Z zimną krwią - Robert Foryś

Seks, nuda i przemoc

Autor: Łukasz 'Salantor' Pilarski

Z zimną krwią - Robert Foryś
Maj 1765 roku. Czasy Rzeczpospolitej Szlacheckiej pod protektoratem carskiej Rosji. Po opuszczeniu angielskiej armii oraz podróży po Europie rotmistrz Hieronim Woyski przybywa do Warszawy. Oficer o ponurej przeszłości, cieszący się dobrą opinią wśród członków Familii, ma zbadać serię tajemniczych morderstw, jakie od pewnego czasu nawiedzają stolicę. Prędko okazuje się, że oprawca, zostawiający na miejscu zbrodni medaliony z biblijną wielką nierządnicą, nie wybiera swych ofiar przypadkowo, a jego działania związane są z religijno-politycznym kryzysem tamtych lat. Tak w skrócie można opisać fabułę Z zimną krwią Roberta Forysia, książki, która z marnym skutkiem aspiruje do miana kryminału.

Pierwszym, co przemawia za tą tezą, jest mocno kulejąca fabuła. Niemal wszystkie sceny opisujące podróż głównych bohaterów do Warszawy można by bez szkody dla całości wyciąć. Tkana przez większość czasu w stolicy intryga potrafi zaciekawić, lecz dość szybko można ją rozgryźć. Tylko osoba mordercy – notabene jedynej w powieści osoby z inicjatywą – pozostaje do końca nieznana. Woyski próbuje działać, szukać na własną rękę, przepytywać świadków i łączyć poszlaki, ale – koniec końców – to kolejne zbrodnie, a nie jego dedukcja, popychają akcję do przodu. Mógłbym przymknąć na to oko, gdyby nie fakt, że stan ten trwa niemal do końca powieści, kiedy to poznaję również tożsamość zbrodniarza, zarazem nie dowiadując się o nim niemal niczego. Sprawca nieszczęść Warszawy pojawił się, chwilę pogadał, trochę powalczył i zginął z pomocą deus ex machina. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełnił epilog, który nie dość, że jest krótki, to nie wyjaśnia większości ważnych wątków.

Jednak to nie fabuła jest największym problemem książki Forysia, tylko brak postaci, którą czytelnik mógłby obdarzyć sympatią. Dbających o swe interesy twardzieli z zasadami, którzy potrafią walczyć, dać po pysku opornym i uwieść piękną kobietę – czytaj Hieronima i Stiepana – było w literaturze wielu. Tę dwójkę na tle reszty postaci wyróżnia jedynie smutna, wręcz traumatyczna przeszłość. Stale ponurzy, surowi, pozbawieni marzeń czy planów na przyszłość awanturnicy są tak płascy, że w pewnej chwili było mi całkiem obojętne, co się z nimi stanie. Na plus wyróżnia się Stiepan, swojski chłop ze wsi, który mimo przeżycia wielkiej tragedii próbuje poukładać sobie życie na nowo.

Trudno też spojrzeć przychylnym okiem na bardzo nierówne tempo akcji. Kolejne rozdziały nie dość, że wloką się jak budowa autostrad, to jeszcze oparte zostały na tym samym schemacie. Wpierw Woyski dowiaduje się o nowym morderstwie, potem bada miejsce zbrodni i dom ofiary, szuka śladów i poszlak, a w końcu rozmawia, rozmawia, rozmawia. Od czasu do czasu będzie się jeszcze pojedynkował bądź uwodził damy, lecz takie sytuacje to tylko przerywnik przed odkryciem następnego trupa i kolejnymi seriami niewiele wnoszących dialogów i rozmyślań.

Nie pomaga narracja, bowiem autor, chociaż styl ma dobry i zdarzyło mu się wtrącić kilka znanych z literatury cytatów, ma dziwny zwyczaj zasypywania czytelnika masą całkowicie niepotrzebnych informacji, które w teorii budują klimat ponurego szlacheckiego kryminału, ale w praktyce służą głównie jako ozdobniki. Kwintesencją nadmiernego gadulstwa jest ponad czterostronicowy opis sali jadalnej, z wyszczególnieniem, kto siedzi przy stole, w co jest ubrany, jakie są jego koligacje rodzinne, pozycja w państwie i tak dalej. Wszystko pięknie, ale po co, skoro większość wiadomości nie jest potem wykorzystywana? Nawet niektóre pojedynki potrafią wlec się w nieskończoność, gdy czytelnik dowiaduje się, jakim to ciosem bohater potraktował przeciwnika, jakim ruchem został on odparty, jak obaj walczący ustawili potem nogi etc. Dla kontrastu, opisy Warszawy – miejsca wszak dla historii kluczowego – bywają długie na ledwie kilka zdań, przez co brak poczucia, że dana scena dzieje się właśnie tam.

Skoro mowa o stolicy Rzeczpospolitej – podczas czytania miałem nieodparte wrażenie, że sumienia niemal wszystkich zamieszkujących ją osób obciążają ciężkie przestępstwa, zboczenia, akty sodomii albo nielegalne interesy dowolnego formatu. Doskonale rozumiem, że czarny kryminał ma swoje prawa, że powinny być w nim mrok, chwile brutalności i niewyjaśniona tajemnica, ale po entej scenie gwałtu, przeglądania sprośnych obrazków albo wybierania sobie dziwki na wieczór zachodziłem w głowę, czy ktokolwiek normalny jeszcze się w tej Warszawie ostał.

Niewykorzystany potencjał – te dwa słowa świetnie podsumowują nową powieść Forysia. Co prawda autor ma lekkie pióro i pisze interesująco, sięgając chętnie po postacie, wydarzenia i motywy z epoki, lecz zarówno nijaki główny bohater, jak i niedopracowana fabuła przekreśliły te zalety. A szkoda, bo Z zimną krwią mogło być naprawdę dobrym kryminałem, osadzonym w rzadko wykorzystywanym, interesującym okresie polskiej historii.