3:10 do Yumy

Autor: Hubert 'Saise' Spala

3:10 do Yumy
Jestem fanem westernów. Mogę się do tego przyznać, chociaż western przez znaczną część wielbicieli kina traktowany jest w ten sam sposób, jak muzyka country przez melomanów. Nie zrażało mnie to jednak, gdyż uwielbiam ten wspaniały klimat Dzikiego Zachodu. Pościgi, strzelaniny, pompatyczne dialogi, idealnie dobrzy i paskudnie źli bohaterowie i ta smakowita schematyczność konwencji. Albo mamy do czynienia z napadem na pociąg, poszukiwaniem wyjętego z pod prawa czy też konfliktem o ranczo (z wariacjami na temat Indian, wojny secesyjnej albo gorączki złota). Wszystko jest wyjątkowo oczywiste – wiemy kto stoi po której ze stron, możemy przewidzieć każdą następną akcję. Niestety, to był główny powód upadku tego wspaniałego gatunku filmowego – od 1980 roku nikt już nie zajmował się westernami, a produkcja tego typu trafiała się sporadycznie i nie budziła zainteresowania publiczności.

Jakże wielka była moja radość, kiedy usłyszałem o remake'u legendarnego westernu 15:10 do Yumy z 1957 roku. Pierwowzór uznawany jest za klasykę gatunku i zarazem za jeden z najbardziej wyłamujących się z konwencji produkcji tego typu. Zamiast klasycznego "jeźdźca znikąd" bohaterem jest najnormalniejszy biedny ranczer, weteran wojny secesyjnej. Aby uratować siebie i swoją rodzinę przed utratą miejsca zamieszkania, musi błyskawicznie zdobyć 200 dolarów na wybudowanie studni (a przypominam, że w realiach tamtego okresu była to spora suma). Podejmuje się więc przerażającego zadania – będzie eskortował zbrodniarza Bena Wade'a do uroczego miasteczka Contention, gdzie o godzinie 15:10 pojawi się pociąg do Yumy, w której oczekują bandyty w lokalnym więzieniu. Problem polega na tym, że banda Bena nie ma zamiaru pozostawiać swojego szefa na pastwę losu. Zaczyna się wyścig z czasem, przeciwnościami losu i własnym strachem. Czy zwyczajny ranczer poradzi sobie z tym zadaniem? Czy ulegnie pokusom zbrodniarza (który jest nie tylko inteligentny ale bardzo kulturalny)? I oczywiście standardowe pytanie dotyczące westernów: czy zatriumfuje sprawiedliwość?

Pewne jest to, że produkcja Jamesa Mangolda wykracza poza ramy zwykłego remake'u. Jest to raczej zupełnie nowe spojrzenie na ten film, nowa kreacja każdej z postaci oraz odświeżenie tego spróchniałego gatunku jakim jest western. Odbiór filmu na całym świecie jest wyjątkowo pozytywny i nie ma się czemu dziwić. Dziewięćdziesiąt dwie minuty upływają jak z bicza strzelił, wypełnione akcją i narastającym napięciem. Największą atrakcją 3:10 do Yumy są doskonale wykreowane postacie. Russel Crowe jako Ben Wade jest absolutnie idealny – mroczny, tajemniczy i wyjątkowo śmiercionośny. Christian Bale w roli ubogiego ranczera, Dana Evansa też spełnił się w stu procentach. Jest to postać doświadczona wojną, która żyje w upokorzeniu i stara się uzyskać aprobatę syna. A na dodatek ma bardzo mocny kręgosłup moralny, który nie chce się ugiąć nawet w obliczu pewnej śmierci. Poza głównymi bohaterami naszej filmowej sceny, postacie drugiego planu też dały wspaniały popis aktorskiego kunsztu. Chociażby rewelacyjny Ben Foster jako Charlie Prince – prawa ręka Bena Wade'a i esencja czystego zła.

Mamy więc trzymającą w napięciu fabułę oraz narastający suspens, ozdobiony rewelacyjną kreacją bohaterów. Dodajmy do tego wspaniałe sceny, wyśmienite zdjęcia, budującą klimat muzykę i kosmiczną dynamikę scen akcji – strzelaniny to jest to, co musi się znaleźć w każdym westernie. A w 3:10 do Yumy są one wyjątkowo piękne i cieszą oko widza. Zaznaczmy jeszcze dodatkowo, że w tym doskonałym filmie nie ma ani jednej minuty dłużyzn. Od początku do końca sprawna ręka Jamesa Mangolda prowadzi nas przez solidną akcję – od napadu na wóz z pieniędzmi, do finałowej walki w Contention. A akcja nie oznacza jedynie pościgów i strzelanin, ale również walkę charakterów (co w szczególności widać w scenie w pokoju hotelowym), podczas której bohaterowie ulegają drastycznym przemianom. 3:10 do Yumy nie jest jedynie pożywką dla miłośników adrenaliny.

Podsumowując, 3:10 do Yumy to wspaniała produkcja. Ma absolutnie wszystko, czego oczekuję od filmu. Świetna fabuła, gra aktorska na bardzo wysokim poziomie, doskonała muzyka, cudowne zdjęcia. I na dodatek, jest westernem! Ach, te rewolwery, rozległe prerie, czerwone kaniony i zakurzone miasteczka. 3:10 do Yumy jest dla westernów tym, czym Piraci z Karaibów byli dla filmów o piratach – wspaniałym odświeżeniem konwencji na które długo trzeba było czekać. I nie pozostaje mi nic innego jak zdecydowanie polecić wizytę w kinie.