[AR] That Time I Got Reincarnated as a Slime
W działach: AR, anime i kreskówki | Odsłony: 163Satoru Mikami to zwykły Japończyk. Ukończył studia, pracuje, nigdy nie miał dziewczyny. Gdy jego kolega zaprasza go na spotkanie ze swoją partnerką, cała trójka jest zagrożona atakiem nożownika. Satoru bohatersko broni swoich towarzyszy, zasłaniając ich własnym ciałem. Gdy szybko się wykrwawia, podsumowuje swoje życie („Mam 37 lat i nigdy się nie kochałem. Umarłem wizardem?”).
Nie, to nie koniec, a początek anime. Satoru reinkarnuje się w świecie fantasy jako slime, obdarzony wielkimi mocami. Pierwszą istotą, którą spotyka w nowym świecie jest jeden z Czterech Smoków, Veldora. Slime i smok przyjmują to samo nazwisko jako przyjaciele, a nowo zreinkarnowany potworek otrzymuje imię Riguru Tempesto.
Po wchłonięciu w siebie Veldory – w celu lepszej analizy więzienia w którym się znalazł by wyswobodzić go z niego – Riguru wyrusza w nowy, nieznany mu świat. Szybko się okazuje, że jako potężnemu potworowi, objawiają mu się istoty mniejsze i większe, prosząc o wstawiennictwo i ochronę. Riguru postanawia wykorzystać okazję i stworzyć pokojową nację – a kto wie, może i świat, w którym nie ma wojen?
Przyznam szczerze, początkowo myślałem – oglądając pierwsze kilka odcinków, w których slime pożera różne potwory i przejmuje ich moce – że That Time… będzie kolejnym tworem kultury, który nazywam „o ewolucji” (przez co rozumiem, że bohater zaczyna jako słaby, a potem jego moc rośnie błyskawicznie, docierając do boskości, z czasem stawiając czoła coraz to bardziej epickim przeciwnikom i wyzwaniom). Muszę przyznać, że byłem w błędzie i bardzo mnie to cieszy. Choć Rimuru ma możliwość nieograniczonego wzrostu, to jego wielka moc ani nie rośnie poza wszelką skalę, ani nawet nie jest głównym focusem całego anime. Zamiast tego widzimy, jak slime zyskuje przyjaciół, sprzymierzeńców, tworzy własny kraj w Wielkim Lesie Jury i stara się go utrzymać w dobrym stanie. Innymi słowy, motywem przewodnim jest przyjaźń i pokój, a nie potęga.
Powyższa oznacza, że anime jest bardzo świeże i idealistyczne, ale niestety, także trochę naiwne. Riguru nie ma żadnych większych problemów z nawiązywaniem nowych znajomości i zjednywaniem sobie przyjaciół, jego nacja rozwija się praktycznie bez żadnych zastrzeżeń, a różne grupy społeczne – gobliny, ogry, jaszczuroludzie, orki – stają się jej częścią bez żadnych konfliktów wewnętrznych. Wszystko to ładne i miłe, przyjemnie się ogląda, ale niestety, jest to skrajnie nierealistyczne. Gdyby autorzy chcieli troszkę bardziej się skupić na realpolityk, to mogliby pokazać wewnętrzne starcia w Jura Tempest Federation, co być może dałoby także szansę slimowi na pokazanie się jako inżyniera społecznego i bystrego, charyzmatycznego polityka. Niestety, mam wrażenie, że cały ten pokój, harmonia i zjednoczenie w Federacji są wynikiem „dobrego serduszka” Rimuru, za którym wszyscy podążają.
Czy mam rozumieć, że dobrego serduszka nie miał nikt inny w całej historii świata przedstawionego i dlatego podobny twór nigdy nie powstał?
Czy jestem rozgoryczony? Myślę, że nie, tylko nieco zirytowany. Jako obywatel Europy wiem, ile wysiłku i czasu wymaga stworzenie trwającego pokoju między dawnymi wrogami i proces rekoncyliacji. Sama myśl, że Jura Tempest Federation osiągnęła w 2 lata tyle, ile EU przez cały okres swojego istnienia – albo i więcej, Stolica Rimuru była miastem w pełni multietnicznym - „ot tak” jest tak naiwna, że to woła o pomstę do nieba. Jeśli ktoś oczekiwałby – a to teraz bardzo modne – od That Time… poziomu pokazania polityki znanego z Gry o Tron, to niestety, musiałby się rozczarować. Jest to tym smutniejsze, że w sumie to anime traktuje bardziej o nacji i przyjaciołach Tempesto niż o nim samym. Wiem, co autorzy chcieli przekazać, wiem, że im to się udało, ale świat (nawet świat fantasy) nie działa w ten sposób i w tym momencie motyw przewodni zaćmił nam jego logikę.
To na szczęście jedyne zastrzeżenie, jakie mam odnośnie anime. Jest tu wszystko to, czego moglibyśmy się spodziewać po anime fantasy – magia, potwory, królestwa wzorowane na średniowieczne, dzielni bohaterowie stawiający czoła różnym wyzwaniom. Nie jest to jakoś bardzo oryginalne, ale zostało pokazane dobrze i w ładnej oprawie graficznej (ah, te płomienie Ifryta!) więc nie marudzę.
Moim drugim zastrzeżeniem jest to, że serial anime, choć ma ponad 20 odcinków, to niestety, kończy się „w środku”. Brak mi tu zakończenia z prawdziwego zdarzenia – najpierw przez chyba 20 odcinków widzimy wysiłki Rimuru w lesie Jura, następnie idzie ocalić pewne dzieci, a potem, gdy mu się to udaje – co typowe dla serii, było to dla niego zbyt proste moim zdaniem – nagle anime się kończy. Smuci to tym bardziej, że Vedora w sumie pojawił się tylko w pierwszym odcinku i na dobrą sprawę nie wiemy czy i jak uda mu się opuścić swoje więzienie. Mam wrażenie, że ten wątek nie został w ogóle rozwinięty i scenarzystom jakby się „zapomniało” o Smoku Burz. Nie wiemy też co dalej stanie się z dziećmi, które Tempesto ocalił – istnieje duża szansa, że zostaną bohaterami, ale znowu, nie zostało to pokazane. Oh, i jeden z duchów które przywołano – mniejsza z tym po co, byłby to spoiler - „pochodził z przyszłości” i „był najpewniej niebezpieczny” ale ten wątek także nie doczekał się żadnego rozwinięcia.
Jak więc podsumowuję That Time I Got Reincarnated as a Slime? To dobre anime, nawet bardzo dobre, ale niestety, nie jest pozbawione wad. Naiwność polityczna, ucięcie fabuły, nierozwinięcie pewnych wątków sprawiają, że moglibyśmy otrzymać lepszą produkcję, ale to, co mamy jest i tak wysokiej klasy. Mam nadzieję, że autorzy kiedyś zrobią drugi sezon, naprawiając w nim część błędów pierwszych 24 odcinków. A warto, bo historia ma potencjał.
Ocena: 7.5 / 10