» Blog » Wojna (nie tylko w fantasy) II: Morale i podobne
30-11-2009 23:22

Wojna (nie tylko w fantasy) II: Morale i podobne

W działach: RPG, Czas Waśni | Odsłony: 70

Jak być może pamiętacie kilka tygodni temu wrzuciłem na bloga swój tekst o wojnie w fantasy. Spotkał się on z dużym odzewem, trafił na pierwszą stronę Poltera i Bagna, na swoich blogach Nimsarn, Borejko i Aureus umieścili nawiązujące doń wpisy. Dodatkowo na blogu zdaje się Borejko znalazłem pochodzący z 2008 roku, ciekawy tekst stanowiący polemikę z artykułem z Nowej fantastyki traktującym również o wojnie w fantasy. Wszystko to zachęciło mnie do napisania kolejnych notek na ten temat. Będzie ich trzy:

1) Pierwsza (ta) traktować będzie o poruszonej przez Nimsarna kwestii Morale, kluczowej dla prowadzenia wojen.
2) Drugi wpis poświęcę tak, jak Aureus tematyce magii na wojnie fantasy.
3) Trzeci wpis natomiast traktować będzie o innych, nierealnych środkach walki.

Przechodząc do tematu:

Morale, Dyscyplina i Nastawienie:

Zwykle mówiąc o wojnie lub konflikcie zbrojnym na sesji RPG skupiamy się na rzeczach, które (przynajmniej zdaniem części teoretyków) są drugorzędne dla prowadzenia konfliktu: sprzęcie, broni, amunicji, zaopatrzeniu etc. Dużo mniej natomiast uwagi poświęca się kwestii absolutnie kluczowej: psychologii żołnierzy.  

Pisząc Wojnę Totalną (dodatek do mojego systemu autorskiego Czas Waśni) wprowadziłem trzy statystyki odpowiedzialne za psychologiczną warstwę walczących. Są to Morale (odzwierciedlające emocjonalny stosunek wojowników do konfliktu, ich wiarę w zwycięstwo i sens walki, przekonanie o wartości tego, co robią), Dyscyplinę (czyli dryl żołnierzy i posłuszeństwo, gotowość do wykonania rozkazów niezależnie od własnych przekonań) oraz Nastawienie. To ostatnie odzwierciedla stosunek, jaki żywi do walczących ludność terenów, na których toczą się walki. Podział oparłem na lekturze kilkudziesięciu opracowań różnych konfliktów zbrojnych. Niektórzy z ich autorów byli zdania, że czynniki te są absolutnie decydujące dla powodzenia walki, dużo ważniejsze niż sprzęt, zaopatrzenie czy uzbrojenie.

Dlaczego te czynniki są takie ważne:

Powód jest prosty: wojnę toczą ludzie. Nie automaty, zaprogramowane roboty, ale żywe osoby, które najpewniej chciałyby być gdzie indziej: na ten przykład w domu, albo w przytulnym, ciepłym obozie dla jeńców. Zamiast tego są w jakimś dalekim miejscu, z ludźmi których nie znają i nie lubią, znoszą niewygody, są wystawieni na niebezpieczeństwo i zmuszeni do wykonywania czynności moralnie nagannych tzn. zabijania wrogów. Pytanie brzmi: dlaczego żołnierze mieliby to robić? Dlaczego zamiast tkwić gdzieś w okopie lub na blankach murów obronnych nie mieliby gromadnie udać się do domów, poddać się pierwszemu zauważonemu żołnierzowi wroga, lub zwiać gdzie pieprz rośnie?

Oczywiście jasnym jest, że żołnierze nie mogą tego zrobić. Po pierwsze: spotkają ich za to kary. Jeśli są najemnikami lub wojskiem zawodowym, to zapewne nie otrzymają umówionego żołdu, jeśli są poborowymi to najpewniej po zakończeniu wojny, albo jeszcze w jej trakcie czekają ich jakiegoś rodzaju represje. Zostaną aresztowani i straceni jako dezerterzy, trafią pod sąd polowy, lub spotka ich coś jeszcze gorszego. Tym samym przechodzimy do pierwszego czynnika:

Dyscyplina:

Zasadniczo wojskowych można podzielić na dwie grupy: dowódców, których rola polega na obmyśleniu strategii, taktyki oraz podejmowaniu decyzji oraz żołnierzy, których zadanie polega na wykonywaniu rozkazów. Żołnierz nie ma filozofować, nie może się kłócić, tylko ma bez szemrania robić to, co mu każą. Jeśli każą mu stać: ma stać, jeśli każą mu leżeć, ma leżeć, jeśli otrzyma rozkaz zabicia kogoś: ma go wykonać. Jeśli otrzyma rozkaz aportowania: ma aportować…

Oczywiście istnieją wyjątki od tej sytuacji, wynikające z różnych przepisów prawnych, czy też zmieniającej się sytuacji na polu bitwy, jednak dla tego wywodu nie są one ważne. Żołnierz nie może nie posłuchać rozkazów, nawet, jeśli wydają mu się bezsensowne. Powód ku temu jest prosty: szeregowi, czy też nawet niżsi oficerowie zwykle nie posiadają odpowiedniej wiedzy, doświadczenia i umiejętności, by rozumieć sytuację na polu walki. Zwykle nie są też wprowadzeni w plany sztabu (zresztą niżsi oficerowie też nie muszą być w nie wprowadzeni). Po trzecie: żołnierze powinni zachować stałą czujność, by nie ściągnąć na siebie i swoich kolegów niebezpieczeństwa. Rozprężenie, brak wart (lub brak czujności na warcie), samowola, nieostrożne obchodzenie się z bronią: każda z tych rzeczy może doprowadzić do prawdziwej katastrofy.

Historia zna wiele przypadków żołnierzy, którzy nie byli posłuszni swoim dowódcom. Zdarzały się armie, których członkowie wyprzedawali masowo swoje uzbrojenie (np. Węgrzy podczas II Wojny Światowej, Rosjanie w Czeczeni) niekiedy nawet swoim wrogom. Były wojska, których żołnierze przed bitwami zbiorowo się upijali, byli wartownicy, którzy schodzili z posterunków, byli dowódcy, którzy lekceważyli wydane sobie rozkazy, rzucali się do ucieczki, lub jak Custer pod Little Big Horn do nieplanowanego ataku. Byli najemnicy, którzy w środku bitwy potrafili odmówić wykonania rozkazów żądając wyższego żołdu albo zlinczować swoich przełożonych. Wszystkie te wojska w swoim czasie dostały bardzo ostry łomot, częstokroć od mniej licznych i gorzej uzbrojonych przeciwników.

Przykładowo: żołnierze idą do walki, ale nie ufają swoim oficerom i nie słuchają ich rozkazów. Dowódcy rozkazują im utrzymywać broń i umundurowanie w czystości, codziennie smarować karabiny smarem i wyglądać w sposób w miarę estetyczny (pomińmy takie rzeczy, jak alkohol, rabunki, mordy etc. powiedzmy, że to są Chaotyczni Dobrzy żołnierze, którzy nie popełniają przestępstw). Wojskowi nie słuchają, prawdziwy twardziel brudu bowiem się nie boi. Oficerowie, którzy próbują wymusić posłuszeństwo dostają parę razy w mordę (albo też ktoś np. strzela im w plecy) i się uspokajają. Źle traktowana, nie czyszczona broń zaczyna niszczeć i psuć się: zamki w karabinach rdzewieją lub zatykają się od piasku, w lufach gromadzi się nie spalony proch grożący wybuchem (w 1939 w Finlandii ponoć ruskie czołgi były tak utytłane smarem i ropą, że potrafiły zapalić się od przypadkowego trafienia z karabinu). Oficerowie rozkazują co noc wystawiać warty. Po godzinie wartownicy dochodzą do wniosku, że nie będą stać przy bramce obozu, jak jakieś ciecie i schodzą ze stanowisk. Nocą do obozu podkrada się wrogi dywersant, zauważa, co się święci, zakrada się do środka i wysadza skład amunicji. Wojna trwa dalej… Upokorzeni i rządni zemsty żołnierze idą się mścić. Wychodzi im to nawet nieźle i wkrótce trafiają na drużynę zwiadu nieprzyjaciela. 10 umundurowanych sylwetek i wrogie BWP (bojowy wóz piechoty) majaczą w odległości połowy kilometra. Ignorując dowódców twierdzących, że to poza zasięgiem skutecznego rażenia nasi dzielni wojacy zaczynają nawalać ze wszystkiego, co im jeszcze zostało. Słysząc strzały zwiadowcy wroga padają na ziemię, a Bojowy Wóz Piechoty zaczyna nawalać ze swojego działka. Dowódca wroga wzywa wsparcie lotnicze. Z lotniskowca startują dwa SU-27. Niepowstrzymane przez nikogo (załogi stanowisk radarowych odeszły od kontrolek, bo gapienie się w nie było nudne i przeniosły się przed telewizor, obrona przeciwlotnicza nie rozmieściła się na stanowiskach, ponadto połowa jej żołnierzy zdezerterowała, załogi lotnisk dbały o nie tak samo, jak piechota o karabiny, w efekcie pas startowy jest zastawiony, a myśliwce nie mogą startować, zresztą i tak są nieuzbrojone i niesprawne) po 15 minutach docierają nad pole walki. Z nieba spada napalm i bomby kasetowe. Zgrupowanie zostaje unicestwione. Dowódca wrogiego zwiadu otrzymuje medal za dzielną postawę w obliczu wroga, a w BollyWood kręcą o nim film, w którym przez 3 godziny śpiewa, tańczy i stepuje.

Morale:

Pisząc Wojnę Totalną morale potraktowałem jako ogólne nastawienie żołnierzy, ich wiarę we własne siły i możliwość zwycięstwa. Oczywiście zdyscyplinowany żołnierz wykona każdy rozkaz, nie ważne, czy wierzy w jego sens, czy też nie. Jednakże co będzie, jeśli ten żołnierz będzie mniej zdyscyplinowany? Jeśli nie będzie wierzył w możliwość wygranej, nie będzie wierzył we własne siły, albo też w możliwość wyniesienia głowy cało z konfliktu? Cóż, wówczas pewnie też posłucha rozkazu, ale nie będzie się za bardzo przykładał się do ich wypełniania. Po co się męczyć, jeśli i tak wkrótce przyjdą Niemcy i wszystkich zabiją? Czy nie lepiej przespać się przed śmiercią? Albo po co nadstawiać życie i jeść szczury, jeśli wystarczy przekraść się 200 metrów i podnieść ręce do góry, by trafić do ciepłego, bezpiecznego obozu jenieckiego, gdzie karmią trzy razy dziennie? A to, że nasze państwo po wojnie każe nas rozstrzelać za zdradę i tchórzostwo w obliczu wroga? Przecież za dwa dni nie będzie już naszego państwa!

Przykładowo: jestem zdania, że 10 000 uzbrojonych w zaostrzone banany pigmejów byłoby w stanie zniszczyć 10 czołgów (niekoniecznie nowoczesnych), nawet posiadających niewielkie wsparcie piechoty. Wystarczy, żeby rzucili się hurmem do ataku, dobiegli do przeciwników ignorując własne straty, zadeptali piechurów samą swą liczbą, wspięli się na pancerze czołgów, otworzyli włazy i wykończyli załogi... Oczywiście od kul, bagnetów, ostrzału z dział pokładowych czy pod gąsienicami zginie połowa z nich... Ale czołgi zniszczą. Wściekła, umotywowana, pewna tego, że chronią swoje wioski, kobiety i świnie przed wrogiem zgraja pigmejów jest w stanie to zrobić.

Jednak czy pigmeje będą chcieli walczyć, jeśli wiedzą, że za dzień przyjadą tu następne czołgi? Owszem, 10 000 pigmejów zniszczy 10 czołgów, ale odpierać drugą falę będzie już tylko 5 000… Czy oni dadzą radę? A co, jeśli potem przyjedzie trzecia grupa wrogów? Może jednak nie warto umierać: ich wioska w sumie nie jest duża, oprócz świń mają w niej jeszcze maniok, a nasze kobiety są małe i brzydkie… W sumie nie stracą dużo… A jeśli ich szaman powie im, że to nie są żadne czołgi, tylko rydwany boga Umbulu, a ich załogi muszą być nietykalnymi dla ludzi demonami? Co będzie, jeśli pigmeje dowiedzą się, że te czołgi wcześniej zniszczyły wioskę buszmenów, którzy nie tylko byli wielcy i silni, ale jeszcze mieli dzidy z prawdziwymi, krzemiennymi grotami?

Cóż, pigmeje w takiej sytuacji pewnie też pójdą walczyć. Staną gromadnie, wzniosą okrzyk bojowy i pognają na czołgi… A gdy pierwszych skosi seria z broni maszynowej odwrócą się i uciekną…

Nastawienie ludności:

Dawno temu, w Chinach żył sobie gostek imieniem Liu Bang. Facet miał życie, na podstawie którego można by poprowadzić naprawdę porywającą kampanię RPG. W skrócie: Liu Bang urodził się w biednej, chłopskiej rodzinie uciskanej podatkami przez wrednych cesarzy z dynastii Quin. Sytuacja ta wkurzyła go do tego stopnia, że skrzyknął bandę przyjaciół i zorganizował powstanie. Po początkowych sukcesach jego sława zaczęła rosnąć tak, że pod jego sztandar ciągnęli tysiącami nowi ochotnicy, rebelia bardzo szybko rozszerzyła się na cały kraj, dała łupnia Złemu Cesarzowi, a na jego tronie osadziła Liu Banga, który założył własną dynastię. Swój sukces natomiast zawdzięczał, jak każdy prawdziwy bohater humanitaryzmowi, dobremu sercu i pozytywnemu myśleniu…

Otóż: w tym okresie w Chinach wszelkie wojny były wyjątkowo krwawe. Jeńców z zasady nie brano, a jeśli tak robiono, to wyłącznie po to, żeby ich zamęczyć na śmierć, przy czym tortury rozwinięto w sposób, który nie udał się nigdzie indziej na świecie… O szczęściu mógł mówić ten, kogo tylko obdarto ze skóry, nabito na pal, ugotowano lub pogrzebano żywcem… Egzekucje takie szły nawiasem mówiąc tysiącami. Wyjątkowo pomysłowe wyżynanie całych miast włącznie z kobietami, dziećmi i starcami było w Chinach na porządku dziennym. Gdy zaczynało brakować żywych wywlekano nawet trupy z grobów, żeby jeszcze trochę popastwić się nad pokonanymi…

W efekcie jeśli jakiekolwiek miasto, twierdza lub oddział wojskowy zostało zaatakowane: obojętnie przez wojska cesarskie, sługów lokalnego namiestnika, buntowników, bandytów czy też koczowników broniło się do ostatniego. Z bronią w ręku stawały nawet kobiety i dzieci. Mieszkańcy miasta walczyli do ostatniego, jedli szczury, jedli trupy, jedli własne dzieci, niezdolni do walki popełniali zbiorowe samobójstwa, byle tylko nie wpaść żywcem w łapy wrogów. Wiadomo: lepiej zginąć w walce, niż być trzy dni torturowanym, pozbawionym rąk i nóg, odarty ze skóry, zanurzony w garnku solanki i ugotowanym cały czas nie tracąc przytomności…

Liu Bang natomiast podszedł do sprawy pozytywnie. Ogłosił, że w każde miasto lub twierdza, które mu się podda zostanie oszczędzone. Jego namiestnicy będą mogli zatrzymać swoje pozycje, pospólstwo (rzecz niesłychana w Chinach) będzie mogło zachować życie, a nawet majątek. Nikt nie będzie żywcem przybity do murów, torturowany czy włóczony końmi, by uczcić zwycięstwo. Nie będzie też nawet ścinania dziesięciu tysięcy głów, rabunków czy gwałtów. Oczywiście część miast nie uwierzyła. Tam rebelianci Liu Banga wyczyniali rzeczy, przy których najkrwawsze wojny w Europie były tylko dziecięcymi przepychankami w piaskownicy. Te, które jednak poddały się bez walki: oszczędzono co do jednego.

W efekcie Liu Bang przeszedł przez wiele prowincji Chin nie spotykając na swej drodze oporu… Czego nie można powiedzieć o wojskach cesarskich, które mordowały na prawo i lewo.

Mam nadzieję, że ten przykład pokazuje, jak ważne jest nastawienie ludności cywilnej dla prowadzenia wojny. Zasadniczo na sesjach najczęściej widzimy konflikty, jak z „Chrztu Ognia” Sapkowskiego, polegające głównie na wyżynaniu ludności cywilnej. Nie jest to zresztą wizja pozbawiona podstaw: nie oszukujmy się, w konfliktach zbrojnych zawsze najbardziej cierpieli cywile… Jednakże dla dowódców lepiej jest, jeśli owi cywile cierpią mniej, niż bardziej (zwłaszcza, jeśli konflikt toczy się na terytorium ich państwa). Wówczas mają oni mniej powodów, by ryzykować życie organizując i wspierając partyzantkę, szpiegując na rzecz wroga, przecinać linie telegraficzne. Łatwiej też dają skłonić się (zarówno perswazją jak i groźbą) do wykonywania poleceń.

Przykładowo: w trakcie II wojny światowej propaganda niemiecka próbowała skłonić Polaków do współpracy podczas odparcia ofensywy radzieckiej na ziemie polskie. Rosjanie nie byli w tym momencie w Polsce lubiani. Wiedziano już o Katyniu (Niemcy, którzy odkryli zbrodnie skrzętnie wykorzystali jej fakt), wiedziano, jak zachowywali się Sowieci na ziemiach zdobytych w 1939 roku. Zdawano też sobie sprawę, że NKWD tępi polski ruch oporu i partyzantkę. Pamięć wydarzeń z roku 1920 także była bardzo żywa…Mimo to nie udało się przekonać polaków do walki przeciwko wojsku radzieckiemu nawet pomimo faktu, że wyzwoliciele nie zawsze zachowywali się w sposób przyzwoity. Polacy mieli po prostu dość Niemców.

W innych regionach, gdzie Niemcy nie byli tak brutalni, a Rosjan nienawidzono bardziej niż w Polsce propaganda byłą skuteczniejsza. We Francji, Holandii, na Ukrainie, Łotwie czy w Estonii powstały całe brygady i dywizje SS formowane z kolaborantów.

Komentarze


27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
"...zaostrzone banany?" ; )
01-12-2009 08:52
zegarmistrz
   
Ocena:
0
Bardzo ostre... Można by się nimi golić!
01-12-2009 10:15
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Czekam z niecierpliwością na kolejne wpisy. Tworzę szkic do nowej kampanii - mającej zakończyć się wielką bitwą o losy Rokuganu.

Wywieram na Tobie presję.
01-12-2009 11:46
Bel esprit
   
Ocena:
0
Niektóre momenty soczyste niczym u Trzewiczka.
08-01-2010 22:47

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.