» Blog » Zaczynamy?
21-10-2011 01:32

Zaczynamy?

W działach: literatura, czasopisma | Odsłony: 10

Podobno każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku i ponoć wszystko ma swój początek. Czy tak faktycznie jest? Mam wątpliwości, ale mówią też, że początki są najtrudniejsze. Z tym akurat mogę się zgodzić. Przynajmniej jeśli chodzi o pisanie.

Dobry początek to dla mnie zawsze największy problem. Zanim siądę i coś napiszę, mija przynajmniej kilkanaście minut bezproduktywnego wgapiania się w kartkę czy monitor. Niby wiem, co napisać i jak, a nie potrafię nadać zdaniom odpowiedniego kształtu. Zaczynam i kasuję. A potem jeszcze raz. Frustruję się i tak w kółko, aż do chwili, gdy bariera znika. Słowa same zgrabnie się układają i powstaje tekst.

Ale nie tylko to sprawia, że zwracam uwagę na początki tekstów. Oczywiście, są one istotne. Wszak ponoć na ich podstawie decydujemy się czy dany tekst przeczytać, czy nie. Bardziej fascynuje mnie jednak, jak wiele można się z nich dowiedzieć. Albo jak wiele skrywają. No i, co tu dużo gadać, niektóre mają w sobie prawdziwy urok. Przyjrzyjmy się zatem kilku cytatom. Na tapetę pójdzie stare wydanie magazynu Isaac Asimov`s Science Fiction ze stycznia – lutego 1992 roku.

Numer otwiera opowiadanie Nancy Kress o tytule „Płonąca chęcią obłapiania”. Zaczyna się ono tak:

„Po raz pierwszy demon ukazał się jej w długiej galerii zamku w Hever.”

Zastanówmy się chwilę: jakie jest nasze pierwsze wrażenie? Czego się spodziewamy po takim początku? Oczywiste wydaje się, że dostajemy fantasy z demonami, którego akcja dzieje się w Anglii lub w Belgii, a główną bohaterką jest kobieta. Zawiewa lekko sztampą, lecz nic bardziej mylnego, co chyba nie jest wielkim zaskoczeniem. Jak się okazuje, zgadza się tylko główna bohaterka.

Jest nią zresztą nie byle kto. Kobieta, której ukazał się „demon” to Anna Boleyn, o czym dowiadujemy się z drugiego akapitu tekstu. Szybko przekonujemy się również, że czytamy nie fantasy, a science-fiction, zawierające trochę nawiązań do historii. Demon jest natomiast przejawem działalności ludzi z przyszłości. Nawiasem mówiąc, Anna Boleyn zostaje później, w imię światowego pokoju i próbom zapobieżenia krwawym konfliktom, porwana (upraszczając) w przyszłość i razem z Hitlerem, młodym carewiczem Aleksym oraz Heleną Trojańską jest przetrzymywana w pewnym zakładzie. Warto dodać, że jeśli już wskazywać prawdziwego demona, nawet jeśli rozumianego metaforycznie, byłaby nim Anna. To pokazuje, jak daleko odeszliśmy od pierwszego wrażenia.

Oczywiście Kress mogła zacząć swą opowieść inaczej, np:

„Spojrzenie Lambert oderwało się od konsoli i pobiegło w stronę Culhane`a, pracującego w drugim końcu pokoju.”

Jednakże zdanie to inaczej ustawia całą dalszą opowieść. Przynajmniej na początku nacisk na Annę Boleyne przenosi się na pracowników Instytutu, w którym królowa zostanie umieszczona po porwaniu. Czytelnik może potem większą uwagę zwracać na postać Lambert czy Culhane`a niż na Annę. Co więcej, nie ma tu już tej sympatycznej wolty i zabawy konwencją: mamy konsolę, mamy pokój – znajome terminy, które wskazują na prawdziwy charakter opowiadania i odbierają mu oryginalność. Najciekawsze tu jest właśnie to, że ta pozorna sztampa, nadaje unikalnego charakteru w sumie dość typowej historyjce o problemach wynikających z ingerencji w przeszłość.

Opisany przykład pokazuje, że liczy się sposób przedstawienia i podejścia do tematu. Pisarz, oferując coś dobrze znanego, w rzeczywistości może dać coś świeżego. A przecież lubimy być zaskakiwani i jeśli tylko ktoś robi to umiejętnie, to chwała mu za to.

Idźmy dalej. Kolejne opowiadanie to tekst Mike`a Resnicka „Gdzieś w Europie”. Rozpoczyna go wymiana listów między Teddym Roosveltem i Woodrowem Wilsonem. Resnick wskazuje w nich nie tylko na głównego bohatera, ale i na to o czym będzie samo opowiadanie, nie zdradzając jednocześnie zbyt wiele. Interesuje nas jednak to, jak zaczyna właściwą opowieść:

„Rzecz działa się dnia 22 maja roku 1917.”

Tu podejście jest już inne niż u Kress. Resnick nie gra, nie kombinuje. Mimo to, podobnie jak jego koleżanka po piórze, ustawia nas dokładnie tam, gdzie chce. Cytowane zdanie przenosi nas w konkretny moment w historii. W połączeniu z informacjami ze wcześniej wspomnianych listów mamy wszystko, co trzeba, by dać się ponieść opowieści. Można więc od razu wyłożyć kawę na ławę zamiast stopniowo zaznajamiać czytelnika z bohaterami, wydarzeniami i tematem tekstu, jak czyni Kress, wcale przy tym nie tracąc.

Bliższy Kress jest za to Ian Watson. Pierwszy akapit jego opowiadania „Zapach tamtych papierosów” brzmi:

„Zaczynamy?”

Właśnie to miałem na myśli pisząc o tym, że początki mogą mieć w sobie urok. Sposób w jaki Watson otwiera tekst zachwycił mnie prostotą i bogactwem zarazem. Przeczytawszy to pierwsze słowo, musiałem przy nim zostać. Odpowiedź mogła być tylko jedna: zaczynamy. Autor w subtelny sposób zachęcił mnie do czytania, zaintrygował, a jednocześnie wciągnął w opowieść. Myślę zresztą, że nie tylko ja poczułem ciekawość, zadając sobie pytanie: co zaczynamy? Warto przy tym zwrócić uwagę na kolejną różnicę. U Resnicka i Kress napięcie rosło stopniowo. Watson wywołuje je już pierwszym słowem. Ponadto, bez żadnych wprowadzeń, rzuca nas w sam środek wydarzeń. Może to właśnie czyni ten początek tak ciekawym?

Jeszcze inaczej do tematu podszedł R. Garcia y Robertson. Wystarczy przyjrzeć się pierwszemu zdaniu z „Żony drewnianego boga”:

„Szczyty gór czerniały na tle nieruchomego nieba.”

Tu nie ma bohaterów. Jest za to otoczenie. Autor skupia się na miejscu akcji i dość poetycko buduje nastrój. Zobaczmy zresztą jak wygląda cały pierwszy akapit:

„Szczyty gór czerniały na tle nieruchomego nieba. Martwoty poranka nie mącił ni całun mgły, ni tchnienie wiatru, ni przelatujące ptaki. Mróz wyssał z powietrza każdą kroplę wilgoci. Obok wbitej pionowo w śnieg włóczni wznosił się niewielki pagórek.”

W wyobraźni każdego z nas po przeczytaniu tworzy się obraz. Na pewno będzie się różnił szczegółami. Ogólny zarys będzie jednak dość podobny. Wrażenie to jest dla pisarza wyjściem do zawiązania akcji. Tu jest warta zauważenia kolejna ciekawa rzecz. Przedstawiony obrazek jest bardzo statyczny. Kontrastuje z nim następny akapit, w którym pojawia się ruch. Pokrywa śniegu kruszeje, bohater wyciąga rękę i sięga po włócznię. Autor podaje nam coraz więcej informacji, mówi o soplach na brodzie bohatera, o tym, że nosi podszyty futrem płaszcz. Od planu ogólnego przechodzimy do szczegółowego – jak w filmie. I mimo tego, że mamy już jakąś postać, mimo że coś się dzieje, wciąż plastyka obrazu ma duże znaczenie. Jego szczegółowość jest dużo większa, niż w przypadku wcześniej wymienianych tekstów.

Ciekawe w tym wszystkim jest również to, że mimo opisywanych tu interpretacji, dwie osoby mogą odebrać te same słowa odmiennie. Za przykład posłuży mi tu kolejne opowiadanie. „Obłuda” Karen Joy Fowler zaczyna się w ten sposób:

„Dzień w dzień wyprowadzali Alice z namiotu. Wracając, czasami płakała, a czasami była tak słaba, że musieli ją nieść. W tym stanie stanowczo nie była sobą.”

Pokazałem ten pierwszy akapit koleżance i zapytałem jak go odbiera. W jej ocenie Alice była wyprowadzana siłą, bynajmniej nie po to, żeby „robić jej dobrze”. Czytając ten początek miałem jednak inne wrażenie. Za kluczowe uznałem ostatnie zdanie. Nie skojarzyłem po prostu, że „ten stan” mógł się odnosić do jej słabości, czy tego, że Alice płakała, co nie było dla niej normalnym zachowaniem. Sądziłem, że kobieta jest wyprowadzana, bo coś jej dolega („w tym stanie nie jest sobą”) i wyprowadzanie jej (może na jakiś zabieg, etc), choć bolesne, jest konieczne i ma jej pomóc.

Oczywiście to koleżanka miała rację. Później uświadomiłem sobie, że w oderwaniu od reszty opowieści, fragment ten trudno inaczej odczytać, a moje wrażenie było podyktowane kontekstem następnego akapitu. Być może autorka nie dość wyraziście zaakcentowała, co chciała przekazać albo tłumacz zaliczył wtopę. A być może to ja nie czytałem dość uważnie. Grunt, że wyszły z tego dwie różne wersje.

Z całego numeru zostały jeszcze dwa opowiadania. Ich początki zostawiam jednak bez komentarza. Cytuję je poniżej, ciekaw jakie wrażenia wywołują one u was i czego spodziewalibyście się dalej.

Pierwszy jest Greg Egan i jego „Wierność”:

„Wysunąłem się ostrożnie z łóżka. Chciałem, żeby Liza pospała – dopóki nie wrócę ze śniadaniem. Ale w tej samej chwili ona poruszyła się i wyciągnęła rękę w moją stronę. Mogłem się domyślić, że zrobiła to przez sen, bo oczy jej były ciągle zamknięte. A jednak, widząc tę wyciągniętą rękę, nie zdołałem się powstrzymać i wziąłem ją w swoje dłonie.”

Drugi tekst, „Trzęsę się z zimna, kochanie”, stworzył Isaac Asimov:

„Siedzieliśmy z George`m w restauracji. Jedliśmy lunch. Kelner postawił przed nim właśnie talerz marynarskiej grochówki, zupy, do której miał przesadne upodobanie. George wlał w siebie trochę tej potrawy, westchnął z rozkoszą i, patrząc w okno, powiedział:
- W powietrzu daje się zauważyć pewien ślad śniegu.
Na co ja odrzekłem:
- Jeśli tę kłębiącą się kurzawę nazywasz śladem śniegu, to masz rację.”


Nie wiem, jak wiele osób świadomie zwraca uwagę na te kilka pierwszych zdań. W wywiadach z twórcami czasem pojawia się pytanie o to, jak zaczynają. Dość często o początkach mówi Konrad Walewski („Niebo nad portem miało barwę ekranu monitora nastrojonego na nieistniejący kanał” – kto był na jego prelekcjach, będzie wiedział o co chodzi). Temat pojawił się także na spotkaniach z Pat Cadigan w czasie ostatniego Polconu, a Foka prowadziła kiedyś konkurs na rozpoznawanie początków i końców kultowych powieści s-f na jednym konwentów.

Wydaje mi się więc, że jest trochę osób, dla których kwestie te są interesujące. Jak by nie było, to jednak tylko początki. Jeszcze ciekawsze, bardziej zapadające w pamięć, są przecież zakończenia. Dotyczy to zarówno powieści, filmu, czy sesji RPG. To już jednak zupełnie inna historia.

A teraz? Cóż, kończymy.

Komentarze


dzemeuksis
   
Ocena:
+1
Też kiedyś zastanawiałem się nad rolą (a także możliwymi klasyfikacjami) zdań/akapitów otwierających utwór literacki, więc to dla mnie ciekawy temat. Co do Alice, to przeczytawszy zacytowany fragment, również pomyślałem o jakichś zabiegach. Może to dlatego, że namiot nie kojarzy się automatycznie z przetrzymywaniem kogoś wbrew jego woli.
21-10-2011 08:42
~lemon

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Galatharze, gdybyś jeszcze kiedyś postanowił napisać podobny tekst (jak te dwa, które zamieściłeś tu do tej pory), rozważ wysłanie go do redakcji działu książkowego Poltera [[email protected]]. Są duże szanse, że zostanie opublikowany i pojawi się na stronie głównej.
21-10-2011 15:16
~Abrakadabra

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Zwracam uwagę na pierwsze zdanie/pierwszy akapit w książkach, odkąd pamiętam. I chociaż zdarzało mi się czytać złe książki z dobrym pierwszym zdaniem, to chyba nie spotkałam się jeszcze z taką, która byłaby dobra, fatalnym zdaniem się zaczynając.
21-10-2011 20:50
Galathar
   
Ocena:
0
@lemon

Dzięki za propozycję. Pomyślę o tym, aczkolwiek publikowanie tekstów na blogu z pewnych względów mi pasuje. O tym dlaczego mogę jednak rozmawiać prywatnie. Tu nie miejsce na takie dygresje. Na pewno jednak coś napiszę. I to w najbliższym czasie ;)

@Abrakadabra

Ciekaw jestem, czy dałoby się znaleźć dobrą książkę z fatalnym początkiem. Z zakończeniem - na pewno, takich "jest" mnóstwo. A mówiąc już ogólniej, o fatalne książki jeszcze będę musiał użytkowników poltera zapytać. Może nawet następnym razem...
22-10-2011 01:30
lemon
    wracając do tematu
Ocena:
+2
Nie powiem, żeby słaby początek zniechęcał mnie od razu do dalszego czytania, ale mocny tekst na wejście potrafi zaintrygować i przykuć uwagę czytelnika. Dwa proste przykłady:

1. Wiedźmin miał nóż na gardle.
2. Stało się raz, że się staremu Smykowi dusza przewróciła.

I jak po czymś takim nie czytać dalej? ;)
Na Esensji pisała też o tych początkach Achika (tu po raz pierwszy, a tu po raz drugi, powtarzając się "nieco").
23-10-2011 02:47

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.