» Blog » ABC recenzenta #1
18-07-2010 11:33

ABC recenzenta #1

W działach: gry planszowe, recenzje, świat gier planszowych | Odsłony: 40

ABC recenzenta #1
Oto pierwszy felieton z cyklu poświęconego planszówkowo-recenzenckiemu rzemiosłu publikowanego na stronie Swiata Gier Planszowych (swiatgierplanszowych.pl). Zapraszam do lektury!

ODCINEK 1.
GRY OCENIAMY W ICH KATEGORII
Skoczmy na moment do świata filmu. Od komedii romantycznej nie wymagamy, by przedstawiała dramat jednostki w trudnych czasach. Ani nie oczekujemy, że pojawi się w niej potwór, który każe bohaterom walczyć o życie. Ani nawet nie potrzeba w niej wybuchów, pościgów i Bruce'a Willisa ratującego świat. Komedia romantyczna ma nas rozbawić i wzruszyć. Ma pokazać bohaterów, którzy na początku z jakiegoś powodu nie mogą być razem, by po serii zabawnych perypetii odkryć, że są dla siebie stworzeni. Z tego będziemy ją rozliczać.

Nie krytykuje się komedii romantycznej za to, że nie jest dramatem obyczajowym, horrorem czy filmem akcji. Jej wartość rozpatrujemy przyglądając się, jak realizuje wzorce gatunkowe: sprawdzamy, jak radzi sobie jako komedia romantyczna. Owszem, doceniamy świeżość, oryginalność – w końcu odtwórcze, mechaniczne odklepywanie punktów stałych konwencji z daleka trąci chałturą. Ale nie ma co wymagać od filmu dla zakochanych i łaknących miłości, by zrewolucjonizował kanony romantycznego rozbawiania widzów. Jeśli zaś przypadkiem film nie jest klasyczną realizacją gatunku, tylko eksperymentalną hybrydą, każemy jej rozliczyć się z tego, czy wprowadzone modyfikacje wzorca przysłużyły się jakości filmu, czy też zrobiły z niej dziwoląga ni z gruszki, ni z pietruszki.

Z grami jest dokładnie tak samo. Mamy masę gatunków, typów i rodzajów planszówek: takie do móżdżenia i do śmiechu, na turnieje i na imprezy, tylko dla dwojga i z trybem wielu graczy, logiczne i zręcznościowe... Zadaniem recenzenta jest umiejscowić grę na właściwym jej tle i wypunktować, jak sobie radzi jako taka właśnie.
Ma to bezpośrednie przełożenie na system oceniania. Jest taki błąd, który wkurza mnie w recenzjach: wartościowanie gatunków. Całe to myślenie, które zakłada, że rozbudowane, skomplikowane, „głębokie” eurogry to (w przypadku pozycji pozbawionych jakichś poważniejszych wad) murowane kandydatki na 9-kę i 10-kę. Jednocześnie żadna imprezówka nie może dostać więcej niż 8, bo choćbyśmy nie wiem, jak dobrze się przy niej bawili, to jest to „tylko zabawa”, i w zasadzie trochę nam wstyd za to, że aż tak nas pochłonęła. Dalej: „małe” eurogry, wypełniacze na pół godziny, także nie wyskoczą ponad pułap ósemki, to wszak drobiażdżki nie wytrzymujące porównania do Wysokiego napięcia i Tygrysu i Eufratu. No a ameritrasze z kostkami, pół tysiącem elementów, figurkami i planszą jak z galerii Nowej Fantastyki już na pewno nie wyskoczą ponad 7-kę, bo to przecież wstyd w ogóle przyznawać się, że coś takiego wykłada się na stół.
Posłuchajcie mnie, o recenzenci, publikujący swe teksty jak internet i papier szeroki: Takie rozumowanie jest niedopuszczalne!

Jeśli gramy w imprezówkę, która jest niezwykle wciągająca, świetnie wykonana, cudownie zaraźliwa i nigdy się nie nudzi, to dajemy jej dyszkę. Jeśli w ostatnim miesiącu rozegraliśmy dwadzieścia ośmiogodzinnych partii jakiejś kolubryny, która de facto zajęła dla siebie cały czas dla planszówek w naszym życiu, także wystawiamy dychę. To samo przy przy grze logicznej, gdy bije na głowę szachy, go i cały projekt GIPF razem wzięte.
Zręcznościówka może być tak samo świetna jak mózgożerna gra ekonomiczna, do której nie siada się bez kalkulatora. Bierzemy pod uwagę wszystkie elementy, osadzamy na tle innych gier, testujemy, jak działa na naszych współgraczy – i wystawiamy cenzurkę! Ale za nic w świecie nie przykładamy jej do tytułów, z którymi nie ma nic wspólnego.

Przysięgam na złote kostki Reinera Knizii – nigdy już nie puszczę w Świecie Gier Planszowych tekstu, w którym recenzent napisze hasło w stylu „X to idealna gra na szybkie partyjki, ale do bani dla kogoś, kto szuka wielogodzinnej rozgrywki, więc nie zasługuje na żadną porządną ocenę”. Nie ma miejsca na stwierdzenia, że „Dirty dancing” to idealna propozycja na walentynkowy wieczór, ale daję mu pałę, bo chciałem się na nim bać w Halloween, a kompletnie mnie nie wystraszył.

P.S. Z takim pisaniem wiąże się pewne ryzyko. Otóż ktoś może wziąć moje własne recenzje, przyłożyć do postulatów z felietonów i stwierdzić „Oj, szefie, innym to drzazgi, a samemu belka w oku; kocioł garnkowi, te sprawy”. Podejmę to ryzyko, co mi tam. W końcu piszę o pułapkach i meandrach recenzenckiego fachu. Jeśli sam zapominam w tym czy innym tekście o którejś z nich i brnę w maliny, słusznie należy mi się za to dwadzieścia wirtualnych, karnych pompek.

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.