14-04-2006 01:52
9 Songs
W działach: Film | Odsłony: 1
9 Songs to bardzo dziwny film. Sceny z Antarktyki przeplatają się z koncertami rockowymi i momentami jak z mocno erotycznego filmu. Dzięki tym ostatnim zapewne film zdobył pewną sławę i kilka nagród. Wiadomo co kręci ludzi.
Jest to w gruncie rzeczy bardzo prosta opowieść o dwójce ludzi spędzających razem czas na seksie i koncertach. Łączy ich uczucie, które nazywają miłością, a przede wszystkim namiętność czysto fizyczna, która jest dosłownie i nieco dosadnie przedstawiona w filmie. Są mocne sceny, wykraczające poza erotykę i wkraczające w pornografie. Ratuje je naturalność i pewna radość, która różni uczucie i porno.
Sceny seksu przeplatane są koncertami zespołów rockowych (np. Franz Ferdinand, Primal Scream, Dandy Warhols). Jak dla mnie nic ciekawego w warstwie muzycznej film ze sobą nie niesie, natomiast ciekawa jest kompozycja i montaż tej reżyserskiej próby.
Poza tym mamy jeszcze trochę narkotyków, dla dodania kontrowersji - widocznie same genitalia i seks nie wystarczały. Wciągane kreski do filmu nic a nic nie wnoszą.
Antarktyka jest za to ciekawym motywem, choć nie do końca przez reżysera wykorzystanym. Niby roztapiająca się góra lodową jest metaforą, a śnieżno-lodowe pustkowie ma głębszy sens. Jednak zakończenie filmu pozwala wątpić w trafność porównania i jego celowość.
Młodzi aktorzy nie mieli wiele do grania. Sceny, w których występują to głownie seks. Jest lepiej niż w przeciętnym filmie dla dorosłych - lepiej w sensie, że starali się pokazać uczucie, które ich łączy. Mieli jednak za mało czasu na to, by coś więcej widzowi zasugerować. Chwilę po zobaczeniu twarzy widzimy nabrzmiałe sutki i nagie tyłki. Widocznie taka była wizja reżysera.
W odbiorze przeszkadzał mi słaby transfer filmu. W scenach koncertowych i w czasie ujęć zimowych widać tzw. "pikselozę". Nieumiejętnie przełożono 9 Songs z celuloidu na cyfrowy format. Czasem na ostrzejrzych krawędziach widać po prostu ząbki, często też migocze tło. W dzisiejszych czasach nie spodziewałem się zobaczyć tak marnego obrazu. Nawet odrestaurowane wiekowe filmy prezentują się lepiej.
Film polecam ludziom odważnym, nie bojącym się ostrej nagości. Poszukjącym ciekawych i oryginalnych reżyserów. Być może 9 Songs komuś się spodoba. Dla mnie erotyka to zbyt mało w sytuacji, gdy nie ma fabuły.
Żeby być zupełnie szczery muszę przyznać, że czekałem na kluczową scenę i była dla mnie zaskoczeniem. Losy tej pary potrafią zainteresować, szkoda tylko, że to nie jest jakieś szczególne osiągnięcie dla twórców filmu.
Jest to w gruncie rzeczy bardzo prosta opowieść o dwójce ludzi spędzających razem czas na seksie i koncertach. Łączy ich uczucie, które nazywają miłością, a przede wszystkim namiętność czysto fizyczna, która jest dosłownie i nieco dosadnie przedstawiona w filmie. Są mocne sceny, wykraczające poza erotykę i wkraczające w pornografie. Ratuje je naturalność i pewna radość, która różni uczucie i porno.
Sceny seksu przeplatane są koncertami zespołów rockowych (np. Franz Ferdinand, Primal Scream, Dandy Warhols). Jak dla mnie nic ciekawego w warstwie muzycznej film ze sobą nie niesie, natomiast ciekawa jest kompozycja i montaż tej reżyserskiej próby.
Poza tym mamy jeszcze trochę narkotyków, dla dodania kontrowersji - widocznie same genitalia i seks nie wystarczały. Wciągane kreski do filmu nic a nic nie wnoszą.
Antarktyka jest za to ciekawym motywem, choć nie do końca przez reżysera wykorzystanym. Niby roztapiająca się góra lodową jest metaforą, a śnieżno-lodowe pustkowie ma głębszy sens. Jednak zakończenie filmu pozwala wątpić w trafność porównania i jego celowość.
Młodzi aktorzy nie mieli wiele do grania. Sceny, w których występują to głownie seks. Jest lepiej niż w przeciętnym filmie dla dorosłych - lepiej w sensie, że starali się pokazać uczucie, które ich łączy. Mieli jednak za mało czasu na to, by coś więcej widzowi zasugerować. Chwilę po zobaczeniu twarzy widzimy nabrzmiałe sutki i nagie tyłki. Widocznie taka była wizja reżysera.
W odbiorze przeszkadzał mi słaby transfer filmu. W scenach koncertowych i w czasie ujęć zimowych widać tzw. "pikselozę". Nieumiejętnie przełożono 9 Songs z celuloidu na cyfrowy format. Czasem na ostrzejrzych krawędziach widać po prostu ząbki, często też migocze tło. W dzisiejszych czasach nie spodziewałem się zobaczyć tak marnego obrazu. Nawet odrestaurowane wiekowe filmy prezentują się lepiej.
Film polecam ludziom odważnym, nie bojącym się ostrej nagości. Poszukjącym ciekawych i oryginalnych reżyserów. Być może 9 Songs komuś się spodoba. Dla mnie erotyka to zbyt mało w sytuacji, gdy nie ma fabuły.
Żeby być zupełnie szczery muszę przyznać, że czekałem na kluczową scenę i była dla mnie zaskoczeniem. Losy tej pary potrafią zainteresować, szkoda tylko, że to nie jest jakieś szczególne osiągnięcie dla twórców filmu.