» Wieści » Sierżant - fragment

Sierżant - fragment

|

Z nastaniem dnia mgła opadła. Pojawiła się na dnie okolicznych płytkich dolinek, zakrywając brudnozielone kępy bagiennej trawy. Jej początkowo rzadkie, nieforemne strzępy zaczęły później przybierać gęstsze, osobliwe kształty, tworząc stopniowo nisko zawieszony, nieprzejrzysty dywan. Nigdy nie widziałem takiej mgły, ale też nigdy nie spędziłem nocy na pagórku otoczonym bagnami. Ocknąwszy się z transu, Pover wyglądał na zadowolonego, nie potrafił jednak powiedzieć nic konkretnego o obcym szpiclu.

Hruzzi zakaszlał, po czym splunął:

– Dziwna jakaś ta mgła, naprawdę dziwna...

Jego tubalny głos obudził resztę. W sinawym świetle poranka bladzi mężczyźni wyglądali niczym zjawy, niektórzy byli tak wymizerowani, jakby się przebudzili dwa dni po pogrzebie.

– Gap, pobierz próbkę tego świństwa, tylko żeby nikt cię nie przyuważył – rozkazałem nowemu, który wczoraj biegł ze mną w pierwszej linii. Przeżył, dzięki czemu znałem już jego imię. Fill dał mu mały żywiczny pojemnik, wyłożony płytkami z miki, jaki wszyscy czarownicy z niejasnych powodów taszczą ze sobą, i Gap natychmiast zniknął w podszyciu. Mimo że cały czas obserwowaliśmy zbocze, nie zauważyliśmy go ani razu. Sprytny chłopak.

Niebawem wrócił i oddał pojemnik Fillowi, który, pokręciwszy głową, wskazał na Povera.

– Mamy tu lepszego fachowca.

Pover bez słowa wziął się do badania, co wyglądało tak, jakby tylko oglądał sobie pojemnik.

– Nic poza zwyczajną wodną parą z odrobiną pyłów roślin rosnących na tym grzęzawisku – powiedział w końcu po kwadransie. Tymczasem biały dywan pod nami zmienił się w mleko i wydawało się, że się podnosi. Pover zamierzał otworzyć pudełko, ale Fill mu je zabrał.

– Przynieście mi coś żywego – zażądał.

Za moment Gasupuréz podał mu popiskującą myszkę. Nie miałem pojęcia, jak mógł ją złapać tak szybko.

– Była na prezent, mam ją od przedwczoraj – wyjaśnił zmieszany, widząc moje podejrzliwe spojrzenie.

Otworzywszy ostrożnie pojemnik, Fill wrzucił mysz do środka i znów go zamknął. Przez chwilę nie działo się nic, wystraszone zwierzątko rzucało się na wszystkie strony. Nagle stanęło, dostało drgawek, na futerku pojawiły się wielkie, krwawiące pęcherze, a potem dosłownie się roztopiło, została z niego szara maź. Wszyscy osłupieliśmy.

– Może pan na to zerknąć jeszcze raz? – rzekł Fill, podając pojemnik Poverowi, przy czym minę miał taką, jakby nie wydarzyło się nic szczególnego. Ten, nieco wylękniony, skinął głową i znów zapadł w cichy trans.

– Mam! – oznajmił po jakimś czasie. – To naprawdę tylko mgła, ale w momencie zetknięcia z czymś ciepłokrwistym przeradza się w substancję, która rozłoży dowolną żywą tkankę.

– Potrafi pan odczytać strukturę tej sztuczki? – odezwał się Fill tonem, jakby pytał o cenę kawałka mięsa u rzeźnika. Podejrzewałem, że od dawna wie wszystko, a teraz tylko gra komedię.

– Tak – wykrztusił Pover, jeszcze bardziej przerażony niż chwilę temu. – Nigdy jej nie widziałem, ale ten, kto ją wymyślił, stosuje procedury i schematy wykładane na akademii królewskiej. Tymczasem mgła poszła wyżej, izolując nas od pozostałych pagórków. Tym samym byliśmy na wyspie pośrodku podnoszącego się białego morza. Ogarnęła mnie bardzo niemiła myśl granicząca z pewnością, że przypływ będzie trwał tak długo, aż wszyscy przynajmniej trochę nałykamy się tego syfu. Na podniebieniu poczułem przedziwny posmak, a w moje wątpia wgryzł się zgłodniały szczur strachu. Nie chciałem umierać jak zmieniająca się w krwistą papkę kupa mięsa. Myszka Gasupuréza też tym nie była zachwycona.

– Zdołamy przejść przez to mleko? – Skupiłem się na bardziej praktycznym aspekcie.

– Mgłę mógłbym częściowo transmutować i jeśli nikt się tego nie nawdycha, powinno być dobrze – odparł z przekonaniem Pover. Mimo że nie odkrył podstępu wroga, wciąż był pewny siebie. Spojrzałem na mgłę, żeby sprawdzić jej wysokość, a potem natychmiast na mapę. Jeśli była dokładna, mieliśmy szansę. Jeszcze raz przestudiowałem punkty wysokościowe. Rzeczywiście, niskimi grzbietami i wierzchołkami wzgórz, okrytymi na razie niezbyt grubą warstwą mgły, wiodła kręta ścieżka.

Wytłumaczyłem, którędy pójdziemy, co zabrzmiało tak, jakby chodziło o spacer promenadą z piękną kobietą. Nie było sensu ich straszyć, w końcu mysz widzieli wszyscy. Pover musiał iść na czele, ponieważ miał czarować nie nas, tylko napotkaną mgłę. Nie dałem im zbyt wiele czasu do zastanowienia.

– Idziemy! – zakomenderowałem.

Tak naprawdę ten pośpiech był podyktowany troską nie o nich, lecz o siebie samego. Jako dziecko zachorowałem na ospę i mimo wszelkich wysiłków choroba miała bardzo ciężki przebieg, więc teraz wolałem dostać kulę w łeb, niż jeszcze raz przeżyć coś podobnego. Ta mysz przypomniała mi o tym aż nadto.

Schodziliśmy ukośnie ze zbocza. Dziesięciu zmęczonych, pozornie pogodzonych z losem facetów. Zdradzały nas jednak białe jak śnieg, pozbawione krwi palce, kurczowo zaciśnięte na broni. Jakby w nadchodzących minutach mogła nam w czymś pomóc.

Krajobraz był nierealny, nocny koszmar prze niesiony ze snu pijaka, który akurat wyrzyguje żołądek. Łagodne ciemnozielone zbocza, tu i ówdzie kępy pokrzywionych, chorych drzew, kilka metrów nad głowami ołowiane niebo, a pod nogami trujące mleko, kłębiące się wokół nas niczym cuchnący ściek. Posłusznie kroczyliśmy za Poverem, ja jako ostatni z bronią gotową do strzału. Najgorsze było, że ta gęsta, biała paćka nie chlupotała. Teren lekko opadł i mimo że trzymaliśmy się wyznaczonej trasy, wciąż brodziliśmy po pas w tej niby-mgle.

Na przedzie ktoś się potknął. Zgięło go wpół, ale zaraz się wyprostował. Uff! Jednak po kilku krokach stanął i zaczął dygotać. Obstąpiliśmy go. Był to Dod, następne nazwisko, które poznałem dopiero wczoraj. Patrząc na nas rozpaczliwie, usiłował coś powiedzieć, lecz nie mógł. Wtedy Gasupuréz wyjął jeden ze swoich długich noży i dźgnął go prosto w serce. Oczy Doda zgasły, ale nie runął na ziemię. Stał na nogach dopóty, dopóki się nie rozpłynął. Zniknął pod białą pokrywą, lecz jeszcze długo słyszeliśmy odgłosy przypominające skwierczenie tłuszczu na rozgrzanej patelni.

Ruszyliśmy dalej, mgła sięgała coraz wyżej, teraz już do ramion. Albo zawiodła mapa, albo zboczyliśmy z trasy, ponieważ trujący opar zgęstniał. Zdezorientowany Pover zatrzymał się. Było jasne, że pozostanie tutaj oznacza śmierć. Dalszy marsz to samo. Tylko że lepiej umierać, idąc naprzód.

– Idziemy, idziemy, zaraz coś z tym zrobię – rzekł nieobecnym głosem Fill, jakby mi czytał w myślach.

– Ja wracam – zaprotestował Gap.

– Idziemy wszyscy! Ten, kogo wyprzedzę, dostanie kulę w łeb! – ponagliłem, sam robiąc pierwszy krok.

Usłuchali bez wyjątku. Biała trucizna już dawno by nas pochłonęła, gdyby nie Fill, który rozgarniał ją siłą woli, kroczyliśmy więc dnem czegoś w rodzaju sunącego wraz z nami dołka. Było już widać strome zbocze, którym powinniśmy umknąć z przemyślnej pułapki. Chciałem powiedzieć coś dla otuchy, ale moja stopa trafiła w próżnię i poleciałem w dół.

C. D. w książce
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


starlift
    Powieść jest bardzo bardzo dobra!
Ocena:
0
Zakończenie mnie rozwaliło, może nie jest to super zaskakujący zwrot w fabule, ale naprawde mało się spodziewałem, że autor w taki sposób zakończy książke. Polecam! Kawał świetnej lektury!
21-03-2005 16:15

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.