Wojny z Krzyżem w tle

Autor: Magdalena 'laza' Mamaj

Wojny z Krzyżem w tle
Rahajil to wielki port leżący tuż za theańską granicą, na ziemiach objętych kościelną niełaską. Niedaleko stąd rozciąga się łańcuch górski, oddzielający te spalone słońcem ziemie od Vodacce. Znajdujemy się już w Sułtanacie Tiureckim. Nieustający portowy gwar przenosi się na całe miasto, słynące ze swego niezwykłego charakteru. Pomimo tego, że praktykowanie innej wiary niż tiurecka jest surowo zakazane, nie brakuje tutaj obywateli Thei. Krążą plotki, że są oni bacznie obserwowani przez odpowiednie służby, a każde złamanie obowiązujących praw spotyka się z natychmiastową reakcją. Jednak plotki krążą także o członkach Świętej Inkwizycji prowadzącej w mieście swoje własne interesy. Tak czy owak, czy to Tiurek, czy Theańczyk, każdy ma prawo wejść do kawiarni, oferującej narodowy skarb miejscowych - kaffe, czy też skorzystać z cieszących się wielką popularnością łaźni, a jednocześnie zakupić jedno z lepszych castilliańskich win. W dzisiejszych czasach nie ma już prawie śladu po dawnych zatargach. Panująca na co dzień tolerancja, którą widać chociażby w przemieszaniu się stylów mody i architektury, a także współistnieniu obyczajów, tylko czasami zostaje zmącona jakimś nagłym konfliktem.

Nazywam się Raszid Ibn Szazir i jestem historykiem. Kiedy zapisuję kolejne stronice w podziemiach jednego z najpiękniejszych budynków miasta Rahajil, historia toczy się dalej. Ja jednak, tu i teraz, mam władzę nad czasem i mogę cofnąć się, dokąd tylko zechcę.

Zła magia musi zostać wypleniona z całej Thei, a w szczególności z umiłowanych przez Kościół ziem Castille, gdzie wpływy Sułtanatu Półksiężyca widoczne są na każdym kroku. Lud podnosi więc bunt przeciw ludności tiureckiej. Każdego dnia ulice spływają krwią niewiernych. W walkach ginie biskup Filip de Gallegos, który starając się uspokoić tłuszczę, zostaje trafiony zbłąkanym, rzuconym z tłumu, kamieniem. Po tym zdarzeniu, w roku 1000, Trzeci Prorok ogłasza wezwanie do świętej krucjaty przeciw Sułtanatowi Półksiężyca.
z kronik E. Dantesa


Tak właśnie brzmiało orędzie Trzeciego Proroka do narodów Thei, wzywające do walki z plugawą religią. Tak zaczęła się druga krucjata, którą ludzkość będzie pamiętała na wieki. Większość szlachty, która wzięła w niej udział, to młodsi synowie znanych i poważanych theańskich rodzin. Na ziemiach Tiurków szukali majątków i chwały, dwóch rzeczy, których odmówiono im w rodzinnych prowincjach. W podbitych miastach Sułtanatu zakładali swoje własne państewka, zagarniając ziemię i poddanych. Często wiązało się to ze zmuszaniem miejscowej ludności do przyjęcia prawdziwej wiary – wiary w Theusa. Jedne utrzymywały się długo, inne padały prawie natychmiast albo na skutek kontrataku Tiurków albo w wyniku buntu samych mieszkańców. Te, które trwały, były zwykle pozostawiane przez nowych władców, którzy spieszyli do domów, by tam chełpić się swymi dokonaniami. O ich obronę przed miejscowymi plemionami martwili się zaufani zastępcy. Niejeden raz okazało się, że zaufanie pokładano w niewłaściwej osobie.

A jak spoglądali na to Tiurcy? Teraz już wiem i mogę podzielić się swoją wiedzą z tymi, którzy po latach będą wertować moje zapiski. Imperium było, i jest do dzisiaj, podzielone na wiele plemion. Każde miasto było wówczas zarządzane przez inną rodzinę. Tiurcy wojnę mają we krwi. Od zawsze wszelkie waśnie załatwiali wyprawami wojennymi. Pomiędzy różnymi klanami, a nawet rodzinami, istnieją spory i sojusze. I właśnie na takie Imperium natrafili uczestnicy krucjaty Trzeciego Proroka.

Tiurcy nie są przywiązani do dóbr materialnych. Z nielicznymi wyjątkami wszyscy cały swój dobytek mają przy sobie. Głównie są to konie lub wielbłądy, to co owe uniosą oraz kobiety. Miejscowi odpowiadali atakami na ataki Theańczyków, do czasu, kiedy zrozumieli, że w pojedynkę niczego nie wskórają. Wtedy podniósł się głos za dżihadem – świętą wojną przeciw niewiernym i zjednoczeniu sił w celu ich wyparcia. Nie było to łatwe, ale jednak dokonało się.

Po bardzo udanym początku kampanii armii Proroka zaczęło brakować środków. Poza miastami na ziemiach spalonych słońcem największym problemem było znalezienie wody, a na jej zakup nie było stać nawet najwyżej urodzonych. Aby nie umrzeć z pragnienia wojownicy Theusa dopuszczali się czynów, do których nie przyznałby się żaden z nich. W poszukiwaniu kosztowności rozkopywano groby, zarówno innowierców, jak i towarzyszy broni. Przy wielkim szczęściu można było za znalezisko wykupić zapas życiodajnego płynu nawet na kilka dni. Jednak nie wszystkim ono dopisywało. Spragnieni, z popękanymi ustami, wodzeni ułudami oaz, zaczęli szukać innych rozwiązań. Jednym z nich było picie krwi własnych koni. Popuszczano jej tylko odrobinę, tak, aby zwierzęta jak najdłużej wytrzymywały znoje podróży. Jednak i one marniały, by w końcu zostać porzucone i pokryte przesypującym się wiecznie piaskiem. Picie krwi i często brudnej wody, owocowało wieloma chorobami. Ludzie padali jak muchy. Ale nie było odwrotu. Niektórzy spośród wojowników posiadali zdolność władania magią słów - Laerdom (tak tak, nawet w świętej wojnie brali udział ludzie, w których żyłach płynął dar magii), która dawała władzę nad pogodą. Jednak wydawało się, że na tej wyjawionej ziemi słowa nie mają mocy – deszcz, mimo nieustających prób, nie chciał spaść. Po wielu walkach i spektakularnych zwycięstwach, krucjata straciła impet i krzyżowcy zaczęli przegrywać. Powoli byli wypierani z ziem Sułtanatu.

Ostatnim wysiłkiem, który miał zniszczyć Imperium Półksiężyca, była próba podjęta przez przedstawicielkę jednej z voddaciańskich rodzin, Lorenzo – Mariettę, zwaną także „Szaloną Królową”. Kiedy stało się jasne, że armia Proroka została rozgromiona i jej resztki w chaosie starają się przedostać z powrotem do Thei, Marietta, w swoim szaleństwie zaplanowała poprzecinanie nici losu tak, żeby Imperium Półksiężyca zniknęło z powierzchni ziemi. Pomyliła się jednak, z fatalnym skutkiem dla całej swojej rodziny. W ciągu jednej nocy wyspa, którą zajmowali Lorenzo przestała istnieć, a o jej mieszkańcach nikt już więcej nie usłyszał. Przynajmniej na Thei.

To co zrobiła Szalona Królowa, ostatecznie przekonało Tiurków, że przybysze z Thei mają związek z czarną magią i należy dołożyć wszelkich starań, by już nigdy nie przekroczyli granic Imperium. To był początek nowego okresu w dziejach – okresu zamknięcia i izolacji Imperium Tiureckiego. Również dla Thei zaczął się nowy etap. W Castille cały czas trwała bratobójcza wojna pomiędzy Trzecim Prorokiem i Wysokim Królem Castille Garcią, magiem, znanym ze swych protioureckich poglądów. W roku 1009, w bitwie zwanej przez historyków El Fin del Cicho, czyli Koniec Cyklu, Garcia zginął. Jego śmierć oznaczała kres castilliańskiej magii. W chaosie wojny narodził się nowy bohater. Był nim Ramón Sandóval, syn castilliańskiego szlachcica i crescenki. Pomimo faktu, że w jego żyłach płynęła mieszana krew, zdobył chwałę oraz wysoką pozycję, a jego bohaterskie czyny w ostatnim okresie walk, zwróciły na niego uwagę Proroka. W 1014, za jego zgodą oraz ku radości ludu Castille został koronowany na Rex Castillium. Dzięki swoim tiureckim przodkom zyskał przydomek El Sayyid – Władca.

Od momentu ogłoszenia krucjaty do wyparcia ostatnich krzyżowców z Sułtanatu Półksiężyca minęło niemalże trzysta lat. W tym czasie stoczono jeszcze wiele bitew. Nikt nie zapomni choćby zniszczenia miasta Alexia – dumy Tiurków, oraz masakry jej spokojnych mieszkańców. Jednej doby architektoniczny cud świata został zamieniony w gruzy. Turcy nie pozostawali dłużni i zwykle nie oszczędzali żadnego Theańczyka znalezionego w odbitych miastach.

W czasie krucjat ogromną rolę odgrywały organizacje o charakterze zakonnym, które powstawały na terenie Thei lub też już w obrębie samego Sułtanatu Półksiężyca. Do najbardziej znanych należy, założony w trakcie krucjat, Zakon Ubogich Rycerzy. Ich zadaniem była ochrona terenów wydartych z rąk innowierców oraz ludzi, udających się z pielgrzymką do ziem, z których przybył Drugi Prorok. Byli to wojownicy, ale także i uczeni. Doskonalili się przez zdobywanie wiedzy, a swoich fizycznych umiejętności używali do obrony niewinnych. Zakon służył Theusowi, nie Prorokowi. Przez sto lat jego członkowie trwali dalej, nawet po zakończeniu krucjat, mając wielkie wsparcie ze strony możnych, którzy nie skąpili grosza na szlachetne cele zakonników. W tym czasie udało im sie zebrać ogromne środki, którymi zaczęli obracać. To właśnie w tej działalności możemy doszukać się korzeni bankowości w Thei. Po latach zbierania dotacji i gromadzenia pozyskanych w czasie krucjat skarbów, byli bogatsi od niejednego króla. Zawdzięczali to głównie temu, że jako zakon nie byli objęci podatkami. Wielu nie podobał się ten obrót spraw i wkrótce w zakonników zaczęły uderzać oskarżenia o praktykowanie okultystycznych rytuałów, niezgodnych z naukami Kościoła. Wielu też chciało opodatkować Ubogich Rycerzy. W większości były to osoby, które posiadały wobec niego długi. W końcu Zakon został przymusowo rozwiązany, jego członkowie oskarżeni i osądzeni o herezję, a majątek przepadł. Wszyscy rycerze, a przynajmniej wielu tak sądzi, oddali ducha w męczarniach, przysięgając jednak przed śmiercią zemstę na swoich oprawcach.

Innym bardzo znanym zakonem, którego istnienie ma związek z krucjatami, był zakon Czarnych Krzyży, później zwanych Krzyżownikami. Ich początki sięgają jeszcze pierwszej wyprawy krzyżowej, która miała miejsce w 308 roku. Początkowo byli to uzdrowiciele, którzy opatrywali rannych po zakończonych bitach, lub też pomagali umierającym odejść w pokoju do lepszego świata. Kiedy wojska krucjaty zdobyły stolicę Imperium Tiurków, Zafarę, w mieście powstał pierwszy szpital noszący miano Szpitala Pierwszego Świadka. Czarne Krzyże otrzymały zaszczyt sprawowania w nim służby i nadzoru. Szpitalnicy zyskali sobie szacunek narodu tiureckiego. W wielu kronikach znajdywałem wzmianki o tym, że nigdy szpital nie został zaatakowany przez innowierców. Wyjaśnienie jest proste: Czarne Krzyże leczyły zarówno Theańczyków jak i miejscowych wojowników. W ciągu lat zakonnicy rozszerzyli swoje obowiązki do tego stopnia, że udawało im się zachować ład i porządek w mieście Zafara. Z tego powodu Hierofanta nadał im miano zakonu rycerskiego. Uzyskali prawo noszenia symbolu czarnego krzyża oraz wyboru spośród siebie Wielkiego Mistrza. Odtąd byli nazywani Krzyżownikami. Podobnie do Zakonu Ubogich Rycerzy, Krzyżownicy zyskali sobie poważanie, znaczny majątek i posiadłości ziemskie, a ich wpływy w Thei rosły i umacniały się. Zakon zdołał wybudować wiele szpitali za pieniądze zdobyte podczas krucjat. Jednak jego członkowie szybko zostali wplątani w polityczne intrygi, a ich wysoka pozycja zaczęła zawadzać wielu ludziom, w tym również władcom. Przez starania jednego z nich, Cesarza Eisen zakon został ekskomunikowany. W roku 1411 Rycerze stanęli do ostatniej bitwy, w której armia przeciwnika dziesięciokrotnie przewyższała ich liczebnością. Walczyli mężnie, jednak nie mieli szansy na zwycięstwo. Pod Grunweide zostali na zawsze starci z powierzchni Thei. Krążą plotki, że w Zafarze istnieje szpital prowadzony przez ich spadkobierców.

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ tak się składa, że należę do organizacji, która zaczęła swe istnienie w czasach drugiej krucjaty, a nazwanej przez moich przodków, niech Wielki ma ich w Swej pamięci, Opiekunami. Z dumą wypełniam swoje obowiązki i równie dumni będą moi synowie, kiedy wreszcie zostaną dopuszczeni do tajemnic i tradycji mojego rodowego spadku. Początki mojego istnienia sięgają ziem Thei. Wydaje się to nieprawdopodobne i być może dla wielu osób byłoby haniebne, jednak dla mnie stanowi to zaszczyt. Jestem potomkiem jednego z pięćdziesięciu mężów, którzy połączywszy swe siły założyli Zakon Wiary. Ruszyli oni w roku 1189 za wezwaniem Trzeciego Proroka na ziemie innowierców, głosząc słowa swojego Boga. Ich męstwu i odwadze nie był w stanie dorównać nikt. Wydawali się być niezwyciężeni i niezłomni. Wierzyli w to, że Tiurcy są potępieni i skazani na zagładę. Byli bezwzględni, jednak stronili od okrucieństwa. Podług ich filozofii każdemu należał się akt miłosierdzia.

Zakon Wiary chronił karawany, które zaopatrywały krzyżowców w pożywienie i wodę, jako, że to właśnie one były najbardziej narażone na ataki innowierców. Tiurcy doskonale zdawali sobie sprawę, że bez życiodajnego płynu najeźdźcy będą zgubieni. Nie udało się odeprzeć każdego ataku, jednak Zakon Wiary najczęściej wychodził ze starcia zwycięsko. Pomimo częstej przewagi liczebnej wroga, straty w zakonie były bardzo niewielkie. Aż do momentu kiedy losy krucjaty zaczęły się odwracać na niekorzyść Theańczyków, poległo tylko dwóch jego członków. Kiedy już było wiadomo, że nikt nie zatrzyma armii tiureckiej napierającej na wrogie sobie wojska, Zakon Wiary stał się jedyną ostoją wycofujących się krzyżowców. Sytuacja była dramatyczna, krucjata nie miała już szans. Wycofano się do miasta Rahajil, skąd drogą morską, planowano powrót na ziemie ojczyste. Zakon Wiary miał stanowić ostatnią linię obrony i zatrzymać wroga na tyle długo, by jak najwięcej ludzi zdążyło wrócić do domu.
Pomimo świadomości tego, że wszyscy przypłacą to życiem, rycerze jednogłośnie zdecydowali się walczyć. Ich głęboka wiara, przekonanie o słuszności swoich czynów oraz żarliwość, dodawała uciekającym odwagi. W noc przed uderzeniem armii sułtana rycerze Zakonu Wiary zebrali się w największej z sal fortu Rahajil. To co działo się za zamkniętymi drzwiami pozostaje tajemnicą, jednak w zachowaniu rycerzy zaszła znacząca zmiana.

Następnego dnia rankiem stanęli naprzeciw wrogiej armii. Czterdziestu dwóch ludzi przeciw hordzie nomadzkich wojowników. Walczyli tak, jakby sam Theus kierował ich rękami. Ich bojowy okrzyk wypełniał pustynię otaczającą miasto i siał przerażenie w sercach Tiurków. Niestety nie mogę zapisać na tych kartach słowa jakie malowało im się na ustach, gdyż jest to jedna z najpilniej strzeżonych tajemnic. Jest hasłem, podporą, magią.
Kiedy ostatnie łodzie odpływały od brzegów, dwóch rycerzy Zakonu Wiary podpaliło te, którymi sami mieli wrócić do domu. Nikt nie wie co nimi powodowało. Wtedy Frydrych von Eisenberg, przełożony rycerzy Zakonu Wiary, uniósł swą prawą dłoń i nakazał wstrzymanie walki. Szacunek, jakim Tiurkowie darzyli odwagę i męstwo w bitwie, spowodował, że posłuchali. Kurz bitewny na chwilę opadł. Każdy jeden rycerz Zakonu Wiary wbił swój nagi miecz w ziemię przed armią wroga. Czekali. Jedni twierdzą, że się tchórzliwie poddali, licząc na przebaczenie sułtana i jego łaskę. Ponoć ktoś widział świetlisty przedmiot, jaki Frydrych podarował Tiurkom na przebłaganie ich wodza. Znam też takich, którzy nigdy by się z taką opinią nie zgodzili. Sam do nich należę. Sułtan jednak nie był łaskawy dla innowierców. Kilka dni później do Thei zaczęły napływać wieści o skazaniu i straceniu wszystkich Zakonników.

Nieliczni wiedzą, że nie była to prawda. Sułtan zdecydował się oszczędzić swoich jeńców. Powód tej decyzji pozostaje tajemnicą. Być może tak wysoko ceniona przez Tiurków odwaga, którą dostrzeżono także u Theańskich rycerzy, uratowała życie członków Zakonu. Któż to może wiedzieć? Ceną była rezygnacja ze wszelkich tytułów, ziem jakie posiadali ocaleni, a także nazwiska i wiary. Nikt nie wie też dlaczego zgodzili się ją zapłacić, ale zrobili to. Opiekunowie, takim mianem zowią się dzisiaj ci, którzy zrodzili się z krwi rycerzy Zakonu Wiary, do dziś dbają o stosunki pomiędzy Theą, a Sułtanatem Półksiężyca. Stowarzyszenie pozostaje jednak tajne. Mimo, że sami wybieramy osoby, z którymi się kontaktujemy i nigdy nie zdradzamy swojej prawdziwej intencji, nie mogę zagwarantować, że nikt o nas nie wie. Jesteśmy mediatorami tam, gdzie w grę wchodzi nietolerancja bądź intrygi polityczne, mające na celu zniszczyć i tak nikłą więź porozumienia miedzy dwoma światami, którą są nam bliskie. Zjawiamy się tam, gdzie jesteśmy potrzebni. Zawsze. Czasem organizujemy przepływ informacji, czasem ludzi, a jeszcze innym razem towarów. Dbamy o Theańczyków, którzy z jakichś powodów odwiedzają ten wypalony słońcem zakątek ziemi, ale także chronimy Tiurków, którym ze strony dzieci Thei grozi niebezpieczeństwo.

Nie wiem jakie imię nosiłbym, gdyby koło fortuny obróciło się w inną stronę. Wszyscy nosimy nazwiska, jakie przybrali nasi praojcowie już po zamieszkaniu w Rahajil. Wypełniamy ich wolę i jesteśmy spadkobiercami ich tradycji. Jakaś nieznana siła wiąże nas z tym miejscem, a ja sam lubię myśleć, że to święte słowa przysięgi, jaką moi przodkowie złożyli samemu Bogu. Zawsze musimy tu wrócić. Nasze drogi, gdziekolwiek by nie prowadziły zawsze prowadzą tutaj, do Rahajil. W naszych żyłach krąży krew wojowników, która przez wiele lat dojrzewała. Teraz naszym orężem jest słowo, jednak nie zawsze tylko na nim się kończy. W jednym z nas drzemie szaleństwo, które dostało się w nasze szeregi wraz z jednym z przedstawicieli rodziny Lorenzo, który zdecydował się przed wiekami wstąpić do Zakonu Wiary. Niektórzy zastanawiają się, kiedy ta krew się obudzi...