» Recenzje » Agresor #4/Tfur #4

Agresor #4/Tfur #4


wersja do druku

Agresor versus Tfur


Agresor #4/Tfur #4
Ostatnio trochę przycichła. Nie rozpala serc komiksiarzy udzielających się na internetowych forach. Czas delikatnie wyciszył tęsknotę, której na imię Produkt. Jeszcze do niedawna temat nie schodził z pierwszych stron serwisów, a wyznawcy tego najbardziej kultowego polskiego magazynu komiksowego nie ustawali w pytaniach, czy ktoś, gdzieś, kiedyś wskrzesi legendę. Z czasem, gdy Michał 'Śledziu' Śledziński poświęcił się pracy zawodowej i przypominał o sobie pojedynczymi Osiedlami, gdy KRL stworzył Ligę dla Egmontu, gdy Clarence wydał Josephine w Mandragorze, gdy Minkiewiczowie czesali kolejne nagrody za wilqa, stało się jasne, że to już koniec. Pozostały wspomnienia.



Runda 1, czyli korzenie

I postproduktowy bakcyl, który wciąż sprawia, że znajdują się ludzie chcący wskrzesić dawne czasy. W październiku, na Międzynarodowy Festiwal Komiksu w Łodzi, ukazały się dwa komiksowe ziny, które wprost odwołują się do Produktowej tradycji. Tfur już na okładce lojalnie informujący, iż został "namaszczony przez Pro Crew" oraz Agresor, z którego kolorowej oprawy machają do nas m.in. Śledziu i Marek Lachowicz. Tfur ukazuje się nieregularnie od roku 2002, celując zawsze w większe imprezy, takie jak WSK czy MFK. Początkowo liczył zaledwie 32 strony w czerni i bieli, teraz dobił już do setki, ale wciąż jest to produkcja w formie przypominająca undergroundową broszurkę powielaną na ksero. Agresor od roku 2004 wyewoluował z formuły nieregularnie zamieszczanego internetowego periodyku i wydostał się na MFK na wolność w postaci drukowanej. 62 strony, kolorowa okładka i środek, niezły papier. W Łodzi oba tytuły spotkały się z okazji swojego czwartego wydania.

Runda 2, czyli tu i teraz

Agresor uczynił krok w stronę, w jaką mógł podążyć Produkt. Zdecydowano się na kolory, które w części komiksów wypadają świetnie (pierwsze strony Transcendence czy short Śledzia Zwierzaki domowe), w innych zaś - ze względu na przeciętną jakość druku i wykonania - psują całe wrażenie. Tak stało się chociażby z Dragonem (prawidłowy tytuł powinien brzmieć zresztą Dagon) spółki Rafał Pleśniak - Bernard Grzybowski, w którym rozmyty, pikselowaty gradient z photoshopa odbiera chęć zagłębienia się w lekturę. W Tforze ze względu na mniejszy format i czarno-biały druk pikseloza nie razi aż tak mocno, choć w przypadku Zwierzyny rozmyte kontury męczą oko.

Ale nie ma się co oszukiwać, iż o popularności Produktu świadczył wysoki poziom edytorski i pełna korekta ortograficzno-gramatyczna, której agresywni tfurcy również raczej nie uznają za wartość samą w sobie. Kto wie, być może ignorowanie zasad pisowni polskiej jest nawet elementem niezbędnym dla funkcjonowania niezależnego pisma. Ale nawet obecność na liście płac profesora Miodka, twarda lakierowana okładka i gruby kredowy papier nie wystarczyłyby, gdyby w środku nie znajdowało się coś uzależniającego, a całości nie przenikał klimat, w który chciałoby się wsiąkać.

Agresor ma trzy atuty.
Pierwszy to Transcendence Michała Pyterafa. Przykuwa pierwszą stroną i wciąga następną, wrzucając w sferę skojarzeń związanych z Akirą. Co prawda czarno-białe strony osłabiają początkowe wrażenie (trudno również wyjaśnić, co spowodowało zmianę czcionki między planszami), ale opowieść zaczyna się interesująco i warto byłoby sprawdzić, na ile autor jest w stanie skorzystać z odniesienia do Otomo i dodać coś od siebie.
Drugim jest przywoływany już Śledziu, który na potrzeby numeru narysował dwustronicową historyjkę utrzymaną w humorystycznym nastroju. Podsumowując: kolorki i fajne stworki, co składa się na przyjemną minutkę czytania. Trzeci atut stanowią cztery pionowe paski Marka Lachowicza i gościnny występ Gangu Wąsaczy. Sprawdzona marka gwarantuje kolejne dwie minutki dobrej zabawy.


Tfur również ma trzy atuty.
Przede wszystkim Piekłoszczyka z rysunkami Clarence’a Weatherspoona do scenariusza Sasoriego. Dobra parodia Hellboya w polskich realiach z solidnymi, twardzielskimi tekściorami i kadrowaniem w stylu Mignoli. Poza tym wyróżnia się Nibygdzieś ekipy podpisanej jako Marek z Lechem plus Dr Max – komiks, który aż prosi się o większy format i lepszy papier, a może i kolor. Mocno zakręcona historyjka, absurdalny humor, cytaty z klasyki. Trzeci plus Tfora może być równie dobrze jego największym minusem, a ocena zależeć będzie od wytrzymałości i tolerancji czytelników. Znany z łamów Produktu Filip Myszkowski zafundował bowiem nabywcom Tfora ostrą, pięćdziesięciostronicową jazdę bez trzymanki utrzymaną w stylistyce szkolnego zeszytu (z tym zastrzeżeniem, że jest to zabieg przeprowadzony na porządnym poziomie) wypełnionego przekleństwami, rysunkami członków i obrazami przemocy. Bezból to komiks bezlitosny i bezkompromisowy, w którym obrywa się każdemu z papieżem Janem Pawłem II (a może tylko stosunkiem do niego?) włącznie. Całość broni się w chwili, w której razem z autorem przekroczy się pewien próg absurdu i zaakceptuje prowokacyjny ton.

Pozostałą przestrzeń życiową obu magazynów zajmują rzeczy, które – choć niekiedy ciekawe, jak Wrota w Agresorze czy Zwierzyna albo Husaria w Tforze – nie zapadają w pamięć i stanowią tło dla bardziej udanych komiksów. Rolę tła dla nich pełnią zaś różne zapychacze i rozpulchniacze w postaci recenzji, tekstów o muzyce, seriach komiksowych i filmowych oraz słabsze komiksy, podpadające często pod kategorię „strefa kwasu”, która miała swoje pewne miejsce w Produkcie. Kwestią mocno dyskusyjną jest sens zamieszczania tego typu dodatków, choć, jak to się mówi: „tradycja rzecz święta, przeciw tradycji nic nie zwojujesz”.


Runda 3, czyli co dalej?

Pismo komiksowe musi wyróżniać się przede wszystkim jedną cechą: powtarzalnością w czasie, czyli, po ludzku, ustalonym cyklem wydawniczym. W innym przypadku pozostaje nieregularną zbieraniną komiksów, które akurat udało się zgromadzić w jednym miejscu i wypuścić pod wspólnym szyldem. Na tym polu minimalnie zwycięża Tfur, na który można liczyć od czasu do czasu na większej imprezie. Aktualnie na forum postproduktowym istnieje topik, w którym trwają przygotowania na marcowe Warszawskie Spotkania Komiksowe. Efekty tych przygotowań ujrzą (lub nie) światło dzienne za mniej więcej miesiąc. Tymczasem strona internetowa Agresora milczy od grudnia i na razie nic nie wskazuje na to, by w najbliższej przyszłości narodził się zapowiadany numer piąty. Co prawda pojawiają się przecieki o ambitnych planach ekipy Agresive Drawing, ale są to plotki nie mające wiele wspólnego z bystrym strumieniem informacji.

W Polsce pojawiło się i umarło co najmniej kilka magazynów komiksowych. W wielu z nich próbowano (wzorem zachodnich odpowiedników) prezentować dłuższe projekty w odcinkach, przywiązując tym samym fanów do tytułu. Efektem takiej, wrażliwej na rynkowe wstrząsy i nieprzewidziane okoliczności (np. bankructwa, znużenie ekipy redakcyjnej itp.) praktyki jest spora liczba komiksów-kadłubków, których zakończenia do dziś pozostają jedynie w głowach autorów. Ten los może również spotkać historie rozpoczęte w Agresorze, nic nie gwarantuje bowiem, iż kiedykolwiek dokończona zostanie manga Transcendece Michała Pyterafa lub Wrota Piotra Kaweckiego. Takich problemów nie mają czytelnicy Tfora, w którym żadnego komiksu nie kończy sakramentalne ciąg dalszy nastąpi. Może to i mniej ambitne założenie, ale w przypadku pism niekomercyjnych, skierowanych do wąskiej grupy odbiorców, zdecydowanie bardziej realistyczne.

Na koniec mała utopia, czyli Agresywny Tfur jako (w zamierzeniu) kultowe pismo idealne z nutką undergroundu, bez przeistaczania się w broszurkę reklamową, tak zwanego, "wielkiego wydawnictwa". Format A4, kolorowa, kartonowa okładka, grzbiet szyty i klejony, 100 stron na offsecie, cykl wydawniczy: dwa miesiące. Od jednej trzeciej do połowy to jeden lub dwa pełne, kolorowe (lub w części kolorowe) zamknięte komiksy. Resztę zajmuje kilka krótszych, zakończonych historii. Na deser parę kącików dla mniejszych serii humorystycznych. Na wypełnienie – jeśli ktoś tego naprawdę potrzebuje - recenzje, felietony, publicystyka. Żadnej muzyki i stref kwasów. Rysują najlepsi spośród tych, którzy jeszcze mają na to czas i nie prowadzą poważnej pracy zarobkowej. Oczywiście byłoby najlepiej, gdyby tworzyli za darmo, chyba że udałoby się osiągnąć sensowne zyski, a szansę przy okazji szansę otrzymywaliby obiecujący początkujący. Cena, naturalnie, przystępna, czyli - w naszej rzeczywistości składającej się z wybrednych czytelników - nie do określenia, ale gdzieś w przedziale miedzy 6 a 10 złotych polskich. I jeszcze kilka tysięcy wiernych fanów, którzy tych paru złociszy nie przepuszczą na fajki i piwo. Tymczasem wracamy na ziemię...

A na niej pozostaje nam czekać na Agresora, Tfora lub jakiś nowy projekt ludzi, w których po okresie inkubacji obudził się bakcyl zwany Produktem.




"Agresor" numer 4
Cena: 7 zł
Liczba stron: 62
Format: A4
Oprawa: miękka
Druk: kolorowy
Wydawca: AgresiveDrawing


"Tfur" numer 4
Cena: 10 zł
Liczba stron: 100
Format: 14 x 21 cm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: czarno-biały
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


~sroto

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
niezly tekscik

tylko ci "Mickiewiczowie" :D :D :D ale to pewnie nadgorliwosc WORDA
16-02-2006 11:31
Repek
    Dziękuję...
Ocena:
0
...za zwrócenie uwagi. Word płata figle.

Dziękuję też Johnny'emu za zwrócenie uwagi, że w spisie treści Agresora pojawił się błąd wypaczający nieco sens jednego z komiksów.

Pozdrawiam
17-02-2006 03:38

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.