» Wieści » Wygnaniec - czwarty fragment

Wygnaniec - czwarty fragment

|

Krzysztof Piskorski

WYGNANIEC




Fragment IV



Następnego dnia, gdy na horyzoncie zaczął już szarzeć świt, Tel'Halik wciąż pogrążone było w bezruchu. Normalnie o tej porze wielu mieszkańców zaczęłoby pracę, na ulicach pojawiliby się pierwsi ludzie i zaprzęgi. Nic takiego jednak się nie działo. Miasto, zmęczone całonocną zabawą, spało znacznie dłużej niż zwykle. Nawet mury były puste. Wartownicy chrapali, oparci plecami o blanki, a obok leżały opróżnione dzbany.

Nikt nie widział zatem małej grupki, która zebrała się na placu koło Orlego Fortu. Czternastu otulonych w płaszcze wojowników dosiadało dwunożnych saurów. Tak chłodną porą zwierzęta były ospałe i apatyczne. Saury, jak wszystkie gady, potrzebowały bowiem ciepła. Nie nadawały się do przejażdżek nocą, gdy woda w korytach potrafiła zamarzać, a nad wydmami dął lodowaty wiatr. Wojownicy zdawali się tym jednak nie przejmować. Czekali.

Po chwili zza bramy fortu wyszedł ich dowódca - wysoki, brodaty jeździec, noszący na piersi znak Najwyższego. Rzekł kilka słów, po czym wskoczył na siodło. Chwilę potem żołnierze, bezlitośnie popędzając osłabione zwierzęta, ruszyli w stronę głównych wrót. Nikt nie zauważył, jak przejeżdżali ulicami miasta, choć towarzyszyło im trzaskanie batów i ryki wierzchowców.

Kiedy minęli ogromny łuk bramy, skierowali się prosto na zachód. Po kilkunastu minutach zniknęli na horyzoncie, zostawiając za sobą tylko ślady szponiastych łap, które szybko zamazał pustynny wiatr. Śpieszyli się, bo pasza obiecał wspaniałą nagrodę, jeśli wykonają zadanie. Gdyby jednak nie spisali się dobrze, w najlepszym wypadku mogli liczyć na głęboki loch pod Pałacem Sprawiedliwych.



***



Mudda stał przed półką pełną oprawionych w jaszczurzą skórę tomów. Chwilę drapał się po głowie, aż wreszcie wybrał odpowiednią księgę. Wrócił z nią do biurka, za którym siedzieli Nahar i Kashim.

- Umhm - chrząknął, kartkując tom. - Możecie dopisać panicza Saddara Al'Narmata. Jego matką była Yala z rodu Al'Gashan, a ojcem Saman Al'Narmat. Yala była szlachetnej krwi - piąte pokolenie. Tak samo Saman. Czyli Saddar też jest piątokrwistym. Pasuje do waszej listy.

Nahar skinął głową i postawił znaczek przy jednym z nazwisk na kartce.

- A Tohan Al'Qaddar? Syn pierwszego poety dworu? - spytał Kashim. - Jego ojciec również miał piątą krew.

- Tak, ale spłodził Tohana z córką Yzzafa Al'Dashia, która nie była Spadkobierczynią. Krew Tohana jest rozcieńczona. To już szóste pokolenie - odparł Mudda.

- A Dershin? Syn kapitana Abdala?

Mudda zmarszczył nos i znów zaczął przewracać strony. Nahar wstał rozprostować kości i podszedł do okna. Było południe - słońce wisiało dokładnie na środku nieboskłonu. Spędzili cztery godziny na przeglądaniu ksiąg narodzin, korzystając z wiedzy Duzzaha Muddy. Tymczasem Tel'Halik otrząsnęło się z porannego odrętwienia. Na ulicach pełno było ludzi. Wielu zaledwie wytrzeźwiało z obchodów pierwszego dnia, a już zaczęło świętować drugi.

Mudda znalazł wreszcie to, czego szukał.

- Nie. Kapitan Abdal nie był piątokrwistym, jak lubili twierdzić członkowie rodu Al'Haldż. Jego prawdziwa matka to nie pierwsza, ale trzecia żona ojca, która akurat nie miała daru. Zatem Abdal sam był szóstokrwistym. Potem wziął Vanyę z bogatej, lecz podłego stanu rodziny Al'Dakkarów, a krew znów się rozcieńczyła. Dershin jest dopiero siódmym pokoleniem.

Kashim westchnął.

- Wiemy chyba wszystko. Niech Najwyższy wynagrodzi ci długim życiem, Muddo. Bez ciebie nigdy byśmy sobie nie poradzili.

Duzzah ukłonił się.

- Po to jestem Opiekunem Ksiąg, Kashimie Al'Shannagg, by pomagać wiernym, którzy przybywają z pytaniami.

- Mimo wszystko dziękuję. Idziemy, Naharze.

Młody wojownik odstąpił od okna. Wymienił z bratem ceremonialne pocałunki, po czym wyszli z jego pracowni. Na korytarzu Kashim rzekł:

- Bardzo nam pomógł. Teraz lista wygląda o wiele bardziej przystępnie.

Nahar skinął ponuro głową.



***



Jeden dzień starczył, by pędzący niczym wiatr gońcy dotarli do osad najbliższych Tel'Halik. Przekazali wieść o powołaniu proroka i ruszyli dalej, ku granicom Ocalonej Krainy. Mieszkańcy odwiedzonych wsi natychmiast pakowali dobytek i ruszali do miasta. Tylko garstka wyznaczona przez patriarchów zostawała pilnować domostw i stad.

Główna brama, która była otwarta cały dzień, co chwila wpuszczała do miasta kolejnych zakurzonych i zmęczonych wędrowców. Miejsca w gospodach zaczęły powoli się kończyć, choć przybyła dopiero połowa spodziewanych pielgrzymów. Pasza Asimar wydał ukaz grożący śmiercią za zawyżanie cen noclegów. Nie odstraszyło to jednak oszustów, którzy oferowali łóżka na czas święta za ogromne sumy. Tymczasem sporo rodzin z prowincji nie stać było nawet na zwykłą gospodę, w ogrodach koło świątyń wyrósł więc szybko las namiotów.

Prorok Zerakhim patrzył na tę pstrokaciznę z okna Piaskowej Iglicy. Na mahoniowym stoliku leżała karta papieru z niedokończonym kazaniem. Tabo stał za swoim panem, cierpliwie czekając, aż prorok ocknie się z zamyślenia.

- Jak ci idzie, Tabo? - rzekł w końcu starzec. - Nasz czas ucieka.

- Byłem w wielu miejscach, panie, pytając o mistrza Muhhamara. Opłaciłem dziesiątki ust i zdobyłem dużo informacji.

- Tabo. Używaj mniej ogólników.

- Oczywiście, o najmądrzejszy - garbus ukłonił się w pas. - Jestem bliski odkrycia, z kim miał skontaktować się pan Al'Salakh tuż przed śmiercią. Wiem też, co było celem spotkania.

Zerakhim odwrócił się do sługi, unosząc brew.

- Tak?

- Mistrz Muhhamar miał zapłacić dużą sumę za przedmiot, który przywiózł kupiec ze wschodu.

Zerakhim westchnął.

- To jeszcze za mało. Konkrety, Tabo. Brakuje mi konkretów. Szukaj dalej.

- Źrenico oka mego, wybacz tak przyziemną prośbę, ale informatorzy wydusili ze mnie ostatnią centimę. Tymczasem trzeba jeszcze przekupić...

- Dość - przerwał Zerakhim, wracając do okna. - Koszty się dla mnie nie liczą. Isamar da ci tyle, ile tylko potrzebujesz.

- Dzięki ci, o najmądrzejszy.

Prorok odesłał sługę ruchem dłoni. Spoglądał właśnie na bramę, którą wlewał się do miasta tłum pielgrzymów. Jeden samotny jeździec parł pod prąd, przedzierając się przez tłok, który panował w zwężeniu. Żołnierz ten dostał od Zerakhima rozkazy ledwie kilka chwil wcześniej.

Prorok zaczekał, aż goniec wydostał się za bramę, popędził wierzchowca i ruszył na zachód przez piaszczyste wydmy. Potem Zerakhim odwrócił się i siadł za biurkiem, aby skończyć dzisiejsze kazanie. Teraz wszystko zależało od Najwyższego. No i od tego, kto miał szybszego saura: jego posłaniec czy sępy paszy Asimara.



***



Alim napełniał puchary, biadoląc przy tym jak stara kobieta:

- Aj, aj. Powiadam wam, szlachetni panowie: ukaz paszy mnie zrujnuje.

- Z tego, co widzę, na razie nieźle ci się powodzi - rzekł Nahar.

Sala była wypełniona do ostatniego miejsca.

- Aj, aj. Gości dużo, ale to właśnie moje nieszczęście. Każdy pije za pół ceny. Za pół ceny, wyobraża pan sobie, paniczu Nahar? To daje mi dwie centimy za dzban najlepszego wina. Będę rozdzierał szaty i targował się z kupcami wiele dni, a i tak nie napełnię piwniczek za mniej niż dwie centimy od dzbana. Przez diabelną suszę, co opróżniła kanały w górnym biegu rzeki, winogrona ostatnio bardzo zdrożały. Czyli w najlepszym wypadku nic nie zarobię. A podatek czopowy? A służba?

Kashim uśmiechnął się.

- Spójrz na to z dobrej strony - powiedział, sięgając po puchar. - Najwyższy z pewnością wynagrodzi twoje poświęcenie.

- Czymże byłoby Święto Wstąpienia bez dobrego wina, Alimie - wtrącił Nahar.

Grubas odstawił dzban i otarł czoło.

- U Najwyższego i tak mam zajęte świetne miejsce. Za każdym razem obiecują mi to Duzzahowie, których obsługuję na kredyt. Ale przydałoby się i w tym życiu mieć co do gęby włożyć.

Kashim wysupłał z sakiewki pół złocisza i rzucił na stół.

- Masz. Teraz nie możesz powiedzieć, że jeźdźcy opijają ci piwniczkę i odbierają chleb od ust.

Alim zgiął się wpół.

- Bądź po stokroć błogosławiony, szlachetny panie. Niech twoje dzieci...

- On nie ma dzieci, Alimie. I pewnie długo nie będzie miał - rzekł Nahar.

- Mimo wszystko dziękuję za dobre słowa - odparł Kashim. - Teraz przygotuj jeszcze jedno miejsce, a potem zostaw nas samych.

Wkrótce zjawił się Dahal. Stanął w progu, zdjął szyszak i odszukał wzrokiem przyjaciół. Wyglądał równie ponuro jak ubiegłego dnia. Rozweselił się dopiero, gdy zajął miejsce przy stole, a Kashim przysunął mu półmisek z parującym gulaszem.

- Co znaleźliście? - spytał Dahal, wbijając głęboko łyżkę.

Kashim wyciągnął zza pazuchy zwój.

- Zawęziliśmy krąg podejrzanych do dwunastu osób.

Dahal rozwinął listę i uważnie ją przestudiował.

- Doskonale. Wypadają cztery osoby na głowę. Możemy je sprawdzić w jeden dzień.

- To nie takie proste - rzekł Nahar. - Do co najmniej trzech nie zdołamy dostać. Są zbyt dużymi kąskami jak na nasze gardła.

- Więc wypytamy ich służbę albo przyjaciół - powiedział Kashim. - Nie każę ci przecież iść do posiadłości Farana Al'Kannaha i mówić, że podejrzewasz go o morderstwo!

- Właśnie - przytaknął Dahal. - Jeśli zachowamy dyskrecję, zdołamy sprawdzić wszystkich. Jutro zbadacie pierwsze kilka nazwisk.

- A ty?

Żołnierz nagle spoważniał.

- Ja mam inny trop, ale to niebezpieczna rzecz, w którą nie będę was wciągał. Wystarczająco pomożecie, wypytując się o naszych młodych piątokrwistych.

- Nie lubię tajemnic - powiedział Nahar - lecz przecież nie zmuszę cię do mówienia.

Wzniósł kielich w górę.

- Za trzech wspaniałych, co pojmą zabójców.

- Za trzech wspaniałych.

- Za trzech wspaniałych.

Opróżnili naczynia duszkiem. Potem rozmowa zeszła na mniej poważne tematy. Opowiadali o zabawnych rzeczach, które zdarzyły się tego dnia w mieście. O tym, gdzie i kiedy odbędą się najlepsze uczty. I o tym, jakich oficerów nominuje pasza z okazji święta. Temat morderstwa wrócił jednak niczym nocna zjawa, gdy Nahar udał się na zewnątrz, by opróżnić pęcherz.

Gdy tylko Al'Iarnak zniknął za drzwiami, Dahal przysunął się do Kashima i rzekł:

- Nie chciałem wspominać przy młodym, bo jest za gadatliwy. Mam świadka, który słyszał rozmowę zabójców.

- Naprawdę? - spytał Kashim, nie kryjąc zainteresowania. - Czego dotyczyła?

- Tego rzec nie mogę - odparł Dahal i potarł nabrzmiałą od krwi bliznę. - Na razie mam tylko podejrzenia, ale jeśli się sprawdzą... Sprawa może być duża, Kashimie. Sięgająca do samego pałacu.

- Czy coś ci grozi?

- Nie wiem, jednak wolę się ubezpieczyć. Znasz moją siostrę?

- Aliyah? Tylko z widzenia.

- Jest jedyną osobą poza mną, która zna świadka. Jutro wieczorem idę sprawdzić swój trop. Jeśli... Jeśli coś mi się stanie - gdybym nie dawał długo znaku życia - odwiedź ją. Rzeknij, że służyłeś ze mną, a ona zdradzi ci imię.

Kashim skinął w milczeniu głową.

- Potem - kontynuował Dahal - sam zdecydujesz, czy chcesz się w tym babrać. Pamiętaj, że nie masz obowiązku.

- Nie podoba mi się to. Wiesz, że potrafię dochować tajemnicy. Powiedz, o co chodzi, a jutro pójdę z tobą. Moja szabla może się przydać.

- Nie, przyjacielu. Nie namawiaj, proszę. Podjąłem już decyzję. Jeśli chcesz coś jeszcze zrobić...

- Tak?

Dahal sięgnął do sakiewki i wyciągnął ułamany kawałek ostrza wielkości paznokcia.

- Znalazłem go w uliczce nieopodal ciała. Na pewno nie pochodzi z sejmitaru Muhhamara. Chciałem dać ten fragment dobremu płatnerzowi, lecz zabrakło mi czasu.

Kashim chwycił drzazgę w dwa palce i obejrzał dokładnie. Stal miała dziwny, jakby tęczowy pobłysk. Z bliska widać było delikatną fakturę setek cieniutkich warstw.

- Jedno mogę powiedzieć od razu: nie wykuł tego żaden płatnerz w Tel'Halik.

- Wiem. Dlatego sądzę, że sprawa może być warta zainteresowania.

Al'Shannagg schował odłamek do sakiewki.

- Zajmę się tym jutro rano - rzekł.

W tym momencie zabrzmiał nad nimi głos Nahara:

- Czemuż siedzicie smutni jak pastuch nad zdechłą owcą? Widać za mało było wina! Hej, Alim! Potrzebny nam drugi dzban twojego boskiego nektaru!
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.