Wywiad z Ianem McDonaldem

Najlepiej pracuję, kiedy coś mi przerywa

Autor: Bartłomiej 'baczko' Łopatka

Wywiad z Ianem McDonaldem
Tłumaczenie: Mateusz Wanke

Bartłomiej 'baczko' Łopatka: Chciałbym Cię zapytać, jakie masz odczucia co do Polski? Byłeś tu już wcześniej?

Ian McDonald: Odnośnie Polski? To mój pierwszy raz. Jestem tu dokładnie od osiemnastu godzin, więc miałem osiemnaście godzin pełnych Polski. To bardzo ciekawy kraj. Zawsze dużo piszę o miejscach, do których jadę, lub w których mieszkam. Kiedy gdzieś jadę, to nigdy nie ruszają mnie rzeczy, które p o w i n i e n e m zobaczyć, takie jak te wielkie atrakcje turystyczne, sklepy czy kościoły. Ciekawią mnie miejsca, które ludzie sami z siebie odwiedzają. Jednym z uroczych elementów hotelu, w którym mieszkam, jest urocze, miniaturowe zoo, które widać naprzeciwko. Obudziłem się rano, wyjrzałem przez okno i zobaczyłem wysepkę lemurów – jak dziwne jest to w centrum miasta? I właśnie takie rzeczy ogromnie mnie ciekawią, bo to wiele mówi o tym, jak ludzie użytkują takie miejsca, dlaczego one tam dalej są, co okoliczni mieszkańcy o tym myślą. Wyglądało to dobrze – mamy zabierające swoje dzieci ze szkół, spacerujący starsi ludzie. To są rzeczy, które uważam za interesujące i które chciałbym zobaczyć. To takie drobnostki, które określają sposób życia ludzi, pokazują, co robią by wzbogacać własną kulturę. Co wiele mówi o historii i społeczeństwie. Takie drobne sprawy. Poza tym jestem bardzo zadowolony z gościnności, jest wprost fantastyczna. Bardzo się cieszę, że mogę zobaczyć tylu młodych fanów science fiction i fantasy. Ciągle towarzyszy nam myśl, że "science fiction to zabawa dla staruszków". W końcu wszyscy fani science fiction mają już ponad 40 lat.

A tutaj większość jest poniżej trzydziestki.

Tak, to niesamowite. Jeżeli wszyscy z nich czytają książki, to czuję się zmotywowany. W każdym razie miło się na to patrzy.

Co myślisz o pisaniu o Polsce z punktu widzenia obcokrajowca?

Cóż, piszę o niej naprawdę dużo. Pracuję właśnie nad sporą książką, będącą moją propozycją prawie mainstreamową. To książka z pogranicza science fiction i mainstreamu, a to ciekawe połączenie. To taki przewodnik po świecie. Opowiada o rodzinie, która liczy tak wielu członków, że nie sposób ich wszystkich poznać. Ludzie się rozwodzą, troje bierze ślub, mają nowych partnerów, dzieci. W tej rodzinie ciągle coś się dzieje. Rozrasta się szybciej, niż możesz nadążyć. Jak użyć tego do poznania jaki obecnie wygląda świata, jaka jest sytuacja w krajach trzeciego świata, w Europie, w Ameryce Południowej. Główny bohater może równie dobrze skończyć w jakimś miejscu w Polsce. Kiedy piszę o jakimś miejscu, zwykle… moja ostatnia książka… jeżeli zacznę Cię nudzić, to daj znać.

Nie, nie, to jest fascynujące.

Akcja mojej ostatniej książki rozgrywa się w Stambule w roku 2027. Jest to więc nie aż tak odległa przyszłość, ale poświęciłem trzy-cztery lata, zbierając materiały i jeżdżąc tam, aby ta książka powstała. To troszkę przypomina metodę Stanisławskiego. Jestem jak Christian Bale, albo inni meta-aktorzy. Robię to, żeby osiągnąć nastrój jak najbardziej zbliżony do "tureckości". Próbuję wczuć się w to jak Turkowie myślą, postrzegają świat, jak religia wpływa na ich życie. Tego typu rzeczy. Zawsze próbuję przeprowadzić taki rodzaj zbierania materiału kiedy piszę książkę. Więc jeżeli chciałbym pisać o Polsce, a jest to zdecydowanie kraj o którym warto pisać, to przeprowadzenie badań na takim poziomie zabrałoby mi całe lata.

Czyli taki impuls jest tylko początkiem, wprowadzeniem?

O, tak, mógłby być. I to może być coś, co zauważyłem, coś o czym pomyślałem: "to ciekawe". A wtedy fabuła się rozrasta, wiesz, pomysły same napływają do głowy "co z tym? a co z tamtym?". Napisałem trzy grube powieści science fiction, z akcją każdej z nich osadzoną w krajach rozwijających się. Jedna w Indiach, druga w Brazylii, trzecia w Turcji. Zawsze próbuję znaleźć jakiś pasujący do danej kultury motyw science fiction. Póki co są to Indie. Sporo myślałem nad sztuczną inteligencją i tym, jak mogłaby działać w naszym świecie. Im więcej o tym myślałem, tym bardziej przypominało mi to teologię hinduską – opowieść o wielkich bogach, którzy zstąpili do mniejszych bogów, którzy zstąpili do milionów malutkich bogów. Taki pomysł pasowałby do sztucznej inteligencji, a w zasadzie sztucznych inteligencji, kiedy zaczynasz od maleńkich, niezbyt inteligentnych komputerów, które zmieniają się w potężniejsze, które zmieniają się w jeszcze potężniejsze. Więc na końcu masz, powiedzmy, trzy olbrzymie sztuczne inteligencje i wiele pomniejszych, które wiedzą, że składają się na coś większego. To byłoby interesujące. Indie wydają się naturalne dla takiego sposobu myślenia.

Ciekawi mnie, dlaczego zdecydowałeś się umieścić te sztuczne inteligencje, rzeczy, które prawdopodobnie będą ważne za dwadzieścia-trzydzieści lat w takich egzotycznych miejscach? Dlaczego nie w zachodniej Europie albo w USA?

Cóż, nie mieszkam w USA, tylko w Irlandii Północnej. Prawdę mówiąc, USA, to miejsce tak dziwne i egzotyczne jak Indie. Nie wiem, czy kiedyś tam byłeś, ale Stany to naprawdę dziwny kraj.

Tak, słyszałem o tym od moich znajomych, którzy tam byli.

No właśnie. To znaczy, może i mówimy tym samym językiem, ale nasze kraje całkowicie się różnią. Ale science fiction od zawsze była raczej zabawką białych. Przyszłość, o jakiej przychodzi nam myśleć, zawsze jest przyszłością Ameryki, Europy, Japonii czy nawet Australii, ale jakoś nikt nigdy nie bierze pod uwagę tego, co dzieje się w krajach trzeciego świata w Afryce, Indie. Uważam, że Chiny są wystrzałowym tematem, ale jakoś nie mam ochoty pisać o tym kraju. Nie słyszałem jeszcze o nikim, kto by napisał konkretną powieść science fiction o Indiach. Kolejnym powodem jest to, że Amerykanie nie myśleli o tym wcześniej. Teraz to się zmieniło dzięki Simpsonom. Simpsonowie umieścili Indie na mapie, bo występuje tam indyjski sklepikarz. Hindusi znają mnóstwo dowcipów o Roosevelcie, ale gdy zapytasz przeciętnego Amerykanina o Azję, to skojarzą Chiny, Japonię i może jeszcze Wietnam, jeżeli jest szczery. Ale nikt nie pomyśli o Indiach. A przecież to jest olbrzymie państwo liczące 1,3 miliarda mieszkańców z wielką klasą średnią, szybko rozwijające się. Bardzo dużo inwestuje się tam w edukację i [inwestycje] społeczne. To bardzo energiczne państwo. Sama klasa średnia jest tam liczniejsza niż cała ludność Stanów Zjednoczonych – to bardzo interesujące. Jednocześnie istnieje prawdziwa przepaść pomiędzy bogatymi i ubogimi. Ale z drugiej strony tam jest tak od zawsze, więc pytanie brzmi: jak to wszystko funkcjonuje? I to pokazuje, że nikt tak naprawdę nie zajmował się jeszcze Indiami w kwestii science fiction.

To znaczy: nikt nie czytał jeszcze książki SF o Indiach, więc może spróbuję taką napisać?

Tak, tak, w zasadzie tak. Byliśmy umówieni na obiad z moim agentem i wydawcą, Johnem Jarroldem – Inid też tam była – i sporo wypiliśmy, szampan i co tam jeszcze. Zeszliśmy na temat literatury indyjskiej, jej wielkich przedstawicieli: Pretendent do ręki Vikrama Setha, Dzieci Północy Salmana Rushdiego. I mój agent pyta: "Dlaczego nikt jeszcze nie napisał dobrej indyjskiej powieści science fiction?". Potem zmieniliśmy temat. Dziwnym zjawiskiem jest to, że większość krytyków zabiera się za Rzekę bogów i pyta: "Kim jest ten biały człowiek? Dlaczego pisze o Indiach?" W większości to mieszkańcy krajów zachodnich tak reagują. Niektórzy Indusi się z tym zgadzają, ale większość mówi raczej "Dobra robota, Tammon! Szkoda, że nie wpadliśmy na to pierwsi – świetnie Ci to wyszło".

Podobnie wygladało to z Chagą i Twoją najnowszą powieścią?

Tak, przypomina to Chagę, ale to było dawno temu, w latach 90. Ale chodziło dokładnie o to samo: kiedy obcy zaczynają inwazję, to zawsze pojawiają się nad Białym Domem.

…lub Statuą Wolności.

Tak, tak, dokładnie! A czasami to Wieża Eiffla. Jeśli pewnego dnia pojawią się obcy, to co jeśli pojawią się w Kenii, w Afryce Wschodniej, na szczycie Kilimandżaro, i tam wszystko się zacznie? Co jeśli to nie byliby do końca kosmici? Co jeżeli byłoby to coś w rodzaju bardzo wolnego terraformowania? Co by się stało, gdyby nasza planeta terraformowała w Ziemię dla kogoś innego? Wziąłem ten pomysł ze Star Treka: Gniewu Khana. Tak przy okazji to świetny film. I jest tam urządzenie nazwane Genesis. Wystrzeliwuje ono wiązkę energii na planetę, co przemienia ją w miejsce przystosowane do ludzkich potrzeb.

To szybki proces?

O tak, bardzo szybkie, 30 sekund i cała planeta jest zmieniona. A co jeśli trwałoby to długo? Na przykład jeden metr konwersji Ziemi dziennie? Więc taki pomysł: bardzo wolna wersja Genesis, obcy pojawiający się nie w Białym Domu, lecz w Afryce Wschodniej. Jest dużo ciekawiej, jeżeli takie coś się dzieje, chociaż czasem, gdzieś poza zachodem.

Nie bałeś się, że zmiana scenografii z europejskiej na bardziej egzotyczną zniechęci Twoich czytelników? Że zareagują: " Eee, on pisze o jakichś gościach z Afryki, nuudy"?

No, cóż, to jest rodzaj czytelnika za jakim nie przepadam. Jako pisarz, nie możesz przejmować się takimi ludźmi. Zawsze znajdzie się coś, co im się nie spodoba. Wiesz, lubię mieć czytelników. Ale nie piszę dla nich – staram się napisać najlepszą książkę, jaką potrafię. Nie piszę jej dla siebie, nie piszę dla nich, nie piszę dla sławy. Po prostu piszę najlepiej jak umiem. To jak pomysł na książkę – najlepszy, na jaki mnie stać. Mam nadzieję, że ludzie, będą śledzić moją twórczość bo czytali to, co do tej pory napisałem i podoba im się moje podejście. Cały czas coś zmieniam, pisząc książki o krajach trzeciego świata, czy tak zwanych "krajach rozwijających się". W tym roku pracuję nad książkami dla młodzieży, których akcja rozgrywa się właśnie takich krajach z szybką akcją i nieskomplikowaną oraz łatwą w odbiorze fabuła. Ale nie piszę ich ani dlatego, że uważam, iż właśnie o tym młodzi ludzie chcą czytać, ani dlatego, że chcę poszerzyć grono moich czytelników (czego tak naprawdę chcę), ale dlatego, że stworzyłem taką historię i to był jedyny sposób, żeby ją wydać. Więc to było tak, jakbym pisał dla tej konkretnej grupy ludzi. Ale mi zawsze chodzi o próbę napisania najlepszą książkę, na jaką mnie stać. Zawsze próbuję poprawić warsztat pisarski. Wiesz: "Ostatnia książka była dobra. Co zrobić, by kolejna była jeszcze lepsza?" Próbować poprawić wszystko choćby o trochę. Bo zawsze znajdą się ludzie, którzy tego nie cierpią, lub uważają, że nie powinienem się tym zajmować. Cóż, pieprzyć ich! Nie obchodzi mnie to! Na świecie jest mnóstwo innych książek.

Powiedziałbym, że to najlepsza pisarska opinia na ten temat, jaką słyszałem.

Dziękuję! Tak, to okropne zajęcie: pisarz. Pisarze nie cierpią pisać. Każdy pisarz, który mówi "Uwielbiam pisać.", kłamie. To najgorsza część tego zawodu.

Więc dlaczego piszesz? Przecież są z tego pieniądze, jest sława, jest…

Stop, stop, stop, nie ma tych rzeczy aż tak dużo. To, co pisarze uwielbiają, to świadomość, że coś napisali, że ktoś na to spojrzał i powiedział "W sumie to całkiem niezłe". Myślisz wtedy: "O kurde, to świetnie!". Zawsze, kiedy piszę, mam otwarty pasjans w tle. Piszę coś, stwierdzam "To nie tak." i zaczynam grać. Czasem kiedy tak gram, nagle uzmysławiam sobie co jest nie tak ze zdaniem, które napisałem i je poprawiam. Nie potrafię skupić się na długi okres czasu, coś musi mnie rozpraszać. Kiedy robię coś innego, mój mózg wyłapie co jest nie tak i co muszę poprawić. Słyszy się o wielu podobnych pisarzach, którzy muszą czuć się wygodnie i bardzo mocno skupić, wyłączają Internet i wszystkie gry. Ja tak pracować nie potrafię. Gdybym tak spróbował, to w końcu zacząłbym chodzić w kółko i kopać we wszystko dookoła. Potrzebuję takich przerywników w pracy, pogram w pasjansa i po jakimś czasie pomyślę: "O, już wiem co jest źle!", wracam do tekstu i poprawiam. Muszę pozwolić myślom na chwilę gdzieś odpłynąć, żeby móc pracować. Niektórzy ludzie potrafią się skoncentrować, to świetne, jednak ja najlepiej pracuję, kiedy coś mi przerywa.

To paradoksalne.

Dokładnie. Każdy pisarz potrzebuje czegoś innego. Poradnik mówiący, że istnieje jeden sposób pracowania, kłamie. Każdy robi to inaczej. To, co pomaga mnie, będzie bezużyteczne dla ciebie. To, co pomaga tobie, nie pomoże innym. To zawsze coś innego. A ja lubię, gdy coś mnie rozprasza. Ale nie ludzi, którzy do mnie mówią.

Nie ten sposób odciągania uwagi?

Nie, zdecydowanie nie. Czytałem czyjś post na Twitterze, że pewien pisarz, którego znam, musi mieć włączone radio i musi to być stacja radiowa, wiesz, BBC Radio 4, które jest właśnie stacją gadatliwą. I to naprawdę bardzo dobrą. I on musi słyszeć w tle radio. Ja bym tak nie potrafił, nic bym nie zrobił, jeżeli miałbym włączone radio i musiał go słuchać. No ale z kolei to pisarz, który nie mógłby słuchać muzyki przy pracy, a ja zawsze tak robię; to różnie wygląda dla każdego. Wszyscy pracujemy inaczej.

Wspominałeś o nowej serii książek dla młodzieży.

Owszem.

Mógłbyś coś o niej powiedzieć. Czy są już plany wydania jej w Polsce?

To możliwe, całkiem możliwe. Kupują ją na pewno Rosja, Francja, Niemcy, tak samo USA i Wielka Brytania i to opowieść dla 12-latka, który tkwi w każdym z nas. Nie ma za dużo młodzieżowych książek science fiction. Jest za to sporo utworów dystopijnych dla czytelników w takim wieku. Przedstawiony w nich świat się wali, a zadaniem dzieciaków jest naprawienie go. To takie nuuudne.

Jak w Igrzyskach Śmierci.

Tak, tak, dokładnie. Zgadzam się, to taki sztandarowy przykład. Ale są tysiące książek podobnych do Igrzysk Śmierci. Nuuuda… Przeprowadziłem na ten temat badania. BBC opublikowało sondaż przeprowadzony wśród widzów, który nie był udostępniany publicznie, ale ja pracuję w telewizji, więc mogłem to zobaczyć. Sprawdziłem "Kto ogląda Doktora Who?" Mówiąc "ogląda Doktora Who", mają na myśli: "Kto włącza telewizor?" Kto mówi: "Dobra, zaczyna się Doktor Who, idę go oglądać." Okazuje się, że to 14-letni chłopcy. Umawiają się z kolegami i oglądają, a jeśli siedzą w domu, to schodzą do salonu i przełączają na Doktora Who. Cała rodzina przychodzi obejrzeć. Oglądają, potem znowu puszczają go na komputerowym iPlayerze. To właśnie 14-letni chłopcy oglądają Doktora Who. A 13 lat to wiek, w którym chłopcy przestają czytać.

Cóż, ja w tym wieku dopiero zaczynałem więcej czytać.

Tak, jesteś po naszej stronie, ale ogólnie rzecz biorąc chłopcy przestają czytać w wieku 13 lat. Biorą się za komiksy, za gry komputerowe czy filmy, albo po prostu zrywają z science fiction. Ale wielu z nich przestaje wtedy czytać. I wtedy pomyślałem sobie: "Czy jestem w stanie wymyślić coś, co będzie tak interesujące jak Doktor Who?" Wiesz, mała grupa ludzi, heroiczni bohaterowie, niesamowite przygody, podróże w czasie i przestrzeni, kluczowy przedmiot, jak TARDIS, nie będące Doktorem Who, a potem dopasować to do zainteresowań 12-latków. Wymyśliłem serię książek Everness. Planuję 7 części, na razie napisałem 3, a pierwsza z nich, Planesrunner, została już wydana w USA. Opowiada o 14-letnim chłopcu, Everetcie, z Londynu, którego tata jest fizykiem. Sześć dni przed Bożym Narodzeniem jego tata zostaje uprowadzony na jego oczach. Krok po kroku chłopak odkrywa, że jego tata pracował nad projektem, który otwiera bramy równoległych wszechświatów, a dokładniej do dziesięciu takich wszechświatów. Ale prawdziwym powodem porwania było to, że wynalazł Infundibulum. Infundibulum to mapa wszystkich znanych równoległych wszechświatów. Ten, kto posiada Infundibulum, może przenieść się w dowolnej chwili w wybrane miejsce w każdym wszechświecie. Więc, w zasadzie, jesteś w stanie zrobić wszystko jeżeli masz Infundibulum. Oczywista sprawa – źli goście go poszukują. Porywają ojca Everetta w nadziei, że go dostaną, ale on zdążył przekazać mapę swojemu synowi. Everett próbuje rozgryźć, jak ono działa. Rusza na ratunek ojcu i trafia na sterowiec. Dlaczego w każdym wszechświecie muszą być sterowce? Więc udaje się na wycieczkę sterowcem i ma mnóstwo wspaniałych przygód. Ostatecznie dostajemy mamy sterowiec, który może skakać między wszechświatami, co, musisz przyznać, jest cholernie dobrym pomysłem. No i Everett szuka ojca, podczas gdy wrogowie, dowodzeni przez nikczemną Charlotte Villiers, próbują go dorwać i odebrać Infundibulum. Więc Everett opuszcza tatę. Zostawia też na Ziemi mamę. Rozpoczyna kolejne przygody, skacząc między wszechświatami.

I w zasadzie wszystko zaczyna się od tego momentu. W każdej części serii czytelnik dowiaduje się odrobinę więcej o tym, co się dzieje i jakie są plany Everetta i do czego jeszcze służy Infundibulum. Okazuje się, że to coś znacznie więcej niż mapa wszystkich równoległych wszechświatów. I działa na kilku różnych poziomach. Parę lat temu pisałem trochę scenariuszy dla pewnego faceta z telewizji dziecięcej, który zajmuje się Ulicą Sezamkową i Sesame Workshop. Jedną z rzeczy, której cię tam uczą, jest to, że wszystko powinno być zrozumiałe zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. Więc mamy jakby dwa poziomy pisania: poziom dla dzieci i poziom dla dorosłych zamiast sytuacji, w której poszczególne żarty i różne odniesienia są kompletnie niezrozumiałe dla dorosłych. Chciałem coś takiego wprowadzić do moich książek. Jest podstawowy poziom, który sprawi frajdę nastolatkom. Fabuła szybko się rozwija, są super przygody, ale istnieje również poziom specjalnie dla starszych czytelników, gdziew wyłapują oni żarty i odniesienia do różnych kwestii, które młodym czytelnikom nic nie mówią. Nad czymś takim właśnie pracuję. Planuję również kolejną książkę science fiction dla dorosłych. Tak, to była bardzo długa odpowiedź.

Więc te powieści nie będą tak poważne jak poprzednie książki dla dorosłych czytelników?

Cóż, w pewnym sensie, ale są dobrze napisane. Poza tym to historia, którą chciałem opowiedzieć. To dobra, szczera opowieść. Nie wydziwiałem i nie myślałem "to książki dla dzieci, to książki dla dzieci". Uwielbiam je pisać, podobają mi się postacie, sceneria. Jest w niej trochę szalonych rzeczy, a w kolejnych częściach będzie ich jeszcze więcej. Mówie szczerze. Dorosłym powinno się spodobać. Jednocześnie pracuję nad następną książką dla dorosłych, której poświęciłem już dziewięć lat. Rozwijam pomysły, które kotłują mi się w głowie. Więc nie zamierzam skupiać się całkowicie na młodych czytelnikach, ale sprawia mi to frajdę i łatwo się takie rzeczy pisze.

A będzie bardziej optymistycznie? Bo twoje poprzednie książki były, no, raczej pesymistyczne. Przedstawiałeś rozprzestrzeniające się sztuczne inteligencje, obcych, ludzi, którzy wcale nie byli pozytywnymi bohaterami.

Nie powiedziałbym, że były pesymistyczne. Uważam się za realistę. Lubię myśleć, że kreuję świat przyszłości, który nie jest doskonały, ponieważ żadna przyszłość nigdy nie będzie doskonała, ale i nie będzie tragicznie zła. Żadnych pożerających się nawzajem ludzi. Ale głęboko wierzę w poczucie sprawiedliwości u ludzi, ich zdolności rozwoju i adaptacji do różnych rzeczy. W serii Chaga, gdybym je rozstrzygnął, to w ostatniej części miałem zamiar zaznaczyć, że to co dzieje się na południowej półkuli, jest znacznie lepsze i bardziej ludzkie. Byłoby to rodzajem laboratorium eksperymentalnego społeczeństw. Potem coś stanie się na północnej półkuli. Wiesz, jakby mieli szansę zbudować raj w Afryce i mogłoby się to nawet udać. Indie w Rzece bogów mogą się wydawać brudne i chaotyczne, ale tak tam właśnie jest. I zawsze tak tam będzie. Zdają sobie z tego sprawę i w pewnym sensie to akceptują. Porządność i optymizm, jakimi cechują się zachodnie kultury, po prostu tutaj nie pasują. W społeczeństwie indyjskim rywalizacja jest niezwykle silna, i zawsze będzie, ponieważ jest tam bardzo duże ludzi, a mało możliwości. Ludzie próbują żyć najlepiej, jak tylko mogą. Myślę, że nic się tam nie zmieni nawet za 50-60 lat. Tak tam jest. Oto Planeta Indie. Bardzo mnie zaskoczyło to, że myślisz, że moje książki są przygnębiające!

Odnosiłem się do "Rzeki bogów", w której wszystko jest złe, nikt się nie cieszy, świat się sypie, sztuczne inteligencje uważają, że ludzie są nic nie warci i zbędni

Ktoś w komentarzu napisał, że nic nie powstrzyma końca świata, powstania sztucznych inteligencji, kompletnie nic się nie da zrobić żeby to powstrzymać Pomyślałem: "Interesujący pomysł!" No to napisałem opowiadanie Wisznu w Kocim Cyrku Jest ze zbioru Dni Cyberabadu zawierający wszystkie rzeczy, których nie zmieściłem w Rzece bogów. Jest tam więcej o Indiach, ale opowiadanie Wisznu w… porusza kwestię osobliwości, która może mieć miejsce wiele razy, na całkiem różne sposoby. Ale to są Indie. W taki sposób ludzie tam żyją. Tak, to esej.

Więc dlaczego piszesz science fiction zamiast książek głównonurtowych, skoro interesujesz się kulturą i naturą świata?

Tak, to dobre pytanie. Poruszę tę kwestię w kolejnej książce. Myślę, że science fiction reprezentuje sposób, w jaki patrzę na świat. Ciągle zadaję pytania o naturę rzeczy, w jaki sposób mogłyby się zmienić i jakie jest prawdopodobieństwo tych zmian. Mówi się, że science fiction towarzyszą dwa lub trzy zasadnicze pytania. Mamy: "Jeśli tak dalej pójdzie, to…", zwykle to coś paskudnego i nieprzewidzianego. Kolejne to: "Co jeśli?" Zapomniałem, jak brzmiało trzecie. Głównie interesuje mnie pytanie "Co jeśli?", gdyż zawsze interesuje mnie to, co się stanie. Strasznie rajcuje mnie przyszłość. W końcu to czas, w którym spędzę resztę swojego życia. I to mniej więcej określa mój stosunek do science fiction. Ciekawi mnie w jaką stronę pójdzie świat. Interesują mnie obecne trendy, a najbardziej ruch antykapitalistyczny ruch Oburzonych. Bardzo ciekawi mnie, co działo się podczas Arabskiej Wiosny. Intryguje mnie sposób, w jaki zwolennicy światowego kapitalizmu zawiedli samych siebie. Przekonano wszystkich, że światem kierują prawa podaży i popytu, a potem kapitaliści nie potrafili zastosować tej zasady do własnej działalności. Złamali własne zasady, ponieważ do załamania się międzynarodowego systemu bankowego i pożyczkowego, które były ich podstawą, doprowadził upadek zasad rynku. Głosili kapitalizm dla robotników, socjalizm dla klasy rządzącej, której szkodzi państwo i bankierzy. Nie wzięli własnego lekarstwa, nie przestrzegali swoich zasad, w konsekwencji czego wszystko się rozpadło, i to jest ciekawe, ale czy możemy wrócić do starego systemu? Wydaje mi się, że świat znalazł się w interesującej sytuacji, z implodującym kapitalizmem, zależnością od energii. To niedobrze, że w kwestii ropy większość państw jest uzależnione od fundamentalistycznego kraju islamskiego. Jak to może być czymś dobrym? Niezwykle interesuje mnie także sposób, w jaki globalne systemy komunikacji i systemy sieciowe będą ze sobą współpracować, jednocześnie niszcząc stare ideologie i przestarzałe, nie działające teorie (systemy?) polityczne. Żyjemy w czasach masowych protestów i ogólnoświatowego niepokoju, ale nie wiemy, jak sobie z tym poradzić. To wszystko jest czystym science fiction, serio. 10-15 lat temu nikt tego nie przewidział.

Wspomniałeś, że twoja kolejna książka będzie bardziej mainstreamowa.

Owszem. Czytelnicy mainstreamu raczej lubią science fiction, oczywiście o ile nie wiedzą, że to science fiction. Za chwilkę będę o tym mówił. Wielu ludzi ogląda serial Battlestar Galactica To niesamowite, bo ludzie normalnie nie oglądaliby produkcji science fiction. To naprawdę wspaniałe, cieszy mnie to. A dlaczego oglądają? Bo nie ma tam durnych kostiumów. Nie wyglądały jak uniformy ze Star Treka czy innych podobnych seriali. To trochę głupie, nie? W Battlestar… wszyscy mieli stroje wojenne. A ludzie myśleli: "To dobrze, takie ubrania mnie nie odrzucają." Interesuje mnie sposób przedstawiania pomysłów science fiction, posługując się językiem SF, ale skierowane do widza mainstreamu. Rozumiesz, ludzie biorą książkę do ręki,czytają i mówią "To mi się podobało".

Nawet jeśli nie zdają sobie sprawy, że to science fiction?

Tak, dokładnie. Ludzie czytali kiedyś znacznie więcej science fiction, chodzi mi głównie o lata 60. i 70. Ludzie czytali Ursulę K. Le Guin, Raya Bradbury’ego, Chipa (Samuela) Delany’ego. W każdym domu w latach 60. była kopia Obcego w obcym kraju Roberta Heinleina. Masakra!

Więc co się stało? Science fiction zaczęto głównie kojarzyć z zabawnymi kostiumami "Star Treka"?

W jakiś sposób na pewno. Science fiction stało się, pod pewnymi względami, "towarem" Obwiniam Gwiezdne Wojny o pokazywanie, że science fiction to tylko wielkie statki kosmiczne, dużo okien, gwiezdne imperia, Gwiazdy Śmierci, faceci z okropną astmą. Naiwna fabuła i, szczerze mówiąc, Gwiezdne Wojny są naprawdę głupie. Oczywiste czarne charaktery, wspaniale cierpiący bohaterowie, "Luke, I'm your father!". W pewnym stopniu obwiniam Gwiezdne Wojny o spłycanie i wypaczanie science fiction,. Kiedy widzą słowa science fiction, od razu kojarzą im się Gwiezdne Wojny. Ja lubię Doktora Who, a nawet Star Treka. Sprawa Star Treka wygląda w zasadzie trochę inaczej, bo ludzie, którzy normalnie nie przeczytaliby żadnej powieści science fiction, gorliwie oglądali Star Treka. Ale jeśli chodzi o Gwiezdne Wojny, to one zmieniły gatunek w zestaw klisz, który go teraz definiuje. I wiesz, ludzie przestają czytać, bo wierzą w te klisze. Myślę, że należy na nowo odkryć ten gatunek literacki, aby na nowo zainteresować nim czytelników. Facetem piszącym science fiction, który odniósł olbrzymi sukces był Michael Crichton. I to były książki, czytane przez masy ludzi. Na przykład Park Jurajski. Przecież to science fiction: porusza problem "Jeśli tak dalej pójdzie, to…", straszliwy błąd, siły, z którymi człowiek miał nigdy nie mieć do czynienia. "Nie majstrujcie przy DNA wielkich dinozaurów, bo inaczej was wszystkich zjedzą". Nauka i technologia – jeżeli zaczniecie przesadzać, to będzie źle.

To co według ciebie trzeba zmienić, jeśli chodzi o science fiction, by więcej ludzi się nim zainteresowało?

Myślę, że kiedyś science fiction bardziej dotykała codziennych problemów.

Lata 80. i 90. w Polsce były okresem komunizmu, a science fiction poruszała sprawy społeczne, socjologiczne. Uważasz, że to jest jakiś sposób?

Owszem, pod pewnymi względami. Problem tkwi w tym, że idea science fiction została przeniesiona na ekran. Strony zmieniono na ekran. Rdzeń science fiction, a więc statki kosmiczne, obcy, podróże w czasie, czasem roboty, główne elementy tej prozy,to wszystko świetne, zrozumiałe, wartościowe pomysły, ale zostały przeniesione na ekran, bo świetnie tam wyglądają. "Pokażemy ci pochód machin wojennych, wysadzających wszystko w powietrze."

I Toma Cruise'a ratującego…

Dokładnie! Było jedno fajne ujęcie z płonącym pociągiem, to było po prostu genialne. Reszta to śmieci. Ale najważniejsza część science fiction, jego esensja, czyli sposób patrzenia i dziwienia się światem, myślenia o kosmosie, to, co sprawia, że zastanawiasz się nad swoim miejscem we wszechświecie, została porzucona podczas przenosin na ekran Utracono to w wersji filmowej. Ale nadal jest to widoczne w książkach science fiction. To rzecz, którą bardzo ciężko zekranizować. Chodzi o to, że powieść science fiction potrafi sprawić, że poczujesz się kosmicznie. Dosłownie kilka utworów science fiction potrafi tego dokonać, ale sercem książki jest wywoływanie uczucia dziwienia się światu. Może gdyby połączyć to z dzisiejszymi ludzkimi problemami? Może bylibyśmy w stanie dokonać jakiejś zmiany, bo aktualnie science fiction dostaje w tyłek od fantasy, a ostatnio coraz częściej także od horrorów. To próba generalna przed przemówieniem. Zawsze wyobrażam sobie science fiction, fantasy i horror jako sznury splątane ze sobą w taki sposób, że powstają jakby trzy poziomy. Jeden gatunek na górze, drugi na środku i trzeci na dole. Obecnie na szczycie jest fantasy, science fiction na dole, a horror powoli odzyskuje popularność. Ostatnio horror nie miał lekko. W latach 80. przeżywał złoty wiek, a potem, jakoś po 1991 roku, całkowicie zanikł w Wielkiej Brytanii i USA. Nikt nie słyszał o wydawaniu jakichkolwiek horrorów. Gatunek umarł, czyli znalazł się na samym dole. Teraz ponownie pnie się w górę. Obecnie to science fiction jest na dnie. I w pewnym sensie to całkiem niezłe miejsce dla tego gatunku, ponieważ to oznacza, że zadaje się pytania czym on jest, dlaczego piszę science fiction, jakie ma znaczenie, jak może znowu ekscytować, w jaki sposób sprawić, by dotyczył ludzkiego życia, co można zrobić, by wpływał na nie, więc to dobre miejsce. Dlatego miejmy nadzieję, że w końcu science fiction wymyśli coś intrygującego, co pozwoli odbić mu się od dna.

I to będzie kolejny złoty wiek science fiction?

Miejmy nadzieję, że tak.

A Ian McDnald będzie jednym z…

Z jej głównych proroków! Gdyby to się udało, to mogłoby być miło. Jeśli to się stanie, to będę szczęśliwy. Wciąż uważam, że science fiction ma ciekawe i znaczące rzeczy do powiedzenia. I nadal może być istotna dla ludzkiego życia i nadziei, w sposób, w jaki fantasy nie może. Fantasy to odzwierciedlenie naszych marzeń, natomiast science fiction jest dla mnie ucieleśnieniem nadziei. Z kolei horror symbolizuje nasz strach.

Ian McDonaldur. w 1960 r. w Manchesterze brytyjski pisarz science fiction. Syn Szkota i Irlandki, zaczał tworzyć własne historie w wieku 9 lat, pierwsze opowiadanie sprzedał w wieku 22 lat, a od 1987 r. pisarstwem zajmuje się zawodowo. Znany jest przede wszystkim z książek, których akcję umiejscowił w krajach rozwijających się. Wielokrotnie nagradzany i nominowany (m.in BSFA za powieści: Brasyl, Rzeka bogów i Dom derwiszy; Hugo za opowiadanie Małżonka Dżina). Mieszka w Belfaście.