» Literatura » Czasopisma » Gwiezdne wojny – komiks #05 (5/1999)

Gwiezdne wojny – komiks #05 (5/1999)

Gwiezdne wojny – komiks #05 (5/1999)
Piąty numer magazynu Gwiezdne wojny – komiks był ostatnim, który w dacie wydania miał rok 1999. Układem zawartości nie różnił się od poprzednich: trzy opowieści graficzne, w tym jedna oparta na kanwie Mrocznego widma.

Tym razem pod lupę wzięto Padmé Amidalę, gwoli ścisłości: Amidalę i Jar Jara, gdyż fajtłapowaty gunganin odgrywa w komiksie rolę nie mniejszą niż dzielna królowa Naboo. Sytuacja, w którą oboje się wplątują, ma miejsce dosłownie chwilę przed rozpoczęciem wyścigu Boonta. Wszystko już jest gotowe: Anakin przygotowuje się do startu, Padmé duma nad losem niewolników, a Binks szuka jakiejś przekąski, gdy jakieś latające stworzenie kradnie akumulator ścigacza. Bez niego Skywalker nie będzie mógł wziąć udziału w wyścigu, dlatego dwójka mieszkańców Naboo rusza w pełną tarapatów pogoń.

Cała historia jest mocno naciągana i nawet przy najlepszych chęciach ciężko jest uwierzyć, że coś takiego mogłoby się wydarzyć w filmie. Plusem komiksu jest przedstawienie postaci Padmé – do wyobraźni przemawia zwłaszcza moment, w którym Amidala wyrzuca sobie, że jest złą królową, bo nie wiedziała o istnieniu niewolnictwa w Republice. Jednocześnie, gdy trzeba działać, nie popłakuje w kącie, ale na wszelkie sposoby stara się wypełnić swoją misję, niezależnie od tego, czy trzeba podjąć negocjacje, czy naprawić instalację elektryczną. Taka Padmé budzi zdecydowanie większy szacunek niż wystraszona i zapłakana żona Anakina z Zemsty Sithów.

Graficznie Królowa Amidala plasuje się mniej więcej na tej samej pozycji, co komiks poświęcony Anakinowi. Jest kolorowo i różnorodnie, postaci są całkiem podobne do filmowych pierwowzorów, a Tatooine naprawdę żyje. Nie jest to może poziom opowieści o Qui-Gonie, ale tak wysoko zawieszonej poprzeczce ciężko dorównać. Śmiało można stwierdzić, że Showman, Russell i Stamp wywiązali się z zadania lepiej niż dobrze.

To samo można powiedzieć o kolejnym komiksie, czyli pierwszej części X-Winga. Świetnie wygląda otwierająca opowieść bitwa w przestrzeni kosmicznej: dynamiczna, z efektownymi wybuchami i błyskiem działek. Co prawda każdy z rebelianckich pilotów dysponuje raptem dwiema minami (z hełmem i bez hełmu), ale i tak rysunek postaci zasługuje na uznanie. W porównaniu z nimi wizerunki adwersarzy są dosyć uproszczone – niektóre sprawiają wręcz wrażenie karykatur – ale taki był zapewne cel grafików.

Fabułę trudno oceniać, gdyż pierwszy odcinek X-Winga to przede wszystkim zapoznanie czytelnika z bohaterami i tłem. Szereg zaprezentowanych postaci budzi duże nadzieje na ciekawą historię, jako że każda z nich ma swoją przeszłość, usposobienie, motywację do walki. Pojawia się dobrze znany Wedge Antilles, ale nie przyćmiewa pozostałych protagonistów. Spory procent bohaterów pierwszoplanowych stanowią panie; co więcej, nie pełnią one funkcji ozdobnej, ale zasiadają za sterami X-wingów i wykonują tajne misje. Cała ta wesoła gromadka bez problemu wzbudza sympatię nawet u osoby uczulonej na Rebelię. X-Wing dostaje na początek duży kredyt zaufania.

A jak z oczekiwań wywiązuje się Boba Fett. Nagroda za Bar-Koodę? Poprzedni odcinek wskazał, że ważną dla fabuły postacią będzie sławny magik – jak się okazuje, posłuży on Bobie za przynętę na okrutnego Bar Koodę. Jednak samo zastawienie pułapki to jedno, a powodzenie planu to już zupełnie inna bajka. Odpowiedzi trzeba będzie poszukać w trzeciej części, druga ukazuje jedynie sposób działania Fetta oraz pozwala spojrzeć od wewnątrz na całe otoczenie Bar Koody. Pirat jest taki, jak można było go sobie wyobrazić z opisu w poprzednim odcinku: nieokrzesany, krwiożerczy i brutalny. Próżno szukać w tym towarzystwie uroczego łotrzyka podobnego do Hana Solo. Cała sympatia skupia się zatem na postaci samego Boby Fetta, który jest bardzo "filmowy": mało mówi, działa zdecydowanie i jak tak mroczny i tajemniczy, jak powinien być najsłynniejszy łowca nagród.

Kolorystyka Nagrody za Bar Koodę jest, jak w poprzedniej części, nienaturalna, ciemna i niepokojąca. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że za chwilę coś wypełznie z zacienionego kąta... Kreska jest gdzieniegdzie uproszczona, ale choć nikt raczej nie zachwyci się rysami sztukmistrzami, to piraci wyglądają udanie, a wygląd Fetta dopracowano w każdym szczególe. Najważniejsze są jednak barwy, które tworzą ten niesamowity klimat całej opowieści.

Na trzy zawarte w tym numerze komiksy, jeden jest niezły, a dwa bardzo dobre. Bilans przedstawia się zatem pozytywnie, a magazyn Gwiezdne wojny – komiks zakończył rok 1999 w bardzo eleganckim stylu.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
8.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Gwiezdne wojny. Komiks #5/1999
Redaktor naczelny: Jacek Drewnowski
Scenariusz: Mark Schultz, Michael A. Stackpole, Darko Macan, John Wagner
Rysunki: Galen Showman, P. Craig Russell, Edvin Biukovic, Cam Kennedy
Kolory: Lisa Stamp
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: grudzień 1999
Tłumaczenie: Michał Studniarek, Maciej Drewnowski
Liczba stron: 64
Oprawa: miękka
Druk: kolorowy
Cena: 4,90 zł



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.