Gwiezdne wojny – Epizod 4: Nowa nadzieja

Autor: Fungus

Gwiezdne wojny – Epizod 4: Nowa nadzieja
Dawno, dawno temu, za siedmioma lasami... wróć! W odległej galaktyce, naturalnie. Gdybym dzisiaj usłyszał o reżyserze, który ma zamiar nakręcić baśniowy western w kosmosie, znacząco popukałbym się w czoło. Tym bardziej nie uwierzyłbym, że można takim pomysłem przejść do historii kina, nakręcić dwie serie filmowe, stworzyć kulturowe zjawisko obejmujące książki, komiksy, gry komputerowe, a nawet grupę ludzi deklarujących wiarę w przedstawioną w filmach filozofię. Na szczęście George Lucas juz 30 lat temu udowodnił, jak bardzo bym się pomylił. Filmem, który rozpoczął cała tę historię, były Gwiezdne wojny, przemianowane później na Gwiezdne wojny: Epizod IV - Nowa nadzieja.

Fabuła nie jest skomplikowana. Galaktykę rozdziera wojna pomiędzy siłami Dobra, uosabianymi przez szlachetną Rebelię, a siłami Zła, w postaci bezdusznego i niedemokratycznego Galaktycznego Imperium. Imperium zakończyło właśnie budowę nowej, straszliwej broni o niewyobrażalnej potędze, która ma rzucić wszelkich oponentów na kolana. Co gorsza, demoniczny Lord Vader zdołał pochwycić (umiarkowanie) piękną księżniczkę Leię, która miała dostarczyć Rebelii niezwykle istotne informacje dotyczące tejże broni. Udaje jej się jednak wysłać dwa droidy, R2-D2 i C-3PO, po pomoc i wkrótce na ratunek rusza drużyna złożona z młodego farmera o tajemniczym pochodzeniu i równie tajemniczym przeznaczeniu - Luke’a Skywalkera, ukrywającego się od lat jednego z Rycerzy Jedi - Obi-Wana Kenobiego, najszybszego w okolicy pilota i rewolwerowca (nawet jeśli zamiast rewolwerów mamy strzelające energią blastery) - Hana Solo oraz potężnego, kudłatego obcego imieniem Chewbacca. Co prawda jest ich tylko czterech, nie licząc droidów, przeciwko potędze Imperium, ale po ich stronie stoi Moc, a potężny to sprzymierzeniec. Imperium może już szykować się na najgorsze.

Prostota fabuły okazuje się być sporym plusem obrazu. Akcja toczy się wartko, widza nie nudzą zbędne dłużyzny. Nikt w filmie przygodowym nie oczekuje przecież skomplikowanych intryg, szczególnie gdyby miały one niepotrzebnie przeciągać akcję. Dziwne, że błędu niepopełnionego w młodości George Lucas nie ustrzegł się później, kręcąc nową trylogię, która w efekcie przeładowana została zbędnymi wątkami. Konflikt Dobra ze Złem (koniecznie dużymi literami) i zaplątana w niego, pozornie przypadkowa, drużyna – to nie nowy, ale za to uniwersalny motyw. Dziś, nieomal 30 lat po premierze, równie łatwo jak kiedyś można zrozumieć, o co walczą bohaterowie filmu, mimo że świat nie stał w miejscu. Czasem tylko zdaje mi się słyszeć chichot historii, kiedy uzmysławiam sobie, że choć w roku 1977 Imperium kojarzyło się natychmiast z komunistycznym totalitaryzmem ZSRR, to dziś raczej ze Stanami Zjednoczonymi, które starają się dominować przy użyciu nowoczesnej techniki, za to retoryka Rebeliantów kojarzy się z lewicującymi antyglobalistami.

Oczywiście żaden film nie poradziłby sobie bez bohaterów. W Nowej nadziei mamy ich całą galerię - do wyboru od ryzykanta Hana Solo, przez tchórzliwego acz zabawnego C-3PO bądź poważnego Obi-Wana, aż do groźnego Lorda Vadera. Każdy jest charakterystyczny, każdy ma swoje pięć minut, choć wydaje się, że Han Solo i Lord Vader zawłaszczają uwagę widza, mimo iż nominalnie to Luke jest głównym bohaterem filmu. Vader, podobnie jak Obi-Wan, a teraz i Luke, potrafi korzystać z Mocy, ale używa jej Ciemnej Strony. Brutalny, nieznoszący nieposłuszeństwa, zakuty w czarną, wzorowaną na samurajską, zbroję stanowi ucieleśnienie zła w Imperium. Nie ma chyba nikogo, kto miał kontakt z kulturą popularną i
nigdy nie spotkał się z tą postacią, albo chociaż odniesieniem do niej. Z drugiej strony mamy Hana Solo, szelmę, łajdaka, oportunistę, którego losy łączą się z Rebelią i który tak naprawdę ma złote serce, choć świetnie to ukrywa. Uzbrojony w blaster i ciętą ripostę na każdą okazję podbija zarówno odległą galaktykę, jak i widzów. Bez tej doskonałej kreacji Harrisona Forda film straciłby bez mała połowę swojego uroku. Trudno sobie wyobrazić Gwiezdne wojny, gdyby Hana Solo zagrał ktoś inny. W mojej opinii nie było w kinach równie dobrego "uroczego drania" - aż do czasu kapitana Jacka Sparrowa.

Jeśli fabuła filmu rozgrywa się w kosmosie i spora część akcji opiera się na udziale pojazdów kosmicznych, szczególnie zaś na walkach między nimi, trudno nie wspomnieć o efektach specjalnych. W przypadku Nowej nadziei jest to o tyle kłopotliwe, że film był wielokrotnie poprawiany, odświeżany, a spora część efektów podmieniona na lepsze (a przynajmniej nowsze). Żeby jednak nie oceniać każdej edycji osobno, dość powiedzieć, że w oryginalnej wersji film postarzał się całkiem nieźle. Wersja DVD niemal nie odstaje od dzisiejszych standardów, choć tu i ówdzie widać połączenie starych modeli i nowych efektów komputerowych, co może nieco irytować. Osobiście nawet wolę staromodne modele, sprawiające takie przybrudzone, rzeczywiste wrażenie, od wypieszczonych, lśniących efektów wygenerowanych komputerowo. Z drugiej strony jednak retusze całkiem przydały się eksplozjom.

Niestety, film nie jest idealny. Na przykład z jakichś przyczyn bohaterom za przeciwników dano najbardziej nieudolne jednostki wojskowe w okolicy. Co prawda w jednej z początkowych scen pada zdanie "tylko Imperialni Szturmowcy mogą być tak celni", jednak przez resztę filmu typowy imperialny żołnierz miałby problem z trafieniem w stodołę. Chwilami podczas oglądania zastanawiałem się, jak to jest możliwe, że siły zbrojne Imperium nie wybiły siebie nawzajem i nadal utrzymują sporą część galaktyki w strachu. Jest to jeden z niewielu punktów, gdzie nowa trylogia zdecydowanie góruje nad starą - Klony z drugiej i trzeciej części Gwiezdnych wojen robią naprawdę dobre wrażenie. Ciekawe co sprawiło, że tak się zdegenerowali do czasu części czwartej. Drugim istotnym mankamentem jest walka na miecze świetlne, broń Rycerzy Jedi, istotny element każdego filmu tej sagi. O ile już w Imperium kontratakuje widać przemyślaną choreografię, użycie otoczenia w walce (choć, naturalnie, do dzisiejszych dokonań w dziedzinie inscenizacji walk wiele tam brakuje), tak w Nowej nadziei dwie postacie stoją naprzeciwko siebie i od czasu do czasu bez przekonania machną mieczem. Oczekiwałem czegoś więcej, muszę przyznać.

Mimo kilku wad i upływu czasu uważam film za co najmniej warty obejrzenia. Jeśli więc jakimś sposobem jeszcze Nowej nadziei nie widziałeś, to czym prędzej napraw ten błąd. Choćby tylko po to, żeby przekonać się, o co tyle szumu. Jeśli tylko lubisz kino przygodowe, nie zawiedziesz się.