Rozmowa z Ewą Białołęcką

Żyję książkami i wśród książek

Autor: Aleksandra 'yukiyuki' Cyndler

Rozmowa z Ewą Białołęcką
Ewa Białołęcka jest jedną z najbardziej utytułowanych polskich pisarek fantasy. Była ośmiokrotnie nominowana do Nagrody Zajdla, a statuetkę zdobyła dwukrotnie – za opowiadania Tkacz Iluzji i Błękit maga. Jej pierwszy zbiór opowiadań został wydany w 1997 roku i stał się kanwą powieści Naznaczeni błękitem, która zapoczątkowała cykl znany jako Kroniki Drugiego Kręgu. Przez wiele lat był pozbawiony zakończenia, jednakże po latach autorka zapowiedziała wydanie finałowego tomu na jesieni tego roku. O tej i innych sprawach rozmawiamy z samą Królową Polskiej Fantastyki.

Aleksandra 'yukiyuki' Cyndler: Mam przyjemność rozmawiać z Panią w związku z nowym wydaniem serii Kroniki Drugiego Kręgu. Jednakże zanim przejdziemy do niej, może powie pani naszym czytelnikom kilka słów o sobie? Z oficjalnych biogramów i notek wiadomo, że uwielbia Pani czytać książki, a nawet określa się Pani mianem książkoholiczki. Ma Pani liczne hobby, takie jak tworzenie witraży, biżuterii artystycznej, malowanie czy pisanie fanfików. Jest pani też tłumaczką i redaktorką. Jednakże od ostatnich aktualnych informacji minęło już kilka lat, więc: co wydarzyło się nowego? Czym się Pani obecnie zajmuje? Co porusza Pani serce i kradnie czas potrzebny na dokończenie cyklu?

Ewa Białołęcka: Wydarzyło się dużo rosyjskiej, ukraińskiej i białoruskiej fantastyki. Czytanej, słuchanej, tłumaczonej… Niepostrzeżenie stałam się jej orędowniczką i wsparciem dla agentki, zajmującej się ściąganiem do nas wschodnich autorów.

Wielokrotnie wspominała Pani, że kocha czytać i kolekcjonować książki. Czy ma Pani swoich ukochanych pisarzy, powieści i opowiadania, które odcisnęły na Pani niezatarte piętno, albo takie, które w szczególny sposób Pani ceni?

Żyję książkami i wśród książek. Wspomniany książkoholizm nie jest przesadą, ja ich nie czytam, tylko połykam. Gdybym kilka lat temu nie przestawiła się na e-booki, papier wypchnąłby mnie z mieszkania. W tej chwili na półkach przechowuję tylko te pozycje, do których mam szczególny sentyment, do których wracam co jakiś czas dla przyjemności, i takie, które są mi potrzebne do pracy. Pisarzy, którzy na mnie w znaczący sposób wpłynęli, trzeba szukać w przeszłości – wtedy byłam bardzo młoda i bardzo emocjonalna (zdarzało mi się płakać nad książką!). Jan Grabowski zaraził mnie miłością do kotów i sympatią do zwierząt w ogóle. Makuszyński pokazał mi ludzi dobrych i godnych naśladowania, a do tego zachwycił mistrzostwem językowym. W moim wychowaniu mieli udział Erich Kastner, Tove Jansson i Astrid Lindgren. Joanna Chmielewska bawiła i pokazała, że można pisać rubasznie, nie popadając w wulgarność. Howard, Andre Norton i Anne McCaffrey otworzyli mi oczy, że fantastyka to nie tylko wysyłanie ludzi rakietą w kosmos. Zwłaszcza ta ostatnia przyczyniła się do powstania smoczycy Oury i Pożeracza Chmur. A gdyby nie LeGuin i jej Krogulec, nie byłoby chłopaków z Drugiego Kręgu. Tych ludzi jest tak długa lista, że nie mogę ich wszystkich wymienić. Wspomnę jeszcze tylko Terry'ego Pratchetta, który jest dla mnie niedoścignionym ideałem pisarza.

Była pani jedną z pierwszym polskich "fantastycznych pisarek". Teraz jest ich o dużo więcej, a wiele z nich zdobyło też w pełni zasłużone wyróżnienia fandomu i wydawców. Które polskie autorki lubi pani najbardziej? Nie chodzi mi oczywiście o sympatię odnośnie konkretnych osób czy też klasyfikacje ich utworów w kategorii "te są dobre, a te niekoniecznie", a raczej o osobiste preferencje. Które pozycje najbardziej trafiają w Pani gust czytelniczy i które z nich poleciłaby pani innym?

Moje gusta są niepoważne. Naturalnie przeżyłam fascynację Władcą Pierścieni, Diuną i Grą Endera; w moim sercu Michaił Bułhakow ma specjalne miejsce; nadal żywię szczery sentyment do Harry'ego Pottera. Przeczytałam i doceniłam mnóstwo mądrych, dobrze napisanych powieści i opowiadań, a nieustannie wracam do Dożywocia Marty Kisiel i Grillbaru Galaktyka Mai Kossakowskiej. Znam te książki na pamięć, czytam je dla obcowania z bohaterami jak ze starymi znajomymi lub nawet przyjaciółmi, delektuję się językiem i humorem. Wprawiają mnie w dobry nastrój. Chyba nigdy nie będę miała ich dość.

A w jakim stopniu w Pani książkach pobrzmiewają echa przeczytanych książek?

Echa dawnych lektur pobrzmiewają w dziełach każdego autora, nie może być inaczej. W dużej mierze jesteśmy sumą tego, co przeżyliśmy, a więc również przeczytaliśmy. Labirynt na wyspie Jaszczur bezczelnie pożyczyłam od Verne'a, Oblubienice Miecza pojawiły się po lekturze artykułu z zakresu antropologii... Żadne pomysły nie biorą się z próżni.

Kiedyś wspomniała Pani, że pisarze patrzą na świat inaczej. Obserwują, katalogują spostrzeżenia, po to by kiedyś wyciągnąć je i wykorzystać w swojej twórczości. Z pewnością przez ostatnie lata cały czas gromadziła Pani materiał do pracy. Czy ma Pani pomysły na nowe książki?

Przez taki szmat czasu trudno było czegoś nie zachomikować. Odwiedziłam Maltę, chodziłam po londyńskich muzeach, nurkowałam w Adriatyku, łaziłam po górach, zjeżdżałam na linie nad kanionem i jadłam serce trzciny, chodziłam po lesie bez latarki – coś z tych doświadczeń na pewno wykorzystam. Pomysły gromadzą się w notesie. Odpukajmy w niemalowane – powinien powstać zbiór opowiadań rozpoczęty niedawno napisanym Garażowym. Mam spisane pomysły na pojedyncze opowiadania. Nieśmiało chodzi za mną polska zombi-apokalipsa, ale z zamierzonego żyłochlastu coraz bardziej ewoluuje w stronę czarnej komedii. To u mnie normalne.

Zdobyła pani wiele nagród i nominacji, tytułuje się też panią Królową Polskiej Fantastyki, jednak w ostatnich latach poza fanfikami do Harry'ego Pottera i Sherlocka Holmesa nie publikowała Pani zbyt dużo. Jaka była tego przyczyna? Nawał obowiązków, zmęczenie pracą z cudzymi tekstami, brak pomysłów?

O tym się nie mówi i uważa za temat wstydliwy, podczas gdy większość pisarzy boryka się z podobnymi problemami na co dzień. Może powinniśmy nareszcie zacząć o tym mówić publicznie. Cierpię na długotrwałą depresję. "Niemożliwe, że to masz, zupełnie nie wyglądasz!" – mówiono mi. Jasne, my nie wyglądamy na zdołowanych, zwłaszcza na konwentach, zwłaszcza podczas dawania autografów, kiedy trzeba się uśmiechać do czytelników, a najchętniej człowiek uciekłby przed hałasem i jaskrawym oświetleniem, zwinął gdzieś w kącie i zwyczajnie zasnął, tak go męczy nadmiar bodźców. W takim stanie każde niepowodzenie jest katastrofą. Rozmawiamy o tym prywatnie między sobą, pytamy "co bierzesz?", a na zewnątrz utrzymujemy maskę dziarskiej, dowcipnej pani lub pana.

Czy Pani choroba jest związana z pisaniem? W jednym z wywiadów wspomniała Pani, że Ci, którzy piszą książki, płacą za to między innymi depresją i nerwicą.

To nie pisanie wywołuje chorobę, lecz ona wpływa na jakość pisania, a czasem w ogóle je uniemożliwia. Jeśli do tego dodać ulubiony sport czytelników, czyli hejt, do blokady pisarskiej ręką podać. Ma się pustkę w głowie albo wszystkie pomysły wydają się blade i do kitu.

Co Pani zdaniem jako środowisko powinniśmy zrobić, żeby pomóc ludziom chorującym na depresję w mówieniu o niej?

Nie wydziwiać, nie twierdzić, że to fanaberie i że wystarczy wziąć się w garść. A już na pewno nie przyklejać etykietki wariata. Jeśli się wie o problemie danej osoby, mówić: Dasz sobie radę metodą małych kroków. Wszystko będzie w porządku.

A co możemy zmienić, aby pisarzom walczącym z tym problemem było łatwiej? Czy w ogóle można coś zrobić?

Nie zezwalać na gnojenie naszych książek w Internecie. Tu mam na myśli recenzencki sadyzm, a nie merytoryczną analizę. Ani ja, ani większość moich koleżanek po piórze nie czytamy recenzji (poza podrzucanymi przez wydawców) gdyż nasz wewnętrzny krytyk jest wystarczająco silny, nie chcemy sobie dokładać stresu.

Podobno pisze Pani niesystematycznie i powoli, a największy kłopot sprawia Pani zmobilizowanie się do pracy. Biorąc pod uwagę, iż długo wyczekiwany koniec, ostatni tom Kronik Drugiego Kręgu, zapowiedziany został na jesień tego roku, chciałabym wiedzieć, czy wpłynęło to w jakiś sposób na pani podejście do pisania? Czy pracuje pani w stałym rytmie, czy też zadeklarowany termin w jakiś sposób pani ciąży? A może już wszystko gotowe i publikacja to czysta formalność?

Byłoby pięknie, gdybym wszystko już miała ukończone, wypucowane i gotowe do wypuszczenia na rynek. Znów strasznie się boję, że nie zdążę, ale piszę, piszę! Zaczęłam wymyślać ten tom dawno temu, a w czasie, jaki minął, zmieniłam się i ja, i moje podejście do pewnych rzeczy. Nie chcę spojlerować, lecz dość okazałe fragmenty już stworzonej fabuły ulegną dużym zmianom. Przyznam się, że jednego chłopaka napisałam (jak Martin) do zabicia, bo w końcu toczy się wojna i jakieś ofiary muszą być, ale zmieniłam zdanie i go ułaskawiłam. Nawet się z tego cieszę. Z kolei ktoś inny przestał mi pasować do wydarzeń i muszę się go w jakiś logiczny sposób pozbyć. Niekoniecznie krwawo. Wpadłam na zupełnie rewolucyjny pomysł odnośnie "przybyszów", będzie więcej technikaliów a mniej boskich interwencji. Niestety, systematyczność to coś, czego nie nauczyłam się i chyba nigdy się nie nauczę. Podziwiam i zazdroszczę Andrzejowi Pilipiukowi albo Michałowi Gołkowskiemu – ci faceci produkują jak maszyny, jakby w ogóle bez trudu. Pytałam, jak to robią – ano jakoś potrafią wszystko sobie poukładać. A ja nie, taki już nieszczęsny charakter, który do pracy potrzebuje natchnienia.

Przez całe lata tworzyła pani fanfiki. Czy nadal zdarza się pani pisać dla czystej przyjemności, czy też ogrom innych zainteresowań oraz zobowiązań nie pozwala na taką swobodę?

Do pisania fanfików trzeba mieć tak zwaną fazę. To zresztą stan bardzo przyjemny, przypominający stan zakochania. Świetnie się bawiłam, pisząc humoreski o Severusie Snapie. Potem faza potterowa wygasła i minęły całe lata, nim rozpaliła się kolejna faza, tym razem na serial Sherlock. Moje koleżanki, teoretycznie już takie dojrzałe i stateczne – matki dzieciom, pracownice korporacjom – fangirlują japońskim łyżwiarzom, superbohaterom Marvela albo nieznanym mi postaciom z anime, co może tylko cieszyć, bo oznacza, że nie pozwalają sobie się zestarzeć. Jestem bardzo zadowolona z tych okresów fascynacji, które nie dały mi zapaść w kompletny marazm twórczy. Teraz zwyczajnie nie mam czasu na pisanie fanfików, a nawet niezbyt wiele na ich czytanie. Jedno za drugim idą zlecenia na tłumaczenia, redakcje, a przecież muszę jeszcze znaleźć czas na swoje własne pisanie... W dodatku grypa nie wpisuje się w terminarz tylko po prostu nadciąga i przewraca wszystkie plany do góry nogami. Samo życie.

Czy pisanie fanfików, które mimo wszystko muszą być osadzone w konkretnym uniwersum stworzonym przez kogoś innego i zachować pewną dozę prawdopodobieństwa, jest trudniejsze czy łatwiejsze od pisania tekstów osadzonych w wymyślonym przez siebie, całkowicie autorskim świecie?

Takie pisanie jest podobne do zabawy lalkami. Nikt przecież nie może powiedzieć, że operowanie laleczkami i mówienie za nie wiąże się z jakimś straszliwym wysiłkiem. Przy takiej twórczości daje się z siebie tylko tyle, ile się chce, bez nacisków z zewnątrz.

A jakie były początki pani przygody z pisaniem? Kiedy zaczęła pani wymyślać i tworzyć własne historie oraz kreować nowe światy?

W podstawówce, kiedy miałam około dwunastu lat. Wysmarowałam straszliwy plagiat serialu Kosmos 1999 i powieści Peteckiego. Został już dawno spalony, nikt mnie nie może szantażować.

Naprawdę nic się nie zachowało?

Jak wyżej, żadnych materiałów do szantażu. Zachowałam tylko pierwsze wersje opowiadań o Ourze i Erilu czyli Smoka, Kolekcjonera i Pierścień dla bestii.

Czy wraca pani do dawnych pomysłów i inspiracji? Czy kiedykolwiek korciło panią, aby sięgnąć po jakiś dawny tekst, przerobić go, a może napisać od nowa i zaprezentować czytelnikom?

Owszem, szkoda marnować dobry materiał. Teksty, które weszły do zbioru Róża Selerbergu jako tryptyk Przyczajony rycerz, ukryty smok, w pierwotnej wersji ukazały się w fanzinie. Profesjonalizm zabójcy smoków przepracowałam tak, że właściwie napisałam go całkowicie od nowa – trudno rozpoznać w nim wersję nr 1. Otrzymałam szansę poprawienia Tkacza Iluzji i skwapliwie ją wykorzystałam, chociaż niektórzy narzekali. Teraz już koniec z poprawianiem starego, czas na nowe.

Skąd wziął się pomysł na przygody Kamyka i jego przyjaciół? Tkacz Iluzji był początkowo opowiadaniem. Czy od razu pisząc je, miała pani wizję większej liczby opowiadań, wiedziała Pani co jeszcze może przydarzyć się bohaterom, czy też pomysły dojrzewały powoli i potrzebowały czasu aby się w pełni skrystalizować?

Mogę z całą pewnością określić, skąd się wziął Nocny Śpiewak, gdyż został zainspirowany ludźmi-wilkami z cyrku Barnuma. Smocze wyspy to taka Tajlandia, do której nadal mam nadzieję pojechać. Reszta rozpływa się we mgle. Na niektóre pomysły wpadałam w trakcie pracy, inne elementy były gotowe od samego początku i tylko czekały na swoją kolej. Tkacza Iluzji pisałam ręcznie w zeszycie, a potem kawałkami przepisywałam na maszynie (nawet jeszcze nie miałam wtedy komputera), nanosząc poprawki. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że była to radosna twórczość dziecka lepiącego z plasteliny. Przecież ja w ogóle nie myślałam o tym, by zostać profesjonalną pisarką!

Czemu smoki w Pani książkach tak bardzo odbiegają od klasycznego, gadziego wizerunku? Bliżej im chyba do smoków chińskich, ale nie tylko?

Kiedy byłam małą dziewczynką, dostałam na Gwiazdkę chiński epos o przygodach Króla Małp. W króciutkim epizodzie wystąpił tam król smoków, który potrafił przyjmować postać ludzką, ale również przemieniać się w konia i inne stworzenia. Zresztą sam Król Małp i jego koledzy też mieli takie zdolności. Ta zmiennokształtność zapadła mi w pamięć. Potem zapoznałam się ze smokami z Pernu, które nie są łuskowate, a potem z Falkorem z Niekończącej się historii, komicznie przypominającym spaniela. Ulepiłam i wyrzeźbiłam swoje lengorchiany na tej bazie.

Czy którakolwiek z postaci, tych bliższych i dalszych, ma swój pierwowzór w rzeczywistości? Wspomniała Pani kiedyś, że dla swoich bohaterów pisze Pani biografie. Czy którakolwiek z nich zawiera elementy zaczerpnięte z życia Pani znajomych? A może jakieś cechy charakteru, maniery czy elementy wyglądu zostały podpatrzone u kogoś z otoczenia?

Nie kopiuję znajomych. Po prostu nie czuję takiej potrzeby. Nawet jeśli ktoś rzeczywisty zrobi coś, co mnie zainspiruje, stworzona postać będzie całkowicie różna z wyglądu i charakteru. Portretowanie realnej osoby nie dość, że stwarza ograniczenia, to jeszcze istnieje niebezpieczeństwo, że pierwowzór się obrazi. Zdarzało mi się czerpać natchnienie z fotografii, ale nigdy nie znałam osobiście przedstawionych na nich osób.

Kiedy zaczyna Pani prace nad opowiadaniem czy książką, to czy najpierw tworzy pani biografie oraz portrety protagonistów, czy też jako pierwszy powstaje zarys fabuły, a dopiero potem dopasowywane są do tego odpowiednie postacie? Czy któryś z tych elementów jest dla Pani ważniejszy?

Najpierw pojawiają się postacie i dialogi, potem scenografia. Charakter bohatera niejako stwarza i napędza fabułę. Ktoś, kto jest draniem, nie będzie zdejmował kotka z drzewa, wegetarianin nie pójdzie do KFC, właściciela jamnika mogę wysłać na wystawę psów, ale już nie na nielegalne psie walki, chyba że na zasadzie komedii pomyłek. Lubię też wiedzieć jak wygląda mój bohater czy bohaterka, jak się ubiera, co lubi, czego nie znosi – przynajmniej z grubsza. W ten sposób unikam pułapek logicznych.

Młodzi magowie z Kronik stają w obliczu przeciwności wymuszających na nich dokonanie wyborów, które mogą zadecydować nie tylko o ich losach, ale także o życiu wielu innych ludzi. Chociaż w swoich książkach nie wybiela pani rzeczywistości i pisze o wielu przykrych, czasami tragicznych rzeczach, to jednak próżno tu szukać nadmiernej brutalności czy też epatowania przemocą. Jest tak ze względu na kierowanie cyklu do młodszego odbiorcy czy w ogóle unika Pani takiej stylistyki?

Zacznę z daleka. Bardzo lubię kryminały proceduralne, na przykład CSI czy Bones. Uwielbiam książki o kryminalistyce: o profilerach i patologach sądowych. Jednak tam zło już się wydarzyło: są zwłoki (choćby i obrzydliwe), jest zagadka do rozwiązania, na tym koniec. Już w dzieciństwie zamykałam oczy, kiedy Azję w filmie nawlekano na pal, a lektura książki o dokonaniach Inkwizycji przyprawiła mnie o trwały uraz, Rozalki w piecu nie wybaczę twórcom listy lektur szkolnych nigdy! Rozumiem, że w życiu bywa wiele przemocy, że wojna nie wygląda jak przygody czterech pancernych, istnieją psychopaci, sadyści i zwyczajni nieświadomi idioci – ale ja nie chcę i nie muszę tego opisywać ze szczegółami. Babranie się w takich rzeczach jest po prostu niezdrowe. Dzieci i tak wiedzą, że zło jest na świecie, wystarczy, jeśli mimochodem popatrzą na wiadomości w TV.

A co sądzi Pani o fantasy heroicznym? O tak bardzo popularnych ostatnio autorach jak Brandon Sanderson czy Joe Abercrombie?

Od dawna odczuwam przesyt macho z mieczami. Jeśli mam ochotę na super faceta, to szukam raczej Kapitana Ameryki niż Conana. Abercrombie leży na półce, nie wykluczam, że kiedyś po niego sięgnę, lecz na razie moje zainteresowania krążą wokół Olgi Gromyko, Artioma Kamienistego i postapo.

Po odejściu z wydawnictwa SuperNOWA ze względu na prawa autorskie musiała pani napisać Tkacza Iluzji praktycznie od nowa. Po przeróbkach i uzupełnieniu historii narodzili się Naznaczeni błękitem. Ile było wersji tej książki?

Dwie, tylko dwie. Proszę nie wierzyć plotkom. Ta mnogość okładek w sieci to wynik nieudanych prób wznowienia cyklu.

Czy kiedy kończy Pani pisać, to gotowy plik poddawany jest jeszcze wielokrotnej obróbce przed wysłaniem do wydawnictwa i oficjalną redakcją?

Już w trakcie pisania na bieżąco sczytuję tekst kilkakrotnie, a po zakończeniu czytam jeszcze raz i cyzeluję. Prace domowe wykonuję na łapu capu, a to, co mi schodzi z klawiatury, musi być na błysk. Przekleństwo wybiórczego perfekcjonizmu. Może i dobrze, że wybiórczego, bo nie można byłoby ze mną wytrzymać.

Czy teraz po latach chciałaby Pani coś zmienić w swoich książkach? Czy kolejne tomy Kronik Drugiego Kręgu wydane przez Jaguara zostały poddane surowej obróbce redakcyjnej, czy to te same teksty, które ukazały się w Runie?

Nic nie zmieniałam. Książki zostały poddanie rutynowej redakcji i korekcie, w celu usunięcia błędów i literówek, które mogły się przemknąć w poprzednim wydaniu. Fabuła nie została naruszona. Jedno przepisywanie wystarczy.

A jak wygląda sytuacja z tekstami innych autorów? Czy jest pani surowym redaktorem i recenzentem?

Jestem wredną, krytyczną suką. Uwielbiają mnie. Naprawdę czepiam się wszystkiego, czego tylko mogę. Wpisuję na marginesach pytania: A dlaczego tak? A czemu nie inaczej? Czy nie uważasz, że...? Wcześniej napisałeś to, a tutaj... Jednak kiedy autor potrafi wyjaśnić swój tok myślenia albo zwyczajnie powie "tak sobie życzę i koniec", odpuszczam, uznając, że nie warto kruszyć kopii. Z jednym z "podopiecznych" wytrwale walczyłam o... oświetlenie. Ile widział bohater w ciemnym pomieszczeniu bez okien? W nocy przy księżycu...? Przy latarce...? Przy drugim tomie biedak powiedział, że specjalnie pilnował wszystkich scen pod tym względem, żebym się znowu nie czepiała. Doszło już do tego, że mimowolnie wyłapuję błędy w książkach czytanych dla rozrywki i warczę pod nosem: "Gdzie był korektor?!"

Niedawno natknęłam się na informację, że wyrosła już pani ze  świata Kamyka. Chciałabym się więc zapytać, czy ma Pani plany na jakieś inne teksty? Jakie tematy teraz panią interesują i o czym chciałaby pani pisać? I najważniejsze – czy mamy szansę na pozycję utrzymaną w klimacie genialnej książki pani autorstwa Wiedźma.com.pl? Przyznam, że uważam ją za idealny lek na chandrę, na smutne jesienne wieczory.

Raczej już nie wrócę do klasycznego fantasy. O wiele bardziej atrakcyjne jest dla mnie urban fantasy, coś w klimatach właśnie Wiedźmy.com.pl. I tak, kontynuację dziejów Reszki Szyft mam wpisaną w grafik.

Czy ma Pani jakieś marzenia, które chciałaby Pani, aby się spełniły? Jakieś wyjątkowe pozycje książkowe w starych wydaniach do upolowania? Pozytywne nastawienie i energia to podstawa, czegóż więc redaktorzy i czytelnicy portalu Poltergeist mogą życzyć Ewie Białołęckiej?

Marzę o tym, by bez przeszkód dokończyć Kroniki Drugiego Kręgu i z radością pisać nowe historie. Życzcie mi właśnie energii i natchnienia – jeśli będę je miała, całą resztę zdobędę sama.