Sztuka morderstwa - Michael White

Krwawe malarstwo wielkich mistrzów

Autor: Artur 'Vermin' Tojza

Sztuka morderstwa - Michael White
Pierwsze, co przyszło mi do głowy po przeczytaniu opisu Sztuki morderstwa, to fabuła rewelacyjnej gry kryminalnej Still Life. Już na pierwszy rzut oka oba tytuły okazują się podobne w głównych założeniach opowiadanej historii, choć w praktyce okazuje się, że niejedno je także różni.

Akcja powieści dzieje się w współczesnej Anglii. Pewnego poranka sprzątaczka znajduje w galerii obrazów ciało jednego ze swych pracodawców. Morderca pokusił się o dość ponury żart i zainscenizował Syna Człowieczego, słynny obraz René Magritte’a – tyle że tym razem zielone jabłko znalazło się w głowie denata, któremu dosłownie wydrylowano twarz. Niedługo potem policja odnajduje kolejne ciało, tym razem będące nawiązaniem do Zegarów pamięci Salvadora Dalego. Kierujący śledztwem inspektor Pendragon staje przed nie lada wyzwaniem, starając się odnaleźć szaleńca i jednocześnie utrzymując szczegóły makabrycznych zabójstw w tajemnicy przed mediami. Szybko odkrywa powiązania między ofiarami pierwszych dwu zbrodni, ale morderca na nich nie poprzestaje. Cała historia sięga zaś o wiele dalszych czasów, niż mogłoby się komukolwiek wydawać.

Dużą zaletą książki jest sposób przedstawiania scen zabójstw. Mimo makabryczności sytuacji autor opisał je w sposób bardzo przystępny oraz wyważony; ani niczego nie wybiela, ani nie opisuje ze szczegółami obrzydliwości w rodzaju ćwiartowania skatowanego człowieka. Dzięki temu liczne i długie opisy czyta się z prawdziwym zaciekawieniem. Kolejny świetny chwyt – to sięgnięcie po formę listów. Czytelnik natknie się na jeden z nich niemal na samym początku powieści i z pewnością zdziwi go data: rok 1888. Autor korespondencji zdradza swej pani tajniki mrocznego i wypełnionego okrucieństwem życia, opisując wszystkie zbrodnie, jakich się dopuścił, oraz tłumacząc, czemu je popełniał. Przez dłuższy czas nie miałem pojęcia, co łączy dziewiętnastowiecznego artystę-mordercę z zabójcą grasującym po dzisiejszym Londynie, jednak od połowy książki wiele zaczęło się wyjaśniać i ostatecznie udało mi się poskładać wszystko w całość. Mimo to zakończenia – zarówno listów, jak i śledztwa – nie przewidziałem w całości i zostałem mile zaskoczony.

Spośród bohaterów najważniejsza jest osoba inspektora Pendragona, sztandarowej postaci wykreowanej przez pisarza. Detektyw bardzo mnie zaintrygował, choć daleko mu do takich filarów świata kryminału jak Hercules Poirot czy Sherlock Holmes. Bliżej Pendragonowi do Myrona Bolitara stworzonego przez Harlana Cobena. Nasz śledczy jest człowiekiem skrupulatnym i stanowczym w swych działaniach. Ponadto traktuję każdą sprawę z dystansem, chłodne kalkulowanie obrazu sytuacji jest dla niego priorytetem – dobrze to kontrastuje z porywczością niektórych innych postaci. Z miejsca poczułem sympatię do tego bohatera oraz jego sierżanta: pana Turnera, inteligentnego, choć mocno gburowatego pracownika Scotland Yardu. Sylwetki pozostałych bohaterów są skonstruowane przyzwoicie, ale nie zapadli mi oni specjalnie w pamięć.

Kolejną mocną stroną książki są dialogi. Autor poprowadził je bardzo umiejętnie: dynamicznie, ale też nie stroniąc od fachowych zwrotów z medycyny sądowej. Dzięki temu są znakomitą przeciwwagą dla rozdziałów będących listami Williama Sandlera oraz miejsc, gdzie opisane są miejsca zbrodni czy ponure dzielnice East End.

Na koniec trzeba jeszcze, zgodnie z zapowiedzią, zestawić historię z książki z fabułą gry Still Life, której skądinąd jestem zagorzałym fanem. Pierwszą cechę wspólną stanowi sam motyw zbrodni, w obu przypadkach niemal identyczny, aczkolwiek zarówno metody zabijania, jak i sposób wyboru ofiar są zupełnie odmienne. Kolejne zagadnienie to cofanie się do przeszłości – w książce dzieje się to za sprawą listów, pojawiających się co kilka rozdziałów, w grze zaś główna bohaterka natrafia na pamiętnik swego dziadka, w którym szczegółowo opisane jest jego ostatnie śledztwo. Tutaj też motywacje obu morderców są dość podobne, a dobór ofiar i sposób zabijania – różne (ponadto książkowy zabójca stara się niejako usprawiedliwić swoje poczynania). Ostatnim łącznikiem są obrazy, przy czym w grze "artysta" uwieczniał scenę śmierci, w książce natomiast jest odwrotnie – śmierć przedstawia scenę z obrazu.

Sztuka morderstwa Michaela White'a jest pozycją naprawdę ciekawą. Z jednej strony mamy do czynienia z typowym kryminałem, napisanym lekkim piórem, z drugiej zaś sposób uśmiercania ofiar przez mordercę, jego motywy i historia opowiedziana w listach Sandlera dostarczają czytelnikowi nowych wrażeń. Jedyną realną wadą tej książki są stereotypowe, powielane już w niezliczonych powieściach, postacie; cała reszta wnosi powiew świeżości do dzisiejszej literatury kryminalnej. Jeśli ktoś grał w Still Life i pamięta fabułę, być może poczuje pewien niedosyt ze względu na dość wyraźne podobieństwa, lecz pozostałym czytelnikom nie będzie to przeszkadzało. Książkę zatem polecam każdemu miłośnikowi kryminałów, a także osobom chcącym poczytać coś lekkiego, ale niekoniecznie sprowadzającego się do powielania starych schematów.