» Fragmenty książek » Adamantowy pałac

Adamantowy pałac


wersja do druku

Prolog + rozdział 1


Adamantowy pałac
Prolog – Jehal Książę Jehal poczuł że smok wzbija się w powietrze. Skulony w sakwie, nie widział wprawdzie, co się dzieje wokół, ale to i tak było bez znaczenia. Czuł każdy krok zwierzęcia i wiedział, kiedy rozwinęło skrzydła. Miał wrażenie, że jego ciało stało się cięższe, gdy smok uniósł się w powietrze. Sakwa pachniała zepsutym mięsem. Jehal przez chwilę wiercił się, próbując ułożyć się jak najwygodniej. Zawsze czuł się nieswojo w małych pomieszczeniach, a zapach jeszcze potęgował to wrażenie. Zastanawiał się, do czego wcześniej używano tych sakw. Prawdopodobnie trzymano w nich przysmaki dla smoków. Czy właśnie to mnie czeka? Czy mam zostać smakołykiem dla smoka? Absurdalność tego pomysłu trochę go uspokoiła. Królowa Alifera była wprawdzie pragmatyczna jak każda władczyni, ale była też zakochana. Jehal wiedział, czym to się objawia, nawet w przypadku smoczej królowej. Wierzchowiec przestał się wzbijać w górę i zaczął szybować. Oficjalna wersja głosiła, że książę Jehal jest dziś niedysponowany. Dużo wysiłku kosztowało go symulowanie choroby, tak by choć na chwilę mogli zostać z królową sami. Teraz musiał tylko zaczekać, aż ona znajdzie jakiś pretekst, by oddalić się od swoich jeźdźców. Całe miesiące czekali na właściwą pogodę, by zyskać pół godziny prywatności. Poczuł skurcz w jednej stopie. Spróbował poruszyć palcami. Gdy mu się to nie udało, usiłował zmienić pozycję, tak by stopy były na dole, ale zanim skończył się układać, poczuł, że skurcz mija. W końcu zasnął. Gdy się obudził, miał nad głową szare pochmurne niebo. Wszystkie mięśnie nóg błagały, by je rozciągnął. Ziewnął i wstał, po czym uśmiechnął się szeroko. Lecieli bardzo wysoko, u samej podstawy chmur. Alifera ogromnie to lubiła. Jehal rozejrzał się, ale wokół nie widać było żadnych innych smoków. W końcu spojrzał na Aliferę. Oglądała się na niego z uśmiechem i miała szeroko otwarte oczy. Przez kilka miesięcy flirtowali ze sobą, wymieniając spojrzenia i drobne gesty, gdy nikt ich nie widział. Jehal odpowiedział uśmiechem. Cierpliwość się opłaciła. Teraz miał ją tylko dla siebie. – Książę Jehalu, twój ubiór wygląda trochę niedbale. Mężczyzna ostrożnie wygramolił się z sakwy i podpełznął do kobiety, wciąż pamiętając, że dzieli go od ziemi tysiące stóp. Głupio byłoby zajść tak daleko tylko po to, by zwalić się na łeb. – Pragnę cię. Tu i teraz. Królowa zaśmiała się, ale przez jej twarz przemknął wyraz podniecenia. – Nie wygłupiaj się. Natychmiast byśmy spadli. – To nieważne. – Nie pozwolił jej odpowiedzieć i przycisnął usta do jej warg. Jedna dłoń powędrowała w górę, aż zatrzymała się na karku, potem ześlizgnęła się o kilka cali. – Poluzuj uprząż – zaproponował. – Chcę jechać razem z tobą. Będę cię trzymał, a ty wypatruj miejsca do lądowania. – Dobrze – szepnęła. Zaczęli niezdarnie rozpinać klamry i paski mocujące jeźdźca do grzbietu zwierzęcia. W końcu uprząż opadła. Jehal uniósł kobietę i wdrapał się za nią na siodło. Przesunął dłońmi po jej ciele i poczuł, że przeszedł ją dreszcz. – Nawet nie wiesz, jak długo na to czekałam – westchnęła. Niespodziewanie mężczyzna uderzył ją głową między łopatki. Alifera zachwiała się i jęknęła z bólu, a gdy próbowała się odwrócić, wstał i zasypał ją gradem ciosów. W końcu zdołał ją zepchnąć z siodła, a gdy runęła w dół, wymachując rękami, Jehal znów usiadł w siodle, ścisnął udami grzbiet smoka i zapiął uprząż. Nie mógł uwierzyć, że tak łatwo mu poszło. Smok złożył skrzydła i zanurkował za swoim jeźdźcem – każdy smok łowiecki był tak wyszkolony – jednak nie był w stanie jej złapać. Mógł jedynie wylądować gdzieś w pobliżu i siedzieć tam, wzywając pomocy. Takiego upadku żaden człowiek by nie przeżył. Trzymając się mocno, książę nasłuchiwał krzyków Alifery, aż w końcu ucichły na zawsze. – Dokładnie to samo powiedziała twoja córka – syknął przez zęby. Pisklęce złoto Jeśli smoczy jeździec pragnie zdobyć nowego smoka do swojej aerii, winien rozpocząć od wysłania listu do jednego ze smoczych władców z prośbą o pozwolenie. Jeśli jeździec jest człowiekiem zapobiegliwym, dołącza do listu podarunek. Zwyczaj stanowi, że im hojniejszy jest dar, tym większe prawdopodobieństwo, iż petent otrzyma pozwolenie. Podarunek ten – zwany pisklęcym złotem – jest jedynie pierwszą z wielu opłat, jakie należy uiścić, zanim jeszcze wykluje się właściwy smok. Ale biorąc pod uwagę, że smoków rodzi się niewiele, a władcy bywają kapryśni, nigdy niczego nie można być pewnym. 1 Sollos Nadleciało ich trzech. Sollos patrzył, jak lądują na skraju lasu. Przybyli na grzbiecie smoka bojowego, po czym jeden został przy zwierzęciu, by je uspokoić, a pozostała dwójka ruszyła w kierunku drzew. Poruszali się szybko, pewnym krokiem. Sollos poczekał, aż miną jego kryjówkę, po czym w milczeniu podążył na nimi. Mieli na sobie pełne zbroje ze smoczych łusek, które robiły tyle hałasu, iż Sollos pomyślał, że równie dobrze mogliby wziąć ze sobą smoka. Oddychał spokojnie, podążając ich śladem. Wszystko szło zgodnie z planem, chyba że ludzie czekający na jeźdźców w ostatniej chwili się spietrali. Kilkaset kroków dalej teren przechodził w niewielki wzgórek zwieńczony ogromnym głazem. W dawnych czasach było to miejsce kultu, ale teraz całkowicie porosło lasem. Jeźdźcy wspięli się na wzniesienie i zatrzymali na szczycie. – A zatem jesteśmy – powiedział jeden z nich teatralnym szeptem. Jego towarzysz oparł się o głaz i wydobył krzesiwo. Sollos nie mógł uwierzyć w to, co widzi, a raczej wyczuwa. Idiota zapalił fajkę. – To prawie jak policzek – szepnął ktoś za jego plecami. Sollos na chwilę zamarł, jednak zaraz się odprężył. To był Kemir. – Są subtelni jak cios maczugą w sam środek twarzy. – Nie rób tego, kuzynie – syknął Sollos, niemal nie otwierając szczęk. Kemir podszedł tak blisko, że dotykał ustami jego ucha, i było to trochę nieprzyjemne. Jakim cudem tak się zbliżył, a on go nie zauważył? – Nie martw się. Stoimy pod wiatr, a ludzie, którzy ich wypatrują, są po drugiej stronie pagórka. Czekają tu już od jakieś czasu i trochę się niecierpliwą. – Pewnie dziwią się, że ta banda nie wleciała tu na grzbiecie smoka, łamiąc po drodze gałęzie. – Mnie też to zastanawia. – Co z tymi gośćmi po drugiej stronie? Jest ich tylko trzech czy więcej? – Ciągle trzech. Sollos powoli odetchnął. Nadal nie był pewien, co ma o tym myśleć. Otrzymał wyraźne rozkazy. Dwóch jeźdźców królowej Sheziry miało przybyć nocą w to miejsce, aby kupić coś, co miało zaszkodzić królowej. On i Kemir zostali wynajęci po to, by ich powstrzymać. Złoto, którym im zapłacono, pochodziło z kieszeni królewskiej marszałkini, ale gdyby ktoś odkrył ich plany, marszałkini wyparłaby się wszystkiego. Mężczyźni byli prostymi najemnikami i nie znali nikogo ważnego. – Widziałeś, co przynieśli? Kemir nie odpowiedział. – No chyba musieli coś przynieść? – Może tak, może nie, ale niczego nie widziałem. Może odwalą za nas całą robotę i wypatroszą tę dwójkę zdrajców, opróżniając im kieszenie. Szepty dolatujące ze wzgórza też nie pozwalały się domyślić, co to za tajemniczy towar; wiadomo było tylko, że ten zakup mógł kosztować obu rycerzy życie. Sollos miał zaczekać, aż spotkają się ze sprzedawcami, a potem dyskretnie wszystkich pozabijać. Jeźdźcy królowej mieli przy sobie sporo złota. Wysłannik marszałkini wyraźnie powiedział, że mogą je sobie zatrzymać, ciała zaś mają zostawić w spokoju. Ktoś znajdzie je dopiero rano, a wtedy Sollos obudzi się na swojej pryczy i będzie udawał bardzo zaskoczonego, że odważono się zamordować dwóch jeźdźców królowej. Wszystko ładnie, pięknie, ale przybyło tutaj trzech, a nie dwóch jeźdźców. – Jest jeszcze jeden – szepnął towarzyszowi. – Został przy smoku. Zapadła długa cisza. Sollos niemal wiedział, o czym myśli jego przyjaciel. – Chyba go puścimy, co nie? Najemnik przytaknął. Miało być tylko dwóch jeźdźców. Mając przewagę zaskoczenia, mogą razem z Kemirem wystrzelać ich po kolei, jednak trzeci, w porę ostrzeżony i ze smokiem u boku, jest poważniejszym problemem. – Co myślisz o tych ludziach? Nie o jeźdźcach, o tych drugich. Sprzedawcach. – Są zdenerwowani. To nie są wojownicy. Uciekną, nie będą walczyć. Trzeba ich szybko załatwić. Sollos zadrżał – usta Kemira wciąż dotykały jego ucha – i się odsunął. – Wkraczamy, kiedy mieszek przejdzie z rąk do rąk. Ja zajmę się jeźdźcem, który przekaże pieniądze, ty zastrzel tego drugiego. Ten, kto dostanie mieszek, też jest mój. Potem zajmiemy się resztą. Kątem oka Sollos dostrzegł jakiś ruch na szczycie wzgórka. Odepchnął Kemira i zaczął podkradać się bliżej, ściskając w ręce długi łuk ze smoczej kości. Była to bardzo stara broń wyrzeźbiona ze skrzydła jakiegoś potwora, prawdopodobnie smoka bojowego, zbyt duża i nieporęczna na tak niewielką odległość, ale przebijała każdą zbroję – zarówno stalową, jak i smoczą. – Macie to, o co prosiliśmy? – A wy macie pieniądze? – Najpierw pokażcie. Do rycerzy stojących na pagórku dołączyło trzech mężczyzn. Najwyraźniej uznali, że nie narobili jeszcze wystarczająco dużo hałasu, bo zaczęli się kłócić. Sollos przez chwilę rozważał, czy po prostu nie wejść na wzgórze i nie zasztyletować tylu, ilu się da, zanim w ogóle dostrzegą jego obecność. – Pokaż złoto, przyjacielu. Wtedy zobaczysz to, po co tu przyszedłeś. – Nie. Wy pierwsi. – Och, pokaż im pieniądze. Macie! Sollos ostrożnie założył strzałę na cięciwę. W świetle pochodni widać było, że jeden z jeźdźców trzyma w ręce coś przypominającego mieszek. Woreczek przeszedł z rąk do rąk i w tym momencie Sollos wypuścił strzałę. Zobaczył, że drugi z jeźdźców słania się na nogach. Nawet nie spojrzał, czy jego strzała sięgnęła celu, bo już wyjmował następną. Pochodnia rycerzy leżała na ziemi i wciąż płonęła, oświetlając twarze trzech obcych na szczycie wzgórka. Sollos znów strzelił. Tym razem celował nieco niżej. Strzała trafiła człowieka z mieszkiem w szczękę, odrywając mu połowę twarzy. Wyraźnie widział jego towarzyszy, którzy wciąż jeszcze nie zdążyli pomyśleć o ucieczce. Sollos upuścił łuk i rzucił się naprzód, wyciągając zza paska parę długich noży. Najdalej stojący kupiec runął nagle w tył ze strzałą Kemira w piersi. Ostatni rzucił się do ucieczki, ale Sollosa dzieliło od niego zaledwie kilka kroków. Najemnik skoczył naprzód i zatopił oba noże w plecach mężczyzny – jeden wyżej, drugi niżej. Okazało się, że to nie wystarczy, więc dla pewności poderżnął mu też gardło. Gdy wstał, zobaczył, że całą koszulę ma zakrwawioną. – Cholera. Jestem cały we krwi. – W takim razie lepiej nie zbliżaj się do smoka. – Jesteś pewien, że nie ma ich tu więcej? – Sollos pobiegł z powrotem do miejsca, gdzie rzucił swój łuk. Bez niego czuł się nagi. Kemir wzruszył ramionami. – Nigdy nie jestem niczego pewien. – Trzeba szybko stąd znikać. W pobliżu jest jeszcze jeden jeździec i jego smok. Idź i poszukaj mieszka. Patrzył, jak Kemir pochyla się i podnosi z ziemi sakiewkę z brzęczącą przyjemnie zawartością. – To mnóstwo pieniędzy. – Kemir zmarszczył brwi. – Jesteś pewien, że mamy wszystko wziąć? – Taka była umowa. Gdy Sollos podszedł bliżej, jego towarzysz właśnie podnosił z ziemi coś jeszcze. – Spójrz na to. – Odłóż to! To nie nasze! – Tak, ale chcę tylko zobaczyć. Sollos potrząsnął głową. – Zostaw to. Robimy dokładnie to, czego od nas oczekują, ani więcej, ani mniej. Ta prosta zasada była dla Kemira najwyraźniej niezrozumiała, bo często ją naruszał, sprowadzając na nich kłopoty. – Odłóż to – warknął Sollos, a wtedy Kemir oczywiście wcisnął mu znaleziony przedmiot do ręki. – Co to jest? – Nie wiem i nie chcę wiedzieć. – Sollos trzymał w ręku okrągłą zakorkowaną i zalaną woskiem fiolkę. W środku przelewał się jakiś płyn, którego w ciemnościach nie potrafił rozpoznać. Najemnik zmarszczył brwi. Jeśli to płyn, to bardzo ciężki. Potem przypomniał sobie, że nie chce o tym nic wiedzieć. Szybko położył buteleczkę na ziemi i chwycił Kemira za ramię, ciągnąc go za sobą.
  • * *
Dużo później, gdy Sollos i Kemir zniknęli już w lesie, spośród drzew wyszła kobieta i ostrożnie wspięła się na wzgórze, omijając trupy. Zatrzymała się w miejscu, gdzie stali najemnicy, podniosła buteleczkę i bezgłośnie odeszła. 2 Kailin Smok zatoczył krąg nad aerią i zaczął zniżać się do lądowania. Kailin natychmiast przerwał pracę i wyprostował się, by popatrzeć. Zmrużył oczy, próbując rozpoznać barwę smoka i inne charakterystyczne cechy. Wiedział, że zgromadzone wokół Łuski robią to samo, zastanawiając się: Czy to mój? Czy to ja go wychowałem? Sądząc po sylwetce, był to smok bojowy. Smoki łowieckie miały długie ogony, długie szyje i ogromne skrzydła, i, zdaniem Kailina, poruszały się z większą gracją. Smoki bojowe miały krótsze korpusy i mniejszą rozpiętość skrzydeł, jednak ważyły więcej i jadły za cztery. Ich barwy były spokojne, lekko przygaszone, podczas gdy smoki łowieckie miewały wyraziste kolory. Ich drzewa genealogiczne były uważnie monitorowane, partnerów dobierano starannie, a alchemicy ściśle kontrolowali ich dietę. Gdy wierzchowiec osiągał odpowiedni wiek, trenerzy uczyli je nosić siodło i uprząż oraz odczytywać sygnały jeźdźca. Reszta pracy spadała na barki Kailina i jego współtowarzyszy. Jeśli tylko przeżyli pierwszy rok, byli odpowiedzialni za karmienie, pojenie i wychowanie smoków. Nazywano ich Łuskami z powodu twardej i łuszczącej się płatami skóry. Większość z nich umierała na chorobę piskląt, która paraliżowała ich żywcem. Łuski rzadko dożywały sędziwego wieku. Jeśli nadlatujący wierzchowiec był smokiem bojowym, musiał to być jeden z podopiecznych Kailina. Mężczyzna patrzył, jak ląduje, schodząc z dużą szybkością, aż ziemia zadrżała. Zwierzę złożyło skrzydła i parsknęło, wydmuchując cienki język ognia. Teraz go rozpoznał. To był Mistral – jeden z ulubionych wierzchowców królowej Sheziry. Smok otrząsnął się, zrobił kilka kroków, po czym pochylił łeb prawie do ziemi. Kailin pomyślał, że wygląda na głodnego. Kilka najbliżej stojących Łusek podbiegło już, by odprowadzić go na padok. Ich zadaniem było pilnowanie, by smok nie znalazł się w pobliżu płodnych samic. Jeden błąd mógł zniweczyć lata starannej reprodukcji, a żaden człowiek na świecie nie odważyłby się rozdzielić pary kopulujących smoków. Samotny jeździec zeskoczył z grzbietu Mistrala, zamienił kilka słów z Łuskami, po czym podszedł prosto do Kailina. Była to sama królowa. Mężczyzna upadł na kolana i pochylił głowę. – Wstań, Łusko – rozkazała kobieta. Mężczyzna wstał niezgrabnie, ale nie odważył się podnieść głowy. – Jak się czuje Szabla? Szabla był jej ulubionym smokiem łowieckim. Kilka tygodni wcześniej przybył do aerii z pękniętym żebrem. Powiadano, że królowa zabrała go na polowanie i tam zaatakowała ich bestia podobna do opancerzonego słonia, tyle że z rogami. I że Szabla odgryzł mu głowę jednym kłapnięciem zębów. – Mniemam, że dobrze – odparł Kailin, próbując opanować drżenie głosu. – Wasza Świątobliwość zapewne wie, że to nie ja sprawuję nad nim opiekę. – Tak, tak. Jak sądzisz, kiedy będzie mógł wyruszyć na polowanie? – Gdybym to ja był jego opiekunem, błagałbym, by Wasza Świątobliwość zechciała dać mu jeszcze trzy tygodnie odpoczynku. Królowa postukiwała niecierpliwie stopą i Kailin zrozumiał, że nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Potem westchnęła głęboko. – A zatem będę musiała polecieć na Mistralu. A jak się czuje moja biała piękność? Śnieżyca, pomyślał Kailin. Nazywa się Śnieżyca. – Co powiedziałeś, Łusko? – Ja... Ja... – Kailin zająknął się nerwowo. – Proszę o wybaczenie, Wasza Świątobliwość. Odezwałem się nieproszony. Czy naprawdę powiedział to głośno? Nie był pewien. – Pytam: co powiedziałeś, Łusko? Mężczyzna drżał na całym ciele. Królowa miała ognisty temperament i wszyscy wiedzieli, co czeka tych, którzy ją rozzłoszczą. – Nazywamy ją Śnieżycą, Wasza Świątobliwość. – Kailin zamknął oczy, czekając na cios. – Niech będzie. Jak się miewa? – Wciąż... Wciąż jest piękna, Wasza Świątobliwość. – Mężczyzna czuł na sobie jej wzrok, ale sam nie potrafił na nią spojrzeć. – A zatem dopilnuj, by tak zostało. I naucz się powściągać język, Łusko. Jeszcze przed następną pełnią twój smok stanie się własnością księcia Jehala, a on nazwie go tak, jak uzna za stosowne. Pamiętaj, że książę nie jest znany ze swej łaskawości. – Zaśmiała się. – Jeśli będziesz miał pecha, może uznać, że jesteś szpiegiem – dodała i zostawiła drżącego mężczyznę w zagrodzie. 3 Zarządca aerii Shezira zapomniała o Łusce, gdy tylko odwróciła się do niego plecami. Za dwa dni miała się udać w daleką podróż, niemal z jednego końca Krain na drugi, a za dwa tygodnie miała się znaleźć w pałacu króla Tyana, gdzie będzie oczekiwał książę Jehal. Ona odda mu swą piękną białą smoczycę i rękę najmłodszej córki, a w zamian on ułatwi jej zdobycie władzy nad wszystkimi Krainami. A raczej nie będzie jej w tym przeszkadzał. Uśmiechnęła się na samą myśl o tym. Nie pierwszy raz na stanowisko rzecznika mianowano królową, nie zaś króla, ale od ostatniego razu upłynęło wiele lat. Zbyt wiele. Aerię wybudowano na zboczu góry, niemal pod ziemią, tak że z powietrza widać było tylko spaloną skałę, jałową ziemię i od czasu do czasu dymiące sterty smoczego nawozu. Oczywiście były też smoki – kilka z nich zawsze siedziało na skałach, a wokół krzątały się Łuski, siodłając zwierzęta, karmiąc je lub po prostu wyprowadzając na słońce. Jedyną budowlą na szczycie góry była masywna Wieża Strażnicza. Gdy królowa podeszła do bramy, odrzwia otwarły się gwałtownie i żołnierze wybiegli na zewnątrz, aby ustawić się w szeregu i zasalutować. Pośród nich był Isentine, zarządca aerii, od stóp do głów ubrany w złoto i smocze łuski. Shezira zatrzymała się przed nim, a on padł na kolana, by ucałować jej stopy. Zarządca wyraźnie się starzał. Królowa widziała, z jakim trudem wstaje, i poczuła złość, że niedługo trzeba będzie go kimś zastąpić. Isentine był lojalny i dobrze znał swój fach, znalezienie kogoś na jego miejsce mogło więc okazać się trudne. Ale jeśli nie może nawet porządnie się ukłonić... – Wstawaj, wstawaj! – syknęła pod nosem. – Tak jest, Wasza Świątobliwość – odparł mężczyzna. Był tak zmęczony, że zdawał się pokonany. – Zarządco. – Zmusiła się, by przywołać na twarz uśmiech, i położyła mu dłonie na ramionach. – Twój wzrok najwyraźniej poprawia się z wiekiem. Założę się, że widziałeś mnie już z daleka. Zarządca skłonił się lekko. – Żyję po to, by ci służyć, Wasza Świątobliwość. – I robisz to znakomicie. Słyszałam, że mamy kolejne pisklę. Powinnam je obejrzeć? – Obawiam się, że nie, Wasza Świątobliwość. – Isentine szedł o krok za prawym ramieniem królowej. – Nie przyjmuje pokarmu i marnieje w oczach. – Znowu? – W głosie Sheziry zabrzmiała irytacja, co jeszcze bardziej ją zdenerwowało, gdyż królowa nie powinna sobie pozwalać na takie fochy. – Przykro mi, Wasza Świątobliwość. – To już trzecie z ostatniej czwórki. To niesłychane. Zarządca aerii bez trudu dotrzymywał jej kroku i kobieta doszła do wniosku, że może jednak zostało w nim trochę życia. – To rzeczywiście niesłychane, jednak alchemicy zapewniają, że od czasu do czasu może się zdarzać. Twierdzą też, że to nie potrwa długo. – A ty im wierzysz? – Shezira potrząsnęła głową. – Nie, nie odpowiadaj. Jedno pisklę miesięcznie – tylko tego od ciebie wymagam. Jedno miesięcznie. Ale nie dlatego tu przychodzę. – Minęli już szpaler żołnierzy, przeszli przez bramę i znaleźli się we wnętrzu Strażnicy. – Czego zatem potrzebujesz? – spytał Isentine. – Skończyliśmy wszystkie niezbędne przygotowania. Na Waszą Świątobliwość czeka już kąpiel z dodatkiem olejków, uczta złożona z samych smakołyków oraz mężczyźni i kobiety, którzy nie pragną niczego innego, jak tylko służyć swojej królowej. Powinien już się nauczyć, że nie tędy droga, ale stare na­wyki trudno wykorzenić. – Jeśli naprawdę tego pragną, to niech poświęcą trochę czasu, by nauczyć moje córki szacunku i dobrych manier, a nade wszystko uświadomią im, że winny być posłuszne swojej matce. Zarządca przez dłuższy czas nie odpowiadał, a Shezira uśmiechnęła się pod nosem. Nie powinna mówić publicznie takich rzeczy, a zatem nie mógł znaleźć na to właściwej odpowiedzi. W milczeniu przeszli przez salę przyjęć – ponurą jaskinię wykutą w skale koloru ochry. – Powinieneś coś zrobić z tą salą. Może wybić parę okien? – Echo ich kroków sprawiało, że pomieszczenie zdawało się jeszcze bardziej puste, zimne i samotne. – Może powinnam tu przysłać na jakiś czas swoje córki, co? Dotarli do labiryntu schodów prowadzących na wyższe poziomy. – Do gabinetu, Wasza Świątobliwość? – Tak. – Sala wcale nie była tak pusta, jak się z początku wydawało. Gdzieniegdzie w płytkich niszach stali nieruchomi jak posągi wartownicy. Zanim dotarli do gabinetu, zarządca był mocno zadyszany. Ile schodów prowadzi na ten balkon? Sto dwadzieścia? Shezira pokręciła głową, patrząc, jak mężczyzna otwiera przed nią drzwi. Tak nie może być. Westchnęła, po czym weszła do środka i usiadła. – Starzejesz się, mistrzu Isentine. – Nie spuszczała przy tym wzroku z mężczyzny i widziała, jak wiele bólu sprawiła mu tymi słowami. Ale to dobrze, teraz wie, czego może się spodziewać, i rozmowa powinna być łatwiejsza. – Sześć dekad z okładem – stwierdził smutno. – Z okładem. Pełnisz swoją funkcję, odkąd tylko pamiętam. Licząc od dnia, gdy tu przybyłam, to prawie dwadzieścia pięć lat. – Uśmiechnęła się, wspominając swoje pierwsze lądowanie w Strażnicy. – Miałam wtedy piętnaście lat i byłam zaręczona z królem Antrosem, a ty byłeś pierwszym człowiekiem, którego tu zobaczyłam. Pomyślałam wtedy, że jesteś bardzo przystojny. Mężczyzna otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle. – Nigdy o tym nie zapomniałam. Pamiętam, że to ty pierwszy stanąłeś u mego boku, gdy zginął Antros. Gdybyś wystąpił przeciwko mnie, nigdy nie zostałabym królową. Zawsze byłam ci za to wdzięczna. Wciąż jestem. – A zatem... – Oboje wiedzieli, co chce powiedzieć, i oboje wiedzieli też, że nie uzyska jej zgody. – Możesz wybrać nowego zarządcę Strażnicy i innych aerii. Uszanuję twój wybór. Jednak nie możesz dłużej pozostać na tym stanowisku. Rządy rzecznika Hyrama dobiegają końca i ja zajmę jego miejsce. Tutaj nic ci nie groziło, ale gdy obejmę we władanie Adamantowy Pałac, nie mogę mieć u swego boku staruszka, który ledwie potrafi wspiąć się po schodach. Przykro mi. Miała ochotę wyciągnąć ręce i ująć jego dłoń, ponieważ Isentine był jej najstarszym przyjacielem, ale była królową, zatem jej dłoń pozostała nieruchoma i tylko pobielałe knykcie zdradzały jej zamiary. Isentine przełknął ślinę. Wziął głęboki oddech, po czym wolno skłonił głowę. – Rozumiem, Wasza Świątobliwość. Znajdę kogoś, kto byłby godzien ci służyć, a ja sam wybieram Upadek Smoka. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, po czym Shezira wstała i podeszła do okna. Gabinetu zarządcy mieścił się tuż nad przepaścią, która z tej wysokości zdawała się bezdenna. – Albo... Isentine zamarł bez ruchu. Królowa widziała, że jej zarządca wstrzymuje oddech. – Moje córki uwielbiają swoje smoki i bardzo lubią ciebie. Almiri jest moją spadkobierczynią i ma własne dzieci. Lystra została przyobiecana księciu Jehalowi i zbyt łatwo ulega wpływom, ale Jaslyn... Isentine spojrzał na nią z uśmiechem i potrząsnął głową. – Możesz wybrać, kogo zechcesz, pani, ale księżniczka Jaslyn jest za młoda, by zostać zarządcą aerii. Zna swoje smoki lepiej niż ktokolwiek inny, ale brak jej doświadczenia... – Potrzebny jej opiekun – przerwała mu Shezira. – Wygląda na to, że dożyjesz końca swoich dni tutaj, otoczony smokami. Nie pozwolę ci na Upadek Smoka, póki nie upewnię się, że Jaslyn stała się godną ciebie następczynią. – Tak, Wasza Świątobliwość. Dziękuję. Shezira odwróciła wzrok. Isentine niemal rozpłakał się z wdzięczności, a ona nie chciała na to patrzeć. – Nie polecisz z nami do zamku króla Tyana. Zostaniesz tutaj i zajmiesz się wszystkimi niezbędnymi przygotowaniami. Ostrzegam, że nie będzie to łatwe zadanie. Jaslyn jest uparta i dumna. Gdybym powiedziała, że jest przeciętnej urody, byłoby to nadmierne pochlebstwo, a jednak odwraca się od każdego zalotnika, którego jej podsuwam. Kiedyś możesz pożałować, że nie wybrałeś Upadku Smoka. – Sprawię, że będziesz z niej dumna, pani – szepnął zarządca. Już jestem, pomyślała Shezira, choć nie przyznałaby się do tego głośno. Zaczęła przechadzać się po komnacie, uparcie unikając wzroku Isentine'a. – Tak. Teraz muszę udać się do księcia Jehala. Zostały dwa dni, zarządco. – Wszystko przygotowane, Wasza Świątobliwość. – Och, w to nie wątpię, ale... Wezwij też alchemika. Jak on się nazywa? Haros? Huros? Wiesz, o kogo chodzi. Niech się tu stawi i pozanudza mnie swoimi opowieściami o przygotowaniach. Gdybym zasnęła, powiedz mu, że moja marszałkini pragnie mu coś pokazać. Najwyraźniej zdobyła jakąś tajemniczą substancję i chce go poprosić o ekspertyzę. – Oczywiście, Wasza Świątobliwość. Shezira patrzyła za odchodzącym mężczyzną. Jego krok był teraz lekki, niemal skoczny, aż kobieta przez chwilę uwierzyła, że zrobiła coś dobrego. Mały promyk słońca pośród nadciągającej burzy. Dwa dni, zanim wylecę, by przehandlować ciało własnej córki za lojalność Jehala. Nie mam na to ochoty, chociaż doskonale rozumiem, że córki właśnie do tego służą. 4 Rzecznik Krain – Jak można tego wszystkiego nie pożądać? – mruknął Jehal. – Po prostu nie rozumiem. Poczuł dotyk mokrej od potu skóry Zafir, gdy kobieta otarła się o niego, przewracając się na drugi bok. – Czego, kochany? Leżeli razem na rzeźbionym drewnianym łożu wykonanym jakieś tysiąc lat temu, owinięci jedwabną pościelą. Z okien wykutych we wszystkich czterech ścianach rozciągał się widok na Adamantowy Pałac i Smocze Miasto. – Tego! Tego wszystkiego! Zafir przytuliła się do niego, gładząc jego pierś. – Tego wszystkiego – zamruczała. Wydawała się zadowolona. – Tak, tego – westchnął. – Czyż to nie wspaniałe? Nigdy nie zapomnę dnia, gdy mój ojciec przywiózł mnie tutaj po raz pierwszy. Niebo było błękitne, słońce płonęło jasno, a ziemia rozciągająca się hen w dole była zielona i soczysta. W oddali zobaczyłem góry i coś, co migotało w słońcu. Zapytałem, co to jest, a ojciec odpowiedział, że to klejnot, najcenniejszy klejnot, jaki zobaczę w życiu, i miał rację. Adamantowy Pałac lśnił w promieniach słońca, wokół migotały wody jezior, a z tyłu wznosiły się szczyty Purpurowej Ostrogi. Ten widok utrwalił się w mojej pamięci niczym smoczy oddech. – Uśmiechnął się i pokręcił głową. – Majestat. Tak nazywał się smok mojego ojca. Już wtedy był wiekowy, teraz od dawna nie żyje. Czasem żałuję, że ojciec nie podążył jego śladem. Odkąd mój szalony młodszy braciszek zamordował naszą matkę i resztę rodzeństwa, staruszek już nigdy nie doszedł do siebie. Umiera za życia, ślini się i bełkocze. Król powinien żyć wiecznie albo odejść w blasku chwały. Zafir otoczyła go ramionami. – Masz mnie. – Tak. Uczucie najpiękniejszej księżniczki we wszystkich Krainach to coś, o czym marzy każdy mężczyzna. – Królowej – poprawiła go. – Moja matka nie żyje. Jakiś podły człowiek zepchnął ją z grzbietu smoka. Jehan pocałował ją w usta. – Mówisz straszne rzeczy, moja droga. Jestem pewien, że to był po prostu nieszczęśliwy wypadek. Poza tym wciąż jeszcze jesteś księżniczką, dopóki nie zostaniesz oficjalnie koronowana przez rzecznika Hyrama. – Długo to jeszcze potrwa? – Pewnie wezwie cię za godzinę albo dwie. Zafir parsknęła. – Dlaczego tak długo? – Widziałaś, jak on się trzęsie? Jest stary i już niewiele życia mu zostało. – Jest okropny. Przez niego czas strasznie mi się wlecze. Jehal delikatnie przewrócił kobietę na plecy. Wpatrując się w jej ciemne oczy, położył dłoń na jej brzuchu. Od strony okna doleciał chłodny powiew wiatru. – Mogę sprawić, że upłynie szybko. Zafir zachichotała. – Gdy będę królową, a ty tylko księciem, będziesz musiał mnie słuchać. – Będę na twoje rozkazy. – Chyba dokładnie wiem, jak będzie brzmiał mój pierwszy rozkaz. – Kobieta ujęła jego twarz w dłonie i przycisnęła do siebie. – Jeszcze raz! – westchnęła. – Właśnie tego chcę. Jeszcze... Jakiś czas później, gdy Zafir się ubrała i wyszła, Jehal stanął nago w oknie. Ciekaw był, czy ktoś go obserwuje. Wieża Powietrza była najwyższą i najbardziej okazałą ze wszystkich pałacowych wież. Rzecznik Hyram przeznaczył ją dla Zafir, gdy tylko dowiedział się, że ma tutaj przybyć. Na niższych piętrach tłoczyli się służący; kilku z nich należało do Zafir, ale większość podlegała rzecznikowi. Hyram nie powinien był się dowiedzieć, kogo księżniczka zaprosiła w nocy do swego łoża, ale Jehal i tak stał w oknie, jakby kusił los. Gdy już upewnił się, że Zafir nie wróci, włożył tunikę, lekko poplamione spodnie i wyszedł z komnaty. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. W przeciwieństwie do Wieży Powietrza, kwatery Jehala były raczej skromne – w zasadzie najskromniejsze w całym pałacu. Hyram pewnie najchętniej zakwaterowałby go w jakiejś lepiance z przeciekającym dachem poza murami miasta, gdyby to nie wyglądało na zbyt jawną obrazę. Książę częściowo zemścił się na nim, wchodząc na koronację królowej Zafir dopiero wtedy, gdy Hyram był już w połowie swej nudnej przemowy na temat obowiązków króla i służby królestwu. Króla, nie królowej. Jehal pomyślał, że musi wspomnieć o tym Zafir, gdy następnym razem zobaczy ją nago. Katedra zdawała mu się dziwnie pusta. Była tam grupka smoczych kapłanów, którzy stali w cieniu i coś do siebie szeptali, oraz kilkoro lordów i dam z dworu Hyrama siedzących grzecznie w milczeniu. Jednak tak naprawdę liczył się tylko obserwujący uważnie ceremonię Belleferos, mistrz alchemików i Pierwszy lord Zakonu Łusek. Jehal spojrzał na niego i ziewnął. Równie dobrze można byłoby się z tym uporać w gabinecie Hyrama w ciągu dziesięciu minut, ale to zapewne nie dałoby pożądanego efektu. Najwyraźniej igranie ze śmiercią z nudów oraz wyziębienia nadawało temu wydarzeniu niepowtarzalne znaczenie. Pomyślał, że powinien był przynieść płaszcz – gruby, ciepły płaszcz – i poduszkę. Niestety, w tej sytuacji mógł tylko przypatrywać się, jak rzecznik z trudem wygłasza swoją mowę. W końcu ceremonia dobiegła końca. Jehal wyślizgnął się na zewnątrz, gdzie czekał na Zafir, myśląc o tym, jak wypełni jej pierwszy rozkaz. Ale to Hyram wyszedł wcześniej z katedry i ruszył prosto do niego. – D-dobrze, że jednak p-postanowiłeś się zjawić – wyjąkał. Jehal nieznacznie pochylił głowę. – Jestem świadom, że królowa Zafir nie mogła zostać koronowana bez obecności przynajmniej jednego członka rodziny królewskiej, inaczej w ogóle bym tu nie przybył. Zimno ci, Wasza Wysokość? Mam wrażenie, że poranek jest dziś chłodny. Mogę przynieść ci płaszcz. Hyram splunął. – N-nie ppróbuj mnie drażnić, kksiążę. Jehal uśmiechnął się i klepnął się w czoło. – Oczywiście. Jak mogłem o tym zapomnieć? Wygląda na to, że twoje dolegliwości się nasilają. Śmierć Waszej Wysokości będzie strasznym ciosem dla wszystkich Krain. Twoja niedościgniona mądrość… Kto ze smoczych władców jest godzien zająć twoje miejsce? – A jak się czuje t-twój ojciec, Jehalu? – Hyram wyglądał jak starzec, ale w jego oczach wciąż płonął ogień. Jehal przygryzł wargę. Ostrożnie. Rzecznik nie jest kompletnym głupcem. Jeszcze nie. Spróbował przybrać smutną minę. – Przypuszczam, że jego umysł jest równie bystry jak zawsze, chociaż trudno powiedzieć. Jest sparaliżowany, a gdy próbuje otworzyć usta, nikt z nas nie rozumie, co mówi. To cud, że wciąż jesteśmy w stanie go karmić. Ta choroba... – Choroba? – parsknął Hyram. – Wszyscy w-wiedzą, że go p-podtruwasz. Jehal zacisnął zęby. – A zatem najwyraźniej podtruwam i ciebie, Wasza Wysokość, ponieważ objawy są identyczne. Splunął i odwrócił się, by odejść. – Można się spodziewać, że twoje dni też niedługo dobiegną końca – rzucił jeszcze przez ramię. – Jakie to żałosne – rzecznik, który nie może poprawnie wyrzec ani słowa. A jak twoja pamięć? Zaczynasz już zapominać różne rzeczy? – Jehalu. Książę zatrzymał się, ale nie odwrócił. – Tak, Wasza Wysokość? – Królowa Alifera. Mówią, że spadła ze smoka. – Ja też tak słyszałem. – Jehal odwrócił się, by spojrzeć Hyramowi w twarz. – Z-znałem Aliferę. Uwielbiała polować. Była doskonałym jeźdźcem. Ta plotka jest n-niedorzeczna. Jehal wzruszył ramionami. – Na to wygląda. Ale nikt nie widział, co się stało, a nawet jeśli widział, to i tak się nie przyzna. Może powinieneś spytać smoka. – Pytam ciebie. – O co pytasz, Wasza Wysokość? – Czy t-to Zafir? – To jej powinieneś zadać to pytanie. – Z-zadałem. Zapytałem ją zaraz po k-koronacji, czy zabiła swoją m-matkę, by to osiągnąć. Jehal uśmiechnął się krzywo. – Przypuszczam, że sprawiłeś jej tym wielką przyjemność. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to owszem, takie wyjaśnienie przyszło mi do głowy, ale wątpię, by było prawdziwe. Zafir jest bardzo ambitna, ale brak jej odwagi. – Ale ttobie nie. – Mnie? – warknął Jehal. – Skoro nie zdołałem nawet otruć własnego ojca mimo dziesięciu lat starań, to może nie jestem aż tak zdolnym zabójcą, jak ci się wydaje, Wasza Wysokość. – Przyślę p-poszukiwaczy prawdy do twojej aerii. I do aerii Zafir także. B-Belleferos otrzymał już stosowne rozkazy. Jeśli spróbujesz im p-przeszkodzić, będzie to dowód t-twojej winy. – Twoja wiara w moją niewinność jest wzruszająca, Wasza Wysokość. Przysyłaj kogo tylko zechcesz. Oczywiście będę służył Belleferosowi wszelką pomocą. Zażądam, by zajął się tym starannie, ale podejrzewam, że jeśli nawet niczego nie znajdzie, to i tak nie zmieni to jego nastawienia. Skończyłeś już, staruszku? – Mmam nadzieję, że tak. Jehal nachylił się do Hyrama i spojrzał mu w oczy. – A jeśli się mylisz? Jeśli przez ostatnie lata wcale nie podtruwałem swojego ojca, ale szukałem antidotum? Co zrobisz, jeśli je znajdę? Hyram na chwilę odwrócił wzrok. Trwało to tylko ułamek sekundy, ale Jehal niemal poczuł smak zwycięstwa. – Wtedy b-będę się cieszył, że wkrótce z-znów zobaczę go w siodle. – Ja także, Wasza Wysokość, ja także. – I Jehal odszedł, przygryzając wargę, choć jego twarz była niewzruszona. Gdy już się upewnił, że nikt nie patrzy, spojrzał w górę, w stronę Wieży Powietrza. – No i proszę – szepnął, tak jakby wiatr mógł zanieść Zafir jego słowa. – Myślisz, że dobrze poszło? Zaczął chichotać, a potem wybuchnął śmiechem i śmiał się tak, aż łzy pociekły mu z oczu. W końcu nie wiedział już, czy nie może przestać się śmiać, czy też płakać. 5 Shezira Stado kłapaków rozpierzchło się na boki. Shezira wybrała jednego i krzyknęła na Mistrala. Smok posłusznie zatoczył koło i składając skrzydła, zanurkował w dół niczym sokół. Jednak kłapak okazał się za szybki i Shezira wiedziała, że dotrze do linii drzew, zanim znajdzie się w zasięgu Mistrala. Po co właściwie wybrała się na polowanie na smoku bojowym? Wierzchowce bojowe były tak przysadziste, a ich skrzydła tak rozłożyste, że prawie niczego zza nich nie widziała. Zmrużyła oczy, wpatrując się w rosnące niżej drzewa. – Ognia! – rozkazała. Mistral rozłożył skrzydła. Shezira chwyciła się jego łusek i szybko zasunęła przyłbicę w hełmie. Usłyszała ryk i poczuła, że Mistrał drży, po czym zalała ją fala ciepła. Później smok drgnął i rzucił się do przodu. Królowa czuła, że gałęzie i liście szorują po jej zbroi, słyszała trzask walącego się drzewa. W powietrzu unosił się zapach spalenizny. Gdy otworzyła przyłbicę, zobaczyła długą na sto kroków wypaloną polanę. Drzewa wokół były poczerniałe, a gdzieniegdzie połamane pod ciężarem Mistrala. Kobieta nie była pewna, czy ogień dosięgnął kłapaka. – Chybiłaś, matko! – zawołała księżniczka Almiri. Jej smok, który wylądował wcześniej jakieś pięćdziesiąt kroków dalej, trzymał w przednich szponach bezgłowego kłapaka. Shezira instynktownie przypadła do grzbietu smoka, gdy coś ogromnego przeleciało tak blisko niej, że podmuch omal nie zrzucił jej z siodła. Był to szary smok łowiecki. Leciał nad lasem tak nisko, że koniec jego ogona trącał wierzchołki drzew. Splunął wąskim językiem ognia, a potem wzbił się wyżej, zawrócił i wylądował obok królowej Sheziry, wciskając się między nią a księżniczkę Almiri. Siedzący na nim jeździec zerwał z głowy hełm i gniewnie zamachał pięścią. – To była moja zdobycz, matko! – wrzasnęła księżniczka Jaslyn. – Co ty wyprawiasz?! Wleciałaś mi w drogę! Cisza omal nie staranował twojego niezgrabnego kolosa! Powinnaś była pożyczyć łowcę od Almiri. – Lecący wyżej ma pierwszeństwo! – odcięła się Shezira. Musiała krzyczeć, by córka ją usłyszała. Mistral drapał jakieś powalone drzewo, turlając je po ziemi. Coś wyczuwał. – Ścigający ma pierwszeństwo! – upierała się Jaslyn. Cisza złożył skrzydła i zrobił kilka kroków w stronę Mistrala. Smok królowej puścił drzewo, poruszył się niespokojnie i zasyczał, a Cisza odpowiedział syczeniem. Smoki bojowe nie lubiły tłoku. Shezira nagle poczuła się bardzo nieswojo. Smoki nigdy nie atakowały jeźdźców bez rozkazu, jednak przypadkowe zmiażdżenie zawsze było możliwe. – To ja byłam ścigającym! – Shezira próbowała uspokoić Mistrala. Jaslyn miała rację. Jej smok nie był stworzony do takich akrobacji. Powinna była pożyczyć łowcę. – Tak, ale dopiero wtedy, gdy zepchnęłaś mnie z drogi! – Cisza obnażył zęby, warcząc na Mistrala. Najwyraźniej nie przejmował się wielkością przeciwnika. Latanie na smoku bojowym ma przynajmniej jedną zaletę – ilekroć sprzeczamy się z córką, mogę patrzeć na nią z góry. – Upolowałaś kłapaka?! – zawołała Almiri. Podprowadziła swojego smoka bliżej, by odwrócić uwagę Ciszy. Była najstarszą córką Sheziry i jako jedyna miała już własną rodzinę; niejednokrotnie pełniła rolę rodzinnego rozjemcy. Królowa uśmiechała się wtedy pod nosem, bo dobrze pamiętała czasy, gdy Almiri była równie nieznośna jak teraz Jaslyn. – Oczywiście, że tak! Wokół zaczęły lądować inne smoki. Po szybkim podliczeniu Shezira oceniła, że upolowali mniej więcej jedną trzecią stada, co z pewnością nie ucieszy króla Valgara. Kłapaki były prawdziwym utrapieniem. Dorosły osobnik stojący na tylnych nogach był niewiele niższy od człowieka, dwukrotnie szybszy i z łatwością potrafił odgryźć mu głowę. Te przebiegłe wszystkożerne gady polowały stadami i czasem masakrowały całe wioski. Smoki były najlepszym sposobem walki z tymi szkodnikami, a król Valgar oszczędził to stado specjalnie po to, by urządzić polowanie. Mistral zrobił kilka kroków w stronę Ciszy i zawarczał. Tamten zasyczał w odpowiedzi. Smoki potrafiły wyczuwać nastrój swoich jeźdźców. Mistral prawdopodobnie był także głodny, a większość smoków była zajęta pożeraniem swoich zdobyczy. W powietrzu unosił się zapach krwi, słychać było odgłosy łamania kości i ciężki smoczy oddech. – Może się zamienimy, matko?! – zawołała Almiri. – Weź porządnego wierzchowca. Propozycja była kusząca, ale Shezira potrząsnęła głową. – Nim skończycie, zapadnie już zmrok, a ja muszę wracać do aerii Valgara. Powinnam mieć oko na Lystrę, żeby nie zrobiła czegoś głupiego. – Powinnaś była jej pozwolić lecieć z nami. – Tydzień przed zaręczynami? Wiesz, jaka ona jest, zwłaszcza kiedy Jaslyn zacznie ją podpuszczać. Chcę, żeby wyglądała pięknie i nieskazitelnie, a nie tak jak zwykle – obtarta od siodła i pokryta siniakami. Dobrze było z wami polatać, ale muszę już kończyć. – Szkoda – uśmiechnęła się Almiri. – Myślałam, że po raz ostatni polecimy wszystkie razem. Jej słowa zabolały matkę, choć pewnie nie było to jej zamiarem. Shezira miała wrażenie, jakby zaledwie wczoraj wydała Almiri za króla Valgara. Nie przyszło jej to łatwo, ale jego ziemie graniczyły z królestwem Sheziry, a dzięki temu małżeństwu oba klany zostały połączone na wiele stuleci. Poza tym Almiri była najstarsza i miała odziedziczyć tron Piasku i Kamienia, więc wydanie jej za mąż zdawało się mądrym i rozważnym posunięciem. Zresztą wciąż miała wtedy przy sobie Jaslyn i małą Lystrę. Z upływem lat straciła jednak Jaslyn na rzecz smoków, a teraz miała oddać drugą z córek prawie nieznanemu człowiekowi, który władał krajem odległym o setki mil. Była to dla niej konieczna transakcja, nawet jeśli miała świadomość, że po zawarciu małżeństwa Lystra stanie się dla niej obcą osobą. Powinna zacząć się do tego przyzwyczajać. Almiri chyba coś wyczuła, bo dodała: – Gdy już zasiądziesz w Adamantowym Pałacu, będziesz mogła nas wzywać do siebie, gdy tylko zapragniesz. Możesz organizować tyle polowań i turniejów, ile zechcesz. Książę Jehal będzie musiał wziąć ze sobą Lystrę, jeśli tak rozkażesz. Wszystko to była prawda, jednak Shezira nie mogła się pozbyć wrażenia, że to już nie będzie to samo. Westchnęła. – Tak, córko. Któregoś dnia, może… Nie oddałabyś Mistralowi pół swojej zdobyczy? Robi się niespokojny. Pół kłapaka dla potwora wielkości Mistrala było zaledwie drobną przekąską, ale zwierzę trochę się uspokoiło. Shezira z żalem pożegnała grupę myśliwych, powoli obróciła smoka i popędziła go do biegu. Inne smoki aż uniosły głowy. Biegnący wierzchowiec powodował wstrząsy zdolne powalić domy, a bestia rozmiarów Mistrala potrzebowała długiego rozbiegu, by wzbić się w powietrze. Jednak gdy w końcu rozwinął skrzydła i poszybował, cała jego ociężałość zniknęła. Shezira zatoczyła krąg nad polaną, po czym rozkazała smokowi unieść skrzydło, aby życzyć myśliwym powodzenia. Zostawiając za sobą wzgórza i las, skierowała się w stronę równiny. Rozkoszowała się podmuchami wiatru we włosach i całkowitą samotnością. Rzadko się zdarzało, by miała niebo tylko dla siebie. Wtedy była naprawdę wolna i mogła nie myśleć o żadnych tytułach, rodzinie, córkach do wydania za mąż, knujących kuzynach, poddanych, obowiązkach… Zaśmiała się na głos. Pomyśleć, że to ja mam zostać następnym rzecznikiem Krain. Czy naprawdę byłabym zdolna z tego zrezygnować, gdybym mogła? Czy potrafiłabym osiodłać Mistrala i poprowadzić go gdzieś daleko, za Kamienną Pustynię, gdzie nikt by mnie nie znał i nikt nie znalazł? Zaśmiała się jeszcze głośniej – wiedziała, że to tylko głupie mrzonki – ale gdy dotarła do aerii króla Valgara, czuła się tak, jakby ubyło jej dziesięć lat. Miała nadzieję, że to wspaniałe uczucie potrwa nieco dłużej, jednak zniknęło w tej samej chwili, gdy zobaczyła lady Nastrię – swoją marszałkinię – idącą w jej stronę energicznym krokiem. Nastria była częściowo ubrana w zbroję, jakby gdzieś się spieszyła, i wymachiwała czymś w powietrzu. – Wasz Świątobliwość! – wołała. – Królowa Alifera nie żyje! 6 Huros Huros wiedział dokładnie, co się wydarzy, ponieważ nic nie działo się bez jego wiedzy. Siedząc obok zarządcy aerii, drobiazgowo opowiedział królowej Shezirze o trasie, którą zamierzali eskortować księżniczkę Lystrę na ceremonię zaręczyn. Wiedział dokładnie, ile smoków wyruszy w drogę, ile zrobią postojów i jak długo będą trwały. Dziś o świcie mieli opuścić aerię króla Valgara i przebyć najdłuższy odcinek drogi – aż do Adamantowego Pałacu. Tam mieli odpocząć przez jeden dzień. W głębi ducha cieszył się na ten postój. Zamierzał bowiem spotkać się tam z najlepszymi alchemikami wszystkich Krain, może nawet z samym arcymistrzem Belleferosem. Była to doskonała okazja, by poprawić swoją pozycję, dlatego Huros rozmyślał nad tym aż do późnej nocy, i gdy rankiem ktoś zapukał do jego drzwi, trudno mu było się rozbudzić. Potykając się, wyszedł na zewnątrz. Upewniwszy się, że jego eliksiry zostały starannie spakowane, owinął się ciepłym płaszczem do latania, zapiął uprząż i zaczął liczyć pozostałych uczestników wyprawy. Gdy doszedł do dwudziestu, poczuł, że powieki mu ciążą, i stwierdził, że może warto chwilę się przespać. Liczenie i tak nie miało sensu, gdyż dokładnie wiedział, które smoki wyprowadzono z zagrody i dokąd zmierzają. Dwie godziny później obudziło go burczenie w żołądku. Rozejrzał się wokół i stwierdził, że znaleźli się w niewłaściwym miejscu. Góry Światokręgu były zbyt blisko, a na niebie zamiast jakichś trzydziestu smoków zobaczył tylko białą smoczycę i dwa smoki bojowe. – Eee... przepraszam? Na grzbiecie jego wierzchowca siedziało jeszcze dwóch ludzi. Jeden z nich był jeźdźcem, drugi z wyglądu przypominał Łuskę. Huros zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie jego imię. Kailin. Opiekun białej smoczycy. – Hej! Łusko! Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na niego obojętnie. Rycerz siedział za daleko, by usłyszeć wołanie. – Hej! Słyszysz mnie? Łuska skinął głową. – Gdzie jesteśmy? W odpowiedzi zobaczył tylko wzruszenie ramionami. – Nie wiesz? Gdzie są pozostali? Rozmówca Hurosa potrząsnął głową i znów wzruszył ramionami. – Ach. No cóż. A kto może wiedzieć? Łuska wskazał głową rycerza. Alchemik wywrócił oczy do góry i stwierdził, że na razie się poddaje. Wprawdzie Łuski podlegały jemu i pozostałym alchemikom, a wszyscy należeli do Zakonu, ale w rzeczywistości Łuski żyły we własnym świecie składającym się z nich samych i ich smoków. Znów poczuł burczenie w brzuchu. – Łusko! Masz coś do jedzenia? Mężczyzna skinął głową i podał mu kawałek chleba, a Huros zaczął go żuć z wściekłością. Oddział smoków pod żadnym pozorem nie powinien był się rozdzielać bez konsultacji z najwyższym rangą alchemikiem. Ponieważ Huros był jedynym, którego królowa Shezira postanowiła ze sobą zabrać, powinni byli zapytać go o zgodę. Postanowił, że wieczorem zamieni kilka słów z odpowiednimi ludźmi. Krótkich żołnierskich słów. Lecieli już bardzo długo i z każdą godziną Huros coraz mocniej zaciskał pięści. W końcu dotarło do niego, że królowa mogła zmienić plany z powodu tragicznej śmierci królowej Alifery, choć nie rozumiał, dlaczego miałaby to zrobić. Nie miał pojęcia, gdzie się teraz znajduje, widział tylko szczyty Światokręgu po prawej stronie i ciągnące się przed nimi pasmo górskie. To oznaczało, że wciąż lecą na południe, oddalając się od Strażnicy. Zmarszczył brwi. A może odwrotnie i góry powinny być z lewej strony? Poczuł narastający ucisk w pęcherzu. Zacisnął uda i przygryzł wargę, w końcu jednak się poddał i zaczął rozpinać uprząż. W tym czasie Łuska spokojnie wstał, odlał się do butelki i znów zapiął uprząż. Gdy Huros zdołał w końcu wstać, powiew wiatru, który niemal przewrócił go na plecy, tak go przeraził, że nie mógł się wysikać. Ciśnienie w pęcherzu zmieniło się w ból, który pod koniec był tak dotkliwy, że gdy tylko wylądowali, nawet nie rozejrzał się wokół i od razu pognał w stronę najbliższego drzewa. Nim skończył, smok i jeździec wzbijali się już w powietrze. Przez jeden straszny moment Huros był przekonany, że go tu zostawią, potem jednak dostrzegł Łuskę i dwóch dziwnie wyglądających żołnierzy. Gdy spojrzał w górę, zobaczył, że pozostałe smoki wciąż krążą w pobliżu. Łuska siedział na skraju polany obok stosu skrzynek i worków, prawdopodobnie pozostawionych przez smoczych jeźdźców. Gdzieniegdzie widać było strugi pluskającej wody wijące się między kamieniami i łachami srebrzystego piasku. Wąskie pasma zieleni porastały brzegi rzeki aż do miejsca, w którym znikała w leśnej gęstwinie. Żołnierze zbliżali się do niego wolnym krokiem, niosąc jakieś dziwne urządzenie. Sądząc po wyglądzie, było bardzo ciężkie. Huros przez chwilę zastanawiał się, gdzie jest bezcenna biała smoczyca, gdy nagle zwierzę śmignęło tuż obok niego, aż pobliskie drzewo zadrżało, a mężczyzna omal nie został porwany przez pęd powietrza. Gdy odzyskał równowagę, smok siedział już w strumieniu obok Łuski, chlapiąc wodą i trzepocząc skrzydłami. Jego jeździec, przemoczony do suchej nitki, stał obok, machając rękami i krzycząc na Łuskę. – Nie jesteście rycerzami – powiedział Huros, kiedy mężczyźni podeszli bliżej. Obaj mieli przewieszone przez ramię długie łuki wyrzeźbione ze smoczej kości. Była to bezcenna broń i alchemik przez chwilę zastanawiał się, skąd ją wzięli. Mężczyźni wymienili spojrzenia, po czym uśmiechnęli się krzywo. – Bystry jesteś – stwierdził wyższy z nich. – Jak na to wpadłeś? Czy dlatego, że nie ganiamy ubrani w kilka ton łusek, czy dlatego, że nie siedzimy teraz na tyłkach, dłubiąc w nosie? – Jesteśmy najemnikami – dodał drugi. – Tak jest – przytaknął pierwszy. – Chwilowo wynajęła nas wasza marszałkini. – Nie jesteśmy tani. – Niższy mężczyzna uśmiechnął się paskudnie. – Nasze miecze są długie i bardzo ostre. – Lady Nastria? – Huros zmarszczył brwi. Na dźwięk tego imienia przypomniał sobie, że marszałkini dała mu buteleczkę jakiejś dziwnej substancji, której miał się przyjrzeć. Obiecał, że ją zidentyfikuje. – Może i tak się nazywa. – Tak, to ona – potwierdził wysoki mężczyzna. – Jestem Sollos. To mój kuzyn Kemir. A ty, skoro nie jesteś Łuską, musisz być alchemikiem. – Huros – odparł. – Cóż, alchemiku Hurosie, w takim razie zrób coś pożytecznego. Tam nad rzeką leży jakieś pół tony bagażu. Chcielibyśmy schować go do lasu, zanim przybędzie ciężka kawaleria. Nie wydaje mi się, żeby ten mógł nam w czymś pomóc. – To mówiąc, najemnik wykonał obelżywy gest w kierunku jeźdźca, który wciąż stał na brzegu i krzyczał. – Ale przedtem nieźle sobie poradził. – Kemir znów się uśmiechnął. – Ta biała smoczyca przez chwilę zapomniała, że ma jeźdźca na grzbiecie, i gdyby w porę nie zeskoczył... – Najemnik przeciągnął palcem po gardle. – Ja chyba bym się zsikał w gacie. Tak czy inaczej, nie chcemy, żeby zgnieciono nam cały bagaż. Huros aż się zatrząsł. Parę żołnierskich słów, przypomniał sobie. Zamieni z kim trzeba parę słów. Ci dwaj mężczyźni byli bardzo nieokrzesani – do alchemika należało się zwracać „mistrzu” – ale obaj byli dość potężnie zbudowani i uzbrojeni, więc ugryzł się w język. – Hm, oczywiście. Nie wiecie może, gdzie się podziały pozostałe smoki? – Jeźdźcy zabrali je na polowanie – powiedział Sollos, patrząc na Hurosa z politowaniem. – Chcą upolować coś do jedzenia – dodał Kemir. – Smoków nie można głodzić. Nigdy nie wiadomo, co im przyjdzie do głowy, z braku jedzenia mogą zasmakować w alchemikach. – Najemnicy wybuchnęli śmiechem. Z uwagi na swoją pracę Huros spędzał każdy dzień w pobliżu bestii, które mogły go pożreć jednym kłapnięciem paszczy – powstrzymywał je przed tym jedynie specjalny trening i eliksiry dolewane do wody pitnej. Ta dwójka sprawiła, że poczuł się bardziej nieswojo niż kiedykolwiek w życiu. – Hm. Oczywiście miałem na myśli pozostałych. Resztę. Gdzie królowa? Najemnicy spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami. – My pilnujemy Łuski – powiedział Sollos. – Takie mamy rozkazy. Mamy też mieć oko na jeźdźców, gdyby któryś z nich postanowił ukraść smoka królowej. – Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i wysunął dolną wargę. – A gdzie jest reszta... tego nie wiemy i nic nas to nie obchodzi. Mądry człowiek pewnie domyśliłby się, że polecieli do Adamantowego Pałacu, tak jak przewidywał plan. – Cóż... W takim razie co my tu robimy? Wysoki mężczyzna wzruszył ramionami. – Nie wiem. Może w ostatniej chwili otrzymali jakieś wieści. Może wasza królowa ufa rzecznikowi jak psu. A może tak naprawdę gówno wiemy. – Czy ktoś wspomniał też o pilnowaniu alchemika? – spytał niższy z najemników. Wyższy – Huros przypomniał sobie, że nazywa się Sollos – potrząsnął glową. Najwyraźniej on tu dowodził. – Nie, chyba nie. – Ja też mam takie wrażenie. Sollos znów się uśmiechnął i prawdopodobnie był to najgroźniejszy uśmiech, jaki Huros widział w swoim życiu. – Jesteśmy tylko prostymi najemnikami. Robimy to, co nam każą, i idziemy tam, dokąd nas wyślą. Nikt nam nie wyjaśnia, dlaczego coś robi, a my nie zadajemy pytań. Idź i pomęcz tego jeźdźca, gdy już skończy wrzeszczeć na Łuskę. Na pewno będzie wiedział więcej niż my. Tylko nie spodziewaj się, że pomoże ci nosić bagaże. Odniosłem wrażenie, że część tych rzeczy należy do ciebie. Niższy mężczyzna skinął głową z poważną miną. – Tak, leżą na samym dnie. Myślę, że tobołki mogły się trochę pognieść. – Spojrzał na swojego towarzysza. – Czy tylko mi się zdaje, czy coś wyciekało z tych skrzynek? Jego cenne eliksiry! Huros pobiegł w stronę rzeki najszybciej, jak tylko zdołał. Nie musiał się oglądać, by wiedzieć, że najemnicy pokładają się ze śmiechu. Przez tarczę słoneczną przemknął jakiś cień. Alchemik zatrzymał się i spojrzał w górę. Na niebie krążyły smoki i właśnie nurkowały w kierunku rzeki. Cztery, czyli o jednego więcej, niż powinno być. Poza tym były to smoki łowieckie, a nie bojowe, co oznaczało, że... Smok lecący na czele otworzył pysk i rzeka eksplodowała ogniem.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Adamantowy pałac - Stephen Deas
Smocze fantasy
- recenzja
Łowca złodziei - Stephen Deas
O dwóch takich, co zwalczali kradzież
- recenzja

Komentarze


baczko
   
Ocena:
0
Liczę, że to będzie dobry kawałek fantasy - na Zachodzie chwalą :)
04-05-2011 17:45

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.