28 tygodni później
28 tygodni później miało przed sobą bardzo trudne zadania dorównania swojemu poprzednikowi, 28 dni później. Część pierwsza to oryginalny i przede wszystkim wyjątkowo dobry film (prawie horror) o quasi-zombie (gdyż zarażeni to właściwie nie żywe trupy). Co więc można było wymyślić dla kontynuacji? Otóż, można było pójść o krok dalej w kwestii wpasowania scenariusza w niezbyt skomplikowany schemat podrzędnych horrorów.
Zaczyna się od mocnych scen walki i ucieczki - w scenerii brytyjskiej farmy, na której ukrywało się kilkoro ludzi (tam też poznajemy jednego z głównych bohaterów). Następnie przenosimy się o ponad dwadzieścia tygodni w przód (w sumie od wybuchu zarazy mija tytułowe 28 tygodni). W Wielkiej Brytanii zaczyna się proces odbudowy, który nadzoruje armia amerykańska. Nowi osadnicy wracają do w części oczyszczonego Londynu, gdzie mają zacząć nowe życie. Niestety, okazuje się, że wirus nie został do końca zlikwidowany – zaskakujące, nieprawdaż? - i teraz wraca, atakując nowoprzybyłych. Dalszego rozwoju wydarzeń nietrudno się domyślić. Historia prosta jak konstrukcja cepa, ale mimo to twórcy nie ustrzegli się kilku wpadek. Rażące jest przede wszystkim niedbałe podejście służb wojskowych do kwestii bezpieczeństwa (w centrum ich bazy praktycznie nie ma strażników, a schron dla cywilów zabezpieczony jest tylko najzwyklejszym łańcuchem).
Co ważne, i łatwo da się to zauważyć, za produkcję drugiej części zabrała się już zupełnie nowa ekipa. Ze ”starej załogi” ostał się jedynie odpowiedzialny za muzykę John Murphy (co wyszło dziełu tylko na dobre). Nieco ”podrasowany” motyw muzyczny, który można było usłyszeć pod koniec 28 dni później stał się podstawą ścieżki dźwiękowej kontynuacji. I trzeba przyznać – brzmi świetnie. Bardzo dobrze oddaje klimat dzieła, łącząc w sobie ostre gitarowe riffy i delikatną melodię fortepianową. Na pewno jest to jedna z mocniejszych stron kontynuacji.
Na szczęście, za co jestem twórcom niezmiernie wdzięczny, nie do końca porzucili chlubną inicjatywę stworzenia czegoś więcej, niż tylko kolejnej krwawej historii (do czego dążyli ich poprzednicy). Nie kłopotali się przekazaniem widzowi jakiejś ponadczasowej prawdy (jak to miało miejsce w 28 dni później), ale też nie zredukowali scenariusza do maszerujących w równym szeregu scen akcji. Owszem, jest ich zdecydowanie więcej niż w ”poprzedniku”, ale mimo wszystko da się wyodrębnić także coś więcej, niż tylko kolejne trupy i krzyki.
Na pierwszy rzut oka da się zauważyć, że kontynuacja filmu z 2002 roku nastawiona jest na dostarczanie widzom tylko rozrywki. Dlatego też tak bardzo odbiega od części pierwszej. Nie znaczy to jednak, że jest to kiepski film. Na tle produkcji typu Resident evil czy Świt żywych trupów, 28 tygodni później i tak prezentuje się bardzo dobrze.
Filmowi brakuje jednak przekonującego aktorstwa i błyskotliwej pracy kamery, które charakteryzowały poprzednika (chociaż ujęcia zarażonych nadal kręcone są bez stabilizatora obrazu), ale inne elementy można sklasyfikować jako przyzwoite (przede wszystkim aktorzy niczym nie zachwycają, ale też nie drażnią). Na tle ekipy wyróżnia się jedynie Robert Carlyle (chociaż tak naprawdę tylko jego postać dawała jakiekolwiek pole do popisu).
Najwyraźniej postanowiono, że 28 tygodni później, w stopniu dużo większym niż część pierwsza, będzie horrorem. Pozornie jest to wada, gdyż nie do końca określony gatunek 28 dni… (ni to horror, ni to dramat) był ogromną zaletą, ale jednocześnie nasze oczy cieszyć może kilka naprawdę ciekawych scen. Odrobinę strachu może zasiać w nas scena w metrze, kiedy obserwujemy rozwój wydarzeń przez wąską soczewkę noktowizora, zaś ekwilibrystyczne popisy pilota helikoptera, walczącego z zarażonymi, są wyjątkowo efektowne.
W sumie otrzymujemy film nie dorównujący poprzednikowi, ale jednocześnie pod wieloma względami od niego odmienny. Nowa ekipa twórców wycisnęła ekstrakt z dzieła Danny’ego Boyla i przyrządziła nowe danie. Nie tak wykwintne jak część pierwsza, ale też na swój sposób smakowite.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Zaczyna się od mocnych scen walki i ucieczki - w scenerii brytyjskiej farmy, na której ukrywało się kilkoro ludzi (tam też poznajemy jednego z głównych bohaterów). Następnie przenosimy się o ponad dwadzieścia tygodni w przód (w sumie od wybuchu zarazy mija tytułowe 28 tygodni). W Wielkiej Brytanii zaczyna się proces odbudowy, który nadzoruje armia amerykańska. Nowi osadnicy wracają do w części oczyszczonego Londynu, gdzie mają zacząć nowe życie. Niestety, okazuje się, że wirus nie został do końca zlikwidowany – zaskakujące, nieprawdaż? - i teraz wraca, atakując nowoprzybyłych. Dalszego rozwoju wydarzeń nietrudno się domyślić. Historia prosta jak konstrukcja cepa, ale mimo to twórcy nie ustrzegli się kilku wpadek. Rażące jest przede wszystkim niedbałe podejście służb wojskowych do kwestii bezpieczeństwa (w centrum ich bazy praktycznie nie ma strażników, a schron dla cywilów zabezpieczony jest tylko najzwyklejszym łańcuchem).
Co ważne, i łatwo da się to zauważyć, za produkcję drugiej części zabrała się już zupełnie nowa ekipa. Ze ”starej załogi” ostał się jedynie odpowiedzialny za muzykę John Murphy (co wyszło dziełu tylko na dobre). Nieco ”podrasowany” motyw muzyczny, który można było usłyszeć pod koniec 28 dni później stał się podstawą ścieżki dźwiękowej kontynuacji. I trzeba przyznać – brzmi świetnie. Bardzo dobrze oddaje klimat dzieła, łącząc w sobie ostre gitarowe riffy i delikatną melodię fortepianową. Na pewno jest to jedna z mocniejszych stron kontynuacji.
Na szczęście, za co jestem twórcom niezmiernie wdzięczny, nie do końca porzucili chlubną inicjatywę stworzenia czegoś więcej, niż tylko kolejnej krwawej historii (do czego dążyli ich poprzednicy). Nie kłopotali się przekazaniem widzowi jakiejś ponadczasowej prawdy (jak to miało miejsce w 28 dni później), ale też nie zredukowali scenariusza do maszerujących w równym szeregu scen akcji. Owszem, jest ich zdecydowanie więcej niż w ”poprzedniku”, ale mimo wszystko da się wyodrębnić także coś więcej, niż tylko kolejne trupy i krzyki.
Na pierwszy rzut oka da się zauważyć, że kontynuacja filmu z 2002 roku nastawiona jest na dostarczanie widzom tylko rozrywki. Dlatego też tak bardzo odbiega od części pierwszej. Nie znaczy to jednak, że jest to kiepski film. Na tle produkcji typu Resident evil czy Świt żywych trupów, 28 tygodni później i tak prezentuje się bardzo dobrze.
Filmowi brakuje jednak przekonującego aktorstwa i błyskotliwej pracy kamery, które charakteryzowały poprzednika (chociaż ujęcia zarażonych nadal kręcone są bez stabilizatora obrazu), ale inne elementy można sklasyfikować jako przyzwoite (przede wszystkim aktorzy niczym nie zachwycają, ale też nie drażnią). Na tle ekipy wyróżnia się jedynie Robert Carlyle (chociaż tak naprawdę tylko jego postać dawała jakiekolwiek pole do popisu).
Najwyraźniej postanowiono, że 28 tygodni później, w stopniu dużo większym niż część pierwsza, będzie horrorem. Pozornie jest to wada, gdyż nie do końca określony gatunek 28 dni… (ni to horror, ni to dramat) był ogromną zaletą, ale jednocześnie nasze oczy cieszyć może kilka naprawdę ciekawych scen. Odrobinę strachu może zasiać w nas scena w metrze, kiedy obserwujemy rozwój wydarzeń przez wąską soczewkę noktowizora, zaś ekwilibrystyczne popisy pilota helikoptera, walczącego z zarażonymi, są wyjątkowo efektowne.
W sumie otrzymujemy film nie dorównujący poprzednikowi, ale jednocześnie pod wieloma względami od niego odmienny. Nowa ekipa twórców wycisnęła ekstrakt z dzieła Danny’ego Boyla i przyrządziła nowe danie. Nie tak wykwintne jak część pierwsza, ale też na swój sposób smakowite.
Reżyseria: Juan Carlos Fresnadillo
Scenariusz: Juan Carlos Fresnadillo, Lopez-Lavigne, Rowan Joffe, Jesus Olmo
Zdjęcia: Enrique Chediak
Obsada: Robert Carlyle, Rose Byrne, Jeremy Renner, Harold Perrineau
Data premiery: 31 sierpnia 2007
Scenariusz: Juan Carlos Fresnadillo, Lopez-Lavigne, Rowan Joffe, Jesus Olmo
Zdjęcia: Enrique Chediak
Obsada: Robert Carlyle, Rose Byrne, Jeremy Renner, Harold Perrineau
Data premiery: 31 sierpnia 2007