» Teksty » Wywiady » Wywiad z Wojtkiem Rzadkiem

Wywiad z Wojtkiem Rzadkiem


wersja do druku

Przybyłem, poprowadziłem, zwyciężyłem


Wywiad z Wojtkiem Rzadkiem
Artykuł sponsorowany

Z Wojtkiem Rzadkiem, trzykrotnym zdobywcą Pucharu Mistrza Mistrzów i właścicielem wydawnictwa planszówkowego Admondo rozmawiam o RPG, przygotowaniach do Pucharu Mistrza Mistrzów, jego legendarnej sesji o francuskich poetach wchodzących przez okno oraz pracy z uczestnikami obozów młodzieżowych RPG i BATTLE organizowanych przez BT ORION.


Jarek 'beacon' Kopeć: Ciąży tytuł zdobywcy PMM-owego hattricka?

Wojtek Rzadek: Każdy kij ma dwa końce. Z jednej strony ciąży, kiedy prowadzę na konwentach, w większości przypadków któryś z graczy rzuca przed sesją do reszty grających, że grają u Mistrza Mistrzów. No i oczekiwania rosną. Ale z drugiej jednak strony tytuł wiele ułatwia, nie muszę mozolnie budować autorytetu, podczas prelekcji czy sesji dostaję większy kredyt zaufania.

Natomiast patrząc na młodzież z obozów RPG, chłopcy i dziewczyny bardzo często nie wiedzą nawet, czym jest Puchar Mistrza Mistrzów, nie mówiąc już o tym, kto go wygrywał. Kiedy dowiadują się, że to konkurs na najlepszego MG w Polsce, zazwyczaj nie robi to na nich szczególnego wrażenia. Mistrzowie Gry z kadry obozowej tak czy inaczej cieszą się bardzo dużym autorytetem. Oni ufają nam i naszemu doświadczeniu. I mają rację – wiedzą, że stworzymy im świetne fabuły, dopieścimy ich postaci, zapewnimy świetną rozrywkę przez trzynaście dni.

Patrząc na moją pozycję w fandomie, tytuł na pewno pomaga w prowadzeniu prelekcji. Moim zdaniem – cokolwiek by nie mówili krytycy tego konkursu – ludzie uważają, że zwycięzca PMM-a ma legitymację, by wypowiadać się na tematy związane z prowadzeniem, a to z racji doświadczenia. Jest nie tylko teoretykiem, ale i praktykiem.

Czasem zdarza mi się usłyszeć podczas prelekcji pytanie z publiczności: "A skąd wiesz, że trick/zagranie/motyw, który nam teraz prezentujesz, dobrze wyjdzie podczas sesji?" I ktoś z sali odpowiada za mnie: "Przecież to trzykrotny zwycięzca PMM-a!" Choć częściej mówią: "to przecież Wojtek Rzadek!" To drugie jest o wiele milsze.

Czasem jednak, powiem Ci szczerze, w kontaktach prywatnych z osobami z fandomu mam wrażenie, że patrzą na mnie pod kątem "facet, który może nam poprowadzić fajną sesję", a nie "Wojtek, kolega do pogadania".


Długo się szykowałeś do kolejnych turniejów?

Na pierwszym Pucharze, czyli milion lat temu, nie miałem niczego wymyślonego specjalnie pod PMM-a. "Tylko" scenariusze ograne po dwa, trzy razy, kilka handoutów i dobrze mi znaną muzykę. Wiesz, byłem wtedy młody, miałem więcej czasu, więc sporo prowadziłem. Pierwszy raz poszedłem na Puchar dlatego, że rok wcześniej byłem sędzią i zdałem sobie sprawę, że mogę o ten tytuł powalczyć. Przybyłem, poprowadziłem, zwyciężyłem.

Podczas kolejnych Pucharów, na niektóre sesje byłem przygotowany, na inne nie. Przez kilka lat (wtedy, kiedy przegrywałem z kimś w finale – Skałą, Kaduceuszem i Inkim) nie miałem przetestowanych sesji finałowych, więc nie wiedziałem, jak wyjdą, jaka będzie ich dynamika, co jest do poprawki, a z czego warto zupełnie zrezygnować, bo nie "zżera". Myślę, że również ten fakt powodował, że przegrywałem. Choć głównym powodem byli oczywiście świetni przeciwnicy.

Po studiach wolny czas bardzo mi się skurczył, trudno było prowadzić często i wymyślać coraz to nowe sesje. Przygotowania do PMM-a były pretekstem, żeby bez wyrzutów sumienia posiedzieć sobie przy mapce i rysować ją cały dzień, zastanawiać się nad gadżetami, świeczkami, rysunkami, pomysłami na karty, wreszcie, co najważniejsze, stworzyć porządną fabułę, w którą zagrają gracze. Niestety, nie zawsze robiłem to do końca oraz, co najważniejsze, nie testowałem pomysłów na sesjach.

Dopiero kiedy przegrałem po raz trzeci, poszedłem po rozum do głowy i porządnie się przygotowałem. Brakowało mi tego trzeciego zwycięstwa, trzykrotnie byłem drugi. Przejrzałem uwagi sędziów ze wszystkich poprzednich edycji, w których brałem udział. Przygotowałem sesję i przetestowałem na graczach przed Avangardą.

A zarys sesji na PMM z 2009 stworzyłem rok wcześniej, zaraz po edycji z 2008. Dobrze pamiętam, że pracowałem nad nią już w pociągu, wracając do domu – kreśliłem rysunki, myślałem o klimacie, wpadło mi do głowy kilka pomysłów. Swoją drogą potem ta przygoda strasznie się pozmieniała, szczególnie po zagraniu w nią z moimi kochanymi krakowskimi graczami. A z wątku, który wymyśliłem w pociągu, w sesji finałowej nie zostało już zupełnie nic, a to dlatego, że gracze skupili się na czymś znacznie fajniejszym – na honorze.

I to przecież na Avangardzie sprzedałeś mi, Jarku, pomysł na to, by do seppuku użyć soku z malin, a nie z buraków, jak pierwotnie zakładałem.

Czy MG sięgający po Puchar musi odznaczać się jakimiś szczególnymi umiejętnościami? Trenowałeś przed kolejnymi edycjami któreś aspekty prowadzenia?

Moim zdaniem sięgający po Puchar MG musi być przede wszystkim rzetelnym Mistrzem Gry: mieć dobre, wielowymiarowe opisy, barwnie nakreślać bohaterów niezależnych (bo nie musi ich koniecznie doskonale odgrywać), zwracać uwagę na każdego z graczy. Najważniejsza jest jednak według mnie elastyczność i to, co się z nią wiąże – umiejętność improwizacji.

Podczas Pucharu nie wiesz kompletnie, jakich graczy dostaniesz, nie wiesz, w którą stronę pójdzie ci sesja, jaka będzie jej dynamika, jaki klimat, ile z pierwotnych założeń zrealizujesz. Trzeba być przygotowanym na wszystko. To nie jest spokojne ciepełko sesji prowadzonej dla dobrych znajomych, o których wiesz, że ci podciągną przygodę. Tutaj... po prostu bywa różnie – gracze mogą być niedoświadczeni, albo mają inny styl gry, inne nastawienie. Wtedy trzeba być elastycznym, zmienić przygodę w jednej chwili, tkać na żywo i robić to na tyle dobrze, żeby wszystko wyglądało jak odhaczanie kolejnych elementów planu.

Jeżeli chodzi o zaletę mało potrzebną w normalnym prowadzeniu, a nieocenioną w PMM, postawiłbym na odporność na zmęczenie i niewyspanie. Prowadzi się zazwyczaj trzy sesje w dwa dni, a na półfinał należy jeszcze skomponować scenariusz z zadanych elementów. To zabiera ogromną ilość energii. Po warszawsko-polconowej odsłonie Pucharu ludzie mówili, że Skała wygrał między innymi dlatego, że był najbardziej wytrzymały. Obaj w finale byliśmy tak zmęczeni, że czasem się nam plątały języki. Jemu trochę mniej.

To prawda. Było wtedy strasznie... Pamiętam, że półfinał wyssał ze mnie masę sił, a potem, po dwóch godzinach od jego zakończenia, rozpoczynał się finał. Masakra.

Swoją drogą, wtedy właśnie Skała specjalnie wracał na Puchar z obozów RPG, jadąc przez całą noc, a tam się naprawdę mało śpi. Był tak zmęczony, że jadąc samochodem do Warszawy, non stop żuł po pięć gum i jechał przy otwartym oknie. Raz prawie wjechał na ciężarówkę, co go ponoć całkowicie rozbudziło.

Tak więc moja rada do Mistrzów, którzy chcą próbować swoich sił w Pucharze – trenujcie elastyczność, improwizujcie na jak największej liczbie osób, na konwentach, w złych warunkach do prowadzenia. Ćwiczcie opisy, gdy jesteście naprawdę zmęczeni.

Za jakie błędy podczas Pucharów obwiniasz się najbardziej?

Z reguły nie jestem zadowolony z moich sesji. Dlatego po PMM-ie obwiniam się za wiele rzeczy. Nawet jak gracze są mega zajarani, widzę, ile rzeczy można by zrobić lepiej, mocniej, barwniej, ciekawiej.

Często po Pucharach byłem niezadowolony z powodu muzyki, bo ją najłatwiej przygotować. Czasem z niedopracowanych opisów albo niewystarczającej liczby przygotowanych BN-ów.

Najbardziej jednak jestem niezadowolony z braku wyczucia potrzeb gracza i ciśnięcia tego, co podobało się całej reszcie, a zanudziło tego jednego. To duży grzech, bo wszyscy powinni się bawić. Dodam na koniec, że znudzoną osobą był... sędzia [w finałowych sesjach PMM w charakterze graczy uczestniczą wysłannicy z jury – przyp. red.].

Czasem mam problem z tym moim zbyt dużym krytycyzmem – on mnie blokuje. Choć z drugiej strony, z jakiegoś powodu jestem trzykrotnym Mistrzem! MG nie może osiąść na laurach. Wciąż powinien poszukiwać, starać się rozwijać, szukać nowych motywów, dużo czytać, ćwiczyć i dużo prowadzić. Inaczej drewnieje i wychodzi z wprawy.

A powiesz coś o słynnej sesji finałowej, w której podobno francuscy poeci wchodzili przez okno do pokoju, w którym znajdowali się BG, i opowiadali im historie swoich żywotów?

A co Ty słyszałeś? Ja w sumie byłem i wciąż jestem z niej zadowolony. Wiele się w niej wydarzyło, choć nie było tego widać. Ona była na zewnątrz statyczna, ale wewnątrz kipiało od emocji. Dużo wzruszenia, mocne interakcje, świetne dialogi. Pierwszy raz miałem możliwość pogadania z graczem po francusku – koleżanka, Ika, zna ten język, tak samo jak jej postać. Więc mogliśmy zrobić świetną scenę, w której gracze i ich postaci nie rozumieją, co mówi postać Iki do francuskiego poety, choć rozmawiamy przy nich.

Z tego, co pamiętam, fabuła sesji była prosta. A motyw Rimbaud i Verlaine'a wziąłem prosto z biografii tych dwóch poetów. Oni naprawdę pojechali razem do Anglii. To wtedy Verlaine strzelił do Rimbaud z pistoletu. Ja tylko zmodyfikowałem trochę historię: Verlaine chciał strzelić w gracza, a pocisk trafił Rimbaud.

Lubię nawiązywać do rzeczywistych sytuacji historycznych, lubię bawić się intertekstualnością i aluzjami – brać je takimi, jakimi były, albo tworzyć alternatywne rzeczywistości – po to mamy cały bagaż kulturowy, by z niego korzystać. Często gracze to łapią, czasem jest to oczko puszczone do jednego ze znajomego, bywa, że tworzę to tylko dla siebie samego.

A na obozach? Prowadzenie dzieciakom ma jakąś szczególną specyfikę?

Prowadzenie młodzieży z obozów jest charakterystyczne z dwóch względów: prowadzi się im często (osiem sesji przez trzynaście dni) i są to młodzi gracze.

To, że w tak krótkim czasie prowadzi się aż tyle, sprawia, że czuć atmosferę ciągłej kampanii. Zapamiętuje się wszystkie szczegóły z sesji. Dodatkowo prowadzi im się z dnia na dzień coraz lepiej, a po kilku sesjach można poczuć się prawdziwie rozgrzanym: opisy, BN-i, improwizacja siadają mi naprawdę fajnie. I wydaje mi się, że podobne wrażenie ma każdy z MG prowadzących na obozie.

Druga charakterystyczna cecha: wiek graczy. To są najczęściej młodzi ludzie w wieku od trzynastu do dwudziestu lat, są mniej doświadczeni. I to jest cudowne – możemy na nich stosować ograne sztuczki, które bardziej doświadczony erpegowiec skomentowałby ziewnięciem, a na nich działają świetnie.

Bardzo często my, Mistrzowie z obozów, uczymy ich grania. Możemy zaszczepiać dobre naszym zdaniem nawyki, przekazywać naszą wizję RPG. Dla mnie to jest naprawdę doskonałe doświadczenie. Widać, jak z sesji na sesję młodzież gra coraz lepiej i coraz bardziej świadomie. Zwraca uwagę na te elementy gry, którymi wcześniej się nie przejmowała. To bardzo cieszy, bo widać, że to, co przekazujemy wprost, poprzez prelekcje albo w trakcie towarzyskich rozmów, lub po prostu prowadząc rozgrywkę, przekonuje ich i jest brane za swoje.

Grając z nimi, unikasz jakichś tematów? Seks, brutalność?

Tak, unikam, dostosowując tematykę do wieku graczy. Z bardzo młodymi staram się nie przeklinać, nawet jeśli bohater, którego prowadzę, powinien to robić.

Co do seksu, unikam tej tematyki i z reguły, jak ma być taka scena, kamera zostaje skierowana na kominek. Lubię natomiast wprowadzać zakochanie, pierwsze miłostki, zauroczenia, bo to bardzo dobrze działa. Również ze względu na wiek graczy.

Brutalność też ograniczam, choć zdaję sobie sprawę, że spotykają się z nią na co dzień w telewizji czy Internecie. Choć w wyjątkowych sytuacjach zdarzało mi się zrobić mocną scenę, by uświadomić graczom bezmyślne lub zbyt beztroskie podejście do tematu.

Miałem w poprzednim roku taką sesję, w której gracze bardzo leciutko przyjmowali fakt, że będą musieli torturować (jako ninja) córkę ich przeciwnika. Zatem postarałem się o scenę, którą będą mogli zapamiętać. I która da im do myślenia. Muszę przyznać, że nawet mi było trudno, bo porównałem wiek tej dziewczynki do innej obozowiczki. Bardzo ich to uderzyło.

Szczerze mówiąc, miałem potem moralnego kaca, czy się za bardzo nie zapędziłem. Choć cel został osiągnięty.

Dzieciaki mają z czymś szczególny problem?

Czasem trudno im złapać dystans do rozgrywki. Trudne są dla nich konwencje z przymrużeniem oka, takie jak np. 7th Sea. Albo intra, wrzucane dla graczy, a nie dla ich postaci, dopiero po dwóch, trzech sesjach działają właściwie.

A co oni właściwie najbardziej lubią?

Gracze z obozów lubią KREEEW, MASAKRĘ, FLAKI i PEDEKI!!! A tak na poważnie, mówimy o nich jak o jakichś dziwolągach. A oni są po prostu młodymi graczami, więc lubią dokładnie to, co młodzi RPG-owcy. To bardzo zróżnicowane – jedni lubią fabułę, inni odgrywanie, jeszcze inni cyferki i maksowanie postaci, a niektórzy po prostu zabawę w gronie znajomych. Czyli jak wszędzie.

Pytałem o to Szafę w kontekście bitewniaków i karcianek, ale jestem ciekaw, jak to jest u ciebie: dzieciaki często kantują?

Zdarza się to rzadko i najczęściej można to łatwo zauważyć. Co jednak możemy z tym zrobić? Jak to cieszy gracza, to jego sprawa. Albo jak za bardzo się martwi o postać. Jeżeli nie niszczy przez to rozgrywki innym, niech sobie oszukuje. Czasem to nawet słodkie. Pamiętam, że kiedyś w Zew Chtulhu grał u mnie gracz, który tak cudownie oszukiwał: rzucał i jak wynik był zły, chował bardzo szybko kości w dłoni, a dłoń pod stół, po czym z uciekającym na boki spojrzeniem deklarował sukces. Pozwalałem na to, bo widziałem, że strasznie przejmował się losem swojej postaci.

Tylko raz zareagowałem ostrzej – podczas prowadzenia kampanii Warhammera. Gracz naprawdę kantował w bezczelny sposób pomimo kilku moich uwag. Wtedy wykorzystałem zasadę, że Mistrz może kantować dla dobra rozgrywki i postać gracza miała bardzo ciężkie chwile. Następnie po sesji pogadałem z graczem i z całą drużyną. Tak się moim zdaniem powinno robić, gdy wyniknie jakiś problem lub niezrozumienie. I zrozumieli.

Próbujesz też wydawać planszówki, jak na razie masz na koncie Abetto. To jak jest z tym żartem, jak wydawca pyta wydawcy: – Dużo sprzedałeś? Drugi odpowiada: – Dom, samochód...

Na razie mam tylko Abetto, która powoli schodzi. Mając regularną pracę, nie mam niestety tyle czasu, ile bym chciał na własną działalność – przede wszystkim na reklamę. No i nie da się utrzymać z jednej tylko planszówki. Ostatnio zmieniłem pracę na mniej zajmującą czasowo, więc myślę, że pchnę moją działalność do przodu. Planów mam masę (między innymi z grupą kreatywną Lans Macabre – częścią mistrzów z obozów RPG), sporo pomysłów jest w różnych stadiach rozwoju, mam kilka gotowych gier. Natomiast na wszystko potrzeba mi jeszcze chwilę poczekać.


Więcej o obozach RPG i BATTLE organizowanych przez Biuro Turystyki ORION znajdziecie pod tym adresem.
Wywiad z Krzysztofem 'szafą' Szafrańskim
Strona obozów Orion
Profil obozów Orion na Facebooku

W tym roku do grona patronów obozów RPG i BATTLE BT ORION dołączyła firma CD PROJEKT.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tagi: BT Orion



Czytaj również