Wywiad z Bartkiem Paszylkiem

Autor: Ewa 'senmara' Markowska

Wywiad z Bartkiem Paszylkiem
Historia Leksykonu horroru filmowego

Ewa 'senmara' Haferkorn: Jakie były początki?

Bartek Paszylk: Wydawnictwo Latarnik od kilku miesięcy wypuszczało na rynek leksykony dotyczące różnych gatunków filmowych. Czytałem je wszystkie namiętnie bo bardzo cenię obydwu autorów - Zygmunta Kałużyńskiego i Tomasza Raczka. Okazało się jednak, że wydawnictwo nie zaplanowało tomu poświęconego horrorowi – i tu zobaczyłem swoją szansę. Z wypiekami na twarzy naszkicowałem projekt takiego leksykonu, wyciągnąłem z szuflady parę tekstów, które mogłyby tam pasować, dopisałem kilka nowych i kiedy projekt miał już jako taki kształt przesłałem go do Latarnika. Odpisano mi, że jest w porządku, co tak mnie sparaliżowało, że przez następne kilka dni nie napisałem już ani pół zdania.

Później wybrałem się do Warszawy na spotkanie z Tomaszem Raczkiem, szefem wydawnictwa. Było bardzo przyjaźnie, bezstresowo i konkretnie: ustaliliśmy ostateczny schemat leksykonu, po czym wróciłem do domu i na następne kilka miesięcy zniknąłem w stosie książek, notatek, czasopism, kaset VHS i płyt DVD. Na początku pisało się przyjemnie, ale przy 90-tej recenzji zacząłem mięknąć – nie wiedziałem już jak rzecz ugryźć żeby wyszła ładnie, inteligentnie i oryginalnie. Do samego końca starałem się jednak bardzo. Wizja własnej książki na półce księgarni jest motywująca.

EH: Wydanie książki w Polsce jest obarczone sporym finansowym wydatkiem. Jak to było w przypadku Leksykonu?

BP: Hmmm... Jeśli chodzi o moje wydatki własne to rzeczywiście były spore. Niektóre z omawianych filmów miałem już w domu, ale zdecydowaną większość należało zakupić, co zazwyczaj czyniłem w zagranicznych sklepach internetowych. Nie mam nawet zamiaru liczyć ile to wszystko kosztowało. Z drugiej strony – przecież nie żałuję. Wreszcie mam w domu porządne wydanie Nosferatu, Mumii, Phantasmu i kilkudziesięciu innych ulubionych filmów grozy. Można powiedzieć, że pisanie Leksykonu było po prostu świetnym pretekstem aby bez wyrzutów sumienia pogrążyć się w swoim hobby.

EH: Czy wzorowałeś się na obcojęzycznych publikacjach, biorąc pod uwagę np. tytuły, autorów, czy korzystałeś z doświadczeń własnych i kolegów z horror.com.pl?

BP: Wykorzystałem wszystkie możliwe sposoby na stworzenie listy stu tytułów tworzących Leksykon – pytałem obznajomionych z gatunkiem przyjaciół, podglądałem spisy treści leksykonów zagranicznych, śledziłem listy najważniejszych horrorów tworzone przez czasopisma filmowe takie jak Empire czy Total Film, a potem dołożyłem do tego swoich ulubieńców, gdzie indziej pomijanych. Nie wyobrażam sobie żeby leksykon, którego jestem autorem, pomijał takie tytuły jak Wąż i tęcza albo A jednak żyje. Nie każdy je ceni, ale moim zdaniem to dzieła oryginalne i dla gatunku ważne.

EH: Każdy z fanów ma swój ulubiony film, złotą dziesiątkę, ale setkę trudno już wymienić. Czy w Leksykonie znalazły się również nielubiane filmy, które umieściłeś tam ze względu na powszechną opinię superhorroru?

BP: Tak, oczywiście. Jest na przykład Blair Witch Project – moim zdaniem spore rozczarowanie, ale z drugiej strony: finansowy hit, film, który pod koniec XX wieku spowodował ponowne zainteresowanie gatunkiem. Jest też Drakula wg Brama Stokera – film nakręcony z rozmachem i dobrą obsadą, ale bardzo słabo straszący. Wszedł do Leksykonu, bo ładnie kontrastuje z klasycznymi horrorami opartymi na tej samej historii – Nosferatu i Drakulą - ale ani przez sekundę nie udaję, że jakoś specjalnie go lubię. Zresztą wydaje mi się, że gdyby te 100 omówień składało się z samych pochwał, to w pewnym momencie zrobiłoby się nudno. A tak jest tu pewnego rodzaju suspens.

EH: A może zrezygnowałeś z jakiegoś lubianego w imię 'wartości'?

BP: Musiałem – za każdym razem z olbrzymim trudem! Urwano by mi głowę gdyby wśród tych stu tytułów znalazł się np. Wrong Turn, jeden z moich ulubionych horrorów ostatnich lat. Znam oczywiście ludzi, którzy zachwycają się nim tak jak ja, ale wielu fanów gatunku jest bardzo zażarcie na nie – że to niby przeżuwanie starych pomysłów, nieciekawi bohaterowie i tak dalej. Postanowiłem, że w tym wypadku poddam się bez walki. Niechętnie przyjęto też pomysł zmieszczenia w leksykonie Oceanu strachu – mnie ten film wcisnął głęboko w fotel, ale najwyraźniej wielu znawców się na nim nudzi. Tego typu decyzje były na porządku dziennym przy opracowywaniu pierwszej porządnej listy tytułów.

EH: Obiecałam sobie, że nie będę robić listy "a dlaczego nie dałeś tam…", ale o jedno muszę zapytać: dlaczego nie TROMA? Wszak to ważne zjawisko w świecie horroru.

BP: Taaak, zjawisko jest to na pewno. Toxic Avenger miał początkowo wejść, ale z biegiem czasu zacząłem odchudzać listę z horrorów komediowych – Martwica mózgu Petera Jacksona i Dom Steve'a Minera zostały, a Toxic Avenger i np. Wysyp żywych trupów odpadły. Trochę żałuję, że nie było dla nich miejsca... zresztą zazwyczaj gdy ktoś pyta "Dlaczego nie dałeś tam..." to bardzo szczerze żałuję, że nie dałem, ale leksykon musiał zamknąć się w tych stu tytułach.


Filmy kultowe i nie tylko

EH: W przypadku kultowych horrorów większość ludzi, którzy nie są fanami tego gatunku reaguje paniką. Kultowe horrory są tak bardzo horrorowe, że aż niestrawne. Czy mógłbyś podać kilka kultowych horrorów dla wszystkich?

BP: Jedno przeczy drugiemu! Kultowy horror to film dla wybranego, wąskiego grona odbiorców. Im lepsze dzieło kultowe, tym mniejsza ale za to gorętsza, fanatyczniej mu oddana grupa fanów.

EH: Często używasz słowa "kultowy", mógłbyś podać kilka określeń, cech filmu który byłby kultowy dla Ciebie?

BP: Chyba trudno wymienić konkretne cechy. Filmem kultowym jest według mnie Phantasm, który może się nie podobać jeśli patrzymy na niego jak na zwykły film – wszystko jest tam przerysowane, aktorzy szaleją, efekty specjalne nie zawsze działają... ale ogląda się go rewelacyjnie! Film kultowy na pewno powinien przekraczać pewne granice, porażać oryginalnością, wciągać mocniej niż "zwykłe" filmy głównego nurtu. Ale to co dla jednego będzie kultowe drugiego będzie nudzić. Wiele osób za szczyt "kultowości" uważa zwariowane dzieła Johna Watersa, zwłaszcza Pink Flamingom. Ja również chętnie je oglądam i podziwiam odwagę i bezczelność Watersa, który każe swoim aktorom spożywać psie kupki – ale nie bawi mnie to aż tak, jak wspomniany już Phantasm. Waters to bez wątpienia twórca kultowy, ale ja akurat wyznawcą jego kultu nie jestem.

EH: Czasami nie wiadomo co myśleć o osobie, która uznaje tylko filmy bardziej gore niż Guinea Pig. Czy oglądanie tylko najbardziej skrajnych przykładów może być snobstwem?

BP: To w takim razie bardzo szczególny rodzaj snobizmu! Powiedzmy sobie szczerze – wiele osób nie traktuje oglądania horroru jako obcowania ze sztuką, ale jako "test na męstwo". A czy można znaleźć lepszy test niż filmy "ostrzejsze" od Guinea Pig? To jednak o tyle trudne hobby, że nie da się o nim sensownie rozmawiać – takie dyskusje musiałyby się sprowadzać do "A widziałeś jak fajnie obcięli mu/jej to czy tamto?" Osobiście średnio interesują mnie tego typu filmy, a że nie jestem od nich ekspertem, to nie chcę ich tez nadmiernie krytykować, bo musiałbym to robić trochę w ciemno.

EH: Uznałam za bardzo fajny sposób podsumowania filmu w Leksykonie: pisałeś krótko dla kogo jest ten film, a kto nie powinien go oglądać. Jednak bardzo często te podsumowania są żartem. Poprzestajesz na opisaniu filmu, tak jakbyś chciał żeby widz sam zdecydował, czy chce go obejrzeć czy nie. Mylę się?

BP: Cieszę się, że sam pomysł Ci się spodobał. I racja – często sprowadza się to raczej do żartu niż podania konkretnego argumentu. Wynika to z dwóch rzeczy: po pierwsze, niektóre filmy są zbyt dobre aby coś konkretnego im zarzucić. Taki problem miałem np. z Nosferatu czy Carrie, które uznaję za absolutne arcydzieła. Po drugie, gdybym miał trzymać się suchych faktów, to te argumenty musiałyby się często powtarzać – nie chciałem zbyt wiele razy pisać, że "to nie film dla tych, którzy nie cierpią klasyki".

EH: Kilka filmów w Leksykonie ma zdecydowany dopisek, że nie są to filmy dla osób nie lubiących filmów kultowych. Czy film, żeby mieć dużą wartość artystyczną musi być ciężkostrawny dla zwykłego zjadacza chleba?

BP: Nie musi być. Ale są ludzie, którzy lubią kino standardowe, z przejrzystą fabułą, bez większych szaleństw. Spodoba im się Szósty zmysł – który też przecież cenię – ale już Suspiria, Zombie Flesh Eaters czy Dellamorte Dellamore mogą im się wydać przekombinowane. O tym więc czasami uprzedzam.

EH: Dopisek "To film tak kultowy, że mało kto go zna (..)" pod Upiorem z Raju sugeruje znowu, że filmy kultowe nie są znane szerszej publiczności. To żart czy trafna uwaga?

BP: Mam nadzieję, że i jedno i drugie. Tak jak mówiłem wcześniej – film kultowy nie jest przeznaczony dla szerokiej widowni, ale z drugiej strony – musi go jednak uwielbiać pewna grupa widzów aby można było mówić o "kulcie". Upiór z Raju to film mało znany a jednocześnie stuprocentowo kultowy; jego seanse w Stanach odbywają się mimo wszystko przy pełnych salach, a widzowie razem z aktorami śpiewają wszystkie filmowe piosenki, dokładnie tak jak ma to miejsce w przypadku znacznie bardziej popularnego The Rocky Horror Picture Show. Kiedy jednak pisałem, że "to film tak kultowy, że mało kto go zna" miałem również na myśli, że gdyby grono fanów Upiora... było nieco mniejsze, to w ogóle nie załapałby się on na miano kultowego.

EH: Nie mogę się oprzeć przyklaśnięciu głosom, że współczesne horrory są znacznie "fajniejsze" niż klasyki niemieckiego postmodernizmu. Owszem, Nosferatu, White Zombie itd. są ciekawymi przykładami, ale tak naprawdę tylko filmy bardziej nam współczesne przemawiają tym samym językiem i są przystosowane dla oka współczesnego widza. Na wielu forach spotkałam się z przedstawicielami obu stron toczącymi zażarte dyskusje. Czy można stworzyć jakąś płaszczyznę porozumienia dla fanów "wymagającej w odbiorze" klasyki i lekkostrawnych filmów współczesnych?

BP: Można, ale to wymaga poświęcenia z obu stron. Myślę, że gdyby miłośnicy horroru dawnego obejrzeli kilkadziesiąt najważniejszych pozycji współczesnego kina grozy, a potem jeszcze raczyli wysłuchać co fani takiego kina w nim odnajdują, to w końcu sami by się do niego przekonali. I odwrotnie, oczywiście: ktoś kto wychował się wyłącznie na horrorach XXI wieku powinien sięgnąć po jak najszerszy katalog horrorów historycznych i obejrzeć je w towarzystwie kogoś kto się na nich zna. Mam zresztą nadzieję, że również mój leksykon zachęca do tego typu działań. Ja sam wychowałem się przecież na horrorze lat 70-tych i 80-tych, a więc musiałem się przekonywać zarówno do klasyków z początków kina jak i do horroru supernowoczesnego, takiego gdzie efekty cyfrowe zaczęły zastępować tradycyjną charakteryzację i gumowe przebrania.

Bartek alias BartX

EH: Wydanie książki rzuca pewien blask na autora, któremu się udało. Co się zmieniło w Twoim życiu?

BP: Spuchłem z dumy, że wydałem książkę. To jak na razie jedyna zmiana. Nie wiem czy sprzedaje się ona na tyle dobrze, żebym mógł mieć nadzieję na łatwe wydanie następnej. To, że udało się z Leksykonem, zachęca mnie oczywiście do dalszych wytrwałych prób, ale nie mam śmiałych złudzeń, że oto jestem Autorem i koniec, wszystko już będzie nieskomplikowane i przyjemne. Na pewno nie będzie!

EH: W Leksykonie kilkakrotnie wspominałeś, że są filmy, dla których trzeba by było wydać następną książkę, coś w rodzaju opisu podgatunków. Czy i kiedy mamy się spodziewać kontynuacji?

BP: Nie miałbym nic przeciwko opisaniu któregoś z podgatunków horroru, ale to już tak zwana "nisza niszy". Może i wyszłaby z tego niezła książka, ale przeznaczona dla tak wąskiego grona czytelników, że nawet najodważniejsze wydawnictwa najpewniej odsyłałyby mi ją ze smutnym "nie". Chciałbym oczywiście mieć nadzieję, że nie mam racji.

EH: Czy są autorzy, których powieści czytasz tylko w oryginale?

BP: Jeśli jakaś książka jest dostępna po polsku i nie trzeba na nią długo czekać po światowej premierze, to czytam wersję polską, ale wbrew pozorom dzieje się tak bardzo rzadko. Nawet na pozycje takich autorów jak Stephen King trzeba zazwyczaj czekać po kilka miesięcy, a ja nie posiadam tak potężnej cierpliwości – kiedy wychodzi książka mojego ulubionego autora, to chcę ją przeczytać natychmiast. Świetnie, że polska premiera Historii Lisey Kinga zrównała się ze światową, ale za to na jego poprzednią książkę – Komórkę – czekamy już jakiś rok!

Obecnie czytam The Secret of Crickley Hall Jamesa Herberta, bo na tłumaczenia jego książek czeka się ostatnio latami. Jednocześnie z przykrością donoszę, że najnowszemu horrorowi Herberta daleko do świetnych Innych czy chociażby dobrego i zaskakującego Nikt naprawdę.

EH: Undergroundowe horrory są bardzo trudno dostępne, zwłaszcza z tłumaczeniem polskim. Czy nauka języka angielskiego a potem studia w tym kierunku były wynikiem zainteresowania horrorami czy inicjatywą niezależną?

BP: Kiedy wybierałem studia, ogólnie interesowałem się kulturą brytyjską i amerykańską, można więc powiedzieć, że tak – anglistyka była pomysłem wypływającym z tych zainteresowań. I znajomość angielskiego szalenie przydała mi się w dalszych poszukiwaniach związanych już mocniej z kinem i literaturą grozy – począwszy od czytania książek i oglądania filmów w oryginale, aż po kontakt z ich twórcami. Możesz sobie wyobrazić jak byłem przejęty kiedy jeden z moich ulubionych autorów – Michael Slade – zgodził się na udzielenie mi wywiadu! To był pierwszy wywiad jaki przeprowadzałem i nie pamiętam już nawet ile dni trwało upewnianie się czy wymyślone pytania są wystarczająco inteligentne.

EH: Polska literatura grozy bazuje głównie na autorach zagranicznych. Jakie nazwiska nieznane jeszcze w Polsce mógłbyś polecić wydawcom? Co warto przetłumaczyć?

BP: Książki Bentleya Little, Richarda Laymona, Michaela Slade'a – zagranicą to już część historii horroru, a u nas w ogóle się o tych autorach nie słyszy! No, może poza Slade'em – jakiś czas temu wydano jego Drzwi do śmierci, pojawiły się bardzo mieszane recenzje... Z tym, że historie Slade'a powinno się poznawać od początku – od powieści Headhunter – ponieważ opowiadają one o grupie bohaterów, z którymi czytelnik się zaprzyjaźnia a potem niejednokrotnie musi być świadkiem ich przykrych śmierci... To nie zawsze łatwa lektura, ale fascynująca i uzależniająca. Zresztą mam nadzieję, że polskie wydanie Headhuntera jednak się pojawi – obecnie kręcony jest film na podstawie tej powieści, może to zmobilizuje wydawcę?

EH: W sieci można znaleźć wywiady przeprowadzone przez Ciebie z ludźmi horroru. Jednym z nich był Shaun Jeffrey, autor prawie zupełnie nieznany w Polsce. Jak sądzisz, czy takie akcje - wywiady, artykuły rozbudzą zainteresowanie czytelników i wpłyną na plany wydawnicze w Polsce?

BP: Na plany wydawnicze nie wpłyną na pewno. Musiałbym mieć pozycję Andrzeja Sapkowskiego albo Jacka Dukaja żeby wydawnictwa zechciały słuchać moich rekomendacji. Wywiad z Jeffreyem przeprowadziłem, żeby pokazać pewną denerwującą tendencję wydawniczą – autor z wyrobionym nazwiskiem, powiedzmy King, Koontz czy Masterton, bez problemu wydaje każdą kolejną książkę nawet jeśli jest ona zła, podczas gdy taki pisarz jak Jeffrey nie ma najmniejszych szans nawet jeśli jego pomysły są znacznie lepsze. Czy nie lepiej byłoby gdybyśmy zamiast Colorado Kid Kinga dostali Evilution Jeffreya? Moim zdaniem – zdecydowanie tak! Tyle że wydawca woli wrzucić na rynek produkt słaby ale pewny, wtedy nie musi przecież w ogóle czytać debiutantów, a jak ten czy inny pisarz dorobi się już zagranicą paru bestsellerów, to wtedy się go ewentualnie weźmie. I wcale nie twierdzę, że Evilution Jeffreya to jakaś skończenie perfekcyjnie książka. W sieci dostępna jest recenzja, która kiedyś napisałem – widać tam ile mam wobec niej zastrzeżeń. Ale przynajmniej jest tam dobry pomysł, jest odpowiedni nastrój – to znacznie więcej niż dostajemy w Colorado Kid, że już się będę trzymał tego jednego przykładu. Myślę po prostu, że uznanym autorom przydałaby się większa konkurencja. A młodzi twórcy chętnie z nimi powalczą, jeśli tylko da się im szansę.

EH: Gdyby w Polsce kręcono horroru, co byś radził reżyserom – opieranie się o projekty zagraniczne, czy szukanie własnych dróg?

BP: Nie trzeba opierać się o projekty zagraniczne. Proponuję zabrać się za adaptację jakiejś historii Łukasza Orbitowskiego i będzie szansa na świetny polski horror. Tylko niech zrobią go ludzie, którzy ten gatunek czują – takie zabawy jak Legenda Mariusza Pujszo nie mają najmniejszego sensu. Pujszo ma talent do komedii, ale nie powinien zapuszczać się w inne rejony tylko po to żeby sprawdzić czy też sobie poradzi. W kinie grozy trzeba się wykazać sporym wyczuciem gatunku, nie sposób tu niczego udawać.

EH: Dzięki za wywiad!