» Blog » 20 lat
07-11-2013 22:51

20 lat

Odsłony: 1082

20 lat

-----------------Ostrzeżenie-------------------------------

-----------------Czytelniku, jeśli jesteś osobą, która zamiast czytać książki lubi czytać o książkach których nie przeczytała, to nie czytaj*------------------------------------

-----------------Koniec ostrzeżenia-------------------

 

Sapkowski jakoś tak zawsze kojarzył mi się z Warhammerem. Pewnie dlatego, że "Ostatnie Życzenie" i legendarny podręcznik do pierwszej edycji wyszły bardzo blisko siebie w czasie. Tak mniej więcej 20 lat temu. Często przeplatał mi się w rpgowaniu Warhammer z Wiedźminem, myślę że zresztą nie tylko mnie. Popatrzmy sobie na to, jakie spustoszenie sprawiła "jesienna gawęda", która według mnie ma wiele punktów stycznych ze stylistyką świata Wiedźmina, gdzie, cytując Bonharta, "tu są flaki, tu krew, a tu, spójrz - gówno. Tak się umiera, Szczurze".

Ale nie o przeplataniu się, ani o Warhammerze nie będzie.

20 lat temu poznałem po raz piewszy prozę Sapkowskiego - przynajmniej świadomie. Być może otarłem się o któreś opowiadanie ASa (ktoś go jeszcze tak dziś nazywa?) w  Fantastyce, ale raczej tego nie pamiętam. "Ostatnie Życzenie" natomiast pamiętam doskonale, bo jedno jest pewne - wywróciło mi życie do góry nogami. Tak, można się teraz śmiać, ale to właśnie po przeczytaniu przygód Geralta zapragnąłem zostać... Wielkim Pisarzem :) Człowiek miał już te 12 lat, wiedział już wystarczająco wiele by się nie łudzić, że kosmonautą nie zostanie, astronautą pewnie też nie. Pisarstwo przez wielkie Pe wydawało się rozsądną alternatywą. I to właśnie Sapkowski mnie zainspirował. Wtedy, dawno temu.

Oczywiście z bycia pisarzem nic nie wyszło, choć gdzies tam kilka opowiadanek szufladkowych popłodziłem, a nawet zaczałem pisać Wielką Epicką Powieść Fantasy, która utknęła po kilkudziesięciu stronach i do dziś kisi się gdzieś po twardych dyskach.

Ale ten Sapkowski gdzieś tam był. Co roku aż do mej pełnoletniości wychodził nowy tom Wiedźmina. Można więc powiedzieć, że zacząłem czytać sagę jako dziecko, a skończyłem... no powiedzmy, jako wczesne stadium dorosłego. Jak patrzę na swoich rówieśników, kolegów, i przypominam sobie boom, jaki wtedy był "w paczce" na Sapkowskiego, i jak Wiedźmin odcisnął swój ślad na nas, to mogę to porównać chyba tylko z fenomenem Harrego Pottera (który jest oczywiście do bani w porównaniu z wiedźminem :P). Tylko, że Harry był już dla innej generacji, słabej, rozpieszczonej, nie pamiętającej twardych czasów gdy pomarańcze miały pestki, były kwaśne i jadło się je tylko na Boże Narodzenie, jak rzucili do sklepów.

Geralt to był ktoś, twardziel, co wódę pił, klął jak szewc, dziewki bałamucił, po pysku lał, chlastał potwory i był skończonym cynikiem, w dodatku sympatycznym, bo ze "skrofułami". Wiecie, taki "męski archetyp", który towarzyszył nam w trakcie dorastania. 

Potem, oczywiście, dorosłem już całkiem, i Wiedźmin poszedł w kąt i trochę się przykurzył. Coś się kończy, coś się zaczyna. Choć nie do końca. Raz czy dwa został przeczytany w kilka dni w czasie jakiejś epidemii grypy czy na urlopie od wykopalisk. I zawsze tak samo cieszył, jak gdyby magicznie pozwalał cofnąć się do czasu, gdy czytało się go po raz pierwszy, miało się te naście lat i praktycznie zero problemów życiowych. 

Ale od paru dobrych lat był dla mnie już tylko pięknym wspomnieniem, zwłaszcza od czasu jego komercjalizacji przez sukces komputerowego Wiedźmina. Aż do wczoraj. A  nawet trochę wcześniej.

Gdy zobaczyłem pierwsze informacje o tym, że wychodzi nowy Wiedźmin (a to było kilka tygodni temu, jakoś przegapiłem), oczywiście postanowiłem, że na pewno kupię i przeczytam. Wczoraj nadarzyła się ku temu okazja, z której łacno skorzystałem. Postanowiłem zrobić sobie celebrę czytelniczą, na które ostatnio nie mam czasu. Jednak stary przyjaciel Geralt - to zobowiązuje. Zaopatrzyłem się więc w kilka piw (napój, którym się stanowczo przepiłem za czasów studenckich i który dziś tykam tylko w ostaeczności, i praktycznie nigdy w domu), paczkę fajek (tych samych, które palę od czasów liceum), kilka pakietów energetycznych w postaci chałwy i czekolady, oraz dzbanek mocnej kawusi, gdyby mi sen przeszkadzał w recepcji utworu. No i przystąpiłem do czytania.

I wiecie co? Było jak dawniej. 

Znów, oprócz śledzenia powierzchownej warstwy fabuły śledziłem postmodernisyczne tropy, które Sapek rzucał tu i ówdzie, znów fasynowałem się "wyliczankami", jaki nam serwował  w tekście, szukałem powiązań z poprzednimi tomami, szukałem postaci, miejsc, wydarzeń... i to wszystko tam było. Geralt nieco starszy, inny, ale kurde - i ja jestem starszy. Brutalności i przekleństw stanowczo więcej niż w poprzednich tomach, ale to dobrze - w końcu jesteśmy dorośli a brzydkie słowo ludzka rzecz. Wiele wczesnych recenzji zarzucało, że to dla komercji, że kondycja pisarska już nie ta, że odcinanie kuponów. Pry tam! Mi się podobało, chociaż zauważyłem, że kilka rzeczy się zmieniło. Żart się jakby wypłycił, gra z czytelnikiem stała się troszkę zbyt widoczna, fabuła za bardzo wpadała w tory "husyckie". Ale chwilami, w tych krótkich magicznych momentach było jak dawniej, pięknie i wciągająco. Znów, momentami było tak, że człowiek zapominał o (nie)bożym świecie, i totalnie znikał w tym drugim, wymyślonym. A momentami, jak trafił na jakiś odległy głos z przeszłości, potrafił się nawet wzuszyć i zadumać.

Wiecie co jest fascynujące? Kilka razy w Sezonie Burz pojawiają się postaci, które w poprzednich tomach pojawiły się czasem tylko w ramach jakieś "wyliczanki", albo przemknęły po jednej czy dwóch stronach całej sagi. A jednak, ja ich wszystkich pamiętam, z nazwiska. Pamiętałem Koral, czyli Lyttę Neyd, jak skończyła w sadze i co ją wcześniej spotkało. Zaśmiałem się, gdy Marti Sodergren kupowała traktaty medyczne. Pamiętałem Codringhera i Fenna, pamiętałem Giuscardiego, Cianfannelego i Vivaldiego, krasnoludzkich bankierów. Pamiętałem Axela Rabego, Nimue i całą rzeszę innych postaci i miejsc, które gdzieś tam się pojawiły. Każdy taki element wywoływał z pamięci całe fragmenty dawnej sagi, pozwalał sycić się nie tylko tym co przed sobą, ale także tym co przeszłe, wydawałoby się - zapomniane. Dla porównania - do dziś nie wiem czym się różnił Bifur od Bombura (choć Hobbita czytałem dawno, to film oglądałem tydzeń temu w TV), czy Merry od Pipina. A u Sapkowskiego każda z tych postaci miała coś charakterystycznego, coś, po czym można ją było zapamiętać.

Było też kilka nawiązań i żartów z czytelnika. Geralt co chwila jest rozpoznawany, i się dziwuje, że chyba musi być bardzo sławny. Umarłem ze śmiechu, gdy przeczytałem o okręcie kapitana Pudłoraka, który niegdyś nazywał się "Meluzyna". Ta sama "Meluzyna", obecnie "Prorok Lebioda" przez moment trafia jakby wprost w scenariusz Sapkowskiego do "Oka Yrrhedesa" - Śmierć na rzece Yarra". Takich żartów i wtrętów jest oczywiście więcej, dużo więcej, pewnie sam nie wyłapałem wszystkich.

Ciągłość fabularna? Tutaj mam troszkę zastrzeżeń, to fakt. Przede wszystkim, jestem fanem Wiedźmina, a właściwie sagi wiedźmińskiej. Lubię większość opowiadań Sapkowskiego. "Rękopis Znaleziony w Smoczej Jaskini" to dla mnie świetna pozycja. Ale "Żmiji" nie uniosłem. Z "trylogią husycką" się dość dużo i niechętnie namęczyłem. I na szczęście niewiele pamiętam. Ale pamiętam, to, że główny bohater robił coś do połowy, a potem musiał uciekać, albo kogoś gonił, albo jeszcze z innego powodu się przemieszczał do nowej lokacji, gdzie następował reset i historia zaczynała się od początku. Tutaj było podobnie. Geraltem rzuca po okolicy, tu musi uchodzić z miasta, tam jedzie kogoś przesłuchać, tu go porywają czarodzieje, tam plącze się gdzieś na moczarach... i tak nim miota, wątki są rozgrzebane i porzucone w połowie, by zacząć nowe, kolejne. Uprzedzony "trylogią husycką", gdy dostrzegłem pierwsze oznaki zacząłem się mocno niepokoić, czy czasem historia się nie powtórzy. Na szczęście nie, nie powtórzyła się, wszystko (mniej więcej) ładnie się zamyka, a Geralt wraca do rozgrzebanych wątków i je zakańcza/wykańcza.

Jest też dobra i zła wiadomość dla "ikonicznych feministek". Dobra jest taka, że Sapkowski pokazał w "Sezonie Burz" postaci kobiece "profesjonalne" i nie będące "nagrodą wojownika". Zła jest taka, że pieknie je ubrał w stereotypy (muskularne, łyse, agresywne wobec mężczyzn, pierdzące i chamskie strażniczki z koregardy)  by potem na końcu pokazać, że one też mogą, jeśli chcą, być porządnymi ludźmi. Warto też zwrócić na wykład Belohuna o powinnościach mężczyzny wobec kobiety (brzuch na wiosnę i łapcie z cienkiego łyka na jesieni) i o moralności kontroli narodzin. 

Właśnie. Czasy się zmieniły, Sapkowski się zmienił. "Sezon Burz" ociera się o dużo więcej tematów politycznych (zwykle w formie mrugnięcia okiem do widza) i społecznych z pierwszych stron gazet niż widać to było w sadze. Pojawiają się też postaci bardzo czarnobiałe (zwykle czarne), czego raczej nie było zbyt wiele w oryginalnej sadze. Porównajmy choćby takiego Bonharta i Kota z Iello - ten pierwszy, chociaż drań, miał swoje momenty (kalesony i jajko, czy pamiętny cytat z początku tego tekstu), które nadawały mu jakichś charakterystcznych rysów, które nie czyniły z niego postaci jednoznacznie złej. Kot z Iello to od razu psychol, który nie ma nic do pokazania, oprócz swej agresji i złości. Podobnie Degerlund i jego "banda Drombo"; Bue, Bang i Pasztor. Zaś krasnolud jest dokładnie taki jak powinien być - dobry, lojalny i honorowy. Jednak wolałem Yarpena Zigrina, który był honorowy, gdy mógł. 

Na zakończenie, w kwestii zakończenia - nie było złe. Zresztą tych zakończeń było kilka, jak w "Pani z Jeziora", na różnych poziomach. Zakończenie "centralne", będące równocześnie początkiem (awantura z Kotem w knajpie) czegoś zupełnie innego, było całkiem zgrabne. Pozostawiło też pytania, co tak naprawdę stało się później? Czy Geralt wkroczył na alternatywną ścieżkę, zupełnie jak Kirk w XI Star Treku, czy też wszystko potoczyło się tak jak potoczyć się miało? Zakończenie "globalne", z Nimue, było trochę na siłę i być może wymuszone względami komercyjnymi, a zakończenie "lokalne" (tsunami) było takie... z Deuxa (ex machiny), by nie powiedzieć brzydziej.

Ale, gdyby ktoś zapytał, czy warto to czytać, odpowiem stanowczo - warto. Zwłaszcza, jeśli po tę książkę zechce sięgnąć ktoś, kto tak jak ja, z Wiedźminem się wychował. Zresztą myślę, że starzy fani Wiedźmina sięgną po książkę i tak, bez polecenia, z czystego sentymentu. 

Bo warto. Działa magicznie, choć chwilowo, lepiej nż alrauna i glamarye, lepiej niż studentka pierwszego roku na starego profesora. - mi "Sezon Burz" na kilka momentów oddał 20 lat. 

Polecam. Z całego serca.

  

*- bo mogą wyskoczyć na ciebie złe spoilery i ugryźć w miękkie

 

Komentarze

Autor tego bloga samodzielnie moderuje komentarze i administracja serwisu nie ingeruje w ich treść.

blublu
   
Ocena:
+2

kurde, zaczęłam czytać Twoją notkę i po prostu aż ciepło mi się zrobiło na serduszku, że ktoś tak otwarcie i bezwstydnie (;p) przyznaje się do swojej miłości do sagi :) dla mnie Wiedźmin był również kamieniem milowym w "rozwoju fantastyczno-literackim". kiedy padła wieść o Sezonie Burz postanowiłam przypomnieć sobie pięcioksiąg żeby zweryfikować moje wyidealizowane wspomnienia. mimo, że czytany po raz trzeci wciągnął mnie tak, że łyknęłam całość chyba w 10 dni... potem pełna obaw i ekscytacji popędziłam po Sezon... cóż, na razie jestem dopiero w 1/3 bo robota nie pozwala mi na zrobienie sobie takiej sesji czytelniczej jak opisałeś, ale w długi weekend na 100% nadgonię. póki co... "Żart się jakby wypłycił, gra z czytelnikiem stała się troszkę zbyt widoczna, fabuła za bardzo wpadała w tory "husyckie" - pełna zgoda, niestety. mam nadzieję, że zrobi się lepiej w pozostałych 2/3. mam wrażenie jakbym czytała powieść napisaną przez wielkiego fana ASa który bardzo bardzo stara się pisać jak mistrz ale wychodzi mu to tak sobie. póki co po około 100 stronach dojrzałam 2-3 perełki "cytatowe" a dużo więcej linijek, które usilnie starają się za takie uchodzić. ale to wrażenia po jednej trzeciej, na razie więc nic jeszcze nie jest przesądzone :)

08-11-2013 10:06
Z Enterprise
   
Ocena:
+2

Bezwstydnie, bo i wstydzić się nie ma czego :)

Potem jakby książka się rozkręca, ale ten "husytyzm" zostaje prawie do końca. Niestety. ale momenty są, i to najważniejsze.

08-11-2013 10:19
blublu
   
Ocena:
+1

jasne, że nie ma czego, po prostu w czasach kwestionowania wszelkich autorytetów coraz rzadziej to się zdarza :) z tej okazji przypomnijmy cytat z wywiadu z Sapkowskim: "Legendy na temat mojej osoby są od początku do końca bzdurami, wiem o tym, bo kilka sam wymyśliłem i puściłem w obieg. Wyjątek stanowią legendy dotyczące mojej erudycji – te są zaledwie bladym cieniem rzeczywistości."

trololololo

08-11-2013 11:42
Zuhar
   
Ocena:
+2

A ja się niezupełnie zgadzam z oceną - moja opinia:

https://plus.google.com/104278640777491849877/posts/KWPy8kQ2eai

08-11-2013 11:58
Z Enterprise
   
Ocena:
+1

@ blublu - ja bym przede wszystkim oddzielił autora od jego dzieła. Nie jestem psychofanbojem, który śledzi każdy ruch autora swoich ulubionych książek, czyta namiętnie jego biografie, z nim wywiady i karmi się legendami o nim. :)

Dla mnie Andrzej Sapkowski to osoba, która napisała Wiedźmina, ale to Wiedźmina lubię, pan Andrzej nie jest istotny w moim zachwycie. Tym bardziej, że nie ma co się sugerować fandomową famą która, jak zresztą cytujesz, jest często przesadzona, albo nawet sztucznie stworzona. 

Facet pisze dobre książki (przeważnie wtedy, gdy pisze/pisał Wiedźmina) i tyle. Dobre, bo mi się podobają, gdyby ktoś nie wiedział. To jaki jest, to już mnie nie interesuje.

@ Zuhar - no przeczytałem, i ja z kolei jak najbardziej zgadzam się z laurką, którą wystawiłeś. Czy raczej zgadzałbym się, gdyby nie to, że mnie Sezon Burz poruszył, dając naprawdę sporą emocjonalną frajdę. Ale gdybym z dystansem się odniósł do samej książki, tak jak ty zrobiłeś, podejrzewam że wrażenia miałbym podobne, jeśli nie identyczne.

08-11-2013 12:09
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Mały off top jeżeli Z Enterprise pozwoli: Czemu ludzie tak zachwycają się Wiedźminem a niezbyt trylogią husycką. Lubię Wiedźmina żeby nie było, ale bardzo lubię też Renevana. Z całą pewnością trylogia husycka wymagał wiele pracy by włożyć przygody bohaterów w realny świat. I jeżeli zarzutem do Sezonu burz ma być "husyckość" to dla mnie jest to raczej zachęta :)  
08-11-2013 12:44
dzemeuksis
   
Ocena:
0

Dokładnie. Trylogia husycka literacko bije wiedźmaki na głowę nawet jeśli pod innymi względami im ustępuje.

A z tym spłyconym żartem, to nie jest przypadkiem tak, że dojrzeliście (blublu i Z) i coś, co było dla Was głębokie fafnaście lat temu, dzisiaj jest trywialne?

08-11-2013 12:55
Tyldodymomen
   
Ocena:
0

Still better than Żmija

08-11-2013 12:59
Z Enterprise
   
Ocena:
0

@tylda:

Pozwoli, czemu nie. Dla mnie problemem w trylogii husyckiej nie jest opis świata, rzeczywiście, świetnie przedstawiony, tylko sama konstrukcja fabularna, upraszczając wyglądająca tak:

Bohater wykonuje przygodę A, ale w połowie A zostaje porwany i wciągnięty do przygody B. W połowie przygody B nagle musi uciekać do Przygody C, której również nie kończy, bo nagle wzywa go ktoś do przygody D... itd, przez trzy tomy w ten sam sposób.

Do tego dodajmy to, co zauważył Zuhar u siebie - bohatera ciągle wybawiają niezwykłe przypadki i zbiegi okoliczności, oraz różnego rodzaju deusy z maszyny. W trylogii husyckiej było to dużo bardziej widoczne, ale i w Sezonie Burz da się dostrzec - przyczym tutaj geralt załatwia sprawę D i wraca do C, po C załatwia B i kończy się na A. Pietruszce się to nie udało - a przynajmniej mi się nie udało tego prześledzić.

@ Dzemeuksis - może i tak być, chociaż z drugiej strony - żarty Yarpena Zigrina bardziej mnie śmieszyły niż "nowego krasnala w serialu (imię mi wyleciało)". I pewnie jak otworzę tomik opowiadań, np na opowiadaniu o Jeżu z Erlenwaldu, to na pewno bedę się śmiał głośniej z dyskusji przy królewskim stole, niż robiłem to czytając przemowę Belohuna.

Być może mam sentyment, nie wykluczam, i jestem zaprogramowany. Ale jeśli tak, to nowe krotochwile powinny mnie bawić tak samo. A bawią jakby mniej.

  

08-11-2013 13:11
blublu
   
Ocena:
+1

@dzemeuksis

specjalnie przeczytałam ostatnio pięcioksiąg żeby to zweryfikować i oczywiście część rzeczy nie robiła na mnie takiego wrażenia ale to co zapamiętałam jako kultowe w większości takie pozostało.

i popieram również opinię Z na temat konstrukcji trylogii husyckiej i jej słabości, którą widać w Sezonie. Za dużo deux ex machina, za mało świadomych decyzji w rodzaju tych kiedy Geralt z drużyną wyruszają po Ciri. W sadze był poza tym ten szeroki wielowarstwowy świat opisywany z perspektyw różnych bohaterów (królowie, czarodzieje, szpiedzy, wojskowi, elfy, itd) i to uwielbiałam.

dobra, nie będę się rozpisywać, póki nie przeczytałam całości. póki co nieco też rozczarował mnie opis scen z Koral - totalne kalki ze scen z Yennefer. rozumiem, że trochę o to chodziło ale mam wrażenie, że pozrzynane jest za dużo (pachniała frezją i morelami - seriously?)

08-11-2013 13:23
Z Enterprise
   
Ocena:
0

pachniała frezją i morelami - seriously?

One wszystkie pachną dwuskładnikowo - któraś tam pachniała bergamotką i (nie pamiętam), a filipa elihart jasminem i (nie pamiętam) :)

08-11-2013 13:31
Aesandill
   
Ocena:
0

" W sadze był poza tym ten szeroki wielowarstwowy świat "

Tu moje odczucia są zupełnie inne.

Wiedźmin miał świat wydmuszkę, z dowolną dawka pop i pulp kultury wymieszaną w dowolnych proporcjach. Tolkien? Mity Arturiańskie? Słowiańskie? wszystko i cokolwiek lecz zwykle bardzo powieszchownie. Za to sama fabuła (choć po 3 tomie zaczyna siadać trochę) jest skonstruowany znakomicie.

A największą zaletą są bohaterowie.

08-11-2013 13:43
blublu
   
Ocena:
+1

@Aes

Myślę, że oboje mamy rację, bo wiedźmiński świat był pulpowy ale i rozwarstwiony jednocześnie. Chodziło mi też o mnogość wątków (a co za tym idzie więcej bohaterów z których perspektywy była prowadzona narracja). 

@Z

Na szczęście Milva pachniała normalnie. Albo nie pachniała :)

 

08-11-2013 14:13
Z Enterprise
   
Ocena:
0

No to faktycznie, mamy inne odczucia. Bo dla mnie ten świat żył, i był bardzo głęboko skonstruowany. Np te "wyliczanki", czyli spisy różnych elementów świata - czy będzie to lista książek na półce czarodzieja, dekoktów na półce zielarki, spis gości na uczcie lub lista burdeli w miasteczku, czy lista okrętów które stoją w porcie - wiele z tych elementów pojawia się i przewija przez świat wiedźmina, w róznych miejscach i w róznych formach. Przewijają się jako rekwizyty, ozdobniki, a czasem jako nośniki informacji, np encyklopedia Maxima Mundi, albo "Pół wieku poezji" Jaskra.

Ot, taka Koral w sadze była jedną z postaci dalekiego tła na liście gości praktycznie, okaleczoną czarodziejką, która później zginęła na Thanned, (a może w czasie bitwy z Nilfgaardem?) jeśli dobrze pamiętam. Pojawiła się przy (mniej więcej) dwóch okazjach, odezwać się nie odezwała, a jednak - zapadła w pamięć. Właśnie dzięki głębi i zakotwiczeniu w świecie sagi.

To że pop, to że miks róznych rzeczy, że kalki? Co z tego? Wolę Redanię ze srebrnym orłem w czerwonym polu niż jakieś wymyślone królestwo Gryxywhi, które sobie umyślił autor, płytkie i składające się z jednego miasta (Patrz Gondor czy Rohan), które nie żyje, nie śmierdzi i nie ma rekwizytów na półkach sklepowych, czy lokalnych przysmaków. Wolę, bo łatwie zapamiętać, bo tak opisany świat to świat oswojony (o kalkach już kiedyś pisałem, że są dobre) i łatwy do wczucia się. Po prostu. 

08-11-2013 14:13
Aesandill
   
Ocena:
0

@ blublu

Zgadzam się :)

@ Zigi

Myśle że mówimy o czymś zupełnie innym. Pulpowa mieszanka - wydmuszka wcale nie musi się wiązać z brakiem staranności o wewnętrzne połączenia.

Mi chodzi o troszkę inny poziom.

To że Sapkowski pamięta o swoich nawiązaniach nie znaczy że same elementy do siebie pasują.

 

Zresztą S. nawet o tym w jakimś wywiadzie wspominał (może to było w rękopisie) - interesuja go barwne postaci a nie światotwórstwo i kreowanie uniwersum. Ma to byc dobra dekoracja pod to co go interesuje. (tu juz ja:) nie oznacza to wcale że dekoracja jest niestaranna.

 

A wiedźmina bardzo lubie, choć sezonu się zdecydowanie obawiam :). Najbardziej odpowiadają mi opowiadania ;)

08-11-2013 14:32
Z Enterprise
   
Ocena:
0

I ja własnie chcę tej dekoracji - ładnej, ale i funkcjonalnej, mocno zakorzenionej w pop- czy w ogóle w kulturze. Bo postaci rzeczywiscie są wspaniałe.

08-11-2013 14:37
Aesandill
   
Ocena:
0

Mi nie przeszkadza. Choć uważam że mniej pulpowe podejście do tematu dodało by sporo jakości do książki. Ale na pewno zmniejszyło by liczbe fanów. Mam wrażenie że taki pulp najczęściej (choc nie zawsze) to ukłon w strone młodych czytelników - nie potrzebują dzięki temu większej wiedzy/doświadczenia by czuć się komfortowo czytąc utwór.

08-11-2013 14:42
Z Enterprise
   
Ocena:
0

nie potrzebują dzięki temu większej wiedzy/doświadczenia

Ale do czego? Do eksplorowania świata wyobraźni jakiegoś autora, który wszystko wymyśla oryginalne? Czy to ma stanowić o jakości? do dziś mam dreszcze gdy przypomnę sobie czytanie Kresa i jego nazw - do niczego nie podobne, z niczym to skojarzyć. Tyle pamiętam - że nazwy były na siłę oryginalne, ale tak psuły recepcję utworu, że z książek o Szerni (co to za nazwa?!?!?) nic nie pamiętam, oprócz tej nazwy - i że gdzieś ciągle padało.

No i chyba zgodzisz się, że saga nie była pisana dla dzieci - przynajmniej nie patrząc po języku i "drastycznych treściach". Poza tym, Sapkowski przemyca tyle różnych kwiatków, jak non possumus chociazby, czy "afera zbożowa", że dzieciak, nawet mocno otrzaskany by stracił połowę zabawy.

08-11-2013 14:55
Aesandill
   
Ocena:
0

@ Z

Nie unoś się za bardzo :D bo zaczynasz już kreatywnie interpretować co napisałem ;)

Nigdzie nie napisałem że ma wymyślać orginalnie. Napisałem że mieszanka pulpowa jest moim zdaniem gorsza jakosciowo od skupienia się na jednej estetyce.

Ale to teoretyczne gdybanie, bo skoro nikt nie napisał wiedźmina w spójnej koncepcji (np. słowiańskiej bez tolkiena, albo jakiejś tam innej) to najwyraźniej albo się nie dało albo nikt nie miał ochoty.

A przy dużo mniej pulpowa, bardziej skupiona trylogia husycka jest na ten przykład słabsza fabularnie / postaciowa ;) (obiektywnie i według metodologi mojszego wrażenia)

 

aha, nigdzie nie napisałem że Wiesiek jest dla dzieci. Napisałem że młodszym czytelnikom nie sprawi trudnosci (majac na myśli właściwie nastolatków :) ). Tak samo jak nie sprawi trudności dorosłym, Być może  starsi wyłapia więcej, ale młodzi się nie frustrują. Są krasnoludy, wampiry i inne normalne sprawy. Czasem tylko jakieś tam niezrozumiałe strzygi, ale szybko sa wyjaśnione. Wszystko gra, wszystko łatwostrawne. 

A taka przykładowo trylogia husycka może już nastolatka drażnić bo trzeba juz mniej wiecej oriętowac się odrobine przynajmniej w historii.

 

I tak dla pewności : Nigdzie też nie piszę żeby przesadzać. Po prostu lubie spójne konwencje, ale nadmierna wiernoość konwencji też może być nudna. 

08-11-2013 15:04
Z Enterprise
   
Ocena:
0

Po prostu lubie spójne konwencje, 

No ok, ja to rozumiem. Ja to widzę inaczej, bo raz - nie za bardzo wiem, gdzie świat Wiedźmina jest niespójny (tzn dobra, ma czasem małe zgrzyty), a dwa - jeśli ma to być rzeczywiście "niespójna konwencja", to ja poproszę więcej. Bo taką własnie lubię. :)

08-11-2013 15:23

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.