Gwiezdne wojny – komiks #06 (1/2000)

Autor: Aleksandra 'Jade Elenne' Wierzchowska

Gwiezdne wojny – komiks #06 (1/2000)
W nowym roku czytelników magazynu Gwiezdne wojny – komiks nie witał żaden z bohaterów Mrocznego widma – szósty numer czasopisma był pierwszym, w którym nie zamieszczono żadnego "filmowego" komiksu. Na okładce widniał sam Darth Vader oraz dwie postaci, przyodziane w stroje jako żywo przywodzące na myśl kultowy wówczas serial Power Rangers.

Nie oznaczało to bynajmniej, że magazyn zmienił profil: okładka przedstawiała bohaterów serii Karmazynowe Imperium, której pierwszy odcinek zamieszczono właśnie w tym numerze. W rolach pierwszoplanowych występują przedstawiciele elitarnej gwardii Palpatine'a, zaś akcja toczy się wkrótce po zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci. Imperator nie żyje, ale jego armia i poplecznicy wciąż stanowią potęgę, pod której władaniem znajduje się wiele systemów. Na jedną z kontrolowanych przez nich planet, Phaedę, trafia pewnego dnia tajemniczy mężczyzna udający wędrownego kupca. Na ogół podawanie tego rodzaju profesji jest dla czytelnika sygnałem, że ma do czynienia z postacią o barwnej przeszłości. Nie inaczej jest w tym przypadku – nasz bohater, Kir Kanos, okazuje się być członkiem wspomnianej osobistej gwardii Imperatora. Z jakiegoś powodu stanowi zagrożenie dla pozostałych przy życiu (i władzy) przedstawicieli minionego ustroju, którzy zaciekle go ścigają. Oczywiście Kanos nie ma zamiaru dobrowolnie oddać się w ręce Imperium, a że nie jest byle rebelianckim chłystkiem, który nie potrafi trzymać blastera, ale świetnie wyszkolonym (z komiksu można sporo dowiedzieć się o warunkach, w jakich przebiegała jego edukacja) żołnierzem elitarnej jednostki, pościg zapowiada się bardzo ciekawie. Komiks wciąga od pierwszej chwili; przyznaję, nie mogę się doczekać dorwania w niecierpliwe ręce kolejnego odcinka.

Graficznie całość prezentuje się bardzo, bardzo dobrze; na uwagę zasługują zwłaszcza dynamiczne i dopracowane w najmniejszych szczegółach sceny pojedynków – a jest ich multum. Ale i w tej beczce miodu znajdzie się łyżka dziegdziu. Uniformy, które noszą gwardziści, wyglądają dosyć kiczowato – zdecydowanie można dla żołnierza znaleźć lepszy ubiór niż różowa tunika z dziwacznymi "pagonami" i plastikowy hełm, jak gdyby zapożyczony z kiepskiej mangi. Zastrzeżenia można mieć też do kadrów przedstawiających przestrzeń kosmiczną, które wyglądają jakby wkomponowano w nie zdjęcia NASA potraktowane jeszcze jakimś filtrem. Niemniej jednak, Karmazynowe Imperium należy wysoko ocenić nie tylko za fabułę, ale i za warstwę graficzną.

Przyjemnych wrażeń estetycznych dostarcza także drugi odcinek serii X-wing. Nadal rzuca się w oczy różnica między bardzo uproszczonymi wizerunkami imperialnych a znacznie bardziej szczegółowymi rysami rebeliantów, ale godzi się rzec, że ci ostatni wynagradzają ów dysonans; zapewne niejedna czytelniczka z chęcią zobaczyłaby ich żywe odpowiedniki w filmie (a jeszcze lepiej w swoim otoczeniu). Absolutnie nic nie można za to zarzucić scenom pojedynków w przestrzeni kosmicznej czy codziennego życia na plancie Mrlsst.

Wspomniana planeta jest sceną, na której rozgrywa się fabuła komiksu. W poprzednim odcinku dotarła tam gromadka pilotów X-wingów, pragnących w imieniu Nowej Republiki zakupić niezwykłą broń: statek-widmo. Oczywiście nie są jedynymi chętnymi, swoich przedstawicieli wysłała również ocalała część Imperium (akcja toczy się wkrótce po bitwie o Endor). Kłody pod nogi Wedge'owi i jego kompanom podkłada również działające na planecie Stowarzyszenie Przeciw Endor, a sami mieszkańcy Mrlsst, choć nie okazują wrogości, wydają się odnosić do Republiki ze sporą rezerwą. Niestety, bohaterowie są dosyć sztampowi: piloci X-wingów to szlachetne asy przestworzy, oddani przyjaciele, uczciwi i honorowi żołnierze, podczas gdy imperialni są wyniośli, pełni pogardy wobec przeciwników, a wszystko osiągają przy pomocy zdrady, kłamstwa lub groźby użycia siły. Jednak same postaci rebelianckich pilotów są na tyle ciekawe, że można nie zwracać uwagi na ich adwersarzy.

Fabuła opowieści wieńczącej magazyn, czyli trzeciej i ostatniej części komiksu Boba Fett. Nagroda za Bar-Koodę sprowadza się w zasadzie do finałowego pojedynku. Jak było do przewidzenia, Boba po raz kolejny udowadnia, że nie ma sobie równych i słusznie należy mu się tytuł najlepszego łowcy nagród w galaktyce. Całość okraszona jest ciekawą warstwą graficzną o chłodnej i dość ciemnej kolorystyce oraz zgrabnej kresce. Wisienkę na torcie stanowi ostatnia plansza – równie dopracowana jak pozostałe, a przy okazji całkiem zabawna.

Nagroda za Bar-Koodę jest bardzo dobrym komiksem, a jednak w tym numerze magazynu wcale nie najlepszym. O ile X-winga można ocenić podobnie jak opowieść o Bobie, o tyle Karmazynowemu Imperium należy się jeszcze lepsza ocena. Nie sądzę, aby znalazł się jakikolwiek malkontent, który mógłby narzekać na zawartość szóstego wydania czasopisma.