Zakon Krańca Świata - Maja Lidia Kossakowska

Czekając na drugą apokalipsę

Autor: Michał 'ShpaQ' Laszuk

Zakon Krańca Świata - Maja Lidia Kossakowska
Na polskim rynku fantastyki Maja Lidia Kossakowska zdążyła już zdobyć uznanie w postaci kilku poważnych nagród, w tym nominacji do nagrody imienia Janusza A. Zajdla za opowiadania: Sól na pastwiskach niebieskich, Schizma, Beznogi Tancerz i Żarna niebios. Osobiście uważam, że jest to naprawdę poważna i wystarczająca rekomendacja. Ponadto, nadal mam w pamięci świetnego Siewcę Wiatru. Przepełniony więc ogromnymi oczekiwaniami zabrałem się do lektury i… "wsiąknąłem" na długie godziny.

Książka rozpoczyna się prologiem. W sumie to nic dziwnego, bowiem wiele pozycji rozpoczyna się właśnie w taki sposób. Szkoda tylko, że wstęp do Zakonu Krańca Świata wydaje się być kompletnie oderwany od treści książki. Niby miała to być postapokalipsa, a tutaj typowe fantasy. Jak to? Przez chwilę zastanawiałem się, czy wydawcy coś się nie pomyliło, ale wstęp skończył się szybciutko. Rozpocząłem właściwą lekturę i zapomniałem o tym dziwacznym prologu.

Pierwsze skojarzenie, jakie nasunęło mi się po przeczytaniu kilkudziesięciu stron, to niesamowite wręcz podobieństwo do Późnego lata, autorstwa Johna Crowleya. Jednak wrażenie to szybko mija i okazuje się, że autorka ma własny pomysł. Jest nim świat po apokalipsie, ale jakże różny od wyobrażeń, jakie w kulturze ukształtowały Mad Max czy Wodny świat. Świat ten na tyle przypomina nasz, że nietrudno się pomylić. Ale tylko przypomina. Autorka skwapliwie wprowadza doń kolejne elementy, które coraz wyraźniej pozwalają odróżnić rzeczywistość, którą znamy, od tej wykreowanej w książce. Każda następna karta powieści odsłania przed czytelnikiem jakąś tajemnicę. Trudno jest przewidzieć przyszłe wydarzenia: Maja Lidia Kossakowska na każdym kroku sprawia, że wszelkie, nasuwające się czytelnikom, skojarzenia dotyczące wyobrażeń kulturowych, stają się nieistotne. Dzięki temu lektura potrafi wciągnąć na wiele godzin, które mijają zadziwiająco szybko.

Autorka przez cały czas bawi się konwencją. Jak już pisałem wcześniej, jest nią postapokalipsa - świat po zagładzie, w którym ludzkość powoli odbudowuje dawną potęgę. Co rusz, pojawiają się motywy jednoznacznie świadczące o upadku ludzkości. Motywy, które zdają się być żywcem wyciągnięte z literatury, określaną mianem cyberpunku. Ale tuż obok występuje dziwna magia, czy też równoległy świat, do którego wyprawiają się "pozyskiwacze" - zwyczajni złodzieje, chcący uszczknąć coś z wiedzy, która się tam zachowała, by przekazać ją później ludziom. Podczas lektury ma się również wrażenie, że nie jest to nawet powieść fantastyczna, a jedynie trochę "doprawiona" historia obyczajowa. Wydawać się może, że autorka jednak trochę przesadziła umieszczając w Zakonie Krańca Świata zbyt wiele wątków, ale takie wrażenie byłoby złudne - wszystko, co pojawia się w książce idealnie do siebie pasuje. Każdy element świata przedstawionego, choćby niewiadomo jak absurdalny, ma swoje miejsce, nie pojawiają się więc przypadkowe pomysły, a całość jest naprawdę spójna.

Fabuła wciąga, toczy się wielowątkowo, chociaż momentami zdaje się być nieco naciągana. Przypadkowe spotkania, które łączą ze sobą całkowicie odmiennych ludzi, a tym samym zmieniają ich życie - uważam, że jest to wątek naiwny i pospolity, ale Maja Lidia Kossakowska zrealizowała go doskonale. Drobne niedociągnięcia znikają równie nagle, jak się pojawiły, a czytelnik szybko o nich zapomina, nie poświęcając im nawet chwili. W powieści brakuje ogranych motywów, a wszystko, co możemy odkryć w Zakonie Krańca Świata tchnie pomysłowością i jest po prostu inne niż to, co do tej pory proponowano czytelnikom w ramach powieści postapokaliptycznych.

Już w pierwszym rozdziale autorka rzuca czytelnika na głęboką wodę. Pojawia się w nim więcej pytań niż odpowiedzi, a ponadto Kossakowska sprawia wrażenie, jakby wcale nie chciała na nie odpowiadać. Bawi się z czytelnikiem, wprowadzając elementy pozornie niepasujące do rzeczywistości, które chwilę później okazują się integralną częścią wykreowanego przez nią świata. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze bohaterowie, którzy zdają się żyć własnym, kompletnie niezależnym od autorki, życiem. Wymykają się z ram, które Kossakowska dla nich przygotowała i robią to z niesamowitym wdziękiem. Pomimo trudnych charakterów postaci, łatwo jest się do nich przywiązać i z zapartym tchem śledzić kolejne przygody.

Wszystko to sprawia, że Zakon Krańca Świata jest lekturą, w której z wielką przyjemnością można się pogrążyć na wiele wspaniałych godzin. Maja Lidia Kossakowska wykreowała świat piękny, pełen wieloznaczności, zagadek i aluzji. Swoim bohaterom dała życie i energię do stawienia czoła wszelkim przeciwnościom losu. Całość zdobi świetnie wyważony język, pełen plastycznych, lecz niezbyt skomplikowanych opisów i zabawnych dialogów oraz ciekawe ilustracje autorstwa Macieja Pałki. Czegóż chcieć więcej? Chyba tylko tego, żeby drugi tom dylogii był równie dobry jak ten i ukazał się jak najszybciej.

Czego sobie i Wam serdecznie życzę.

Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie książki do recenzji.