Rzeki Hadesu - Marek Krajewski

Popielski i Mock – wyjątkowo skuteczny, polsko-niemiecki tandem

Autor: Jarek 'jareckr' Rusak

Rzeki Hadesu - Marek Krajewski
Nikt, kto czytał powieści Marka Krajewskiego, nie będzie miał wątpliwości, że to mocne, czarne kryminały. "Schludne" morderstwa z wyrachowania, pozbawione otoczki moralnego brudu oraz zacny, nobliwy detektyw? Nie, proszę państwa, to nie ten adres! U Krajewskiego zawsze jest drastycznie i brutalnie, protagoniści to nie wyidealizowani paladyni praworządności, a miejsce honorowe zajmuje perwersja (w mniejszej lub większej dawce). Rzeki Hadesu – najnowsza książka z Edwardem Popielskim wpisuje się w powyższe ramy, z tą jednak różnicą, że pan "pulicaj" tym razem musi dopaść… No właśnie, wcale nie zabójcę. W pojedynku z przestępcą Popielskiemu (znanemu także pod pseudonimem Łyssy) znowu pomaga niemiecki przyjaciel i kolega po fachu – Eberhard Mock.
 
____________________________

 
Początek powieści przenosi nas do powojennego Wrocławia 1946 roku. Miasto leży jeszcze w gruzach, bo tyle właśnie zostało z twierdzy, zniszczonej podczas niemiecko-sowieckich walk. Wśród nowych mieszkańców, przybyłych na Ziemie Odzyskane, znaleźli się także dawni lwowianie. W tłumie przesiedleńców ukrywa się Edward, jako były oficer AK poszukiwany przez Urząd Bezpieczeństwa i NKWD. Jego nową tożsamość zna więziona i maltretowana przez komunistów kuzynka Leokadia, której pozostało już tylko wspomnienie ukochanej, kresowej metropolii. Tymczasem dochodzi do porwania dwunastoletniej dziewczynki, spokrewnionej z pułkownikiem bezpieki. Popielski z daleka czuje smród podobnej, lwowskiej sprawy z 1933 roku, kiedy to doszło do uprowadzenia i – używając eufemizmu – zhańbienia upośledzonej córki króla tamtejszego przestępczego półświatka. Niestety, wówczas zwyrodnialec wymknął się sprawiedliwości. Teraz natomiast złapany pedofil stanowiłby idealną kartę przetargową w pertraktacjach z wysokiej rangi ubekiem…
 
Zwięzły kryminał autor podzielił na trzy części (nie licząc prologu i epilogu), nadając im miana rzek mitologicznej krainy zmarłych. Flegeton to ognisty strumień (Wrocław 1946), Kokytos – płacz (Lwów 1933 roku), Lete oznacza zaś zapomnienie (wypicie z wody z tej rzeki powodowało zapomnienie dotychczasowego żywota, co metaforycznie odnosi się do Edwarda i Eberharda). Losy policjantów Krajewski wkomponowuje w historię wspomnianych miast; można by rzec, że one również są bohaterami książki. Rdzeń fabuły stanowi część druga – tu znajdziemy szczegóły dotyczące lwowskiego dochodzenia. "Mały Wiedeń" mieni się blaskiem, ale skrywa też swoją drugą, mroczną naturę – domy publiczne oraz przestępcze podziemie z jego ciemnymi sprawkami. Takie zestawienie dla wytrawnych fanów prozy wrocławianina nie będzie, rzecz jasna, niczym niespodziewanym, albowiem przemoc (nieraz zahaczająca o sadyzm), żądza zemsty, wszelakie występki oraz wynaturzenia to dla Mocka i Popielskiego chleb powszedni. Starzy czytelnicy prawdopodobnie za zbędne uznają natomiast przypominanie okoliczności zawiązania przyjaźni pomiędzy Polakiem i Niemcem, które nastąpiło w powieści Głowa Minotaura.
 
Podczas poszukiwań sprawcy nie obędzie się bez grzebania w psychiatrycznych teczkach oraz wizyt u uniwersyteckich specjalistów z zakresu botaniki. Gdzieś na marginesie pojawiają się wzmianki o krwawym konflikcie polsko-ukraińskim oraz raczkującej jeszcze dziedzinie – psychologii zbrodniarzy – którą z zapałem zgłębia lekarz medycyny sądowej, doktor Pidhirny. Podobnie jak w Liczbach Charona, tak i tutaj Krajewski stosuje klamrę, zgrabnie spinającą całą historię.
 
Co zawadza? Ano, czytając dziewiąty kryminał (nie liczę dwóch współczesnych, napisanych razem z Czubajem) trudno pozbyć się uczucia déjà vu – niektóre chwyty i motywy (np. współpraca bohaterów ponad podziałami politycznymi i narodowymi, szantaż i uderzenie w bliskich Łyssego, a przez to stawianie go "pod ścianą") autor już wcześniej wykorzystywał. Miejscami czuć więc zmęczenie materiału. Zamykające powieść wspominki Edwarda i Eberharda to rodzaj podsumowania dotychczasowych perypetii, dokonanego trochę na siłę (abstrahując od oceniania – gdyby prześledzić wszystkie dokonania obu panów, ich skuteczność w walce ze zbrodnią należałoby określić jako powalającą). Nie zmienia to faktu, że wielu czytelników, za sprawą charakterystycznego stylu oraz warsztatu pisarza poczuje się jak… Polak w przedwojennym Lwowie.
 
Rzeki Hadesu to ostatnia część trylogii o polskim policjancie, nie ma więc większego sensu, aby sięgały po nią osoby kompletnie nieznające postaci i realiów. Jak twierdzi Krajewski, z Mockiem żegnamy się na dobre. A z Popielskim – czy aby na pewno?