Zjawa z Tatooine – Troy Denning

Autor: Aleksandra 'Jade Elenne' Wierzchowska

Zjawa z Tatooine – Troy Denning
Historia nie jest zlepkiem oderwanych od siebie zdarzeń, ale ciągiem przyczynowo-skutkowym. Czy nam się to podoba, czy nie, wydarzenia z przeszłości mają wpływ na teraźniejszość, a mogą też kształtować przyszłość. Chcąc podjąć jakieś działanie trzeba czasem zająć się tym, co zdarzyło się kiedyś. To właśnie czeka księżniczkę Leię, która w powieści Zjawa z Tatooine autorstwa Troya Denninga musi stawić czoła przeszłości swojej rodziny.

Rzecz ma miejsce wkrótce po ślubie Hana i Lei. Małżeństwo Solo, Chewbacca i nieodłączny See-Threepio lecą na Tatooine, by wziąć udział w aukcji słynnego obrazu. Księżniczce zależy na tym, by odzyskać lub zniszczyć ukryty w nim mikroobwód zawierający klucz do tajnego szyfru Rebelii. Podczas licytacji dochodzi do strzelaniny, a dzieło sztuki zostaje porwane. Leia i Han ruszają w pościg, podczas którego córka Dartha Vadera trafi na liczne ślady przeszłości Anakina Skywalkera...

Spośród wszystkich pojawiających się w książce postaci, Leia zdecydowanie wysuwa się na pierwszy plan. Denning ukazuje różne aspekty bohaterki: charyzmatycznej księżniczki, która ryzykuje własne życie, by kod nie wpadł w ręce Imperium; małżonki Hana Solo, rezygnującej – jak sama wierzy, dla bezpieczeństwa Republiki – z posiadania potomstwa; wreszcie córki Dartha Vadera, która czuje wezwanie Mocy i boi się związanego z nią dziedzictwa swojej rodziny. Autor całkiem przekonująco oddał nie tylko jej poglądy i siłę charakteru, ale i dręczące księżniczkę wątpliwości. Ciekawie wypada także Han Solo, który właśnie zaczyna doceniać uroki małżeństwa i rodzinnego życia, jednak jego postać przyćmiewa trójka istot rasy Squib: Grees, Sligh i Emala, którzy zrządzeniem losu stają się wspólnikami obojga Solo, to osobistości nadzwyczaj barwne. Z jednej strony, kochają pieniądze i nie wahają się przed oszustwem, z drugiej – kierują się swoiście pojętym kodeksem honorowym. Przypominają nieco Lando Calrissiana, zresztą podobieństwo to sugeruje sam Denning. W książce spotkamy też wiele postaci znanych z Mrocznego widma i Ataku klonów: jednym z ważniejszych bohaterów jest Kitster Banai (przyjaciel Anakina z dzieciństwa), poznajemy codzienność Shmi Skywalker po odlocie Anakina i historię jej związku z Clieggiem Larsem. Dzięki wprowadzeniu wątku Shmi, Zjawa z Tatooine zgrabnie łączy nową i starą trylogię, a za sprawą wzmianek o tajemniczym dowódcy Imperium stanowi także dobre wprowadzenie do Trylogii Thrawna.

Fabuła wciąga, choć jak na książkę przygodową, powieść jest nieco przegadana. Zdarzają się dłużyzny, ale całość nie nudzi. Ciekawym pomysłem było ukazanie postaci Anakina w taki sposób, w jaki postrzegali go mieszkańcy Tatooine, jak zapamiętali go jego przyjaciele i co mówiła o nim jego matka. Z drugiej strony, można nabrać przez to dziwnego wrażenia, że na pustynnej planecie praktycznie nic się nie zmieniło od odlotu przyszłego Dartha Vadera, a wspomnienia z nim związane ma każde ziarenko piasku. Leia i Han co chwila spotykają jakieś pamiątki po Anakinie. Co prawda mamy teraz modę na wycieczki tropami bohaterów ulubionego serialu, ale zdaje się, że małżeństwo Solo nie wykupiło nigdzie biletów na "podróż sentymentalną po śladach młodego Dartha Vadera"... Przez to usilne podtykanie czytelnikom coraz to nowych rzeczy i wspomnień związanych z Anakinem, Tatooine sprawia wrażenie wielkiego skansenu.

Na szczęście jej mieszkańcy nie zajmują się tylko rozmyślaniem o Skywalkerze. Ta surowa i niebezpieczna, ale w jakiś sposób urokliwa planeta, której należy się miano równorzędnej bohaterki powieści, naprawdę żyje. Książka zapoznaje czytelnika z codziennością farm wilgoci, trudnościami, z jakimi borykają się wędrujące przez pustynię karawany czy zwyczajami Tuskenów. Zwraca uwagę wątek Kitstera Banaia oraz jego rodziny. W ogóle motyw rodziny odgrywa ogromną rolę w powieści – Zjawa z Tatooine jest pod tym względem ewenementem wśród książek osadzonych w uniwersum Star Wars. To zwrócenie uwagi na relacje między małżonkami, rodzicami i dziećmi sprawia, że jest pełna ciepła, pogodna i nastrojowa.

Rzecz napisana jest sprawnie, pod względem języka i stylu Denningowi daleko co prawda do Stovera, ale jego dzieło i tak wyróżnia się na tle większości starwarsowych powieści. Sporo w niej elementów humorystycznych, niektóre zwroty akcji potrafią też zaskoczyć. Trochę irytują dłużyzny – książkę dałoby się bez większej szkody skrócić co najmniej o kilka stron – ale nie są czymś, co zniechęciłoby do lektury. Zjawę z Tatooine czyta się naprawdę przyjemnie.

Najbardziej zaskakujące w książce okazało się być... polskie wydanie. Tłumacz, redaktorzy i korektorzy należą najwyraźniej do Towarzystwa Przyjaciół Wołacza. Może to kwestia przyzwyczajenia, ale o ile zdanie zaczynające się od "Leio" nie przeraża, o tyle "Hanie" wygląda trochę nienaturalnie, a kwiatki pokroju "Luke'u" czy "Chewbacco" prowadzą wręcz do oczopląsu. Ciężko uznać to za błąd, ale równie trudno potraktować to jako zaletę. W przypadku polskich wydań książek i komiksów SW brakuje konsekwencji, dobrze byłoby kiedyś uzgodnić wszystkie tłumaczenia i odmiany.

Zjawa z Tatooine to książka, którą warto poznać. Fabuła wciąga, bohaterowie są żywi i plastyczni, dużo dowiadujemy się też o losach drugoplanowych postaci z filmów i o samej Tatooine. Książka Denninga jest nie tylko sympatyczną powieścią przygodową, ale też dobrym pomostem między starymi i nowymi epizodami Gwiezdnych wojen.