» Blog » 8-bitu czar
08-04-2008 20:36

8-bitu czar

W działach: Wordpress, Kultura | Odsłony: 0

8-bitu czar

[Jako każe obyczaj - nowy wpis - tym razem w postaci mini recenzji dwóch darmowych albumów do ściągnięcia z sieci. Polecam fanom elektroniki i hałasu. A dzisiaj - tematyczna recenzja ośmiobitowa. Zapraszam! I przy okazji - na konwentowym wisi już moja relacja z Pyrkonu, gdyby ktoś rzadko zaglądał do działu, w którym pracuje ;)]

 

Myślę, że bez większego pudła mogę założyć, że lwia część odwiedzających ten zakątek Wordpressa kiedyś zetknęła się w swoim życiu z grami wydawanymi na stare ośmiobitowe konsole, w naszym kraju najszerzej reprezentowanymi przez tzw. Pegasusa. Ich niepowtarzalny urok i niezbywalne piętno, jakie odcisnęły w mojej przynajmniej świadomości natchnął mnie do poświęcenia poniższego wpisu dwóm niezwykłym wytworom kultury masowej - amerykańskiemu serialowi animowanemu Code Monkeys i najnowszemu dziełu muzycznemu Boba Ostertaga.

 

Code Monkeys to serial emitowany przez amerykańską stację G4. Fabuła jedynego (póki co) sezonu koncentruje się wokół perypatii pracowników firmy wydającej gry komputerowe we wczesnych latach 80 ubiegłego stulecia. GameaVision, bo w tej firmie pracują bohaterowie serialu, zostaje w pierwszym odcinku sprzedana przez jej założyciela, Steve’a Wozniaka (każdy, kto kojarzy, przybija sobie piątkę) bogatemu biznesmenowi z Teksasu, “Big T” Larrity’emu, dla którego przemysł konsolowy to kolejny sposób na zarobienie pieniędzy. Jego nowi podopieczni, czyli zboczony Dave, odpowiedzialny Jerry (ta dwójka stanowi głównych protagonistów serii), feministka Mary, nerdowaty fan gier RPG Todd, puszczalska Clare, księgowy Black Steve(Afroamerykanin, gdyby ktoś pytał) i homoseksualista Clarence, robiący do gier GameaVision muzykę, nie są oczywiście zachwyceni odejściem ich ukochanego szefa do pozbawionej przyszłości branży komputerowej i pojawieniem się na jego miejscu krwiożerczego kapitalisty z Teksasu.

 

Główną treść serialu stanowią właśnie konflikty między oboma stronami barykady, “typowe” życie firmy przemysłu elektronicznego oraz wyśmiewanie całej masy różnych społecznych i popkulturowych motywów, szczególnie tych powiązanych z grami komputerowymi. Code Monkeys to przede wszystkim komedia, i widać to bardzo wyraźnie. Twórcy często i chętnie naruszają zasady politycznej poprawności. Nie jest to co prawda Family Guy, ale fakt, że Black Steve handluje narkotykami i w sytuacjach stresowych wyładowuje agresję strzelając gdzie popadnie, Clarence ubiera się w cekiny i cały czas mówi o uprawianiu miłości z mężczyznami. Todd przez sen prosi swoją matkę, żeby go pocałowała,” ale tak w usta”, a Big T. Larrity czasami wspomina o martwych prostytutkach w bagażniku i swoich ośmiu martwych żonach. Obcowanie z tymi żartami wymaga dużej dozy dystansu, ale warto się na niego zdobyć, aby smakować naprawdę przedniej jakości humor Programujących Małp. Uśmiech wywołują także niedoszli pracownicy GameaVasion, tacy jak np. John Romero, który proponuje Lerrity’emu wydanie rewolucyjnej gry “The Room”, w którym kierujemy postacią z perspektywy pierwszej osoby. Big T. stwierdza jednak, że nie byłoby to zbyt opłacalne. Podobnych żartów, z udziałem innych kultowych gier, jest w Code Monkeys o wiele więcej.

 

Najważniejsze i najbardziej charakterystyczne dla tego serialu jest jego oprawa graficzna. Wszystkie postacie i tło są wykonany z wielkich, oldskulowych pikseli, co zresztą widać na załączonym obrazku. Na górze widnieje licznik punktów, a po prawej - licznik życia w postaci znanych z Zeldy serduszek. Czasami ich miejsce zajmują zabawne wskaźniki obrzydzenia, aktywna broń postaci albo skala “poziomu zboczeńca”. Wraz z wykorzystywaniem wielu znanych motywów z gier (ucieczka z więzienia odbywa się w scenerii a’la Contra, a biurko Big. T wygląda jak lada sprzedawcy z Zeldy) tworzy to niepowtarzalny, ośmiobitowy klimat serialu, który wywołuje u mnie masę pozytywnych odczuć. Z czystym sercem mogę polecić go każdemu, kto choć trochę zainteresowany był chociażby Futuramą czy Family Guyem.

 

Drugim opisywanym we wpisie dziełem jest utwór Boba Ostertaga pod tytułem “w00t!”. Tak, dobrze napisałem - utwór. w00t jest bowiem pojedynczym, trwającym ok. 50 minut kawałkiem - molochem, utworzonym jedynie przy pomocy dźwięków z różnych gier konsolowych i komputerowych. Zróżnicowany, ale spójny kompozycyjny majstersztyk, muzyka wybitna w gatunku elektroniki - godna polecenia każdemu, kto potrafi wykroczyć poza duszne ramy tradycyjnej muzyki przy obcowaniu ze sztuką. I, co najważniejsze, do ściągnięcia zupełne legalnie i za darmo ze strony kompozytora.

0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


13918

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Kradniesz mi literki.
08-04-2008 20:55

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.