Straszny smok

Czerwony Rycerz wraca do domu

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Straszny smok
Cykle literackie mają to do siebie, że z każdą kolejną częścią istnieje ryzyko utraty formy przez autora. Za przykład może służyć seria Syn zdrajcy Milesa Camerona – rozpoczynający ją Czerwony Rycerz narobił mi smaku na więcej, a tymczasem tom drugi, Okrutny miecz, okazał się dużym rozczarowaniem. Jak zatem, biorąc pod uwagę nierówny poziom twórczości Amerykanina, wypada Straszny smok, kolejna książka o przygodach Gabriela Muriena?

Kampania we Wschodnim Cesarstwie zakończyła się triumfem. Cesarz został uratowany, Czerwony Rycerz ponownie okrył się chwałą i został nagrodzony tytułem diuka Tracji, a dowodzeni przez niego najemnicy stają się coraz bogatsi. Przychodzi jednak pora na powrót do królestwa Alby, a tam nie dzieje się dobrze – chorujący król oddaje coraz większą władzę w ręce sprawujących nad nim kontrolę rycerzy z Galii, którzy mają nadzieję podporządkować sobie w ten sposób całe państwo bez jednej bitwy. Wszelkie konflikty polityczne bledną jednak w obliczu zagrożenia narastającego na północy, gdzie czarnoksiężnik Głóg i rozkazujący mu Popiół szykują swoją armię bestii i demonów do kolejnego ataku na słabą jak nigdy wcześniej krainę ludzi.

Podobnie jak oba poprzednie tomy, Straszny smok to powieść długa, jak na standardy gatunku – i niestety, jak to się często zdarza, zyskałaby ona znacznie na skróceniu. Przez dwie trzecie książki mamy do czynienia z niezwykle rozbudowanym wstępem do właściwej akcji, który, wbrew usilnym staraniom autora, zbyt często nuży czytelnika powtarzalnością. Wina leży przede wszystkim po stronie karykaturalnych galijskich antagonistów, którym brakuje tylko maniakalnego śmiechu i podkręcania wąsa, aby mogli dorównać poziomem skomplikowania czarnym charakterom ze starych kreskówek. Co gorsza, starciu z nimi poświęca się większą część Strasznego smoka, podczas gdy wątek Dziczy utrzymywany jest zbyt długo na uboczu i stosunkowo późno powraca na pierwszy plan. Mimo to trzeba przyznać, ze ogólnie fabuła wciąż potrafi zainteresować, chociaż zdarzają się słabsze momenty.

Kiedy jednak akcja nabiera wreszcie tempa, to przypominamy sobie, czemu warto było dać Cameronowi kolejna szansę – ostatni akt książki uosabia to, czego powinno się oczekiwać od epickiego fantasy. Znajdziemy tu wielkie armie, magię, potwory, niespodzianki, krew i łzy... ostatnie dwieście stron pozwalają wybaczyć Cameronowi jego opieszałość w przechodzeniu do najlepszych momentów opowieści, nawet jeśli rozum podpowiada, że mimo wszystko nie do końca na to zasługuje. Po raz kolejny widać też, że moje porównania poprzednich tomów do Czarnej Kompanii Glena Cooka i Malazańskiej Księgi Poległych Stevena Eriksona nie były na wyrost, ponieważ również i tu pisarz nie ma absolutnie żadnych oporów przed niemalże losowym zabijaniem postaci – na wojnie nie ma znaczenia, że bohaterowie mają własne wątki do dokończenia i interesujące charaktery do eksploracji, każdy może zginąć w dowolnym momencie. Oczywiście, nie każdemu przypadnie do gustu ten typ opowiadania historii (sam uważam, że czasem Amerykanin idzie zbyt daleko, aby uniknąć oskarżeń o przewidywalność), ale to już kwestia czystko subiektywna – równie dobrze może okazać się, że czytelnicy będą zachwyceni odchodzeniem od wszechobecnych schematów - każdy musi samodzielnie ocenić, czy odpowiada mu taki styl pisarza.

Z tego samego powodu można mieć mieszane odczucia odnośnie sposobu, w jaki autor rozwija swoje postacie. Łatwo jest się do nich przywiązać i choć nie każda odgrywa istotną rolę w fabule, to razem tworzą dobrze wykreowaną postać zbiorową, jaką jest towarzysząca Czerwonemu Rycerzowi kompania – ale ponieważ trup ściele się gęsto, a autor nie zna litości, można czasem odnieść wrażenie, że pisarz pogłębia niektóre z nich tylko wyłącznie po to, by potem zmusić czytelników do smutku, gdy już zginą. Tym samym spędzają powieść nie robiąc niczego konkretnego, czekając na swoją decydującą scenę w ostatnim akcie, co również zajmuje cenną przestrzeń na kartach powieści. Co ważniejsi bohaterowie są natomiast dobrze przedstawieni, ale to było wiadomo od pierwszego tomu – pozostaje tylko liczyć, że Cameron nie postanowi ich zabić w kolejnych odsłonach dla samego tylko zaszokowania czytelników.

Straszny smok jest powieścią lepszą od poprzedniej, ale gorszą od rozpoczynającego cykl Czerwonego Rycerza – intrygująca fabuła, sympatyczni bohaterowie i trzymające w napięciu zakończenie równoważone są przez kiepskich antagonistów i powolne tempo akcji. Jeśli po słabym Okrutnym mieczu wciąż jesteście zdeterminowani kontynuować lekturę, trzeci tom Syna zdrajcy nie powinien was rozczarować, jako że stanowi pod pewnymi względami powrót do formy autora. Jeśli jednak ciężko znosicie liczące sobie po 700 stron cegły, w których tylko finały są niezaprzeczalnie dobrze napisane pod każdym względem, to będzie lepiej, jeśli poszukacie sobie innej powieści.