Wywiad z Mają Lidią Kossakowską. Część II

Autor: Ewa 'senmara' Markowska

Wywiad z Mają Lidią Kossakowską. Część II
senmara: W drugim tomie Pana Lodowego Ogrodu są twoje wiersze, pisałaś je specjalnie do tej powieści? Tak, pisałam je specjalnie do tej książki. senmara: Czy w twoich powieściach one będą się także pojawiać? Te same? Na pewno nie. Powstały na potrzeby książki Jarka. A inne? Nie wiem. Nie sądzę. To znaczy pisuję czasem wiersze, tylko tak naprawdę nikt ich nie zna. Kiedyś zdarzyła mi się fantastyczna sytuacja, zupełnie nierealna. Zmłotkowana przez moich bliskich zdecydowałam się wreszcie zamieścić kilka wierszy na mojej stronie internetowej. Zwłaszcza tych o aniołach, choć wierszy o aniołach jest stosunkowo niewiele. I nagle odezwała się do mnie pewna sympatyczna pani, która oznajmiła, że jest kuratorem wielkiej wystawy sztuki, która ma mieć otwarcie w Kopenhadze i chce użyć dwóch utworów jako ilustracji poetyckiej. Tematem przewodnim ekspozycji były anioły, więc temat pasował. Pomyślałam sobie, fajnie, dlaczego nie? I zgodziłam się. Potem, po kilku tygodniach, otrzymałam katalog z tej wystawy, gdzie były sylwetki artystów, zdjęcia i wybór zaprezentowanych wierszy. I przeglądając ten katalog dosłownie wbiłam się ze zdumienia w fotel, bo wystąpiłam tam w takim towarzystwie jak Gałczyński, Poświatowska, ks. Twardowski, Broniewski — mnóstwo niesamowitych nazwisk i na "doklejkę" ja. Było to dla mnie zdumiewające przeżycie i czasami wprost nie mogę uwierzyć, że się zdarzyło, ale bardzo mnie cieszy. Potem ta wystawa podróżowała po Europie. Niezłe szaleństwo, prawda? malakh: W związku z tymi wierszami, rodzi się pytanie: ile Grzędowicza jest w tekstach Kossakowskiej, a ile Kossakowskiej w tekstach Grzędowicza? Pamiętam, że w opowiadaniu Czarne motyle z Księgi jesiennych domów główna bohaterka tworzyła ilustracje, na których był chłopiec i jego koń. Chyba nawet nazywał się on Bębenek (byłem wtedy świeżo po lekturze Rudej sfory). Często sobie "pomagacie"? No, wreszcie ktoś zauważył ten drobny żarcik. Tak, to były ilustracje do Sfory co świadczy o tym, jak dawno temu nosiłam się już z zamiarem napisania tej powieści. Jasne, że sobie pomagamy. Jesteśmy dobranym związkiem, więc liczymy na siebie w wielu sytuacjach. A poważnie, oczywiście, gdy dwoje ludzi żyje pod jednym dachem, wymienia się poglądami, marzeniami, pragnieniami, opowiada historie ze swego życia, robi coś wspólnie, przejmuje od siebie pewne spostrzeżenia, wyrażenia, powiedzonka. Te drobiazgi zapewne przenikają później do naszej prozy. Ale nie piszemy wspólnie. Każde tworzy swoje oddzielne światy, autonomiczne historie. Rozmawiamy o nich, to naturalne w wypadku, gdy praca jest także wielką pasją i to pasją, którą można dzielić z kimś najbliższym. Czasem, gdy któreś z nas utknie na jakiejś szczególnej scenie, która po prostu nie idzie, prosi o pomoc, o chwilę rozmowy, bo czasem wystarczy spojrzeć na problem z nieco innej strony, żeby po prostu przestał istnieć. Ale spółką pisarską wspólnie tworzącą pomysły i opracowującą teksty po prostu nie jesteśmy. senmara: W pewnym momencie, gdy napisałaś opowiadania i powieść o aniołach, okrzyknięto cię specjalistką od aniołów, temat także pojawia się na spotkaniach autorskich. Czy trudno było zerwać z tematyką anielską? To naprawdę zdumiewające. Wydałam w Fabryce dziesięć książek. Tylko dwie z nich, zbiór opowiadań i powieść, traktowały o aniołach. Ale to niestety wystarczyło, żeby wpakować mnie od razu do szufladki pełnej skrzydełek i aureolek. Jasne, cieszę się, że ten cykl ma wielu miłośników. Okazał się na tyle wyrazisty, że czytelnicy go polubili. Jednak przydomek "Kossakowska od aniołów" jest zupełnie nieadekwatny. A dlaczego nie "Kossakowska od szamanów" ? Albo "od Jakutów"? Lub "od mitologii"? Jeśli o mnie chodzi, wolałabym na pewno "Kossakowską od dobrej prozy" i zapewniam, że robię wszystko, żeby na ten przydomek zasłużyć. Mam nadzieję, że wiele zmieni się po Upiorze Południa, bo to cykl mikropowieści, na którym szczególnie mi zależy. Myślę, że pokaże zupełnie inną stronę mojego pisarstwa. A czytelników z biciem serca oczekujących na kolejne przygody Daimona Freya zapewniam, że wkrótce się ukażą, bo właśnie skończyłam pierwszy tom Zbieracza Burz. Chociaż musiałam długo czekać, żeby zdecydować się na kontynuację Siewcy. Inne pomysły miały pierwszeństwo. senmara: Czy nie było nacisków ze strony wydawcy, żeby kontynuować? Nie. Wydawcy nie. Za to ze strony czytelników, mnóstwo. Wszyscy zawsze na spotkaniach pytają kiedy będzie kontynuacja Siewcy…. Więc uspokajam stęsknionych. Już jest. Musiałam po prostu wpaść na dobry pomysł, wymyślić, co jeszcze powinno się w tym świecie wydarzyć. A przyznaję, że przez długi czas byłam tymi aniołami mocno zmęczona. malakh: Więc Upiór… jest nie tyle oznaką odejścia od konwencji angel fantasy, co przerywnikiem — naładowaniem baterii? No nie! W żadnym wypadku! To najważniejsze, najpełniejsze opowieści, jakie kiedykolwiek zrobiłam. Wszystko, co mam najlepszego. Cztery oddzielne powieści, napisane zupełnie innym stylem, w różnym klimacie, oparte na bardzo odmiennych stylizacjach, gdzie język, narracja, musi być zupełnie od siebie różna w każdej historii, odpowiadać kolorytowi i czasom, w jakich dane wydarzenia się dzieją, określać światopogląd i psychikę bohaterów. To opowieści grozy, ale jednocześnie historie głębsze, pod pewnymi względami poważniejsze niż te, które pisałam do tej pory. Pierwsza z nich Czerń opowiada o korespondencie wojennym w Afryce. Czasem jestem naprawdę zdumiona, jak niewiele powszechnie wiemy o tym kontynencie, o wydarzeniach, które nieustannie mają tam miejsce. Jeździmy masowo na wakacje do Północnej Afryki, Egiptu, Kenii, a tymczasem o krwawym zamachu na prezydenta i parlament, który odbył się na początku tego roku, musiałam się dowiadywać z miesięcznika Komandos. To naprawdę żałosne, że nasze media nie przedstawiają żadnych rzetelnych wiadomości, tylko stek naburmuszonych pouczeń. Niedawno, hinduskie oddziały ONZ stoczyły w Liberii prawdziwą wojnę z udziałem sprzętu ciężkiego i artylerii, żeby odbić swój garnizon odcięty przez warlordów w górach, a mnie w tym czasie telewizor naburmuszonym głosem bombardował informacjami o kierowcach, którzy "wciąż jeszcze nie przestrzegają przepisów ruchu drogowego", albo o bezpardonowej walce z chorobami przyzębia. Jakby nie było całego świata i rozgrywających się tam wydarzeń. Dlatego Czerń to historia pełna przemocy, okrutna i ostra, z bandami warlordów, dziećmi-żołnierzami i syndromem uzależnienia adrenalinowego. Ale przynajmniej rzetelna, w taki sposób, na jaki stać pisarza fantastyki, który wiele lat przepracował jako dziennikarz telewizyjny. Z kolei Pamięć Umarłych to faulknerowski western z amerykańskiego Południa. Mam nadzieję, że klimatyczny i stylowy. Napisany zupełnie innym językiem, nieco melancholijny lecz zdecydowanie z odcieniem grozy w tle. Burzowe Kocię opowiada historię amerykańskiego żołnierza, który miał niefart trafić do irackiej niewoli jeszcze za czasów panowania Saddama. W tej opowieści jest dużo fantastyki a może nieco mniej horroru. I narracja w klasycznym, amerykańskim stylu a la Spencer z Zod Wallop. Ostatnia część cyklu, Czas Mgieł, rozgrywa się w Polsce, w czasach wczesnostalinowskich, tuż po zakończeniu II wojny światowej. Taki mój ukłon w stronę rodzimej klasyki, z Konwickim na czele. Choć, rzecz jasna, w konwencji grozy. Razem, mnóstwo pracy i pisarskiego trudu. Oraz długie miesiące przygotowań, szukania materiałów, tworzenia realiów. I przyznam szczerze, gdybym od tej pory miała zostać "Kossakowską od Upiora Południa", byłabym naprawdę szczęśliwa. senmara: W Rudej sforze była przedstawiona wizja szamańska nieba, w Siewcy… zaś było niebo z zakazanymi knajpami i miastami, takimi jak u nas... Z niebem jest jeden poważny problem. Nie wiadomo, jak wygląda. Ogólnie ma być super i miło, i sama radość, ale co konkretnie, już licho wie. O wiele łatwiej nam wyobrazić sobie straszne, mroczne sceny. Z obrazami piekła literatura i sztuka nie ma kłopotu. Ale niebo? Zwykle wypada mdło i nieciekawie. Pewnie jakiś ogród, bo drzewka i kwiatki są ładne, a przy okazji przecież muszą zadziałać odniesienia od Edenu. Wszyscy są szczęśliwi, spacerują po słonecznych alejkach, w długich, głupich szatkach o niepraktycznym, białym kolorze i ciągle poprawiają spadające aureole. Rany, co za nuda. Tylko wyć. Ja mam nadzieję, że będzie to jakieś fascynujące i zupełnie niezwykłe miejsce, a nie standardowy raj z chmurkami i aniołkami w koszulkach, które bez przerwy śpiewają, bo od tego można szału dostać — przez wieczność śpiewać. senmara: Myślisz, że będzie tam coś, co zmobilizuje do działania? Myślę, że tak. Jakoś trzeba przecież zająć, zabawić całą tę bandę znudzonych dusz. Może trafią się nawet anielscy animatorzy z pakietem gier, zabaw i wysłużonych kaset z letnimi hitami. Paskudna fucha im przypadnie, trzeba przyznać. senmara: W obu powieściach podkreślałaś związki bohaterów z końmi. Zwierzęta te są przedstawione jako istoty wyższe — mówiące, myślące. Bardzo lubię konie, wiele lat jeździłam konno. Nie dorobiłam się na razie własnego, ale mam nadzieję, że to wreszcie nastąpi. Koń jest jak pies. Można się z nim dogadać, zaprzyjaźnić. Trzymanie własnego konia w obcej stajni i odwiedzanie go raz w tygodniu, nie ma sensu. Między człowiekiem i zwierzęciem musi powstać więź, zaufanie. Koń rozpoznaje we właścicielu przewodnika stada, szefa ale i serdecznego kumpla. To naprawdę fascynujące, bo zwierzak jest wielki i silny. Wsiadając na siodło jeździec w pewnym sensie powierza mu swoje bezpieczeństwo. Niezwykła, fascynująca przygoda. Nie mam oczywiście na myśli modnego "uprawiania jeździectwa". Panna wystrojona jak lala na olimpiadę, w oficerki, bryczesy, żakiet, toczek i zamszowe rękawiczki wsiada na podstawionego, wyczyszczonego i osiodłanego przez kogoś innego konia a potem kręci się w kółko na paddocku niczym na karuzeli. Zsiada, płaci i dumna odchodzi, wielka amazonka. Nie przepadam za tym, ale cóż, nie moja sprawa. Wracając do Rudej Sfory, w mitologii jakuckiej konie mają szczególne, bardzo uprzywilejowane miejsce. Występują często jako nauczyciele, wychowawcy i najwierniejsi przyjaciele herosów. Często pod mizernym wyglądem ukrywają wielką mądrość i czystą duszę. W kraju Sacha kochają konie. Wiedzą co robią, bo to mądre i wierne zwierzęta. senmara: Dlaczego w twoich powieściach nie ma kobiet jako głównych bohaterek? O masz, znowu to dziwne pytanie! Owszem, bohaterki są, ale rzadko grają główne role. Zdecydowanie wolę prowadzić męskich bohaterów. Pewnie dlatego, że jestem kobietą i mężczyźni w naturalny sposób mnie pociągają, zastanawiają, inspirują. Interesują po prostu. Znacznie ciekawiej jest wniknąć w męską psychikę, dobrze oddać postać bohatera. Po prostu lubię historie z wyrazistymi, męskimi postaciami. Książki, filmy, opowiadania. Nigdy nie czułam i nie rozumiałam potrzeby wielu dziewcząt, żeby koniecznie zastąpić fajnego bohatera równie fajną bohaterką. Gdy w dzieciństwie zachwycałam się przygodami Indiany Jonesa, byłabym rozczarowana i wściekła, gdyby nagle zastąpiła go Indiana Joneska. Zawsze mi się wydawało, że to normalne, żeby przystojny, ciekawy bohater podobał się czytelniczkom. Dlatego staram się takich kreować. senmara: Ale pisarze piszą opowiadania o mężczyznach. Nie wszyscy. Na przykład Kres często i chętnie pisze o kobietach. Ziemiański też. Achaja to przecież dziewczyna, prawda? senmara: Chętnie przeczytałabym jakieś opowiadanie o kobiecie, z którą mogłabym się identyfikować. Nie będę się identyfikować z przystojnym aniołem. Ale można się nim zafascynować i to mnie pociąga. Polubić, zgłębić, przejąć się jego losem. Nie rozumiem czemu czytelniczka nie miałaby kibicować męskiemu bohaterowi, nawet się z nim utożsamić na poziomie pozwalającym przeżywać literaturę, zagłębić się w opowieść. Nie sądzę, żeby kobiety naprawdę nie były w stanie polubić bohatera i zatroskać się o jego życie czy zdrowie w kryzysowych sytuacjach, bo to wstrętna męska świnia, dawajcie mi tu szybko jakąś dzielną pannę! Z drugiej strony to jednak nie tak, że u mnie trudno uświadczyć w książkach kobiety i trzeba usilnie wertować strony, żeby na którąś natrafić. Myślę, że są bohaterki, które służą nie tylko ozdobie. Wiem, że dużo dziewczyn pałało sympatią do Miriam z Zakonu Krańca Świata. senmara: Była fajna, ale było jej strasznie mało, pojawiała się głównie we wspomnieniach. No nie, była bardzo istotna dla akcji. Ale ja jednak wolę bohaterów i nie sądzę, żeby to się miało radykalnie zmienić. senmara: Pozwolę sobie teraz zadać pytanie, które w tamtym roku zadałam Twojemu mężowi: czy w Twoich książkach pojawia się jego postać? Czy jest jakiś bohater wzorowany na nim? Jarek jest moim mężem i pewnie bohaterowie, których lubię też mają pewne cechy, które mi odpowiadają, które cenię, podziwiam i kocham w Jarku. Ale nie, celowo nie stylizuję bohaterów na postaci najbliższych. Książki to książki, a życie prywatne to już inna sprawa. senmara: Zdarza ci się zaczerpnąć coś z charakteru twoich znajomych? Rzadko. Chyba coś takiego do tej pory się nie zdarzyło. Pisarz podgląda, zapamiętuje, bada świat, a potem kompiluje postaci tak, żeby były wiarygodne. Ja nie portretuję moich znajomych i przyjaciół. Jeszcze potem mieliby pretensję, że źle ich odmalowałam. Nie, to zbyt ryzykowne. Mogłaby mnie potem nachodzić gromada niezadowolonych ludzi, żądając, z pretensjami, że wcale tak nie mówią, nie zachowują się i nie wyglądają. Zgroza. senmara: Czy zdarza ci się oglądać film i powiedzieć: o to jest świetny moment lub postać? Zdarza mi się sugerować filmami w pewien szczególny sposób. Zawsze lubiłam kino, ukochane filmy oglądałam wielokrotnie bez znudzenia. Często jeśli obejrzę dobry film, który mnie wciągnął, zrobił na mnie wrażenie, zaczynam intensywnie myśleć, mam ochotę zabrać się do pracy, opowiedzieć równie wartką, ważną historię. Po prostu coś zrobić. Oczywiście nie kopiuję ani pomysłów, ani fabuły, ani bohaterów. Dobry film intensywnie pobudza mnie to do wymyślania czegoś własnego. Chodzi o emocje, które są zawarte w obrazie, w opowieści filmowej. Zobacz również: