Adolf H. - Ja wam pokażę

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Adolf H. - Ja wam pokażę
Nie wiem czemu Adolf H.: Ja wam pokażę! zakwalifikowano jako komedię. W obrazie tym próżno szukać czegokolwiek śmiesznego. Jedynie kilka scen, jak i samą postać tytułową określić można jako groteskowe.

W obrazie ścierają się dwa fronty, reprezentowane przez dwóch zgoła odmiennych bohaterów: karykaturalnego Führera i żydowskiego profesora, Alfreda Grünbauma. Drugi z nich, wybitny aktor, zostaje wywieziony z obozu, a następnie zmuszony do pomocy Hitlerowi w przygotowaniach do kolejnego przemówienia. A wszystko z powodu depresji, która dręczy Wodza, zabierając mu całą energię i pasję, z których słynęły jego wystąpienia. Owa niecodzienna współpraca, o dziwo, przynosi rezultaty, a jej ubocznym skutkiem jest rodząca się między mężczyznami przyjaźń. Problem w tym, że Grünbaum jest rozdarty. Wie, jaka jest jego powinność – wykorzystać okazję i zgładzić potwora, który skazał jego lud na zagładę. Nie jest jednak w stanie tego zrobić. Führer się przed nim otwiera, zdradza swoje tajemnice, opowiada o ciężkim dzieciństwie. Profesor dostrzega w nim bezbronnego człowieka, zmagającego się z demonami przeszłości, mimo iż dużo łatwiej byłoby dla niego, gdyby dostrzegał w nim tylko mordercę.

Problemem tego filmu nie był sam pomysł, ale podejście do niego. Obraz skupiający się na żydowskim profesorze, rozdartym pomiędzy powinność i przyjaźń, mógłby być interesujący. Niestety, Dani Levy, nie wiedzieć czemu, na siłę chciał zrobić z Adolfa H. komedię. Stąd też okropna rola Helge Schneidera, do tej pory znanego głównie z głupkowatych piosenek, której celem było iście kreskówkowe przestawienie postaci tyrana. Jeżeli była to próba nieśmiałej rehabilitacji Führera – nie powiodła się. Wszystko sprowadza się do kiepskich gagów, w stylu rozciągania nosa, szczekania jak pies, kąpieli z plastikowym pancernikiem, czy szopki, w której Hitler przedstawiany był jako manipulowane przez Goebbelsa dziecko. Na tym tandetnym tle wyróżnia się jedynie Ulrich Mühe, wcielający się w postać żydowskiego profesora – wyglądał, jakby na plan Adolfa H. trafił przez przypadek, gubiąc się gdzieś w drodze na zdjęcia do innego, dużo poważniejszego obrazu.

Bez owijania w bawełnę – ten film to gniot. Bez pomysłu, kiepsko wykonany, z wklejanymi gdzie popadnie archiwalnymi zdjęciami z wystąpień Hitlera, które pasowały jak pięść do nosa, a do tego z okropnymi efektami specjalnymi – bombardowany Berlin wyglądał jak sklecona naprędce makieta. Jeden Mühe filmu nie czyni.