Z mgły zrodzony - Brandon Sanderson

Nowy oddech klasycznej fantasy

Autor: Mateusz 'Moteuchi' Dąbrowski

Z mgły zrodzony - Brandon Sanderson
W świecie, w którym popiół pada zamiast deszczu, ludzie nie znają kwiatów i zieleni drzew, zaś władzę sprawuje nieśmiertelny tyran, pojawiają się zapowiedzi wielkich wydarzeń. Pokryty bliznami zbiegły niewolnik rozbudza nadzieję na pokonanie panującego już millenium Imperatora, gwaranta zastałego ładu Ostatniego Imperium. Z mgły zrodzony wprowadza czytelnika w świat wpadający właśnie w szpony rebelii. Czy warto dołączyć do rewolucji?

Mistborn, bo tak nazywa się książka w oryginale, z pewnością stanowi ciekawą pozycję. Czy jednak jest czymś świeżym w fantastyce? To zależy, co przez to rozumieć. Jeżeli nowatorsko poprowadzoną fabułę czy oryginalne motywy – rozczarujemy się. Świat podzielony na kasty i trzymany silną ręką przez potężnego, niepokonanego wręcz władcę, bohaterowie będący zbiegłymi niewolnikami planującymi zburzyć istniejący ład – wszystko to czytelnicy znają już z wielu książek. Czemu zatem warto sięgać po tę pozycję?

Mimo przeciętnej z pozoru fabuły książka wnosi powiew świeżości do fantastyki. Najłatwiej zauważa się tę zmianę w magii. Nie jest to moc, którą znamy z mechaniki Dungeons & Dragons, Warhammera, Śródziemia czy innych systemów magii mniej lub bardziej bazujących na trzech wymienionych. Pisarz wychodzi z całkowicie nową koncepcją nadnaturalnej mocy – allomancji. Jest to siła pozwalająca spalać posiadane w ciele metale, siła mająca bardzo dokładnie ustalone właściwości (zebrane w czytelny sposób na końcu książki w tabeli i krótkim posłowiu). I tak na przykład żelazo przyciąga inne metale, zamieniając allomantę w swego rodzaju magnes, cyna wyostrza zmysły, zaś miedź ukrywa wykorzystywanie mocy. Metali jest dwanaście i są wykorzystywane przez bohaterów w widowiskowy, działający na wyobraźnię sposób. Autor buduje również sieć różnych zasad rządzących tą mocą: na przykład prawo, iż metali znajdujących się w czyimś ciele (kolczyki) nie można przyciągać żelazem. Zastanawiające wydać się może, skąd magowie biorą metale do spalania. I o wyjaśnienie tego zadbał Sanderson. Po pierwsze każdy ludzki organizm zawiera w sobie drobne ilości metali, które jednak tylko allomanci potrafią wykorzystywać: spalają je w swoim ciele, a następnie powoli odtwarzają. Po drugie zaś można kupić ampułki, w których znajdują się opiłki różnych, bądź też starannie dobranych, metali. Służą one allomantom do odnawiania zużytych zasobów.

W powieści o Ostatnim Imperium nie tylko magia została kompleksowo i interesująco ujęta. Również fabuła, mimo wspomnianej wcześniej pozornej przeciętności, jest rozbudowana, pełna pobocznych wątków, a przede wszystkim spójna. Jednak najbardziej godnym uwagi elementem powieści są bohaterowie. Czytając kolejne strony, poznając kolejne epizody ich życia, zaczynamy rozumieć ich motywacje, pragnienia i sposoby odbierania rzeczywistości. Nie są to dwuwymiarowe plakietki z imieniem i umiejętnościami, ale prawdziwe, żywe istoty. A co dowodzi talentu autora, takich dobrze zarysowanych postaci w książce jest wiele.

Ostatnimi, bardzo istotnymi atutami książki są styl i narracja. Od pierwszych stron akcja wciąga i biegnie, z idealną, wycyzelowaną prędkością, przez praktycznie całą książkę, nie pozwalając oderwać się od lektury. Walki, szczególnie te związane z wykorzystaniem allomancji, doskonale oddziałują na wyobraźnię czytelnika, zaś emocje wprost kipią ze stron książki. Sanderson pisze lekko, unikając grafomanii, a jednocześnie nawiązując baśniowo-mitologicznym stylem do takich klasyków gatunku jak Tolkien.

Nie można jednak poprzestać na panegiryku, ponieważ książka ma też pewne (nieliczne) wady. Tłumaczenie kilkakrotnie zawodzi (niekonsekwencja w imionach), pojawiają się też wyrażenia, które nie pasują do realiów feudalnej fantastyki (outsider). Są to jednak pomniejsze błędy. Większych właściwie ciężko się doszukać. Irytuje występująca w pojedynczych wypadkach stylistyka filmu akcji (nagły ratunek w ostatniej chwili, szczęśliwe zbiegi okoliczności w momentach kryzysu), jednak równocześnie Sanderson zrywa z nią, wprowadzając w tekst głębsze myśli, impulsy do zastanowienia się nad pewnymi aspektami przedstawionego świata. Choćby pytanie o to, ile można poświęcić dla dobra ogółu, rozpatrywane zarówno z "dobrej" strony Kelsiera, jak i "złej" Imperatora, czy też analiza systemu kastowego, który można łatwo odnieść do naszego własnego świata.

Podsumowując, Brandon Sanderson stworzył świetnie zapowiadającą się trylogię. Sam Mistborn zaś stanowi samodzielne i zamknięte dzieło, które mogę z czystym sercem polecić każdemu entuzjaście klasycznego fantasy.