Gwiezdne wojny – komiks #04 (4/1999)

Autor: Aleksandra 'Jade Elenne' Wierzchowska

Gwiezdne wojny – komiks #04 (4/1999)
Tak to już jest na tym świecie, że po dniu nadchodzi noc, po zimie – wiosna, a po trzecim numerze jakiegoś czasopisma zazwyczaj (o ile w międzyczasie nie splajtuje wydawca) ukazuje się też numer czwarty. Nie inaczej było w przypadku magazynu Gwiezdne wojny – komiks. Kolejne wydanie czasopisma to komiks poświęcony Qui-Gonowi, ostatni epizod Misji Lorda Vadera, a także początek opowieści Boba Fett. Nagroda za Bar-Koodę. Ten ostatni komiks redakcja magazynu polecała we wstępniaku szczególnej uwadze czytelników. Czy słusznie?

Pierwsze kilka kadrów rzeczywiście wydaje się usprawiedliwiać tę rekomendację: oto mamy zakochanego Hutta! W dodatku jest to miłość od pierwszego wejrzenia; jak zaznacza autor scenariusza, wystarczył "Jeden błysk oczu spod obwisłych powiek"... Co ma zadurzony Gorga Hutt do najsłynniejszego łowcy nagród w galaktyce? Otóż pragnie on zyskać przychylność ojca swej wybranki, któremu bardzo zależy na schwytaniu pirata Bar-Koody. Dopaść łotra nie będzie łatwo, ale do tego zadania Gorga decyduje się wynająć najlepszego z najlepszych – Bobę Fetta. Rzecz zaczyna się zatem obiecująco, oby tylko dalsze odcinki spełniły oczekiwania.

Cama Kennedy'ego polscy czytelnicy znali już z rysunków do Mrocznego Imperium, stąd z grubsza wiadomo było, czego można się po nim spodziewać. Kreska w Nagrodzie za Bar-Koodę jest zgrabna i staranna, zwróćcie uwagę choćby na postaci dwojga Huttów. Duże wrażenie robi także kolorystyka – plansze utrzymane są w ciemnej tonacji, z którą bardzo kontrastują pojedyncze elementy o celowo przejaskrawionych odcieniach. Wygląda to niepokojąco i dosyć intrygująco.

W porównaniu z rysunkami Kennedy'ego, twórczość Gibbonsa wypada nieco słabiej. Kolorystyka ostatniej części Misji Lorda Vadera jest pastelowa, naturalna, może za wyjątkiem pomarańczowego ostrza miecza Vadera. Gorzej z kreską – nie żeby rysownikowi brakowało umiejętności, po prostu w tym odcinku mamy wielkie nagromadzenie mieszkańców Jazbiny, którzy są tak paskudni, jak tylko mogą być istoty humanoidalne... Rozumiem, że nie samymi twi'lekami galaktyka stoi, ale widok Syayny i jej współplemieńców zdecydowanie nie dostarcza miłych lub przynajmniej ciekawych wrażeń estetycznych.

Jak wynika z powyższego akapitu, lwia część fabuły związana jest z Jazbiną. Da się ją streścić w jednym zdaniu: Vader przylatuje na planetę i wraca, nic nie wskórawszy, a Luke znów ma szczęście. Dodajmy do tego jeszcze dużą dawkę patosu, umierania za Rebelię i ckliwości, a oczywistym stanie się, dlaczego szkoda czasu na Misję Lorda Vadera. Jedyną zaletą scenariusza jest krótki dialog, w którym Mroczny Lord wyjaśnia, po co wstępuje się do Sojuszu. Jego wypowiedź źle nie wyglądałaby nawet w Imperium kontratakuje, a to chyba najlepsza rekomendacja. Niestety, na tym kończą się zalety scenariusza komiksu. Nawet maniacy mogą go sobie darować.

Pierwsi będą ostatnimi, dlatego na końcu należy wspomnieć o opowieści, od której zaczynał się ten numer czasopisma. Akcja komiksu zatytułowanego po prostu Qui Gon Jinn wzbogaca dobrze znaną fabułę Mrocznego widma o nowy epizod: nagłą niechęć Watta do rozstania się z Anakinem. Tuż po zwycięstwie chłopca w wyścigu Boonta, niebieskoskóry Toydarianin szuka sposobu na anulowanie zakładu i zatrzymanie Anakina... W przeciwieństwie do omawianego uprzednio Obi-Wana Kenobiego, recenzowany komiks faktycznie rozwija wątki znane z filmu. Co więcej, radzi sobie z tym całkiem zgrabnie. Można mieć zastrzeżenie jedynie do nadzwyczajnej spostrzegawczości Qui-Gona, który jakimś cudem zauważa, kolokwialnie rzecz ujmując, chemię pomiędzy Anakinem a Padmé. Choć opowieść ta do uniwersum wnosi niewiele, przynajmniej robi to w sposób udany.

Jeszcze lepiej niż fabuła wypada warstwa graficzna, która jest nie tyle rysowana, ile malowana. Bardzo zgrabna kreska w połączeniu ze znakomicie położoną barwą naprawdę zasługuje na uwagę. Szczegóły takie jak postać Gardulli, poruszające się skrzydełka Watta czy faktura szaty Qui-Gona mogą być wzorem dla przyszłych pokoleń gwiezdnowojennych ilustratorów. Bohaterowie wyglądają po prostu świetnie, są łudząco podobni do filmowych pierwowzorów. Choćby za tę warstwę wizualną należy się Qui-Gonowi dobra ocena.

Cały numer magazynu Gwiezdne wojny - komiks nie może dostać wysokiej noty, gdyż obniża ją słaba Misja Lorda Vadera. Jednak bardzo ładny Qui-Gon Jinn oraz nadzwyczaj ciekawie zapowiadająca się Nagroda za Bar-Koodę to wystarczające powody, by spojrzeć nań łaskawym okiem.