» Recenzje » Ostateczny argument królów

Ostateczny argument królów

Ostateczny argument królów
"Nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku", a polscy fani Joego Abercrombiego właśnie doczekali się końca jednej z oryginalniejszych, ciekawszych i ważniejszych podróży we współczesnym fantasy. Słowa podziękowania należą się MAG-owi, który przejął prawa do trylogii Pierwszego prawa od ISY i wziął na swoje barki odpowiedzialność za wydanie wyczekiwanego z utęsknieniem Ostatecznego argumentu królów.

Zebrana przez Pierwszego z Magów grupa śmiałków wraca z pustymi rękami z podróży na kraniec świata, którą przedsięwzięli w Nim zawisną na szubienicy. Jezal ma po dziurki w nosie niebezpiecznych wypraw i bohaterskich czynów, a szczęście znajduje w alkowie siostry najlepszego przyjaciela. Logen i Ferro odwrócili się od siebie, dlatego Dziewięciopalcy postanawia wrócić na Północ, by tam odnaleźć Wilczarza oraz resztę dawnych druhów i raz na zawsze rozprawić się z Bethodem. W międzyczasie Glokta wije się jak piskorz, próbując sprostać sprzecznym żądaniom potężnych ludzi, oczekujących spłaty zaciągniętych zobowiązań. Bayaz, nie odnalazłszy Nasienia, które miało zapewnić wygraną w walce z Khalulem, musi znaleźć inny sposób, aby stawić czoła majaczącemu na horyzoncie zagrożeniu. Postacie znane z poprzednich tomów zostają uwikłane w grę, której stawka przekracza najśmielsze wyobrażenia, czytelnikowi zaś nie pozostaje nic innego, jak bez reszty wsiąknąć w tę mroczną historię.

O pisarskim kunszcie Brytyjczyka może świadczyć fakt, że lektura Ostatecznego... potrafi zadziwiać i wywoływać emocje, nawet jeśli mniej więcej wiadomo, czego się spodziewać po rozwoju wydarzeń. Zanim zwieńczenie trylogii trafiło na księgarskie półki w naszym kraju, od pewnego czasu znajdowały się na nich trzy samodzielne powieści osadzone w świecie Pierwszego Prawa (Zemsta najlepiej smakuje na zimno, Bohaterowie, Czerwona kraina), które pierwotnie zostały wydane już po tym, jak zamknięta została trylogia rozpoczęta Samym ostrzem. Spróbuję więc uspokoić wszystkich mających jeszcze wątpliwości, czy warto zainwestować w kupno tego tomu, skoro posiadają mgliste wyobrażenie o tym, jak ta cała kabała się zakończy.

Książkę warto przeczytać choćby dla grona nietuzinkowych postaci. Abercrombie w późniejszych powieściach udowodnił, iż posiada talent do tworzenia bardzo charakterystycznych, czasami może nieco przerysowanych, ale zawsze intrygujących bohaterów. W Ostatecznym argumencie królów możemy zaobserwować, jak ów talent rozwinął się na przestrzeni całej trylogii. I tak Superior Glokta wciąż prowadzi nierówną walkę z samym sobą, swoim kalectwem i całym otaczającym światem (szczególnie ze schodami), nieustannie zadając sławetne pytanie "po co to wszystko?". Konkretna odpowiedź nie pada, ale można się jej dopatrywać zarówno w przewrotności sytuacji, jak i w nowym obsadzeniu ról pod koniec książki. To, co dzieje się z postacią Jezala, da się przyrównać do dwóch sinusoid, gdzie jedna reprezentuje rangę, jaką młody szermierz zyskuje w państwie Unii, druga zaś jego prywatne szczęście. Niestety, kiedy pierwsza osiąga szczyt, druga nieuchronnie zmierza ku bezdennej przepaści. Przykład Jezala dobitnie pokazuje, że najwyższe zaszczyty, bogactwo i ogólny podziw nie są warte więcej niż garść kurzu, jeśli trzeba dla nich poświęcić miłość – a czasami nie ma się wyboru, szczególnie jeśli jest się podszytym tchórzem. Logen zaś będzie zmuszony zmierzyć się nie tylko z przeważającymi siłami wroga, ale przede wszystkim z konsekwencjami własnych czynów oraz widmami przeszłości, rzucającymi nowe światło na teraźniejsze wydarzenia. A choć jego wędrówce przyświeca godna poklasku idea stania się lepszą osobą, ostatnia scena powieści – tworząca zgrabną ramę z pierwszym rozdziałem Samego ostrza, w którym poznaliśmy Krwawego-dziewięć – zmusza do zastanowienia, czy człowiek rzeczywiście może zmienić siebie i swoją naturę.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Równie dobrze prezentuje się lord marszałek West, który po zaledwie kilku tygodniach dowodzenia armią Unii nabawia się niestrawności; Wilczarz, coraz częściej zdający sobie pytanie, o co właściwie walczy i czy ta walka ma w ogóle sens; Ferro, która zepchnęła uczucie, jakim obdarzyła Logena, na skraj świadomości, by w pełni skąpać się w żądzy zemsty… Można by tak jeszcze długo wymieniać. Udany powrót zaliczają także postacie drugoplanowe, wywierające nie mniejszy wpływ na lawinę wydarzeń, która nie oszczędza nikogo. Na szczególną uwagę zasługuje szara eminencja świata Pierwszego prawa – Bayaz. Od pierwszej do ostatniej strony krąży w pobliżu postaci, z punktu widzenia których prowadzona jest narracja, i choć przez większość czasu pozostaje w cieniu, szybko staje się jasne, że to właśnie on gra tu pierwsze skrzypce. Autor zabawił się konwencją, całkowicie przekraczając wyobrażenia czytelnika w kwestii samego archetypu postaci w fantasy. Zarówno ich sposoby myślenia, jak i postępowania zmuszają do ponownego rozważenia kilku, wydawałoby się, oczywistych wniosków.

Nawet armia najoryginalniejszych aktorów nie zdałaby się na nic, gdyby przyszło im występować w zwyczajnie nudnym przedstawieniu. Na szczęście tu nie ma miejsca na nudę, bowiem Abercrombie na przeszło ośmiuset stronach zaserwował tak wiele atrakcji i smaczków, iż nie sposób kręcić nosem z niezadowoleniem. Co więcej, w Ostatecznym argumencie... znajdziemy tyle momentów kulminacyjnych, że starczyłoby ich na całą osobną trylogię. Epickie walki, niespodziewane zwroty akcji, (nie)wysublimowane intrygi, nieoczekiwane sojusze, piętrzące się zdrady – wszystko to i jeszcze więcej wprost wylewa się z praktycznie każdej strony powieści. Trudno tu znaleźć rozdział, który chciałoby się ominąć, żeby powrócić do ciekawszych wątków, gdyż wszystkie trzymają równy, wysoki poziom. A już prawdziwym majstersztykiem jest ostatnie dwieście stron, na których rozgrywa się jeden z najbardziej imponujących finałów w literaturze fantasy. Rozmach, z jakim Brytyjczyk wykreował finalną batalię, może przyprawić o zawrót głowy, a to jeszcze nie koniec atrakcji.

Prawdziwa wisienka na torcie to ostatnie sto stron książki, tworzących coś na kształt obszernego epilogu, w którym autor ukazuje losy postaci już po wielkiej bitwie – czegoś podobnego na próżno szukać w większości innych powieści fantasyTrudno mówić w tym wypadku o szczęśliwym zakończeniu, Abercrombie szyderczo wyśmiał nadzieje czytelnika. Możemy tu na przykład zaobserwować, jak jeden zdolny manipulant, stale lawirujący między półprawdą a kłamstwem, jest w stanie pokierować całym narodem wedle swego widzimisię; znajdziemy tu także przestrogę przed ślepą wiarą w historię, która, pisana przez zwycięzców, rzadko kiedy choćby ociera się o prawdę i obiektywizm. Jednakże w całym oceanie cynizmu i czarnego humoru można dostrzec również wysepki nadziei – czasami bowiem wystarczy słowo jednego dobrego człowieka, by wątpiącemu przywrócić wiarę w siebie.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Wszystko to spisane jest charakterystycznym językiem, nie stroniącym od wulgarności i opisów przemocy. Należy w tym miejscu zaznaczyć, iż Ostateczny argument… pod względem literackim prezentuje się wyraźnie lepiej od dwóch poprzednich tomów, za co należy się uznanie tłumaczowi – chapeau bas! Nie pozostaje więc nic innego, jak z wytęsknieniem czekać, aż MAG spełni obietnice i cała trylogia Pierwszego prawa doczeka się zarówno nowej szaty graficznej, jak i nowego tłumaczenia. O epatującym cynizmem, czarnym, a czasami wręcz wisielczym humorem stylu Abercrombiego napisano już tyle, iż trudno w tym względzie nie popaść w banał, toteż zamiast raz jeszcze wałkować ten sam temat, wszystkich tych, których ów aspekt interesuje, szczególnie zachęcam do zapoznania się z którąś z pozostałych recenzji książek pisarza (1, 2, 3, 4, 5).

Ostateczny argument królów to jednocześnie najlepszy tom i godne zwieńczenie trylogii, która przyniosła Abercrombiemu sławę i wyniosła go do rangi takich znakomitości jak George R.R. Martin, Patrick Rothfuss i im podobni. O znaczeniu cyklu dla współczesnej fantasy może świadczyć fakt, że po dziś dzień wywołuje on skrajnie różne reakcje, a samego Abercrombiego zalicza się do jednego z prekursorów nowego, mrocznego fantasy, w którym na próżno szukać wyraźnego podziału na dobro i zło (zainteresowani tematem mogą o tejże dyskusji poczytać na blogu autora1). Cały cykl Pierwszego prawa to obowiązkowa lektura dla fanów nietypowego, łamiącego utarte schematy fantasy, ale coś dla siebie znajdą w nim również osoby poszukujące intrygujących bohaterów o wyraźnie zarysowanych charakterach, uwikłanych w prawdziwie porywającą przygodę.

1 The Value of Grit

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
9.5
Ocena recenzenta
8.6
Ocena użytkowników
Średnia z 10 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Ostateczny argument królów (Last Argument Of Kings)
Cykl: Pierwsze prawo
Tom: 3
Autor: Joe Abercrombie
Tłumaczenie: Wojciech Szypuła
Wydawca: MAG
Data wydania: 10 maja 2013
Liczba stron: 840
Oprawa: miękka
Format: 135x205mm
ISBN-13: 978-83-7480-296-3
Cena: 49 zł



Czytaj również

Komentarze


Scobin
    @Clod
Ocena:
+3
Selektywne zestawienie poniżej. Skoro już mi się napisało, to pozwolisz, że wrzucę też od razu na FB, może jeszcze tam kogoś zainteresuje. :-)

Mocne strony

+ Podoba mi się sposób, w jaki Abercrombie poprowadził wątki głównych postaci: Jezala, Glokty, Logena. Dzieją się tam rzeczy sensowne, zapowiedziane zawczasu (mam na myśli foreshadowing), a jednocześnie mało przewidywalne. Co więcej, bohaterowie nie tylko parokrotnie zmieniają swoją pozycję społeczną, lecz także tracą rzeczy dla nich ważne, muszą się odnajdować w trudnych sytuacjach, podejmują niełatwe decyzje, zmienia się także ich charakter (wszystko to dotyczy bodaj najbardziej Jezala, a najmniej Logena). Dzięki temu są ciekawi. Nie zawodzą też zakończenia wątków, w tym klamra łącząca początek i koniec trylogii.

+ To samo dotyczy Collema Westa – bohatera drugoplanowego, lecz interesującego z tych samych powodów co powyżej. Paradoksalnie natomiast mniej ciekawy jako postać jest Bayaz, który wszystkie trudne decyzje i zmiany charakteru ma już dawno za sobą, no ale on gra w zupełnie innej lidze niż cała reszta bohaterów i ma inne zadania do spełnienia w fabule.

+ Glokta za całoktształt. Swoją drogą Nie znam fantasy na tyle dobrze, aby się wypowiedzieć o całym gatunku, ale skoro już piszecie o Sapkowskim, to jednak sceny tortur z Gloktą w roli głównej zdecydowanie przebijają to, co było w cyklu wiedźmińskim. (Nie wiem, czy taka bezpośredniość jest literacko pożyteczna, czy szkodliwa,;to odrębna kwestia).

+ Styl i narracja. Po roku od ostatniej lektury dosyć trudno mi już podać ilustracje, ale pamiętam, że II i III tom, które czytałem w oryginale, podobały mi się pod tym względem znacznie bardziej niż tłumaczenie Samego ostrza w wydaniu ISA. Jedna rzecz, która mi w tej chwili przychodzi na myśl: w którymś rozdziale Abercrombie konsekwentnie zaczyna każdą kolejną część tekstu słowami, którymi skończyła się poprzednia. Jakaś postać po jednej stronie woła (wymyślam) "Musimy wytrwać", a zaraz potem następny fragment identycznie rozpoczyna oficer w innym miejscu pola walki. Bardzo zgrabny zabieg kompozycyjny.

Słabości

– Zdarzały się rozdziały, w których nie działo się prawie nic, co by mnie interesowało, np. ten, w którym Logen broni resztek górskiej twierdzy przed oddziałami Bethoda (to chyba mniej więcej połowa III tomu). Dopiero pod koniec tego rozdziału ma miejsce coś, co wpływa na nasze postrzeganie postaci, a wcześniej to jest po prostu taka rąbanka. ;) Inna sprawa, że ładnie to zostało napisane, np. w początkowej scenie ze zbliżeniem.

– Ferro jest jakaś taka płaska, w ogóle się nie rozwija jako postać. Ardee ciekawsza, ale to jednak trzeci plan. Brakuje ciekawych bohaterek, przez co cały cykl ubożeje. W "Bohaterach" było dość podobnie. Tutaj Sapkowski i Martin są wyraźnie lepsi.

– Skoro już trzymamy się Sapkowskiego i Martina: ten pierwszy jest inspirujący stylistycznie (zwłaszcza w dialogach), temu drugiemu świetnie wyszło stworzenie nieprzejrzystego świata, w którym często trudno określić, co się tak naprawdę stało. Jedno i drugie jest dla mnie ważniejszym, bardziej trwałym osiągnięciem niż znana mi dotąd twórczość Abercrombiego, którą mam za bardzo porządne rzemiosło, ale bez jakiegokolwiek błysku.
07-08-2013 15:23
Aktegev
   
Ocena:
0
Jak to jest, że po recenzencie oczekuje się "szerszego oglądu", ale od siebie nie wymaga się znajomości omawianych książek? Samo ostrze to w tym przypadku troszkę za mało. Wszak teoria teorią, prekursorstwo swoją drogą, ale świeżość, którą podkreślam w recenzji oraz łamanie konwencji tyczą się przecież ostatniego tomu trylogii, ba jego końcówki.

W ostatnim akapicie napisałeś o znaczeniu cyklu dla współczesnej fantasy, w cyklu zawiera się Samo ostrze, więc i ono musi mieć jakieś znaczenie – mieć w sobie coś, co sprawia, że Abercrombiego uważa się za prekursora mrocznego fantasy. Ja wyraziłam opinię, że akurat w tej książce tego nie dostrzegam. Do dalszych części się nie odnosiłam, bo – jak przyznałam – nie czytałam ich, a pierwszy tom nie zachęcił mnie do tego. I żebym nie została błędnie zrozumiana, nie uważam tej książki za złą – to przyzwoita mieszanka kilku motywów okraszona sporą dawką przemocy i naturalistycznych opisów. Ale naturalizm jest znany w literaturze od dawna, a we wcześniejszej fantasy, również polskiej, znajdzie się trochę brudnych i mrocznych rzeczy, dlatego trudno mi dostrzec prekursorstwo i novum, o których piszesz. Może to oznaka, że się starzeję, ale chciałabym od fantasy czegoś więcej, niż przygodówki z dowolną ilością odrywanych kończyn, smrodu fekaliów i innych wydzielin. I tu pytanie, czy dalsze części trylogii oferują coś więcej (prócz eskalacji przemocy), czego nie miały książki Martina, Cooka, Sapkowskiego, Kresa itp.? Taki błysk, o jakim wspomina Staszek?

I tak, od recenzenta oczekuje „szerszego oglądu”, właśnie dlatego, że jest recenzentem. Wyobrażam sobie, że to osoba, która nie tylko sprawnie przeleje swoje wrażenia z lektury, ale też potrafi osądzić recenzowaną pozycję w powiązaniu z historią gatunku czy zjawiskami obecnymi w kulturze, zwłaszcza jeśli w recenzji padają śmiałe tezy. I nie bierz tego do siebie, to opinia ogólna. Pokornego korzenia głowy również nie wymagam – każdy ma prawo do własnego zdania :)
07-08-2013 17:20
lemon
    @Clod
Ocena:
+2
Abercrombie nie tylko w dialogach, ale i w całej narracji ucieka się do niewybrednych sformułowań. Niektórym takie rozwiązanie przypadanie do gustu, innych odrzuci, ale trudno koło niego przejść całkowicie obojętnie. Zapewne ktoś przed nim próbował takich rozwiązań, ale najwyraźniej nie trafił z nimi do szerszej publiki

Abercrombie nadal przede mną, ale to, co napisałeś, automatycznie skojarzyło mi się z Dworcem Perdido, pierwszą przeczytaną przez mnie książką Mieville'a i obecnym tam narratorem personalnym, sypiącym uwagami w stylu "było ślisko od krwi i gówna", "wyrmeny pieprzyły się na lądzie i w powietrzu". Najwyraźniej jednak Mieville nie trafił do szerszej publiki. ;)

Z tego, co słyszałem, Abercrombie stosuje mowę pozornie zależną, styl narracji odpowiadający postaci, której akurat towarzyszymy (coś podobnego znakomicie robiła Brzezińska w powieści o Twardokęsku). W takim wypadku mocne słowa u narratora nie są zaskakujące.
07-08-2013 21:58
Scobin
   
Ocena:
0
@mowa zależna

Tak, Abercrombie tak robi. Inaczej można to określić jako narrację personalną (ściślej: jeden z jej typów).
07-08-2013 22:03
Asthariel
   
Ocena:
+1
Dla mnie Abercrombie to obecnie ścisła czołówka fantasy, zaraz za Eriksonem i Martinem. Mówicie, że nie ma błysku, który by go wyróżniał - co z tego, skoro praktycznie na każdym polu jest bardzo dobry? Dialogi są świetne, fabuły są świetne, kreacją bohaterów autor ustępuje tylko Martinowi, widać, że autor ma głębszy plan na rozwój uniwersum, i każda kolejna powieść wprowadza coś nowego... czego chcecie więcej? Albo inaczej - który z obecnie piszących autorów fantasy (poza wspomnianym dwojgiem) jest znacząco lepszy? Sanderson? Tchaikovsky? Lynch? Rothfuss? Każdy z nich ma jakąś wadę, podczas gdy Abercrombie utrzymuje równy, wysoki poziom w praktycznie każdym aspekcie swego pisarstwa. 
07-08-2013 22:18
Scobin
   
Ocena:
0
Właśnie, dialogi – moim zdaniem są przyzwoite, ale Abercrombiemu lepiej wychodzą opisy i ogólnie narracja. Dialogu z czterech przeczytanych książek nie zapamiętałem bodaj żadnego, natomiast świetnych pomysłów na przedstawianie scen byłbym w stanie wymienić kilka (licząc te, które już opisałem), mimo że minął już ponad rok. To jest jakieś kryterium.

Bez błysku w mojej prywatnej punktacji bardzo trudno skoczyć ponad 7/7+, ale to nadal są dobre oceny. :-)
07-08-2013 22:50
Clod
   
Ocena:
+1
@Siman
Zamierzam sięgnąć po trylogię w każdym razie, ale poczekam z tych do nowych tłumaczeń Maga, bo niezbyt ufam ISie.

I słusznie, bo różnica, przynajmniej moim zdaniem, jest wyraźna i znacznie wpływa na odbiór.

Co do stylu, to nie mogę się zgodzić, że jest nijaki lub przeźroczysty. Przeźroczysty styl to ma Peter V. Brett i jemu podobni, a styl Abercrombiego jest na tyle charakterystyczny, że wyróżnia się na tle innych autorów fantasy. Podobnie jest w przypadku Lyncha (i mam nadzieję, że nie ulegnie to zmianie w Republice złodziei) oraz Rothfussa, w prozie którego można się doszukiwać się pierwiastków poetyczności :)

Oczywiście, narracja personalna ma w tym swój udział, ale szkopuł tkwi gdzie indziej. I tym razem posłużę się linką, która przed chwilą wpadła mi w ręce, a doskonale nadaje się do dyskusji. Otóż, to co ja dość niefortunnie nazwałem "nowym mrocznym fantasy" Anglosasi określają jako grimdark i właśnie jednym z ojców owego podgatunku fantasy jest Joe Abercrombie.

I tak, przyznaję, iż pisałem o świecie w rozumieniu publiki anglosaskiej, gdyż głównie o literaturze od Amerykanów i Brytyjczyków wiem coś więcej. Niestety, ale jakoś literatura od naszych braci Słowian nie cieszy się u nas zbyt wielką popularnością, a chociaż nie przypominam sobie żadnej powieści, którą miałbym na liście must-have, napisanej przez Słowaka, Czecha itd. I że tak się wyrażę, co z tego, że Sapek został przetłumaczony na te wszystkie języki i w tych krajach zdobył sobie jakąś popularność, jeśli nie jego proza nie zdołała, choć znacznie wcześniej poruszała owe tematy, nie zdołała wywołać takiego poruszenia? Nie ujmuję niczego ASowi, ale zwyczajnie nie doczekał się, zapewne zasłużonej, recepcji na anglojęzycznych rynkach, więc nie widzę sensu we wpychaniu go gdzieś, gdzie go praktycznie nie znają.
Jeśli zaś chodzi o jego styl, to kiedyś robił na mnie większe wrażenie, dziś już nie stoi na piedestale (a ostatnie tomy pięcioksiągu oraz druga połowa ostatniego tomu husyckiej to, w mojej opinii, znaczny spadek formy). Co do McCarthy'ego - jeszcze nie czytałem, ale zamierzam nadrobić!

@Melanto
A mnie się pisarstwo Abercrombiego własnie z Kresem kojarzy - i właśnie dlatego tak bardzo mi się Bohaterowie podobali, tam jest najwięcej tego, co urzekło mnie u polskiego pisarza, złapało i nie puszcza do dziś.

I Kresa zamierzam nadrobić, problem w tym, że doba jest taka krótka... Ale po takiej rekomendacji przesunę Północną granicę nieco wyżej na mojej liście lektur :)

@Scobin
Dziękuję za odpowiedź i to znacznie dłuższą niż zapowiadana :P Praktycznie ze wszystkim się zgadzam! Rzecz jasna oprócz kompletnego braku błysku, z którym się zgodzić nie mogę. Ale mamy różne podejście do tej lektury, a nawet do ocen, które im wystawiamy. Ja traktuję polterową skalę jako wyznacznik jakości dla literatury, którą tu recenzuję, nie skaluję jej w stosunku do literatury głównonurtowej, że tak ją nazwę, gdyż nie widzę w tym specjalnego sensu. Fantastykę czytam przede wszystkim dla umilenia sobie wolnego czasu, a gdy znajdę w niej coś więcej niż tylko fajną rozrywkę - tym lepiej :)
07-08-2013 23:26
Scobin
   
Ocena:
0
Jasne, mamy po prostu inne założenia w ocenianiu. :-)

Pytanie: gdybyś miał szukać u Abercrombiego błysku (czegoś, co wyróżnia tę książkę wśród innych i może zostać w głowie na długo po lekturze), to co by to było?
07-08-2013 23:32
Asthariel
   
Ocena:
+1
Bohaterowie. Logen, Jezal, Glokta, Cosca, Gorst, Dreszcz, Temple, Bayaz, Dow - można o nich powiedzieć wszystko, ale nie to, że nie mają osobowości.
07-08-2013 23:40
Scobin
   
Ocena:
0
W sumie najbliżej błysku jest Glokta. :)
08-08-2013 00:13
Asthariel
   
Ocena:
0
Nah, zarówno Logena jak i Jezala cenię wyżej od niego. Oni się zmieniają, a przynajmniej zmienia się ich sposób postrzegania przez czytelnika, a Glokta? On tu jest, żeby być zabawnym i mu współczuć, jak Tyrionowi. Jest dobrym bohaterem, ale nie najlepszym. 
08-08-2013 00:16
Siman
    @Clod
Ocena:
+1
Przeźroczysty styl to ma Peter V. Brett i jemu podobni, a styl Abercrombiego jest na tyle charakterystyczny, że wyróżnia się na tle innych autorów fantasy.

W takim razie Bogu dzięki, że nie siegnąłem po Bretta. ;) Jak pisałem - fajnie, że Abercrombie nie jest zupełnie "płaski". Ale między językiem doskonale nijakim a językiem o skrajnie indywidualnej frazie jest wielka przestrzeń pośrednia, w której Abercrombie odchodząc od tego pierwszego wykonał zaledwie kilka kroków. Sorry, ale to jest przez 99% treści język czysto informacyjny, wzbogacony o jeden bardzo podstawowy zabieg formalny, jakim jest narracja personalna i wynikające z tego konsekwencje (kolokwialność, nadrealizm). Do tego od czasu do czasu wprowadzi parę prostych chwytów narracyjnych (np. ten wspomniany przez Scobina, z zaczynaniem rozdziału słowami z poprzedniego). Naprawdę, nawet w kontekście literatury fantastycznej szału nie ma, wystarczy sięgnąć po któregokolwiek z new weirdowców.

Poza tym ten nadrealizm to jednak tylko w królestwie Thanatosa, Erosa już nie bardzo. Nadrealizm seksualny to był w "Udław się" Palahniuka, wypełnionego po brzegi onanizmem, seksoholizmem i barwnym opisem rozmaitych dewiacji. Chyba że coś takiego mamy u Abercrombiego, wtedy zwracam honor.
Nie ujmuję niczego ASowi, ale zwyczajnie nie doczekał się, zapewne zasłużonej, recepcji na anglojęzycznych rynkach, więc nie widzę sensu we wpychaniu go gdzieś, gdzie go praktycznie nie znają.

Przecież ja ASa nigdzie nie wciskam. W tej dyskusji AFAIR nie bierze udział żaden Brytyjczyk, rozmawiamy na łamach polskiego serwisu, dyskutuję, zdaje mi się, z polskim recenzentem. ;)

Oczywiście, to przykre, że tak to działa, że gdy Polak zacznie pisać tak, jak dawno temu pisał już Brytyjczyk, to polski krytyk napisze: "nareszcie ktoś to sprowadził do tego zacofanego kraju", natomiast gdy Brytyjczyk zacznie pisać tak, jak od dawna pisał Polak, krytyk brytyjski stwierdzi: "świecie, patrz, co wymyśliliśmy!". Ale nic na to nie poradzimy, popularni pisarze z UK i USA dostają tuziny tłumaczeń na obce języki niemalże z przydziału, Polakom udaje się to rzadko, jeśli w ogóle. Sapkowski za Wielką Wodą wciąż jest pisarzem mało znanym i nijak mi to zmieniać.

Natomiast my, tu dyskutujący, jesteśmy Polakami, więc patrzmy na Brytyjczyka z naszej, polskiej perspektywy, w której Sapkowski jest żywy i obecny (bo przecież na Wiedźminie każdy młody polski fan fantasy się chował i tego ASowi nikt nie odbierze) i nie przyjmujmy na siłę perspektywy anglosaskiej, zwłaszcza jeśli jest ograniczona.
08-08-2013 01:15
Scobin
   
Ocena:
0
@Tomasz: Glokta mniej się zmienia niż Jezal (co do Logena miałbym wątpliwości), to prawda, ale też mocniej łamie normy gatunkowe. Poza tym ma ciekawsze rzeczy do roboty w toku fabuły. :-)

@Szymon: Ja bym stylu Abercrombiego nie nazwał w 99% informacyjnym. Powiedziałbym raczej, że to język wizualny, skupiony na obrazach. Malowanie świata wychodzi temu pisarzowi naprawdę nieźle.
08-08-2013 01:32
Siman
    @Scobin
Ocena:
+1
Aż sobie sięgnąłem po "Bohaterów" i otwierałem w losowych miesjcach, żeby sprawdzić, czy aby czegoś źle nie zapamiętałem. ;) Ale podtrzymuję opinię: to jest książka zbudowana na solidnych, ale rzemieślniczych i informacyjnych opisach: podjechał, zsiadł, podał rękę, twarz miał takąśmiaką, krew się lała. Jakiś oryginalny sznyt pojawia się tylko wtedy, jeśli narracja wchodzi na chwilę w buty któregoś z bohaterów i stara się ukazać jego perspektywę. Ale wtedy też fajerwerków nie ma.

Żeby nie było: to nie jest zarzut. Abercrombie pisze ewidentnie literaturę popularną, mającą się "dobrze czytać", ale językowo nie przeszkadzać w poznawaniu fabuły. I radzi sobie z tym bardzo dobrze. To jest rzemiosło wynonane w fachowy sposób.

ALE, jeśli ktoś mi mówi, że to jest jakieś oryginalne i nowatorskie, to ja się buntuję. Tu po prostu nie ma takich ambicji. To miało być solidnie napisane i nic ponadto. I takie dokładnie jest.
08-08-2013 02:04
Scobin
   
Ocena:
0
No, nie wiem. Otwieram losowy rozdział w "The Last Argument of Kings", "A Rock and a Hard Place", i czytam pierwszy akapit:
Glokta shook with laughter, wheezing gurgles slobbering through his empty gums, the hard chair creaking under his bony arse. His coughs and his whimpers echoed dully from the bare walls of his dim living room. In a way, it sounded very much like weeping. "And perhaps it is, just a little".

Też nie uważam, żeby to było szczególnie oryginalne i nowatorskie, i tu się zgadzamy. Natomiast Abercrombie ma dryg do żywego i wielozmysłowego opisywania świata. To nie jest przezroczysty styl. :-)
08-08-2013 11:05
Siman
   
Ocena:
0
W takim razie albo ci się trafił wyjątek na chybił trafił, albo tłumaczenie zżera cały urok narracji autora. Bo ja z całych Bohaterów pamiętam dosłownie jeden opis, który rzeczywiście zapadł mi w pamięć i o którym mogę powiedzieć, że był barwny i mocny. W powieści na 700 stron można to spokojnie potraktować jako wyjątek od reguły.
08-08-2013 13:37
Scobin
   
Ocena:
+1
Jest jeszcze szansa, że "Bohaterowie" są pod tym względem słabsi od "Ostatniego argumentu królów" (ten drugi w ogóle bardziej mi się podobał, również dlatego, że tam przynajmniej coś się zmienia w świecie przedstawionym pomiędzy pierwszą a ostatnią stroną). Ale niezależnie od tego obstawiam, że oryginał istotnie jest lepszy od tłumaczenia.
08-08-2013 14:17
Asthariel
   
Ocena:
+1
Mało ci zmian w Bohaterach? Ja pamiętam co najmniej dwie:

SPOILERS!

1. Nowa władza na Północy, powiększenie wpływów Bayaza.
2. Początek rewolucji technologicznej (armaty).
08-08-2013 15:14
Scobin
   
Ocena:
+1
SPOILERY DO "BOHATERÓW"

1. Ani jedno, ani drugie IMHO nie wpływa zbytnio na resztę świata. Bayaz i tak już był w tym uniwersum szarą eminencją, wiemy to po początkowej trylogii. Cała Północ też nie zmieniła specjalnie swojego położenia geopolitycznego.

2. Tu masz rację. Ale do tego nie była potrzebna cała książka. :)
08-08-2013 15:52
Clod
   
Ocena:
+2
Wybaczcie tak spóźnioną odpowiedź, ale ostatnio mam stanowczo mniej czasu na udzielanie się tu niż bym chciał. Ale do rzeczy:

@Aktegev
W ostatnim akapicie napisałeś o znaczeniu cyklu dla współczesnej fantasy, w cyklu zawiera się Samo ostrze, więc i ono musi mieć jakieś znaczenie – mieć w sobie coś, co sprawia, że Abercrombiego uważa się za prekursora mrocznego fantasy.


Oczywiście, że ma znaczenie, jednakże nie takie jak tom II, a przede wszystkim III. Jednakże już w Samym ostrzu można dostrzec początki łamania archetypów głęboko zakorzenionych w fantasy. W pierwszym rozdziale zatytułowanym "Koniec" poznajemy Logena podczas ucieczki przed Szankami, których można potraktować jako ekwiwalent ogrów/orków/trolli. Takie zestawienie mogłoby sugerować, że cała opowieść zostanie osnuta wokół motywu walki głównego bohatera przeciwko hordom przeciwników i próbach odparcia nacierających fal wroga, chcącego falą zalać ziemie, których nasz bohater powinien dzielnie bronić. Tak by to wyglądało w typowym fantasy, u Abercrombiego bohater nie staje dzielnie do walki, a ucieka i zostaje przy tym raniony, nie rozmyśla o chwale w boju, a jęczy, że ma go dość, no i ostatecznie wybiera skok z klifu, chcąc odejść na swoich warunkach. Ale co najważniejsze, Szankowie na długi czas znikają czytelnikom z oczu, nie są głównym zagrożeniem, ba, po zakończeniu cyklu nie wiadomo o nich praktycznie nic więcej niż po tym pierwszym rozdziale. Podkreślam, że jest to pierwszy rozdział trylogii na ok 2000 str, a Abercrombie już zdołał złamać kilka typowych dla fantasy schematów.

Przy uważnej lekturze będzie tego znacznie więcej, dlatego zachęcam do śledzenia analizy Pierwszego ostrza, do której link można znaleźć w newsie sprzed bodajże dwóch dni :) Jeśli już odwołujemy się do Cooka, to wypada podkreślić, że ścieżki jego bohaterów częściej prowadzą do celu i mniej w nich naprawdę niespodziewanych zwrotów akcji niż u Abercrombiego (odwołuję się do tomów, które znam, rzecz jasna). Jak wspominał Asthariel, a ja w pełni popieram jego słowa, Abercrombie tworzy naprawdę ciekawych i barwnych bohaterów - u niego nawet postacie drugiego, a czasami trzeciego planu są ciekawsze, niż główni bohaterowie wielu powieści fantasy (chociażby najemnik Cosca, czy też wspomniana przez Staszka Ardee - btw. motyw miłości między Jezalem a nią jest jednym z najciekawszych, moim zdaniem, wątków romantycznych w fantasy).

I raz jeszcze - nie mroczne fantasy, bo to określenie nie oddaje istoty rzeczy, a grimdark.

@Scobin
Jeśli chodzi o wspomniany "błysk" (odpowiedź kieruję także do Aktegev) to trudno mi wskazać jakiś konkretny konkret, ale gdybym miał wymieniać, co mnie przekonało do jego pisarstwa w pierwszej kolejności byliby to bohaterowie (Jezal, Dreszcz, Cosca, Ardee, Glotka, w sumie Logen też), którzy zdołali zaskarbić sobie moją sympatię i uwagę do tego stopnia, że szturmem wdarli się do rankingu moich ulubionych fikcyjnych postaci. Dla mnie o błysku autora świadczy fakt, że potrafi stworzyć postacie, losami których naprawdę będę się przejmował. I tak jak drżałem o Ciri, tak samo martwiłem się o Jezala i innych, współczułem Dreszczowi, a potem dopingowałem jego zemstę. Zdarzało się też, że kląłem (nie tylko w myślach) na Abercrombiego za to, co zgotował swoim bohaterom, a moim ulubieńcom. Nigdy do tej pory nie zdarzyło mi się przeskakiwać rozdziałów, byle tylko móc poczytać coś więcej o mojej ulubionej postaci (co w przypadku rozdziałów Jezala w I i II tomie robiłem nagminnie).
Po drugie styl. Ale o nim było napisane już tyle, że szkoda się powtarzać. Sam, Staszku, wspominałeś o barwności opisu, a ja dodam tylko tyle, że powieści Abercrombiego ogląda się oczyma wyobraźni, wystarczy dać się tylko wciągnąć, a zamiast książki otrzymamy film :)
Po trzecie zabawa z konwencją, łamanie utartych schematów, poruszane motywy. Na tych polach równie skutecznie działa (chociażby z autorów, których powieści czytałem) chyba tylko Patrick Rothfuss. Uważny czytelnik, dobrze obeznany z typowymi dla fantasy schematami, co rusz będzie natykał się na fragmenty stanowiące albo prztyczek w nos dla oczekiwań, albo puszczenie oka ze strony autora. Nie przypominam też sobie innego autora, który z taką konsekwencją powracałby do pytania: czy człowiek może się zmienić. Motyw zmian, chęci zmian, próby zmian i ich efektów przewija się nie tylko przez trylogię Pierwszego prawa, ale i przez pozostałe trzy samodzielne powieści. I zawsze, gdy już może się nam wydawać, że szala przechyla się na jedną ze stron. autor całkowicie miesza postaciom, a przez to także nam, w głowach.

Rzecz jasna, Abercrombie nie pisze literatury najwyższych lotów, jego książki raczej nie odmienią czyjegoś postrzegania świata, ale z pewnością mogą zmusić do kilku ważniejszych refleksji, zwrócić uwagę na kwestie, które wydają się oczywiste, a wcale takie nie są lub uczulić na inne. Wiadomo, to nie literatura głównonurtowa, więc i porównania do niej nie wydają mi się na miejscu, ale, według mnie, Abercrombie to obecnie jeden z najlepszych pisarzy fantasy.
09-08-2013 11:13

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.