» Wieści » Wygnaniec - drugi fragment

Wygnaniec - drugi fragment

|

Krzysztof Piskorski

WYGNANIEC




Fragment 2



Broda siwego Duzzaha wydymała się przy każdym powiedzianym słowie. Ścisłe reguły określały jedyny sposób, w jaki Księga mogła być czytana. Duzzah mówił wyraźnie i powoli, dostojnie akcentując każdy wyraz i idealnie przestrzegając zasad interpunkcji. Słuchacze mogli wyobrazić sobie, że sam prorok przemawia do nich, choć czytania były przez to długie i nużące.

Żołnierze, którzy zajmowali poduszki wokół podwyższenia Duzzaha, zaczynali się właśnie nudzić. Na czas kazania mogli zmienić ciężkie zbroje na przewiewne, białe szaty, ale i tak woleliby znajdować się teraz w mieście. Kiedy całe Tel'Halik ogarnęła gorączka Święta Wstąpienia, świątynia wydawała się nudnym miejscem na spędzenie popołudnia.

Szczególnie wyraźnie dawał to do zrozumienia młody zbrojny, usadowiony po lewej ręce Duzzaha. Wiercił się cały czas, jakby nie mógł znaleźć wygodnego miejsca. Był szczupłym, przystojnym mężczyzną o ciemnych, zmierzwionych włosach i wesołym spojrzeniu. Mały, zadarty nos przydawał jego twarzy kobiecych rysów.

- Kashim, ja nie wytrzymam - mruknął do siedzącego obok żołnierza.

- Spokojnie, zostało jeszcze kilkanaście wersetów - odparł tamten. Z wyglądu różnił się znacznie od przyjaciela. Szersze bary i wyraźnie zarysowane mięśnie sprawiały, że jego sylwetka była bardziej masywna. Miał duży, lekko haczykowaty nos, starannie wypielęgnowaną, szpiczastą bródkę i bardzo spokojne, szare oczy, których barwa była rzadkością wśród Ocalonego Ludu. W przeciwieństwie do towarzysza wydawał się niezwykle opanowany. Siedział jak posąg i słuchał, albo też udawał że słucha, słów Duzzaha. - Nie wierć się tak, Naharze - szepnął z uśmiechem.

- Nie mogę, kiedy pomyślę o tym, co dzieje się właśnie na bazarze. Kobiety! Kobiety w kolorowych, zwiewnych sukniach, kobiety bez kwefów! Przez całe siedem dni! Wiesz, że drugiej takiej okazji możemy nie dożyć?

- "Tylko głupi patrzy pożądliwie na to, czego mieć nie może" - zacytował Kashim.

- Nie udawaj świętego. Zresztą ja mogę i ty, sądzę, też. Więc o czym ta rozmowa? Dodam tylko - mrugnął szelmowsko - że dziś wieczorem w pałacu będą tańczyć córki wysokich rodów. W tym Jelaya z Makhar'adów.

Powieka Kashima lekko drgnęła.

- A widzisz? Wiedziałem, stary oszuście!

- Cicho już.

- Jak dziadek skończy kazanie, uderzymy do Rozbitej Amfory. Pasza, niech Najwyższy ma go w opiece, wydał rozkaz, by wino w czasie święta było sprzedawane za pół ceny.

- Ucisz się, proszę.

- Trzeba sprawdzić, czy jakiś dusigrosz nie próbuje łamać tego świętego edyktu.

W tym momencie ciężka jak kamień dłoń Kashima zdzieliła go pomiędzy łopatki. Nahar zachwiał się i zakrztusił. Podniósł załzawione oczy na Duzzaha i dostrzegł, że starzec przestał już czytać. Patrzył na nich groźnie spod krzaczastych brwi. W świątyni panowała grobowa cisza.

Nahar spodziewał się słów nagany albo nawet ciężkiej kary. Nic takiego nie nastąpiło. W końcu dzień był dziś niezwykły.

- Dzięki łasce Najwyższego, niech cała ziemia jego będzie, przeżywam już drugie Wstąpienie - rzekł Duzzah. - Pamiętam, jak w czasie gdy byłem tylko trochę od was młodszy, prorok Sadik Al'Kama wkroczył do raju. W czasie tych siedmiu dni przeżyłem wiele wspaniałych chwil.

Niektórzy słuchacze uśmiechnęli się, rozbawieni własnymi nieprzystojnymi myślami o rozrywkach młodego Duzzaha.

- Ja doczekałem kolejnego święta, ale niewielu moich przyjaciół miało to szczęście. Dlatego nie będę was dłużej trzymał. W imię Najwyższego - idźcie i weselcie się! Drugiego Wstąpienia pewnie nie dożyjecie.

Ostatnie jego słowa zagłuszyły radosne krzyki żołnierzy. Pasza Asimar odwołał dzisiejszą musztrę, więc resztę dnia mogli spędzić poza murami Orlego Fortu.

Kashim wstał spokojnie, rozprostowując obolałe nogi. Nahar zaśmiał się i klepnął go po plecach.

- No chodź, stary bacharnie! Musimy się dziś solidnie zabawić, bo jutro wypada nam służba.

Skierowali się do wyjścia ze świątyni, w którym znikła już większość żołnierzy.



***



Rozbita Amfora dawno nie gościła takich tłumów, jak pierwszego dnia Święta Wstąpienia. Mały budynek tuż przy miejskim murze wprost pękał w szwach. Miejsca w chłodnym wnętrzu starczyło tylko dla żołnierzy, kapłanów i mężów z bogatych rodów. Poganiacze bacharnów, rzemieślnicy i drobni kupcy musieli zadowolić się płóciennymi daszkami i cieniem palm w ogrodzie z przodu winiarni.

Trunek lał się strumieniami, a spocona służba ledwo nadążała wyciągać amfory z piwnic. Pomiędzy stołami, odgrodzonymi od siebie przez jedwabne zasłony, biegał Alim. Gruby, wąsaty właściciel tawerny musiał osobiście sprawdzić, czy każdy gość dostał dokładnie to, czego sobie życzył. Gdy odsunął ręką kolejną kotarę i dostrzegł, kto za nią siedzi, wyszczerzył nadgniłe zęby w uśmiechu.

- Chwała Najwyższemu! Kogo dziś widzę?! Pan Nahar i pan Kashim we własnej osobie! Czego sobie życzycie, o szlachetni?

- Już zwęszyłeś złoto, stary sępie? - rzekł Nahar.

- Nie mówisz do nas "o szlachetni", gdy pałac zalega z żołdem - dodał Al'Shannagg.

- Ten syn wielbłądzicy najzwyczajniej wie o nagrodzie, Kashimie. Czy w Tel'Halik nawet złamany srebrnik nie ujdzie uwagi kupców i kramarzy?

Alim skłonił się.

- Niech Najwyższy broni! Choć przyznam, że chodząc tu i ówdzie, słyszałem to i owo. Wielu klientów sławiło już hojność paszy.

- Ha, ha! Nie minęła godzina, odkąd Asimar rozdzielił między żołnierzy złoto, a wszystkie dziwki zdążyły się podmyć i wystroić.

- A karczmarze zrobić z nas "szlachetnych panów".

- O nie, panie Al'Shannagg. Niech mnie trąd stoczy, jeśli mówię tak jedynie ze względu na pana złoto. Przecież wiem, że jest pan piątej krwi!

- Ale złoto nie pozostaje bez znaczenia?

- Jestem tylko ubogim kupcem, szlachetni panowie. Złoto to mój fach.

Żołnierze roześmiali się jeszcze raz.

- Dobrze. Przynajmniej wiesz, że mamy czym płacić, więc może podasz nam dzban swojego najlepszego na początek. I duży talerz owoców.

- I półmisek daktyli. Każ też wsadzić do pieca przepiórki z miodem. Dzisiaj nie oszczędzamy. Zresztą dzięki łasce paszy, niech mu żony wynagrodzą setką synów, płacimy ledwie połowę rachunku.

Alim skrzywił się, jakby rozbolał go ząb.

- Aj, aj. Łaska paszy dała, łaska paszy odbiera - jęknął, po czym zniknął za kotarą.

Czas mijał. Słońce stanęło w zenicie, przypiekając ludne ulice miasta. Nawet w Rozbitej Amforze zrobiło się gorąco. Kashim i Nahar zdjęli pancerze. Zbroje, zrobione z metalowych płytek przynitowanych do kaftana ze skóry, chroniły dobrze przed ciosami, ale w taki upał były nie do zniesienia za sprawą grubej podszywki. Żołnierze siedzieli więc w samych koszulach, pili wino i zagryzali słodkimi daktylami. Al'Shannagg wpatrywał się w wiszący na ścianie soczyście zielony arras, przedstawiający pastwiska i pola nad brzegiem Shaprut.

- Wkrótce nie będziesz mógł pokazywać się w Amforze z pospolitym żołdactwem - powiedział mocno już zaczerwieniony Nahar i napełnił puchar.

Duży dzban był w trzech czwartych pusty.

- Co mówisz, przyjacielu?

- Czeka cię awans. Niech mi kutas uschnie, jeśli się mylę. Będziesz dowódcą kompanii.

Kashim uśmiechnął się.

- Jestem jeszcze za młody.

- No, no. Młody to jestem ja. Ty, Kashimie, wedle wszelkiej miary powinieneś już mieć parę żon i gromadkę dzieci. Wiesz, że gdy prorok Zerakhim wstąpi do raju, a jego następca zostanie ujawniony, zaczną się nominacje nowych urzędników i oficerów?

Kashim spojrzał w głąb pustego kielicha.

- Mój ród jest biedny. Wielu bogatych mężczyzn czeka na awans. Pasza musi się liczyć z...

- Cały czas coś ci przeszkadza - przerwał mu zdenerwowany Nahar. - Za młody, za biedny... Może i tak, ale z drugiej strony jesteś świetnym wojownikiem. I do tego aż piątej krwi!

Kashim machnął ręką. Nahar kontynuował:

- Piąte pokolenie po Sammarze! Sam słyszałem, jak pasza narzekał, że za dużo wśród Świętych Jeźdźców bogatych paniczyków, a za mało prawdziwych żołnierzy. Właśnie tacy jak ty będą wkrótce awansować.

Nahar ściszył głos i rozejrzał się uważnie, by sprawdzić, czy nikt ich nie podsłuchuje.

- Wiem, że to grzech mówić o tym, dopóki Zerakhim jest wśród nas, ale jak myślisz, kto zajmie jego miejsce? Kogo wybiorą Duzzahowie? Kogo namaści Najwyższy? To będzie człowiek, dla którego Księga jest świętością. Osoba, której nikt nie będzie podejrzewać o... błędy, jakie zarzuca się naszemu panu.

Tutaj urwał, rzucił na boki bojaźliwym wzrokiem i upił łyk wina.

- Kiedy tak się stanie, osoby twojego pokroju wrócą do łask, Kashimie. Zresztą powiedz mi, czy nie chcesz dowodzić? Czy nie chcesz być komendantem Świętych Jeźdźców?

W oku mężczyzny błysnęła jakaś iskierka.

- Chcę - odparł. - Pragnę tego bardziej, niż możesz sobie wyobrazić, przyjacielu.

Nahar chciał się o coś zapytać, ale przerwał, gdy spojrzał w małe okienko za plecami Kashima.

- Patrz! - rzekł. - Czy to nie Dahal?

Kashim odwrócił się do okna. Rzeczywiście. Dróżką między palmami szedł żołnierz odziany w zbroję Jeźdźców. Biała blizna, szpecąca młode oblicze, nie pozostawiała miejsca na wątpliwości. Dahal przeszedł ostrożnie nad chrapiącymi w cieniu gośćmi, po czym odsunął kotarę i wszedł do środka.

- Tutaj! - krzyknął Kashim, machając mu dłonią.

Dahal przedarł się przez labirynt jedwabnych zasłon i małych stolików, skłonił się w milczeniu przyjaciołom, po czym siadł naprzeciw nich. Szablę odpiął i rzucił w bok, zbroi jednak nie zdejmował.

Zaraz chłopiec służebny przyniósł mu puchar. Dahal napełnił go po brzegi i wypił duszkiem. Odkaszlnął, otarł rękawem usta, a następnie odezwał się:

- Parszywy dzień. Wszyscy świętują, ja jeden latam jak pies.

- Co ci rozkazał pasza?

- Szukam morderców Muhhamara Al'Salakha.

Kashim pogładził brodę.

- A więc to prawda... Stary lis w końcu spotkał kogoś lepszego od siebie?

- Dwóch lepszych od siebie, jeśli wierzyć tropom w uliczce.

Nahar nalał żołnierzowi drugi kielich.

- To chyba nie będzie trudna sprawa. Muhhamar miał wielu wrogów...

Dahal potrząsnął głową. Zdjął hełm i przetarł mokre od potu czoło.

- Też tak myślałem, Naharze, lecz na miejscu morderstwa znalazłem pewne ślady. Niepokojące ślady. Wygląda na to, że Muhhamara zabili wojownicy z darem krwi. Szóste, a może nawet piąte pokolenie.

Kashim prawie zakrztusił się daktylem.

- Jesteś pewny? - spytał.

- Jak tego, że niebo jest błękitne. Używali darów w potężny sposób. Mam na to świadków. Uwierz mi, wolałbym już ścigać wiatr na pustyni. Ilu jest młodych mężów piątej krwi w Tel'Halik? Łącznie z tobą będzie chyba dwudziestu. Wszyscy z zamożnych rodów, wszyscy całkowicie niedostępni. Na dodatek znalazłem bardzo dziwny... - zawiesił głos, jakby zaraz miał coś dodać, ale w końcu pokręcił tylko głową i opróżnił puchar.

Kashim potarł brodę w zamyśleniu.

- Pasza powinien wyznaczyć więcej ludzi do takiego zadania. Przecież nawet z natchnieniem Najwyższego para rąk to za mało, by przetrząsnąć całe Tel'Halik.

Dahal kiwnął głową, a potem spytał:

- Wiem, że nie powinienem prosić, bo z pewnością macie własne sprawy, ale czy moglibyście trochę mi pomóc?

Kashim uderzył kubkiem w stół.

- Na tysiąc skorpionów, chyba nie myślałeś, że zostawimy cię z tym samego?

- Morderstwo i synowie szlachetnych rodów. Zapowiada się ciekawie... - dodał Nahar.

Dahal po raz pierwszy dzisiaj się uśmiechnął.

- Niech Najwyższy ma was w opiece, przyjaciele. Najpierw musimy zmniejszyć liczbę podejrzanych. Trzeba upewnić się, ilu młodych piątokrwistych było tej nocy w mieście. I ilu przebywało poza rodzinnym domem.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.