27-12-2009 01:14
AVATAR, czyli 100 oskarów i 1 pokojowy Nobel...
Odsłony: 10
Kiedy wychodziłem z kina po trzygodzinnej męczarni przyszło mi do głowy porównanie, które dobrze jak mam nadzieję oddaje to, czym dla mnie jest Avatar:
Wyobraźmy sobie wybornego gitarzystę, niech to będzie Jimmy Page, Carlos Santana, albo ktokolwiek znany z talentu do 6 strun i przetworników. A potem wyobraźmy sobie, że ta osoba gra na Gibsonie Les Paul "Majteczki w kropeczki", albo "Ole, Olek"...
Avatar to moim zdaniem świetna forma i zupełny brak treści. Ale do rzeczy:
James Cameron jest mistrzem, bo zrobił Aliens, film któremu nie brakuje nic, godnego następce pierwszej części sagi o upiorach zwanym ksenomorfami. Czasami jednak mistrzowie się kończą się i jeśli tego w porę nie zauważą, zdarza im się spektakularny samobój, najczęściej jako zwieńczenie kariery.
Cameron ponoć myślał nad Avatarem dobre 20 lat nim technika dogoniła jego geniusz. Podobnie długie lata William Axel Rose nagrywał "Spaghetti incident" Obaj chcieli stworzyć swój majstersztyk i obu wyszła kupa...
Po pierwsze Avatar Camerona nie ma fabuły. To znaczy jakąś tam ma, ale od samego naciąganego początku, który kojarzy mi się jedynie z RPGowymi otwarciami sesji w stylu "A więc siedzicie w karczmie", wszystko jest sztuczne i przewidywalne.
Po drugie Avatar Camerona ma "przesłanie". Niestety jest ono płytkie jak rzeki na Saharze (zapewne po to, aby Amerykanie dali radę je zrozumieć) i dlatego reżyser zdecydował, że będzie walił nim widza po łbie niby młotem. W efekcie zamiast "zmuszania do przemyślenia" czuję się bardziej "zmuszany" niż "do przemyślenia".
Po trzecie Avatar Camerona ma beznadziejnych bohaterów. Nie sposób poczuć więzi ze sztucznym jak piersi Pameli Anderson Jake'iem Sully - żołnierzem-humanistą, ani z dr Augustine (której Cameron chyba powiedział "graj tak, żebyś mi efektów nie zasłaniała"), zaś pilotka Trudy to kiepska kopia Ferro ze wspomnianego już Aliens. Szwarc-haraktery niby dają radę, ale... Selfridge'a jest za mało, zaś pułkownik Quaritch byłby całkiem niezły, gdyby reżyser nie zawiesił mu nad głową migającego neonu z napisem "Jestem barrrdzo zły"...
Po czwarte ścieżka dźwiękowa zabija. Wokalizy i melodie "etno" na początku powodują mały uśmieszek, który z czasem przekształca się w uśmiech politowania. Tym większy, że autorem ścieżki dźwiękowej jest James Horner, który stworzył świetną ścieżkę dźwiękową do wspomnianego już dwakroć filmu Aliens.
Po piąte film nie był tłumaczony, tylko tłumoczony. Pozwolę sobie zilustrować to tylko jednym przykładem:
"We have a breach" (ang.)
"Mamy intruza" (pol.)
Więcej pisać chyba nie trzeba...
Al Gore dostał Nobla za tworzenie pod publiczkę o tym, jak to zły człowiek niszczy swoją matkę naturę. Przy okazji próbował nam też wmówić, że istnieje coś takiego jak "globalne ocieplenie" i że to tzw. "mankind" za nie odpowiada.
James Cameron filmem Avatar wykonał odważny krok w tył jeśli chodzi o rozwój kina, ponieważ stworzył 2,5 godzinny teledysk. Teledysk tworzony pod publiczkę, na fali wojny w Iraku i Afganie, by pokazać co w życiu jest najważniejsze i wzruszyć co mniej wymagających. Mam olbrzymią nadzieję, że ten film powstał jedynie jako sposób dostarczenia ludziom rozrywki i że reżyser nie miał ambicji stworzyć "moralnego niepokoju" i zasłużyć na kolejnego, przyszłorocznego już pokojowego Nobla...
Zamiast zakończenia napiszę jeszcze, że doskonale rozumiem dlaczego pułkownik Quaritch był taki cięty na "tubylców". Gdybym, tak jak zapewne on, był zmuszany do częstego oglądania tańców Na'vi, słuchania ich głosów wypowiadających nawiedzone oraz przesycone Etosem, Patosem i Aramisem treści, też myślałbym jedynie o tym, jak zgładzić cywilizację niebieskich indian...
Na czyimś blogu w Polterze przeczytałem o oczekiwaniu na Avatara 2, w którym na Pandorę zawita karna ekspedycja z Ziemi. Ja też chętnie obejrzałbym ten obraz :)
Wyobraźmy sobie wybornego gitarzystę, niech to będzie Jimmy Page, Carlos Santana, albo ktokolwiek znany z talentu do 6 strun i przetworników. A potem wyobraźmy sobie, że ta osoba gra na Gibsonie Les Paul "Majteczki w kropeczki", albo "Ole, Olek"...
Avatar to moim zdaniem świetna forma i zupełny brak treści. Ale do rzeczy:
James Cameron jest mistrzem, bo zrobił Aliens, film któremu nie brakuje nic, godnego następce pierwszej części sagi o upiorach zwanym ksenomorfami. Czasami jednak mistrzowie się kończą się i jeśli tego w porę nie zauważą, zdarza im się spektakularny samobój, najczęściej jako zwieńczenie kariery.
Cameron ponoć myślał nad Avatarem dobre 20 lat nim technika dogoniła jego geniusz. Podobnie długie lata William Axel Rose nagrywał "Spaghetti incident" Obaj chcieli stworzyć swój majstersztyk i obu wyszła kupa...
Po pierwsze Avatar Camerona nie ma fabuły. To znaczy jakąś tam ma, ale od samego naciąganego początku, który kojarzy mi się jedynie z RPGowymi otwarciami sesji w stylu "A więc siedzicie w karczmie", wszystko jest sztuczne i przewidywalne.
Po drugie Avatar Camerona ma "przesłanie". Niestety jest ono płytkie jak rzeki na Saharze (zapewne po to, aby Amerykanie dali radę je zrozumieć) i dlatego reżyser zdecydował, że będzie walił nim widza po łbie niby młotem. W efekcie zamiast "zmuszania do przemyślenia" czuję się bardziej "zmuszany" niż "do przemyślenia".
Po trzecie Avatar Camerona ma beznadziejnych bohaterów. Nie sposób poczuć więzi ze sztucznym jak piersi Pameli Anderson Jake'iem Sully - żołnierzem-humanistą, ani z dr Augustine (której Cameron chyba powiedział "graj tak, żebyś mi efektów nie zasłaniała"), zaś pilotka Trudy to kiepska kopia Ferro ze wspomnianego już Aliens. Szwarc-haraktery niby dają radę, ale... Selfridge'a jest za mało, zaś pułkownik Quaritch byłby całkiem niezły, gdyby reżyser nie zawiesił mu nad głową migającego neonu z napisem "Jestem barrrdzo zły"...
Po czwarte ścieżka dźwiękowa zabija. Wokalizy i melodie "etno" na początku powodują mały uśmieszek, który z czasem przekształca się w uśmiech politowania. Tym większy, że autorem ścieżki dźwiękowej jest James Horner, który stworzył świetną ścieżkę dźwiękową do wspomnianego już dwakroć filmu Aliens.
Po piąte film nie był tłumaczony, tylko tłumoczony. Pozwolę sobie zilustrować to tylko jednym przykładem:
"We have a breach" (ang.)
"Mamy intruza" (pol.)
Więcej pisać chyba nie trzeba...
Al Gore dostał Nobla za tworzenie pod publiczkę o tym, jak to zły człowiek niszczy swoją matkę naturę. Przy okazji próbował nam też wmówić, że istnieje coś takiego jak "globalne ocieplenie" i że to tzw. "mankind" za nie odpowiada.
James Cameron filmem Avatar wykonał odważny krok w tył jeśli chodzi o rozwój kina, ponieważ stworzył 2,5 godzinny teledysk. Teledysk tworzony pod publiczkę, na fali wojny w Iraku i Afganie, by pokazać co w życiu jest najważniejsze i wzruszyć co mniej wymagających. Mam olbrzymią nadzieję, że ten film powstał jedynie jako sposób dostarczenia ludziom rozrywki i że reżyser nie miał ambicji stworzyć "moralnego niepokoju" i zasłużyć na kolejnego, przyszłorocznego już pokojowego Nobla...
Zamiast zakończenia napiszę jeszcze, że doskonale rozumiem dlaczego pułkownik Quaritch był taki cięty na "tubylców". Gdybym, tak jak zapewne on, był zmuszany do częstego oglądania tańców Na'vi, słuchania ich głosów wypowiadających nawiedzone oraz przesycone Etosem, Patosem i Aramisem treści, też myślałbym jedynie o tym, jak zgładzić cywilizację niebieskich indian...
Na czyimś blogu w Polterze przeczytałem o oczekiwaniu na Avatara 2, w którym na Pandorę zawita karna ekspedycja z Ziemi. Ja też chętnie obejrzałbym ten obraz :)
17
Notka polecana przez: 27383, Alchemist, amnezjusz, chimera, Gruszczy, karp, Malaggar, Odol, Pantokrator, Rege, Repek, Scobin, Seif al din, spermologos, Szarlih, WilliamWolfes
Poleć innym tę notkę