Słowo i miecz - Witold Jabłoński

Słowiańska Gra o tron?

Autor: Piotr 'Clod' Hęćka

Słowo i miecz - Witold Jabłoński
Po Elżbiecie Cherezińskiej, która w ubiegłym roku Koroną śniegu i krwi zmierzyła się z raczej rzadko podejmowanym tematem rozbicia dzielnicowego, teraz Witold Jabłoński spróbował swoich sił tworząc Słowo i miecz, w którym przedstawia swoją wersję historii chrystianizacji Słowian. Obie powieści promowano jako "polską Grę o tron", licząc zapewne na to, że skusi to fanów prozy Georga R. R. Martina do zakupu. Choć Koronie… daleko do oryginalnej powieści amerykańskiego pisarza, a i fantastyki w niej niewiele, trudno tej pozycji cokolwiek zarzucić. Jak zaś z owego starcia wyszła najnowsza powieść Jabłońskiego, dowiecie się z poniższego tekstu.

_______________________


Prolog jest zapowiedzią końca. Od pierwszych scen wiadomo bowiem, że dojdzie do bitwy rozstrzygającej spór pomiędzy Ludem Słowa, zebranym pod sztandarem Miecława, a Krystowiercami, bo tak w powieści Jabłońskiego nazywani są krzewiciele wiary w Jezu Krysta, idący w bój za Kazimierzem Odnowicielem. Jednak żeby dowiedzieć się, jak do owej bitwy w ogóle doszło oraz jakim wynikiem się zakończyła, trzeba prześledzić losy konfliktu mającego początek w dniu, w którym Mieszko I odwrócił się od dawnych bogów i przyjął chrzest. Na czytelnika czeka przygoda drużyny śmiałków – wędrówka kipiąca od tajemnic i tragedii przez pełne straszydeł knieje, zaklęte bory, a nawet podwodne miasto. Jej celem jest uwolnienie jednego z pradawnych bogów Słowian, który ma wspomóc wyznawców starej wiary w walce z chrześcijanami. Podróż ta stanowi doskonałą okazję, aby lepiej poznać słowiańskie wierzenia, przyjrzeć się procesowi chrystianizacji oczami chrystianizowanych, a także z innej perspektywy spojrzeć na ciężko naznaczony przez los ród Piastów.

Historię przedstawioną w Słowie i mieczu przyjdzie nam śledzić oczyma kilkunastu bohaterów. Po pogańskiej stronie pierwsze skrzypce gra Żywia, kapłanka Matki Wilgotnej Ziemi, obdarzona wielką mocą przez bóstwa, która kroczy na granicy szaleństwa i prędzej doprowadzi świat ku zagładzie niż pozwoli wygrać Krystowiercom. Wokół czarodziejki tworzy się drużyna, do której należą: Mścigniew – nie do końca typowy rębajło potrafiący przybrać postać niedźwiedzia; Widun – mędrzec o tajemniczym usposobieniu oraz Andaj – młodzian wychowany w głębokiej puszczy wśród ludu Synów Drzew, nie znający ani zazdrości, ani zawiści, ale i nierozumiejący świata pełnego intryg oraz oszustów, do którego trafia. Nie wolno zapomnieć również o Miecławie, bękarcim synu Żywii, wychowywanym na piastowskim dworze na bojownika starej wiary, którym targają różnorakie wątpliwości. Po przeciwnej stronie barykady na uwagę zasługują przede wszystkim Piastowie – wszyscy, począwszy od Mieszka I po Kazimierza Odnowiciela raczej zagubieni i tragiczni niż bohaterscy. Warto wspomnieć także o czerńcach – bo tak nazywani są chrześcijańscy duchowni – którzy nie cofną się przed niczym, sięgną po kłamstwo, manipulacje, a nawet czarną magię, byleby dopiąć swego. W tym gronie na specjalne wyróżnienie zasługują Lucjusz, o którym najlepiej świadczy odpychająca fizjognomia oraz opętany fetyszem odciętego napletka Aron, późniejszy arcybiskup krakowski.

Postaci jest całe mnóstwo, ale w tym przypadku sprawdza się przysłowie: co za dużo to niezdrowo. Nie wszyscy bohaterowie są równie intrygujący co Andaj, ani tak dobrze wykoncypowani jak Żywia, większość z nich to statyści, wprowadzeni do powieści tylko po to, by wypełnić ściśle określoną rolę (np. przekazać informację, zdradzić, gdzie znaleźć magiczny przedmiot itd.). Drażni to przede wszystkim dlatego, że nawet postać o marginalnym znaczeniu została opatrzona często nazbyt szczegółowym opisem. Po co rozwodzić się przez stronę nad ubiorem i powierzchownością schwarzcharakteru, który ginie już w kolejnym akapicie? Powieść znacznie bardziej skorzystałaby, gdyby owo miejsce poświęcić na dokładniejsze nakreślenie sylwetek protagonistów, ewentualnie zeszczuplałaby o kilkanaście kartek, nic nie tracąc z treści, gdyby w ogóle z tychże opisów zrezygnować.

Za mankament należy uznać również "questowość" przedstawionej tu historii. Jabłońskiemu poprzez postmodernistyczne skoki w chronologii wydarzeń poniekąd udało się zamaskować fakt, że fabuła powieści opiera się na prostym schemacie: 1) znajdź magiczny artefakt, 2) aby go zdobyć idź do X i porozmawiaj z Y, 3) po drodze pokonaj Z a następnie 4) powtórz całość, i tak aż do skutku. Wypada jednak zaznaczyć, że owa kalka szczególnie rzuca się w oczy w rozdziałach poświęconych podróży wcześniej opisanej drużyny. Rozdziały te zostały przeplecione mniej przewidywalnymi, a znacznie ciekawszymi fragmentami, przedstawiającymi istotne wydarzenia z przeszłości bohaterów, ukazującymi poczynania wrogów czy też wprowadzającymi nową postać. Służą więc nie tylko poszerzeniu wiedzy i perspektywy czytelnika, ale ułatwiają również odnalezienie się w skomplikowanej sieci intryg, czasami stanowiąc wręcz osobne mini-historie.

Drobne niedoróbki bledną jednak w obliczu świetnego stylu autora. Jabłoński snuje swą opowieść z niewiarygodną swobodą i swadą, którą można porównać jedynie z językowym kunsztem Andrzeja Sapkowskiego. Długie, wypełnione metaforami zdania malują w wyobraźni czasami sielankowe a czasami bardzo ponure obrazy. Niektórzy mogliby się czepiać, że opisy są zbyt długie, miejscami może nawet niepotrzebne, i trudno byłoby im nie przyznać racji, ale plastyczność oraz, a może przede wszystkim, bogactwo językowe na pewno docenią bardziej wyrobieni czytelnicy. Jednakże i w tym miejscu pozwolę sobie na drobną uszczypliwość i wytknę autorowi niezdrową fascynację kolorem zielonym. Doprawdy, nie wiem ile razy owa barwa, w najróżniejszych i najbardziej wymyślnych kombinacjach, występuje na kartach powieści, ale można śmiało zakładać, że jeśli autor akurat nie opisuje krwawej bitwy, gdzie musi pojawić się oczywista czerwień, z pewnością wciśnie gdzieś coś zielonego.

Od kolorów ważniejsza jest jednak tematyka, nad którą w Słowie i mieczu pochylił się Jabłoński. Czegóż tu nie znajdziemy! Na uznanie zasługują chociażby ciekawie oddane wierzenia oraz zwyczaje Słowian – czytelnik ma okazję dowiedzieć się, jak dawniej wyglądały m.in. Noc Kupały, Dziady czy święto Jarych Godów. Na końcu powieści znajdziemy całkiem obszerną bibliografię, która dobitnie świadczy o tym, że autor poświęcił sporo czasu na przygotowania zanim jeszcze usiadł do pisania. Jeśli już o historycznych realiach mowa: podczas lektury wielokrotnie natkniemy się na stwierdzenie, iż w historii spisanej przez zwycięzców na próżno szukać obiektywizmu, co można rozumieć jako krytykę ówczesnej historiografii. Jednak na główny atut powieści wyrasta ukazanie procesu chrystianizacji Słowian z ich perspektywy. Jabłoński zobrazował przejście na chrześcijańską wiarę nie jako pojedyncze wydarzenie (w 966 roku chrzest przyjął tylko Mieszko i jego świta, a nie cała ówczesna Polska) a długotrwały i bardzo krwawy proces. Dla Słowian obcym, niechcianym i strasznym bóstwem był Jezu Kryst, który kazał swym wyznawcom pościć, żyć w brudzie i ubóstwie, a także zabraniał wszelkich przyjemności. Krzyżowcy nieśli ze sobą w pierwszej kolejności ogień i miecz, na drugi plan spychając miłosierdzie oraz przebaczenie. Zarzuty hipokryzji padające co i rusz wobec chrześcijan, a także pytania stawiane wobec ich wiary można bez przeszkód zadać sobie również dziś – możliwe, że wielu zapomniało, co tak naprawdę znaczy być dobrym chrześcijaninem. Do dnia dzisiejszego można odnieść także zarzut, iż ludzie zapominają swych korzeni, bezkrytycznie akceptując wszystko to, co oferuje zachodnia kultura. Jabłoński wielokrotnie podsuwa czytelnikom podobne problemy, zachęcając do poświęcenia im chwili namysłu.

Nie można zapomnieć, że Słowo i miecz to powieść fantasy, więc i fantastycznym elementom wypada poświęcić kilka słów. A tych jest co niemiara. Jabłoński dobrze przyswoił sobie bestiariusz słowiański, toteż w powieści pojawią się strzygi, utopce, wilkołaki, wiedźmy i wiele podobnych straszydeł. Nie zabraknie także magii, i to pod najróżniejszymi postaciami. Szkopuł tkwi w tym, że autor najwidoczniej wyszedł z założenia, iż każdą przeciwność można pokonać przy użyciu czarów. Bohaterowie muszą przebyć wielką wodę, a w pobliżu nie ma mostu? Żaden problem, wszak któraś z postaci z pewnością zna zaklęcie, przywołujące magiczne stworzenia potrafiące upleść przejście z chmur i tęczy. Podobne przykłady można mnożyć. Drugim, prócz magii, filarem, na którym zwykle opierają się powieści fantasy, jest akcja. Choć tej w powieści Jabłońskiego nie brakuje, trudno oprzeć się wrażeniu, iż autorowi cyklu Gwiazda Wenus, Gwiazda Lucyfer znacznie lepiej wychodzi snucie pełnej wydarzeń zwrotnych fabuły, okraszonej inteligentnym humorem i intrygującymi dialogami, niż prezentowanie opisów bitew. Choć rzemieślniczo stoją na wysokim poziomie to brakuje im dreszczyku emocji, który sprawiłby, że czytelnik drży z obawy o bohaterów lub ekscytacji wywołanej wymianą ciosów. Nie jest źle, ale mogłoby być znacznie lepiej.

Trochę ponarzekałem, ale summa summarum Słowo i miecz to dobre, miejscami nawet bardzo dobre przygodowo-historyczne fantasy, godne polecenia szerokiej rzeszy czytelników. Coś dla siebie znajdą tu zarówno osoby szukające sprawnie napisanej przygody, ci zainteresowani wierzeniami i obyczajami Słowian, jak i miłośnicy historii, którzy nie przepadają za wypełnionymi suchymi faktami podręcznikami. Jabłoński wybrał ciekawy okres historyczny, postanowił przyjrzeć mu się z innej niż dotąd perspektywy, a całość okrasił mnóstwem smaczków, które czekają na odkrycie przez uważnych czytelników. Nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać na kontynuację powieści pod tytułem Ślepy demon, która, jeśli wierzyć informacjom z okładki, już znajduje się w przygotowaniu.