Gwieździste niebo rozświetlone blaskiem setek spadających meteorów. To prawdziwa gratka nie tylko dla miłośników astronomii, ale również dla tych wszystkich, którzy po cichu wierzą w spełnienie swoich najskrytszych marzeń.
W dobie wciąż narastającego pędu za wszystkiem co materialne, tuż przed Bożym Narodzeniem, w samym środku gorączki przedświątecznych zakupów i porządków, pragnę przypomnieć tym, co już zdążyli zapomnieć i powiadomić tych, którzy nigdy nie błądzili głową w chmurach, że już za trzy dni nadarzy się okazja, na oderwanie się od rzeczywistości. Na chwilę wytchnienia, a może i odrobinę refleksji.
Geminidy, bo to one są sprawcami całego zamieszania, to - według encyklopedii - rój meteorów, o radiancie w okolicy Kastora, drugiej co do jasności gwiazdy w gwiazdozbiorze Bliźniąt, stworzonej przez rozpad planetoidy 3200 Phaethon. Efektem jest deszcz spadających gwiazd. Ich maksimum przypada właśnie na najbliższy piątek, kwadrans przed godziną osiemnastą. Można wtedy zaobserwować kilkadziesiąt powolnych, białych punktów na godzinę. Księżyc będzie kilka dni po nowiu, zatem nie powinien przeszkadzać. Co ważne, jest to zjawisko cyklicznie się powtarzające.
Optymiści już w tym momencie wpatrują się w niebo. Sceptykom przypomnę, że wystarczy tylko popatrzeć w górę. Nie są potrzebne drogie lunety dostępne wybranym. Nie ma potrzeby kupowania poradników, ani przewodnika. Wystarczy tylko zainwestować odrobinę we własne chęci, a zaprocentuje to pięknym, pogodnym uśmiechem i drobiną ciepełka w serduchu.
Ale to nie koniec promocji. Dorzucę jeszcze Marsa, znajdującego się teraz w konstelacji Bliźniąt. Zbliża się ku Ziemi i swą żółto-pomarańczową barwą może cieszyć oko.
Do 17 grudnia bieżącego roku obserwujmy niebo, obowiązkowo!