Silvertongue. Wojna posągów - Charlie Fletcher

Autor: Małgorzata 'Schleppel' Tomaszek

Silvertongue. Wojna posągów - Charlie Fletcher
Życie bohatera powieści fantasy jest ciężkie: człowiek ani się obejrzy, a ma na głowie ratowanie świata, bądź co gorsze − światów. Pojedynki, pościgi, ciągła walka z czasem, powiększająca się liczba wrogów i tak dalej. Jeżeli w dodatku masz dwanaście lat, a twoimi jedynymi sprzymierzeńcami są gadające posągi − możesz mieć przechlapane. Takie myśli niewątpliwie przebiegają przez głowę George'a, bohatera trylogii Fletchera, gdy okazuje się, że na wskutek jego wcześniejszych działań czas stanął w miejscu, a zaśnieżony Londyn jest pełen niemiłych niespodzianek.

Jak wiemy z poprzednich części: przyjaciółce głównego bohatera, Eddie, udało się uciec od Wędrowca, czyli głównego antagonisty, zaś George został wybrany do stoczenia trzech magicznych pojedynków na śmierć i życie. Uratowano także najważniejszego przyjaciela obojga dzieci. Niestety, w zamian do naszego świata przedostał się Lodowy Diabeł, który rozpoczął werbowanie złych posągów (skaz), szykując zdecydowanie coś poważniejszego, niż bitwa na śnieżki. Taki jest punkt wyjścia tomu kończącego zmagania George'a w alternatywnej wizji Londynu, zamieszkanego przez ożywione posągi.

Po raz kolejny z przyjemnością zanurzyłam się w bogaty świat wykreowany zręcznie przez Fletchera. Silvertongue ostatecznie zamyka wszystkie wątki i to w sposób dość klasyczny dla literatury tego typu: mamy wielką bitwę, w której walczyć będą zarówno ludzie, jak i posągi. Jednocześnie każdy z bohaterów musi stoczyć wiele mniejszych potyczek, także tych natury psychologicznej. Eddie ponownie przenosi się w czasie, by stawić czoła największej traumie, czyli śmierci matki. Z kolei George toczy swoje liczne boje w teraźniejszości.

Kolejne strony ukazują drugie dno powieści, która staje się także lekturą o śmierci, przebaczeniu i dorastaniu. Wszystko to trąci nieco moralizowaniem − na szczęście Fletcher unika "smrodku dydaktycznego" i całość bawi, ucząc − w formie przyjemnej i lekkostrawnej. Po raz ostatni sekundujemy sympatycznym bohaterom, którzy znacznie się zmienili od momentu rozpoczęcia magicznej przygody. Ewolucja postaci przebiega momentami bardzo interesująco, na przykład w momencie, gdy istnieje niebezpieczeństwo, że łagodna dotąd Eddie zbytnio zakosztuje w okrucieństwie.

Ostatnia część trylogii składa się z tych samych, wypróbowanych już i sprawdzonych składników, co dwa poprzednie tomy. Duża liczba nagłych zmian akcji oraz dwutorowo prowadzona narracja (dzięki temu autor zręcznie dawkuje napięcie) to niewątpliwe zalety. Znów pojawia się wiele drugoplanowych postaci, przedstawionych nam w zaledwie kilku scenach, ale mimo to zapadających w pamięć. Fletcher udowodnił już, że doskonale panuje nad wieloma wątkami pobocznymi − tutaj nie jest inaczej: znów mamy do czynienia z licznymi odniesieniami literackimi, ale pojawiają się także te kulturowe czy religijne: młody czytelnik ma szanse na zapoznanie się między innymi. z wierzeniami Wikingów, bądź mitami opowiadającymi o Avalonie. Po raz kolejny Fletcher udowadnia, że umie zręcznie mieszać różne czasy i alternatywną rzeczywistość z faktami historycznymi.

W książce znajduje się znaczna ilość scen zabarwionych ciętym humorem, ale także tych wzruszających (Fletcher ma tendencję do kreowania samopoświęcająych się bohaterów). Doskonały jest także obrazowy język i plastyczne metafory. Zakończenie może jest zbyt oczywiste, a pewne wątki lekko trącą sentymentalizmem - mimo to Silvertongue jest godnym zwieńczeniem trylogii po którą warto sięgnąć, nawet wtedy gdy człowiek ma więcej niż naście lat.