Sześć świętych kamieni - Matthew Reilly

Indiana Jones szukający piątego elementu pośród skarbów narodów w przeddzień Armageddonu.

Autor: Artur 'Vermin' Tojza

Sześć świętych kamieni - Matthew Reilly
Matthew Reilly, australijski pisarz, swą przygodę wydawniczą zaczął w połowie lat 90-tych ubiegłego wieku i jak się okazało dość obiecująco. Obecnie ma na koncie kilka porządnych pozycji literackich, w tym cztery powieści przeznaczone dla młodzieży. Jeśli wierzyć reklamie wydawcy, Matthew Reilly przy pisaniu swych książek, inspirował się głównie filmami przygodowymi wszelkiej maści. Widać to dobitnie na przykładzie Sześciu świętych kamieni, które są bezpośrednią kontynuacją jego poprzedniej książki Siedem cudów starożytności. Niestety to, co w filmie akcji okraszonym komputerowymi efektami specjalnymi i połamaniem wszelkich praw fizyki potrafi cieszyć, niekoniecznie dobrze wypada w postaci literackiej.

Wrota Tartaru zostały otwarte dzięki mitycznemu rytuałowi przeprowadzanemu przez tajemniczą sektę, co sprawia, że Ziemi grozi zagłada. Kluczem do powstrzymania kataklizmu jest Kamień Ognia, który obecnie spoczywa w rękach awanturniczego łowcy skarbów Jacka Westa. Niestety sam kamień nie wystarczy. Aby cała machina zadziałała jak należy potrzeba najpierw aktywować sześć świętych kamieni i to w odpowiednim czasie oraz miejscu. Co gorsza pewna bardzo wpływowa osoba, współpracująca z władzami Chin, nie ma zamiaru dopuścić, aby Westowi oraz jego przyjaciołom powiódł się plan zamknięcia bram Tartaru, a tym samym, zniszczenia Czarnego Słońca. Jest to niewidzialny dla ludzi twór, zbudowany z czarnej materii, który ma stać się bezpośrednią przyczyną zagłady świata. Prowadzony wskazówkami z dziennika badań swego przyjaciela Mistrza, Jack West wymyka się z rąk armii chińskiej i wraz z swymi przyjaciółmi oraz Kamieniem Ognia w plecaku dociera do Emiratów Arabskich, skąd rozpoczyna nierówną walkę z czasem, a stawką jest przyszłość całej ludzkości. Na szczęście nie jest osamotniony w tym starciu, wspierany przez wielu wpływowych ludzi, którzy mają swój interes w tym, aby West osiągnął cel i wygrał.

Tak przedstawia się ogólny zarys początku całej tej zwariowanej przygody, w której mamy po troszku wszystkiego. Są tutaj potężne armie, sprzęt wojskowy najnowszej klasy, mitologie, Science Fiction, szczypta historii i spora garść geografii. Z początku wszystko wygląda pięknie i ładnie, a na dodatek jest całkiem logicznie poukładane w jedną spójną całość. Jednak jak wspomniałem na wstępie, to, co dobrze wygląda na ekranie, niekoniecznie pasuje do książki. Głównie chodzi tutaj o rozmach scen akcji, które po prostu wypadają komicznie. Zamiast subtelnych posunięć, mamy na przykład olbrzymi desant wojska na małą farmę, tylko po to, aby pochwycić troje ludzi. Do tego przeprowadzony wyjątkowo nieudolnie, bo nie dość, że ofiary napaści od razu zauważyły atakujących, to do tego wykiwały żołnierzy zachowujących się jak nieudolne dzieci oraz rozwaliły całkiem sporą część sprzętu oponenta, wliczając w to kilka samolotów. To co jeszcze bardziej przeraża, to sama forma scen akcji. Zestrzelenie myśliwca za pomocą gigantycznej miny skaczącej czy poprzez zrzucenie na niego w locie samochodu, jest niemal rutynowym zabiegiem w tej powieści. Autor książki co rusz łamie, podczas całej przygody Westa i jego kompanów, wszelkie prawa fizyki i czasem nawet logicznego planowania, przekładając je na rzecz widowiskowości oraz rozmachu. Efektem tego jest dosłowne sparodiowanie wielu sytuacji, co spokojnie wyłapie średnio wykształcona osoba. Mnie osobiście takie zagranie literackie piekielnie frustrowało, głównie z tego powodu, że było tego wszystkiego za dużo.

Na obronę jednak warto podać fakt, że pisarz wiernie trzyma się geografii świata oraz samej mitologii. Do tego większość opisywanych przez niego wydarzeń historycznych ze starożytności, tutaj głównie Egiptu, jest prawdziwych, co pomaga przebrnąć przez natłok zbyt wybuchowych scen akcji. Innym plusem jest zastosowanie ilustracji przeróżnych opisów hieroglificznych czy planów komnat albo odwiedzanych miejsc lub badanych przedmiotów. Płynnie łączą się one z opisami, jednocześnie nadając książce w wielu miejscach charakter dziennika łowcy skarbów. Tworzy to bardzo przyjemną atmosferę podczas lektury i pomaga wyobrazić sobie wiele rozgrywanych się w danej chwili scen. Oprócz tego styl pisarski autora jest bardzo przejrzysty, co tylko ułatwia czytanie oraz zagłębienie się w atmosferę nietuzinkowej przygody.

Jak więc należy ocenić dzieło Matthew Reillego? Z jednej strony mamy przerost formy nad treścią, głupoty oraz potknięcia w prawach fizyki i zupełnie nielogiczne zachowanie w scenach akcji. Z drugiej zaś bardzo ciekawą, choć mocno oklepaną, tematykę przygody łowcy skarbów, dobry i bardzo przyswajalny styl pisarski oraz olbrzymią różnorodność. Dla mnie osobiście ta książka to przeciętniak. Nie jest ani jakoś porażająco zła ani zbyt dobra. Osobom lubiącym twórczość Reillego oraz którym nie przeszkadza fakt zaistnienia nielogicznych, wybuchowych wydarzeń, Sześć świętych kamieni może od razu przypaść do gustu i sprawi, że będą do tej pozycji wracać w przyszłości wielokrotnie. Jednak czytelnicy, dla których bardziej liczy się treść niż zwariowana akcja oraz nie lubią, jak prawa fizyki traktuje się po macoszemu, mogą się zrazić. Książkę zatem mogę śmiało polecić jako lekką odskocznię od szarej codzienności lub czytadło dla zabicia czasu podczas długiej podróży, ale nic więcej. Ot kolejna przeciętna książka przygodowa, która lepiej wypadłaby jako film niż dzieło literackie.