Zabójca czarownic

Początek tytułowego opowiadania

Autor: Michał 'M.S.' Smętek

Zabójca czarownic
Noc jest porą, gdy większość żywych istot pogrąża się w stan zwany snem. Tak jest na wszystkich planetach, do których człowiek dotarł i które skolonizował. Ogólnie rzecz biorąc, ludzie szanują ten stan rzeczy i przestrzegają go, a gdy sytuacja nie pozwala na dostosowanie się do ogólnego prawa, łamią je niechętnie. Bo nie tylko zmęczenie, lecz również ciemność i cisza wywołują potrzebę snu. Chyba, że ktoś jest czarownicą.

Nik Anders doskonale o tym wiedział i przed snem nigdy nie zapominał zostawić w drzwiach, oknach i otworach wentylacyjnych magicznych znaków zabraniających wstępu sługom Szatana. Dla niego była to sprawa życia lub śmierci. Obawiał się zemsty czarownic – był ich zabójcą.

Tego wieczoru zabezpieczył swój apartament hotelowy bardzo wcześnie. Zapowiadała się mglista i bezgwiezdna noc. Księżyc, choć w pełni, nie przebijał wilgotnej zasłony chmur, sporadycznie rozwiewanej podmuchami wiatru.

Nagle Andersa ogarnęła fala niepokoju i zaraz potem usłyszał pukanie do drzwi. Wytężył swój zmysł telepatyczny i już wiedział, że na korytarzu stoi kobieta. Nie zdołał odczytać jej uczuć ani stanu emocjonalnego, ale mogło to być spowodowane istnieniem przegrody, jaką stanowiły drzwi. Drewno jest doskonałym izolatorem utrudniającym telepatyczne rozpoznanie. Ze względu na odebraną wcześniej falę niepokoju należało zachować szczególną ostrożność. Anders sprawdził prawidłowość położenia magicznych znaków i otworzył drzwi. Mężczyzna, którego ujrzał, uśmiechał się niepewnie.
– Dobry wieczór – powiedział. – Czy mam przyjemność z panem Nikiem Andersem?
Anders skinął głową. Nie podobało mu się to – wyczuwał kobietę, a widział mężczyznę. Stan emocjonalny gościa był bardzo trudny do odczytania, ale wyraźnie dominował strach, który można było wytłumaczyć tym, iż przybysz wiedział, do kogo przyszedł; zabójcy czarownic boi się każdy. Jednak inne emocje były zadziwiająco przytłumione, brakowało przede wszystkim zwykłej ciekawości człowieka uczciwego.
W tym momencie Anders odebrał uczucie ciekawości.
Żaden fachowiec nie da się nabrać na takie rzeczy. Spóźniona fala ciekawości stawia pod znakiem zapytania jej autentyczność. Anders zrozumiał, że to blef.
Brakuje uczucia zadowolenia, pomyślał. Była to z jego strony prowokacja.

Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, gdy odebrał uczucie zadowolenia. Prawie natychmiast zniknęło ono, ale było już za późno – Anders nabrał pewności, że ma przed sobą czarownicę. Czarownicę bardzo utalentowaną, ze zmysłem telepatycznym, ale... niezbyt mądrą. Dała się podejść w bardzo prosty sposób.
Wyciągnął rękę, lecz działał zbyt wolno. Mężczyzna zdążył odwrócić się i uciekł w kierunku schodów. W momencie gdy dotknął poręczy, zamienił się w zgrabną blondynkę, która z dźwięcznym śmiechem zbiegła na dół. Anders nie gonił jej. To mogła być pułapka. W nocy wolał nie oddalać się od pomieszczenia obwarowanego magicznymi znakami.
Podszedł do telefonu i wywołał recepcję.
– Mówi Nik Anders z pokoju 411 – powiedział. – Czy pytał ktoś o mnie?
– Teraz nikt, ale...
– Wcześniej?
– Tak, po południu. Jakiś mężczyzna.
– Jak wyglądał?
– Ja... ja nie wiem. Rozmawiałam z nim przez telefon.
– O co pytał?
– Właściwie to o nic... – Recepcjonistka umilkła na moment. – Chciał tylko wiedzieć, czy pan tu mieszka.
– I powiedziała mu pani – skwitował Anders.
– Oczywiście – w głosie recepcjonistki zabrzmiało zdumienie. – Przepraszam, ale nie widziałam powodu...
– Jasne! – przerwał Anders. – Dziękuję pani. – Odłożył słuchawkę.
Chyba jutro się wyprowadzę, pomyślał. Nie bał się. Zbyt dużo czarownic widział już w swoim życiu i umiał sobie z nimi radzić, ale równocześnie wiedział o nich wystarczająco wiele, aby docenić niebezpieczeństwo. Jeżeli tylko jest to możliwe, należy unikać spotkania z czarownicą.
Zaczął przygotowywać się do snu, gdy ponownie ktoś zastukał do drzwi. Nie zapominając o ostrożności, otworzył je. W progu stał mężczyzna. Ten sam co wcześniej. Tym razem jego sygnał telepatyczny był normalny – mieszanina lęku, zakłopotania i ciekawości.
– Dobry wieczór – powiedział przybysz, skłaniając głowę. – Pan nazywa się Nik Anders?
– Proszę wejść. – Anders otworzył szerzej drzwi. Uważnie obserwując nieznajomego, zrobił krok do tyłu. Nagle dotarł do niego sygnał wyraźnej niepewności. Spojrzał na podłogę, na której widniał wyrysowany kredą magiczny znak.
– Mam bardzo ważną i pilną sprawę – rzekł mężczyzna. – Może pan wyjść? W drodze wszystko wyjaśnię.
– Teraz? – zdziwił się Anders. W zasadzie nie miał zastrzeżeń do telepatycznego odczytu, niepokoiło go jednak, że mężczyzna nie chce wejść do pokoju.
– Poczekam na pana w holu – powiedział nieznajomy. – Bardzo się śpieszę.
– Chwileczkę! – Anders nastąpił na magiczny znak i gwałtownym ruchem chwycił mężczyznę za szyję. Ten krzyknął, a odczyt jego uczuć był jednoznaczny: tylko strach. Nie wyjaśniało to jeszcze sytuacji, więc Andres począł wciągać go do pokoju.
– Nieee! – rozległ się okrzyk rozpaczy i nagle Anders spostrzegł, że szamoce się z kobietą. Jej paniczny lęk przed przekroczeniem magicznego znaku wynikał z faktu, że była czarownicą.
Wtedy popełnił błąd, którego nie mógł przewidzieć: spojrzał dziewczynie prosto w oczy. I nagle opuściły go siły. Jeszcze nigdy nie spotkał tak pięknej istoty, przez całe jego ciało przebiegły dreszcze, wzmagając uczucie oszołomienia. Wspaniałe oczy zdawały się zaglądać w głąb duszy, biorąc ją w swoje posiadanie, i choć nie zdołały zawładnąć umysłem, tajemniczą siłą zatrzymały wszelkie myśli zła. Anders opuścił ręce. Kobieta odwróciła się na pięcie i wybiegła na korytarz. Naraz zatrzymała się i spoglądając przez ramię na oniemiałego Andersa, powiedziała:
– Nigdy nie staraj się mnie spotkać. Zapamiętaj to! W przeciwnym wypadku zabiję cię! – Napotkała oczy Andersa i uśmiech, który zjawił się na jej wargach, zgasł. Otworzyła usta i nagle jej twarz przybrała zaskakujący wyraz odzwierciedlający wewnętrzną walkę. I z nią działo się coś dziwnego. Szarpnęła gwałtownie głową, jakby zrywała niewidzialną nić, łączącą ją z Andersem.
Gdy zbiegała po schodach, słyszał jej przeciągły krzyk:
– Nieee...