Wezwanie do walki

Dawno temu w przyszłości

Autor: Łukasz 'Qrchac' Kowalski

Wezwanie do walki
Pierwszy tom Kronik Manticore okazał się zadziwiająco dobrą pozycją, która choć nie była odkrywcza, to przyciągała uwagę i lekko zmieniała optykę na samo Honorverse. Kolejna odsłona projektu Davida Webera i Timothy’ego Zahna, tym razem stworzona we współpracy z Thomasem Popem, kontynuuje historię przekształcenia zaściankowej kolonii w jedno z najsilniejszych państw w znanym ludzkości wszechświecie. Pytaniem jest, czy owa droga nadal jest tak interesująca, jak jej początki.

Od wydarzeń z Wezwania do broni minęło 5 lat, udział Travisa Uriaha Longa w walce z piratami, mimo że raczej przemilczany, został odnotowany przez odpowiednie osoby, co zaowocowało kursem oficerskim i awansem na porucznika. Nadal nie znaleziono solidnych dowodów na działalność piratów, a polityczna walka coraz mocniej osłabia możliwości RMN. W cieniu tego wszystkiego jest przygotowywana inwazja, która ma na celu położyć kres istnieniu Manticore.

Całej historii bliżej do tych znanych z spin-offów o Antonie Zilwickim oraz Victorze Cachacie niż przygód Honor Harrington. Wszystko przez to, że Long jest tylko teoretycznie głównym bohaterem i całość powieści nie jest skupiona wyłącznie na nim – całkiem sporo miejsca zostawiono postaciom drugoplanowym. W pierwszym akcie Wezwania do walki młody porucznik pojawia się dosłownie na chwilę, ustępując pola innym. Dopiero w kolejnych częściach wychodzi na pierwszy plan, nie oznacza to jednak całkowitego zagarnięcia sceny dla siebie.

Sama fabuła ponownie nie jest specjalnie odkrywcza i podlega tym samym zasadom, co inne powieści z uniwersum. Pisarskie trio korzysta ze sprawdzonych wcześniej elementów na tyle sprawnie, często zmieniając przy tym perspektywę, że w trakcie lektury nie czuć wtórności, przynajmniej przez większość czasu. Należy też pamiętać, że trudno zaskoczyć czytelnika, który wie, co mniej więcej się wydarzy i jakie będą tego skutki. Fani Honorverse nie sięgną po ten tytuł z pytaniem "co się stanie", ale "jak".

Akcja posuwa się naprzód w żwawym tempie i nie pozwala odbiorcy się nudzić. Po raz kolejny powieść traktuje o wydarzeniach rozgrywających się na przestrzeni kilku lat, nie zatrzymując się przy większości z nich na dłużej. Jest to jeden z elementów, który może budzić mieszane uczucia – to całkowite przeciwieństwo tego, co znamy z kart Schronienia. Momentami można odnieść wrażenie, że autorzy celowo unikają szczegółowości. Często opis ważkiego dla losów Manticore wydarzenia urywa się nagle i fabuła bez ostrzeżenia przeskakuje do kolejnego wątku, ewentualnie dodają później parę suchych faktów w ramach przybliżenia konsekwencji owego wydarzenia. Powieść wydaje się przez to lekko chaotyczna.

Cierpią na tym również sami bohaterowie, których mnogość nie pozwala rozwinąć skrzydeł żadnemu z nich. Wewnętrzne przemyślenia oraz motywacje, jakie poznajemy, dotyczą ledwie paru postaci i są dość powierzchowne. Definitywnie hasło „po czynach ich poznacie” zostało tutaj wzięte zbyt dosłownie, przez to trudno zżyć się z kimkolwiek. Jedynymi osobami, które budzą większe emocje, jest dwójka antagonistów, z czego w przypadku jednej z osób to ledwie podtrzymanie uczuć z poprzedniego tomu. Trochę szkoda, gdyż niektóre z nich mają spory potencjał.

Co ciekawe, tym razem mocno zredukowano fragmenty dotyczące polityki. Zazwyczaj nudnawe przemówienia, utarczki i negocjacje na linii rząd-kanclerz-król zostały ograniczone do absolutnego minimum. Natomiast tym, co wybija się na pierwszy plan, są (w końcu) bitwy kosmiczne, a konkretnie jedna z nich. Zapowiadana od pierwszych stron próba podbicia królestwa stanowi o sile drugiego tomu Kronik Manticore. Początek najazdu otwiera prawdziwy tunel czasoprzestrzenny, w którym wszystko, co nas otacza, schodzi na dalszy plan, a my całkowicie dajemy się pochłonąć lekturze. Od tego momentu autorzy przestają urywać wątki i unikać dłuższych opisów, wszystko zaczyna wyglądać tak jak powinno od samego początku. Tylko dlaczego dzieje się to tak późno?

Wezwanie do walki to w większości zmarnowany potencjał, gdyż ponad połowa książki zdaje się być trochę bardziej rozwiniętym szkicem niż rzeczywistą powieścią. Gdyby David Weber wraz z współautorami poświęcili jej trochę więcej czasu i rozbudowali kilka wątków, całość prezentowałaby się dużo bardziej okazale. Dopiero w ¾ lektury otrzymujemy to, na co wszyscy liczyli, czyli napompowaną akcją i heroizmem space operę. Czy zatem warto sięgnąć po ten tytuł? Jeśli jest się miłośnikiem uniwersum, to jak najbardziej, pozostałym powieść niekoniecznie się spodoba.