Wojna runów - Marcin Mortka

Magia runów

Autor: Marcin 'Seji' Segit

Wojna runów - Marcin Mortka
Najnowsza powieść Marcina Mortki, Wojna runów – podobnie jak Ostatnia saga – osadzona jest w kręgu mitologii skandynawskiej. Jej akcja dzieje się jednak w 1940 roku, a bohaterami są następujące organizacje i postacie: sekcja brytyjskiego wywiadu, oddziały Wehrmachtu i SS, dwóch okultystów – badaczy skandynawskich runów oraz zaplątany w cała sytuacje Polak. Zestawienie interesujące – wątki magiczne w historii III Rzeszy to jeden z moich ulubionych tematów.

Zacznę od wad, gdyż nie ma ich wiele, choć są nieco irytujące. Wspomniany wyżej Polak, podporucznik Wojciech Śnieżewski, jest na dobrą sprawę postacią wciśniętą nieco na siłę – owszem, spaja wszystkie wątki w całość, lecz przez większość czasu jest postacią drugoplanową. Odniosłem wrażenie, jakby autor nie był do końca zdecydowany, kto powinien grac pierwsze skrzypce – sir Harrington, badający tajemnice starodawnej magii, czy właśnie polski oficer, zmagający się z mroczną tajemnicą swojej rodziny. W rezultacie przez większość czasu śledzimy poczynania Harringtona, uzupełnione epizodami z udziałem Śnieżewskiego. Pod koniec jednak proporcje się odwracają i rola podporucznika, jako postaci kluczowej dla pewnego wątku fabuły zostaje nagle wysunięta na pierwszy plan.

Osadzenie powieści w realiach obcej kultury – a taką niewątpliwie są mity skandynawskie – rodzi pewien problem. Albo zakłada się, że czytelnik będzie się w owych realiach choć pobieżnie orientował, albo tez należy mu wszystko tłumaczyć od postaw. Mortka skłania się bardziej ku zorientowanemu czytelnikowi, co rodzi pewne niekonsekwencje. Kilka elementów mitów omówiono, kilka nie. Stąd osoba, która o Asach i ich sprawach nie ma pojęcia, nie zrozumie wszystkich odniesień, a imiona Hugin i Munin będą brzmiały dla niej po prostu dziwnie i nie wywołają żadnych skojarzeń.

Z drugiej strony jednak motyw postaci zwanej "krętaczem" podany jest jak na tacy i nie trzeba znać skandynawskich sag na wyrywki, by domyślić się tożsamości tego osobnika już z pierwszych kart powieści.

Nie podoba mi się też okładka. Przedstawia ona jedną scenę z powieści, ale nic o treści książki nie mówi. Dla mnie jest sztuczna i zwyczajnie nie pasuje do Wojny... – rozbitek z tonącego okrętu to motyw dość popularny. Dlaczego wybrano właśnie ten projekt – nie wiem. O wiele lepiej wyglądałaby okładka w rodzaju tej, jaka widnieje na podręczniku RPG Weird War II.

I ostatni minus Wojny..., czysto subiektywny – potraktowanie po macoszemu Deutsche Ahnenerbe i całej machiny paranaukowej mającej na celu poszukiwanie zapomnianej wiedzy, która mogłaby wspomóc w wojnie Trzecią Rzeszę. Reprezentujący tę organizację Tritz, przeciwnik Harringtona, bardziej zaangażowany jest w swoją prywatna "wojnę runów" z Brytyjczykiem, niż służbę Vaterlandowi. Jako miłośnik okultystycznych tajemnic nazistowskich Niemiec byłem rozczarowany.

Dość jednak narzekania, powyższe mankamenty w niewielkim jedynie stopniu wpływają na jakość powieści. Wojna runów to 400 stron porządnej, wojennej opowieści. Mieszają się tu watki szpiegowskie, historia ORP Grom oraz zapomniana od wieków magia.

Brawa należą się za realistyczne przedstawienie morskich starć i całej militarnej otoczki. Opisy walk są przekonywujące, dowódcy nie wydają bezsensownych rozkazów, zaś całość opisano gdzie trzeba specjalistycznym, wojskowym językiem. Dawno nie czytałem dobrej powieści, osadzonej w realiach II wojny światowej i chętnie bym coś takiego pióra Mortki dostał w swoje ręce. Zwłaszcza, że pisze on niezwykle sugestywnie i przez chwilę, nie orientując się w dziejach ORP Grom, uwierzyłem w zgotowany mu w książce los.

Powieść wciąga. Historia wojny runów, jaką toczą ze sobą Tritz i Harrington, jest interesująca, zwłaszcza, że kolejne karty wykładane są na stół stopniowo, a wplatanie w cała kabałę Śnieżewskiego jedynie dokłada kilka sekretów. Napięcie rośnie powoli, jak w dobrej powieści sensacyjnej. Magia zaś pojawia się chwilami, na moment – i, jak to magia, zaraz znika. Dodaje to smaczku całej opowieści, a jednocześnie nie rozmywa w żaden sposób wojennej atmosfery. Takim samym smaczkiem są wtrącone frazy po norwesku i niemiecku – dodaje to jedynie realizmu całości.

Ciekawe jest także nawiązanie do skalda Vidara, znanego z Ostatniej sagi. W komentarzu na końcu książki autor zapowiada powieść Świt po bitwie, która połączyć ma pewne wątki z dwóch poprzednich książek.

Warto przeczytać Wojnę runów. Pomysł na fabułę jest interesujący, realizacja bardzo dobra, a wątki gładko splatają się w punkcie kulminacyjnym. Dodatkowym atutem jest widoczna sympatia autora dla polskiej floty. Kiedy czyta się o tym, jak pociski wystrzelone z ORP Grom trafiają w śródokręcie niemieckiego niszczyciela, pojawia się dodatkowa nutka magii – nie runów, lecz dawnej chwały, która odeszła w przeszłość. Tak, jak bohaterowie nordyckich sag i dawni bogowie, których na kartach swej powieści przywołuje Mortka.