» Świat » Montaigne » Oblicza Thei: Montaigne

Oblicza Thei: Montaigne


wersja do druku
Oblicza Thei: Montaigne
Montaigne…

Montaigne jest krajem światła i miłości, tak byś powiedział, mon amour?

Och, z pewnością to właśnie byś stwierdził! „Kraj Słoneczników” – przydomek nadany naszemu państwu dobrze odzwierciedla opinie cudzoziemców. Montaigne to wspaniale bale i piękne kobiety, honor i szpady, dwór i ceremoniał. Jakże się tu nie zakochać?

A gdybym Ci zdradziła, że Imperium ma też inną, dużo mroczniejszą stronę? Już widzę jak głośno roześmiałbyś mi się w twarz! Spróbuję jednak, panie, bo zależy mi na twej przychylności. Tak, na łasce właśnie – ona jest tu walutą. Gdybyś zaproponował komuś pieniądze, oburzyłby się z pewnością. Tyle słyszy się o monteńskiej lojalności... Jeśli jednak swą propozycję podeprzesz koligacjami, obietnicą wstawiennictwa u możnowładcy czy wysokim stanowiskiem w pułku... Ha – może pieniądze nie są istotne, lecz za przychylność da się u nas kupić wszystko.

Jakie zatem jest Montaigne, mon cheri? Porównałabym je do skutego cienkim lodem strumienia. Pozornie gładka, piękna powierzchnia, jednak płynące pod nią dzikie prądy zaraz zburzą spokój tafli.

Jeśli powiem Ci, że w Imperium wrze, jako człek światły i uczony zaraz wykrzykniesz „Zapewne jakiś bunt czy zryw przeciw uciskowi!”. Nie tylko płomienie rewolucji napędzają jednak podziemne nurty tej rzeki. Straceńcza desperacja poddanych, znudzenie arystokratów, mroczne Porte, szaleństwo monarchy i dwie wyniszczające wojny sprawiają, że Państwo Słoneczników jest czymś więcej, niż pozornie się zdaje. Montaigne jest krajem słów i dworów, krajem mody i stylu. Ale, mon petit, nazwałabym je również krajem krwi.


W pogoni za przyjemnością

Oburzysz się, mój drogi: „Czemuż w takim razie nikt obcy tego nie widzi?”. Odpowiem ci – bo nikt nie chce zobaczyć. Pamiętasz ten dzień, kiedy postawiłeś swą stopę w porcie w Crieux? Ja pamiętam doskonale. Nie sposób zapomnieć twojej miny, wyrażającej skrajne oszołomienie i podziw. Późniejszy pobyt tylko potwierdził twe pierwsze wrażenie – bale i uczty, polowania i konne wycieczki, wspaniała podróż wśród malowniczych pól prosto do Charouse...

Czy kiedykolwiek zastanowiłeś się, gdzie rodzi się pite przez ciebie wino, skąd biorą się dziewki które wieczorami ogrzewają ci łoże? Nie musisz nic mówić, widzę odpowiedź w twoich oczach.

Hedonizm. Ha, to słowo chyba najbardziej kojarzące się z Montaigne. Cudzoziemcy nie doceniają jednak głębi monteńskiej fascynacji przyjemnością. Dla ciebie, panie, wszystkie te przeżycia są nowe i intrygujące, pomyśl jednak o takim szlachcicu, dla którego kolejne polowania zlewają się w jedną szarą całość. Czy na jego miejscu nie zapragnąłbyś odmiany? „A i owszem” rzeczesz „ jest tyle innych pięknych zainteresowań”. Lecz gwarantuję ci, mon cher, że w wieku dwudziestu paru lat zdążyłbyś z pewnością wypróbować je wszystkie. Cóż byś wtedy zrobił?

Oczywiście, że poszukałbyś nowych źródeł przyjemności. Kolejne fascynacje musiałyby być coraz bardziej interesujące, coraz bardziej intensywne – jeśli wiesz co mam na myśli. W ten sposób lekki flirt zmienia się wyrafinowaną orgię, krwawe walki na arenach wypierają polowania, niewinna rywalizacja kończy jako szaleńcze pokazy, gdzie stawką jest twoje życie i jego śmierć. A wszystko to tuż pod oczami naiwnych turystów.

„Jakież znaczenie mają szczeniackie zabawy?” spytasz zapewne zniecierpliwiony. Żadne, można by powiedzieć, jednak pamiętaj panie, że monteńscy możnowładcy też byli niegdyś młodzikami. Przeżyli burzliwą młodość, zasmakowali wielu przyjemności – myślisz że tak po prostu odrzucą swoją przeszłość? Och nie, mon cher, będą nadal szukać nowych doznań – choć może dyskretniejszych, może bardziej subtelnych. Gdzie postawi granicę ten, kto żadnych nie uznaje?

Cóż może być ciekawszego niż niebezpieczeństwo, co bardziej rozpala krew niż okrutne sceny? Conocne bale nieraz kończą się samobójstwem poniżonego gościa. Na podziemnych arenach wsiąka w piach ludzka krew. Sprowadzane dla uciechy bestie wyrywają się na wolność. Syrneckie artefakty, sprowadzane dla uciechy gospodarza, niejednokrotnie niosą mu zgubę.

Ale kogóż to obchodzi? Vive la plasir!


Jak biel i czerń

Nie wierzysz mi, mon cher. Rozumiem. Zacznijmy więc spokojnie. Powiedz mi, co widziałeś, rozglądając się w drodze do stolicy? Och, odpowiesz, każdy głupi słyszał o monteńskich kontrastach – biedzie wieśniaków i bogactwie szlachty. Głębia tej różnicy dociera jednak do niewielu. Któż z obcych by uwierzył, że w tak żyznym kraju wieśniacy przymierają głodem? Który z gości, ucztujących przy stołach uginających się od jedzenia, znajdzie chwilę na przemyślenia o źródłach monteńskiego bogactwa?

Z pewnością nie ty, mon cher, ale zostawmy to. Przyjrzawszy się bliżej, dostrzeżesz, że monteński lud dzieli praktycznie wszystko. Ubiór, dieta, tryb życia, liczebność rodzin, styl wysławiania są najlepszym świadectwem przepaści między stanami. Zgodnie z naturalną koleją rzeczy: gdy rolnik pracuje, szlachcic się bawi. Kto odmówiłby monteńskim możnym prawa do korzystania z owoców pracy gminu? Arystokracja oddaje ojczyźnie swoje umysły, swoją pasję, swoje pieniądze. Chłop daje tylko swą krew – co więcej mógłby jej zaoferować?

Jednak kogo interesują zwyczaje wsi? Szczególnie w państwie, gdzie liczą się tylko wielkie miasta. Metropolie, rzadkie jak perły na futrze zubożałego szlachcica – i równie cenne dla właściciela. Głębi różnicy między miastami a prowincją nie muszę ci chyba tłumaczyć.

Czasami zdaje mi się, że w piersi Montaigne biją dwa zupełnie inne serca. Są też dwa zupełnie inne języki, dwa znaczenia, dwa sensy każdego zdania. To co mówisz, jest tym, co myślisz – jednak spróbuj znaleźć mi monteńskiego arystokratę który powie dokładnie to, co niosą jego słowa. To prawie jak balet – można w nieskończoność igrać znaczeniami wyrazów, układać piętrzące się kalambury. Montańskie zdania są jak słynne miecze-układanki: starczy zmienić akcent, ułożenie jednej głoski a niewinna wypowiedź zmienia się w prowokację.

Co próbuję ci przekazać, mon amour? Cóż, wy cudzoziemcy mówicie szumnie o przeciwieństwach i kontrastach – a nie rozumiecie, ba!, nie dostrzegacie nawet połowy z nich. Jak w mieczu-układance – każda rzecz ma swoje drugie dno, swoje przeciwieństwo. A teraz powiedz mi, czy nadal czujesz się tu bezpieczny?


W kalejdoskopie zmian

„Jaki sens ma próba zgłębiania czegokolwiek” zapytasz przytomnie „skoro w waszym kraju wszystko wciąż się zmienia”? Owszem, przyznam ci rację – niestałość jest wpisana w naszą duszę. Spójrz na monteńskiego arystokratę – czy nie widzisz płomienia niecierpliwości w oku? Nie dostrzegasz, jak szybko się nudzi, jak często szuka nowych rozrywek? Dlatego właśnie to impulsywny, dynamiczny Monteńczyk dyktuje modę, która barwną karuzelą zmian ogarnia całą Theę. Czy musze oddawać, że nim nowy wzór kapeluszy czy sukien sięgnie Vodacce, znudzony szlachcic będzie już szukał czegoś nowego?

„To wspaniale” wykrzykniesz „cóż złego jest w pomysłowości i zmianach?” Głupiutki, mruknę wówczas, naprawdę nie widzisz jakie skutki ma monteńska niestałość? Dobrze zatem – czy naprawdę sądzisz, że przemijają tylko mody, suknie, kapelusze i rękawiczki? Korowód zmian obejmuje przecież również ludzi. Sowicie opłacany artysta wkrótce ląduje na bruku, rozchwytywany dowcipniś po byle potknięciu traci wszystkich znajomych. Monteński głód nowych wrażeń jest jak sztorm – potrafi w jednej chwili porwać człowieka, unieść go na fali popularności i sławy, by następnie cisnąć go na dno zapomnienia, razem z innymi wrakami minionych mód.

Konsekwencje? Któż dba o konsekwencje? Upadek i zapomnienie dotknęło już setek artystów, dworaków i pochlebców – kapryśny los nie omija jednak nawet arystokracji. Status monteńczyków zbytnio polega na zmiennej opinii, na kapryśnej łasce. Nawet najmożniejszy magnat stoczy się, gdy Król Słońce odwróci odeń swą twarz. Kto zapłacze po odrzuconych, gdy rośnie gwiazda kolejnego artysty?

Drugą stroną tej monety są niebotyczne wręcz kariery. Montaigne jest państwem najbardziej chyba otwartym – monteńskie salony chętnie przyjmują każdego, kto jest dość... interesujący. Pozycja w niewielkim stopniu zależy tu od urodzenia, zaś o wiele bardziej od wdzięku, dowcipu i innych przymiotów charakteru. Gdy za urodą i bystrym umysłem podąża również siła charakteru, można pokusić się o większe zaszczyty. Najwytrawniejsi gracze sami dyktują modę, narzucają trendy, dowolnie sterują oczarowanym dworem. Jednak do tego trzeba zręczności, pomysłowości, inicjatywy czyli tego, co monteńscy szlachcice cenią najbardziej.


Mowa jest złotem

Żadna z tak oszałamiających karier nie byłaby możliwa, gdyby nie monteńskie umiłowanie słów. Mówiłam ci już, mon cher, o radości, jaką budzi w nas budowanie piętrowych, wieloznacznych zdań. Podziw, jakim w tym kraju darzy się artystów słowa, przewyższa wszystko, na co mogą liczyć mistrzowie innych sztuk.

Żadne pociągnięcie pędzla, żadna wybitna rzeźba nie ma tak niszczycielskiego potencjału, co parę rzuconych od niechcenia zdań. W Montaigne słowa potrafią wznieść człowieka na szczyt, jednak równie łatwo go zeń strącą. Publicznie wyśmiany monteńczyk szybko nie wróci do łask, monteńska dama, okrzyknięta niemodną, ma małe szanse na rychły powrót na dwór. A niewielu ma dość sił, aby czekać...

Właśnie mi się coś przypomniało, mon amour. O zdradliwych, zawiłych meandrach monteńskich i vodackich walk o władzę mówiono już wiele. Jest nawet takie zgrabne określenie – „polityka słowa i sztyletu”. Cóż, Vodacce jest z pewnością krajem sztyletu – słodkie słowa szeptane na przyjęciach są tylko wstępem, tylko ostrzeżeniem. Prawdziwą karą jest kropla trucizny, zimno błyszczący rapier, poduszka przyciskana do śpiących ust...

W Monatigne egzekucją są słowa.


Smak krwi

„Rozumiem” zakrzykniesz „ Słowa są tak ważne, bo styl w Montaigne jest wszystkim!” Oto kolejne zdanie którego nie rozumieją cudzoziemcy. Widzicie tylko ten podziw, jakim darzymy bohaterów – pięknych młodzieńców wspinających się do ukochanych po balkonach, wykradających złoczyńcom skarby, walczących o wdzięki dam. Zazdrościcie monteńczykom fantazji, zręczności ruchów i tego błysku w oku – nie przyjdzie zaś wam do głowy, że te wszystkie umiejętności można wykorzystać w znacznie mniej godnym celu.
Nie dostrzegacie zatem niemałego uwielbienia, jakim w Montaigne darzy się złoczyńców. Nie ważne co robisz – bylebyś postępował zgodnie z le sens du jeux, z regułami gry. Cóż z tego, że właśnie zabiłeś czterech ludzi z zimną krwią, jeśli tylko zrobiłeś to dostatecznie stylowo? Okrzykną cię bohaterem! Nie wiedziałeś, że pieknie zada śmierć uznawana jest za sztukę?
Może właśnie dlatego nie widzisz krwi. Płynącej, cienkimi strumyczkami, z nadgarstków magów porte. Buchającej z gardeł zwierząt, rozszarpanych ku uciesze gawiedzi. Spływającej powoli ze starannie naznaczonych nią przedmiotów. Odpływającej wolno z twarzy samobójcy. Znikającej w nicości mgieł, gdy jedna z dziwacznych, zaginających przestrzeń bram porte domaga się kolejnej ofiary. Tryskającej z ran żołnierzy, walczących daleko, o sprawę cesarza. Lub wręcz przeciwnie, kapiącej całkiem blisko, na jednym z pojedynkowych placów, z ciał monteńskich szlachciców pojedynkujących się o rzucone pośpiesznie słowo...

Wszystko to uosabia okrutna elegancja naszej magii. Porte... pozornie niewinna, lecz jakże wiele szkód przypisują jej inne nacje. Szpiegostwa i rabunki, morderstwa i kradzieże, wszystko to dokonane bladymi dłońmi arystokraty, pokrytymi setkami śladów po dawnych ranach. Jedna blizna za jedną zbrodnię?

Mówiłam ci już że to magowie porte rządzą Montaigne? No, przynajmniej jeden mag. Jego władzy nie kwestionuje nikt...


Oblicze Słońca

„Mówisz o Leonie Alexandrze?” zdziwisz się i zadumasz zarazem. Osoba naszego władcy od dawna wprawia was w konfuzję. Wiecie doskonale o okrucieństwie imperatora, o żelaznym uścisku w którym trzyma kraj. Z drugiej strony – wdzięk jego słów, wystawność jego dworu... W końcu zdarzali się surowi władcy. No i cóżby złego o Leonie nie powiedzieć, wyniósł swoje państwo do wielkości.

Po tym stwierdzeniu usiądziesz zapewne z zadowoloną miną – czy można dodać coś, co obaliłoby ów koronny argument? Ha, kolejny sąd cudzoziemca oparty na kruchych jak lód podstawach. Nie wierzysz? Przyjrzyjmy się zatem Imperatorowi.

Leon Aleksander, Król Słońce, Imperator. Człowiek, wokół którego, niczym wokół gwiazdy, orbitują wszyscy możniejsi arystokraci, wszyscy ważniejsi intendenci, co bardziej liczący się artyści. Jakże miałoby być inaczej, gdy to tylko on stanowi źródło wszelkich przywilejów i łask? Bez specjalnej przesady można powiedzieć, że to on jest sercem, centrum całej Montaigne. Żadne istotne działanie nie dokona się bez jego zgody, żadna zmiana nie zostanie wykonana bez choćby aprobującego skinięcia. Do tej pory Leon Aleksander zdołał skłócić swą nację z kościołem, wplątać ją w dwie krwawe wojny. Ściągając do siebie kapitał i kulturę, zdobywając nowe ziemie, zwiększając armię uczynił ze swego państwa najpotężniejsze imperium.

Przede wszystkim zaś, zdołał odmienić oblicze narodu.

Ponoć, kiedyś, w odległych czasach, Montaigne była głęboko wierzącym krajem. Cóż z tego dziś zostało? Tylko wysokie, niepokorne sylwetki kościołów. W większości przekształconych w magazyny czy muzea. Owszem, chłopi jeszcze wierzą, lecz cóż znaczą chłopi gdy to arystokracja jest przyszłością narodu?

Podobnie jest z modą, której sercem i dyktatorem jest z pewnością sam Imperator. On rozpowszechnił mecenat, rozpoczął system przysług i faworów. Rozdając swoje łaski i odbierając przywileje wskazał drogę arystokratycznym naśladowcom. Teraz cały dwór gra w cesarską grę.

Sam Leon Alexander lubi zabawę i przyjemności, jak jego poddani. Kocha modę, pielęgnuje swój styl, nagradza ludzi wyróżniających się i skazuje na niebyt tych, którzy wypadli z łask. Znany jest ze zmienności i kapryśności – z której słynie również cały lud Króla Słońce. Ekstrawagancki i pełen sprzeczności, doprowadza do konfuzji obcych dyplomatów. Imperator jest wygadany – mówią – okrutny i hedonistyczny aż do bólu...

Mój kochanek z pałacu opowiedział mi kiedyś, że w oczach Leona widać czasem tlący się płomień szaleństwa. Pycha tego człowieka popycha kraj na ścieżkę, którą kiedyś podążyło Eisen – mówił. Jakże można dbać tylko o własną dumę?

Cóż, odpowiedziałam mu lekko, nie rozumiem, czemu pytasz? Przecież jesteśmy w Montaigne...


Zaginiony świat honoru

Odwrócisz się wówczas do mnie ze zbolałą miną „Jakże musisz nienawidzić swego kraju, by opowiadać o nim takie rzeczy?”. Ależ skąd, odpowiem cicho, kocham Montaigne. Kocham je za to, co odchodzi i umiera.

Kocham za dumę, widoczną na obliczu każdego monteńczyka, za odwagę i fantazję, która pozwala nie wahać się nad przepaścią. Kocham za honor, który coraz częściej zanika – choć tak wiele oczu nadal błyszczy nim w ciemnościach. Kocham za szczodrość, nakazującą traktować własne dobra jako rzecz marginalną wobec przyjaźni. Kocham też za tęsknotę za dawnymi wartościami – którą widzę czasem w twarzy zagubionego przechodnia, rozpustnej kurtyzany, podupadłego szlachcica. Którą dojrzę niekiedy w ciemnych oczach spoglądających na mnie z lustra.

Czy znasz, mon cheri, jakikolwiek inny naród, który obraża się, gdy przyjaciel nie poprosi go o pomoc? Tak dalece rozwinięta jest nasza szczodrość, poczucie honoru i lojalność. O monteńskim braterstwie napisano wiele pieśni – lecz nie opiewają one nawet ułamka tego, co dzieje się na ulicach. Spójrz choćby na tych wysokich mężczyzn w błękitno-złotych płaszczach. Jak myślisz, czy zaciągnęli się z miłości do Leona Alexandra? Nie – duch muszkieterów ożywia właśnie legenda o monteńskiej lojalności, wartej więcej niż łaska, czy złoto, czy krew.

Kocham zatem Montaigne – za ogładę, której brakuje Ussurze. Kocham za temperament, którego odmawiam zimnym wzgórzom Avalonu, Kocham za fantazję, której nie znajdziesz w Vendel. Kocham za lojalność, której próżno szukać w Vodacce. Kocham wyrafinowanie, którego nigdy nie znano w Castille.

Kocham ponieważ jest to jedyny kraj, w którym mogłabym żyć. I jedyny kraj, w którym ty niechybnie zginiesz.


Patrzę, jak wracasz, dostojnym krokiem wysiadasz z powozu, trzymając w dłoni ten staromodny kapelusz. Widzę uśmiech zadowolenia na twej twarzy, przyjazny gest jakim pozdrawiasz przechodzącą damę. W twych oczach, piwnych i szczerych, dostrzegam tylko ufność.

Nie, myślę zaciągając zasłony. Dziś wieczorem nic jeszcze nie powiem. Może... może domyślisz się sam? Zanim zginiesz, wplątany w jakąś starą dworską grę, zanim stracisz pozycję i majątek przez jeden kapryśny uśmiech, zanim padniesz ofiarą kolejnej igraszki arystokratów, która karmić się może tylko krwią? Może zobaczysz sam... to drugie oblicze Montaigne?
Uśmiecham się gorzko – przecież to niemożliwe. Bo któż uwierzyłby... Że w kraju Słoneczników... Można umrzeć... Naprawdę?
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 5 / 6



Czytaj również

Sanssouci
Monteńska Szkoła Uwodzicieli [Pdf]
Generator Balów
Monteńskie narzędzie MG
Ostrza Łamigłówek
Tłumaczenie materiału z "Montaigne"

Komentarze


~Mathius Gabriel

Użytkownik niezarejestrowany
    Kilka uwag
Ocena:
+1
Przede wszystkim chciałem pogratulować autorce i redakcji aktualizacji, gdyż niewiele się ostatnio działo na tej stronie.

Jeśli chodzi o sam tekst to mam kilka uwag. Czytając artykuł odniosłem wrażenie, że układ tekstu jest odrobinę chaotyczny i nieprzemyślany. Wydawało mi się, że autorka wpierw chce ukazać elementy Montaingne stanowiące zewnętrzną fasadę, widoczne dla postronnych, przybyszów z zewnątrz by w końcu dojść do spraw są które w Montaingne najistotniejsze. Jednak gdy doczytałem do końca nie byłem pewien czy tak miało być w istocie. Nie widzę też czasem związku z niektórymi następującymi po sobie częściami artykułu.

Kolejną sprawą jest uwaga jaką artykuł przwiązuje Porte. Jestem laikiem w tej kwestii, ale czy jest to sprawa tak mało znacząca by nie napisać jak postrzegają ją sami montańczycy? Czy może słowo elegancja wyczerpuje opinię tego ludu na temat własnej magii i czarodziejów którzy nimi rządzą?

Ostatnią sprawą jest kwestia stylistyki, która mi osobiście nie przyadła do gustu, wydaje mi się przesłodzona i razi znaczną ilością francuskich wtrąceń. Poza tym czytając niektóre fragmenty odniosłem wrażenie, że forma (a więc stylistyka) bierze górę nad treścią (np. przy porównaniu Vodace z Montaigne). Stylistyka jest jednak kwestią gustu.

Jeszcze raz gratuluje autorce dość udanego artykułu. Powższe uwagi stanowią opinię zaledwie jednej osoby, więc na razie nie trzeba się nimi przejmować ;)
18-06-2005 11:25
~Pająk Jeruzalem

Użytkownik niezarejestrowany
    Doprawdy
Ocena:
0
bardzo dobry tekst. Znakomite potraktowanie tematu, nowe spojrzenie na ten piekny kraj, a poza tym kilka zdan perełek

Ale, moja droga autorko, nierozważnie jest negować fantazję Avalończyków...
04-07-2005 13:54
~Nimbus

Użytkownik niezarejestrowany
    Ocena
Ocena:
0
Popieram swego przedmówcę. Chociaż kompozycja jest nieco chaotyczna, to jednak przesłanie jakie autorka chciała przekazać czytelnikowi jest barwnie przedstawione. Mnie duża ilość francuskich zwrotów nie przeszkadza, a nawet wprost przeciwnie: buduje tajemniczy klimat Montaigne. Ponadto mnóstwo epitetów oraz porównań utworzyło tak interesującą wizję państwa, że tekst zasługuje u mnie na ocenę bardzo dobrą.

Pozdrawiam, Nimbus.
14-10-2005 09:48

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.