Władcy świtu

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Władcy świtu
Najnowszy reprezentant Horyzontów zdarzeń to kawał porządnego science fiction. Andrzejowi Zimniakowi udało się stworzyć bardzo ciekawą rasę obcych, której opis zręcznie wplótł we wciągającą fabułę, dzięki czemu Władców świtu czyta się z przyjemnością.

Shoza Foghz od dłuższego czasu zajmuje się tylko piciem. Po tragicznej w skutkach operacji sąd odebrał mu prawo do wykonywania lekarskiego zawodu, a jego życie straciło jakikolwiek sens. Pewnego dnia jednak szczęście ponownie uśmiecha się do mężczyzny – wygrywa w loterii, dzięki czemu będzie mógł spędzić długie wakacje na odległym Ortusie.

Okładkowy blurb zalicza Władców świtu do fantastycznonaukowej literatury socjologicznej – jest to jednak przypisanie bardzo zgrubne i, mam wrażenie, nieco krzywdzące dla tej powieści. Ci, którzy po nią sięgną, spodziewając się tekstu przywodzącego na myśl prozę Janusza A. Zajdla raczej nie będą lekturą usatysfakcjonowani, bowiem w najnowszej książce Andrzeja Zimniaka dużo ważniejsza od motywów dystopijnych jest ksenologia. Shoza powoli poznaje Ortusa i Ortusjan, w swoich przemyśleniach (zręcznie wplecionych w narrację w postaci listów) najwięcej miejsca poświęcając ich fizjologii. Ubogi w gruncie rzeczy opis społeczeństwa obcych jest raczej ubocznym skutkiem skupienia na ich świecie niż celem samym w sobie. W dodatku trudno uznać tę wspólnotę za opresyjną czy totalitarną, a to przecież ten temat leży u podstaw fantastyki socjologicznej.

Z wyżej wymienionych powodów warto skupić się na samych Ortusjanach, bo to oni są we Władcach świtu najciekawsi. Zagubiony w nowym dla siebie środowisku Shoza już na samym początku zostaje zmuszony do rozwikłania zagadki zaskakującej jednolitości wieku Obcych, gdyż niemal wszyscy, których ma okazję poznać, wydają się młodzi i pełni wigoru (należy dodać, że mieszkańcy Ortusa wyglądają jak ludzie – dzięki temu protagonista jest w stanie to ocenić). Szybko okazuje się, iż ich fizjologia charakteryzuje się pewnymi niezwykłymi właściwościami, które mają kluczowy wpływ na styl życia i filozofię. Po pierwsze: Ortusjanie zobligowani są do regularnego uprawiania seksu. Ta kwestia jest tak fundamentalna, że została nawet unormowana prawnie. Takie podejście do erotyki budzi skojarzenie z doskonałym Palimpsestem – tak Zimniak, jak i Valente, pokazują, jak łatwo zdesakralizować tę ludzką aktywność poprzez uczynienie z niej zwykłego narzędzia. Przeszkadzało mi natomiast to, że autor Władców świtu rozmył ten świetny efekt poprzez rozbuchane libido Shozy, które ten manifestuje w sposób lekki i rubaszny, czym przypomina innego bohatera Zimniaka: Enkela z Klatki pełnej aniołów. Drugą wartą dostrzeżenia cechą Ortusjan stanowi ich głębokie przekonanie o tym, iż jedynym słusznym sposobem życia jest ciągłe samodoskonalenie. Wydaje się, że to banalny postulat – i tak byłby w istocie, gdyby pisarz w dosyć zręczny sposób nie wytknął tej popularnej filozofii pewnych subtelnych wad. Kilku jego bohaterów, mimo postulowanego dążenia do doskonałości, nie chce pozbyć się małostkowości, mściwości i pychy. Nie jest to może szczyt filozoficzno-psychologicznego wyrafinowania, ale motyw doskonale sprawdza się w tej niezbyt ciężkiej lekturze. Podsumowując, kreacja obcych jest największą zaletą Władców świtu – podobnie było w poprzedniej powieści z Horyzontów zdarzeń, Łatwo być Bogiem.

Fabuła książki skonstruowana jest w taki sposób, aby czytelnik miał okazję jak najlepiej przyjrzeć się Ortusowi i jego mieszkańcom. Shoza trafia na planetę, jak sądzi, przypadkiem, po czym zostaje uczestnikiem wielokrotnie przywoływanych w tekście igrzysk. Te okazują się tylko pretekstem do spotkań z kolejnymi bohaterami i powolnego odkrywania ich tajemnic. Taki schemat sprawdza się naprawdę nieźle, choć Zimniakowi zdarzają się dosyć karkołomne zwroty akcji. Wszystko to jednak blednie wobec świetnego punktu kulminacyjnego. Władcy świtu, których fabuła skupia się wokół pojedynczych postaci, w pewnym momencie stają się powieścią monumentalną – a pisarz dokonuje tej zmiany skali bardzo zręcznie, wręcz niepostrzeżenie. Niestety podobnie jak Jeff VanderMeer w Ujarzmieniu, polski pisarz nie wyczuł odpowiedniej chwili na zamknięcie historii i powrócił do nieważnych detali, skupiając przed końcem uwagę raz jeszcze na jednostkowych losach Shozya.

Władcy świtu to kolejny bardzo dobry reprezentant Horyzontów zdarzeń. Wciągająca fabuła, sprawne pióro Zimniaka i doskonały pomysł (a także jego pierwszorzędna  realizacja) sprawiają, że trudno byłoby żałować choćby chwili poświęconej lekturze. Jeżeli szukacie porządnego i pobudzającego, a przy tym raczej lekkostrawnego science fiction, to nie możecie trafić lepiej.