwonymi nawet się nie zastanawiał ;)). No i lubię też, że nie walczy się z nadprzyrodzonym, na nadprzyrodzone się oddziałuje ;) Anyway, jeśli poprowadzisz, to napisz jak poszło ;)
17-04-2012 19:29
38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Natomiast scenka z Eddiem (sorki, wiem że Nieumarły Rewolwerowiec nazywa się naprawdę inaczej, ale dla mnie zawsze będzie Eddiem) wypaśna i bardzo klimatowa. Najmniej podobają mi się telegramy od Indian i Eddie naznaczający po indiańsku.
17-04-2012 19:37
Eva
   
Ocena:
+1
Dzięki, scenka z Eddiem była pierwszym, co się wyłoniło z chaosu i widziałam, że to było dobre :D Anyway, on, jako podlec, był jeno pionkiem martwych Indian, dlatego zaznaczał po indiańsku (nie rozpisywałam się o ontologii i hierarchii duchów w scenariuszu, bo nie widziałam potrzeby ani miejsca ;) ), no i robił za trop. Telegram za to nie ma uzasadnienia, jest i już, pewnie jako pokłosie japońskich horrorów, w których Zło używa technologii ;)
17-04-2012 19:43
38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
No tak, "zabójcze dyskietki 4" i tym podobne "utwory" japonczyków wżerają się głęboko :)
17-04-2012 19:49
GRAmel
   
Ocena:
+3
Przygoda bedzie jutro zlinkowana na stronie, jezeli moge.
17-04-2012 23:07
Eva
   
Ocena:
0
Super :) Oczywiście, że możesz, jest mi bardzo miło :)
18-04-2012 00:17
Sting
    @Eva...
Ocena:
0
...cieszę się (ba, dumna mnie rozpiera), że moje notki stanowią dla Ciebie inspirację. ;]

Chyba nawet przezwyciężę swoje lenistwo, aby wyszperać coś jeszcze. :)
25-04-2012 23:35
GRAmel
   
Ocena:
+1
No dobra, nie udalo sie wczesniej. Ale jest :)
25-04-2012 23:57

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.