Rozmowa o drugim sezonie Gry o tron

Jeszcze jeden rok z Martinem

Autor: Blanche, Asthariel, Scobin

Rozmowa o drugim sezonie Gry o tron
Kolejny sezon telewizyjnej Gry o tron za nami. Co z niego zapamiętaliśmy? Co się twórcom powiodło, a co nie? I jaka przyszłość czeka serial? O tym wszystkim rozmawiają Blanche, Tomasz 'Asthariel' Lisek i Staszek 'Scobin' Krawczyk. Zapraszamy do lektury!

Uwaga: tekst zawiera spoilery dotyczące dwóch pierwszych sezonów serialu Gra o tron oraz powieści Gra o tron i Starcie królów.


_________________________


Scobin: Zacznijmy lekko i optymistycznie. Czy moglibyście wymienić parę scen, które mocno utkwiły Wam w pamięci po drugim sezonie? Moje typy to sam początek (Joffrey, Sansa, Ogar, Bronn, Dontos i Tyrion w zgrabnie zrobionej siatce dialogów), potem Cersei mówiąca Petyrowi "Power is power", chrzest Theona (ta muzyka!), potrójna rozmowa Tyriona z Littlefingerem, Varysem i Pycelle'em (świetny montaż, no i kluczowa kwestia "The Queen mustn't know"), negocjacje Renly'ego i Stannisa... Ha, mógłbym wymieniać i wymieniać, nie doszedłem jeszcze przecież do połowy sezonu. A jak to jest u Was z pamiętnymi scenami?

Asthariel: Moja odpowiedź jest prosta, choć nieco banalna – lubię te sceny, w których występują moi ulubieni bohaterowie. Serial świetnie zobrazował konflikt lojalności Theona, dzięki czemu jego wątek był nawet lepszy niż w książkach – doceniłem zwłaszcza jego kłótnię z ojcem oraz scenę przy świecy, gdy ostatecznie decyduje, po której stronie stanąć. Podobała mi się konfrontacja Jaime'a z Catelyn, bo w końcu kto nie lubi bezczelnego Królobójcy? Podobała mi się rozmowa Stannisa z Davosem, gdy ten pierwszy wspomina o oblężeniu Końca Burzy – zabrakło mi w tym sezonie właśnie scen z udziałem tej dwójki. I na koniec, ze względu na akcent humorystyczny, spodobały mi się bezlitosne tortury, jakim Ygritte poddawała Jona – choć nie przypadł mi do gustu sposób, w jaki serial poradził sobie z wątkiem za Murem, to jej postać i kwestie wyróżniają się na plus.

Blanche: Oczywiście, to tak właśnie działa – zwracamy uwagę przede wszystkim na naszych ulubionych bohaterów – toteż mnie najbardziej zapadły w pamięć te sceny, w których występuje Tyrion: jego rozmowy z Cersei, Varysem i pozostałymi graczami w Królewskiej Przystani.

Scobin: Ciekawa rzecz, ja chyba nie mam jednej czy dwu postaci, których sceny zapamiętywałbym w serialu wyraźnie lepiej niż pozostałe (chociaż gdybym musiał wskazać swoich prywatnych bohaterów tego sezonu, to byliby nimi pewnie Tyrion i Theon). Może to dlatego, że twórcy naprawdę dobrze skonstruowali wiele scen rozgrywających się z udziałem bardzo różnych postaci, od Pyke po Królewską Przystań (nie bez powodu stawiam granicę na Wąskim Morzu, wątek Daenerys zupełnie mnie nie przekonuje). Niejeden z tych parominutowych fragmentów żyje zresztą drugim życiem na YouTube. To jest dla mnie największy atut tego serialu!

Szkoda tylko, że to wszystko załamuje się trochę na poziomie kompozycji całego odcinka. Jedna godzina to za mało, aby przekonująco pokazać pięć czy sześć niezwiązanych ze sobą wątków. Zacząłem optymistycznie, teraz trochę czarnowidztwa: boję się, że to fabularne rozmnożenie będzie poważnym problemem serialu przez najbliższe parę sezonów...

Asthariel: Mnie to akurat nie przeszkadza – większym zmartwieniem dla mnie jako fana książek Martina jest odchodzenie od materiału źródłowego. Wiem, serial jest tylko oparty na motywach powieści (bla, bla, bla), ale patrząc na sposób przeniesienia akcji z książek na grunt serialowy dochodzę do wniosku, że na każdą pozytywną zmianę przypadają trzy nietrafione. Podobały mi się pochodzące z początkowych odcinków sceny z Theonem, jak na przykład kłótnia z ojcem, ale przez usunięcie postaci Fetora jeden z najbardziej przejmujących obrazów w powieści (spalenie Winterfell) zupełnie stracił na wadze – wszystko odbyło się poza kamerą. Dialogi Aryi z Tywinem były świetne, ale poprzez zmianę treści jej trzech życzeń zostaliśmy pozbawieni pamiętnej Łasicowej Zupy. Niezłym pomysłem było rozwinięcie wątku starć o władzę w Qarth, ale sposób przedstawienia Domu Nieśmiertelnych pozostawił po sobie olbrzymi niedosyt. Że już nie wspomnę o wywołujących ból zębów scenach z Talisą i Robbem, a także chyba najbardziej znienawidzonej przez fanów książek postaci serialowej, czyli wszędobylskiej prostytutce Ros.

Blanche: Mnie również drażnią wprowadzane przez twórców zmiany, szczególnie że w drugim sezonie jest ich nieporównywalnie więcej niż w pierwszym. Uważam zresztą, że kwestia kompozycji odcinków wiąże się z tym problemem. Z jednej strony nie da się ukryć, że Starcie królów to obszerna powieść i zamknięcie całej treści w dziesięciu jednogodzinnych odcinkach to nie lada wyzwanie. W związku z tym, mimo że jestem fanką prozy Martina, łatwo byłoby mi pogodzić się ze zmianami polegającymi jedynie na wycięciu pewnych scen. Tymczasem twórcy nie ograniczyli się do wycinania, lecz również niemało dokleili, przy czym nie zawsze są to wartościowe, wzbogacające fabułę sceny. Zamiast tak hojnie obdzielać czasem antenowym Ros i jej koleżanki, mogliby poświęcić każdemu z głównych bohaterów dodatkową minutę lub dwie. To z pewnością korzystnie wpłynęłoby na kompozycję odcinków, może nieco łatwiej byłoby wtedy przełknąć nieustanne przeskakiwanie z jednego miejsca Westeros w drugie. Zastanawiam się zresztą, czy to, co dzieje się na ekranie, układa się w spójną fabularnie całość widzom, którzy nie znają książkowego pierwowzoru.

Scobin: Rozumiem, że problemem nie jest sam fakt odchodzenia od pierwowzoru (w rozsądnych granicach), ale sposób wprowadzania nowych scen? Jeżeli tak, mogę się zgodzić, zwłaszcza gdy chodzi o Ros (czy trzeba to szerzej komentować?) oraz wątek Robbowej miłości – skoro już trzeba było dać młodemu Starkowi jakieś dialogi z innymi postaciami, to pod ręką byli Jaime (strasznie zaniedbany w tym sezonie), Catelyn, w ostateczności Brienne.

O wybranych fragmentach serialu – lepszych i gorszych – moglibyśmy pewnie długo rozprawiać, ale mam bardziej ogólne pytanie. Czy to właśnie niepotrzebne sceny stanowią z Waszej perspektywy najsłabszą stronę telewizyjnej Gry o tron? Jeżeli tak, to dla kontrastu: z czym według Was twórcy poradzili sobie najlepiej?

Blanche: Zdecydowanie, niepotrzebnie dodane fragmenty, które nie mają żadnego wpływu na rozwój fabuły, to największy minus produkcji. Dodam jeszcze, chociaż w kontekście całości to tylko drobny szczegół, że drażniły mnie absurdalne suknie młodej królowej. Obok Sansy i Cersei Margaery wyglądała, jakby pochodziła z zupełnie innego świata. Muszę jednak przyznać, że fantastycznie przedstawiona bitwa o Czarny Nurt sprawiła, że wiele jestem gotowa twórcom wybaczyć. Oglądając dziewiąty odcinek – jedyny, któremu nie mam nic do zarzucenia – widzieliśmy, jak powinien wyglądać cały drugi sezon.

Asthariel: Przeszkadzały mi pewne nowe sceny, ale jak mówiłem, dla mnie grzechem śmiertelnym drugiego sezonu są zmiany w już istniejących wątkach. Najgorzej jak dla mnie wypadł wątek Jona Snowa – o ile w książce jest sympatycznym, bystrym chłopakiem z dającymi się rozumieć rozterkami, to twórcy serialu najwyraźniej postawili sobie za punkt honoru zrobienie z niego totalnego idioty, ze sporą dawką smęcenia i miną zbitego szczeniaka. Jego podróż z Qhorinem i resztą Czarnych Braci została skrócona do tak niezbędnego minimum, że dziwne, iż w ogóle się pojawiła. Za to, podobnie jak Blanche, byłem zachwycony odcinkiem dziewiątym, w którym podobało mi się wszystko – od przygotowań do bitwy, po eksplozję Dzikiego Ognia i samą walkę. Ba, pojawiły się nawet Deszcze Castamere! Można też pochwalić twórców za dodane sceny z udziałem Aryi i Tywina – i choć trudno sobie wyobrazić książkowego lorda Lannistera rozmawiającego ze służbą, to serialowy jest już znacznie bardziej interesujący od swego pierwowzoru.

Scobin: W takim razie jesteśmy zgodni co do przedostatniego odcinka – był znakomity! To jednak tylko pojedynczy epizod, a co wskazalibyście jako największą zaletę, patrząc na cały sezon? Mnie samemu oprócz sposobu konstruowania części scen bardzo podoba się to, na co zwrócił już uwagę Asthariel: ukazywanie niektórych bohaterów w nowym świetle. Cersei, Tywin, Theon, pewnie Sansa, może Bronn, w jakiejś mierze Jaime i Margaery – te i inne postacie pokazują na ekranie nowe oblicze. W ten sposób oglądanie nie tylko przypomina oraz ilustruje wydarzenia oryginalnego cyklu, ale również wzbogaca jego treść. Niektóre sylwetki wydają się alternatywne względem książkowych, pozostałe jednak – i to jest dla mnie najciekawsze – są komplementarne, pokazują rzeczy, które mogły się zdarzyć, chociaż nam o nich nie opowiedziano. Dobrze też, że serial nie podąża ślepo za narracją sagi, nie powtarza przedstawionych w niej punktów widzenia głównych postaci – cykl już czytałem, nie mam nic przeciwko zmienionemu rozkładowi czasu antenowego.

Blanche: Bez wątpienia największą zaletą zarówno pierwszego, jak i drugiego sezonu, jest Tyrion. Wielu moich znajomych ogląda Grę o tron wyłącznie dla niego, co wcale mnie nie dziwi, bo Peter Dinklage gra po prostu znakomicie. Bardzo podoba mi się również serialowe wcielenie młodej królowej, która została pokazana z nieco innej strony, niż w powieściach – ta żądna władzy młoda kobieta z jasno wytyczonym celem przemawia do mnie bardziej, niż jej grzeczniejszy książkowy pierwowzór. Poza tym Dany, która zwykle budzi moją irytację, również została lepiej zaprezentowana. Jest bardziej zdecydowana, pewna siebie do tego stopnia, że można posądzać ją o fanatyzm – z pewnością nie tęsknię za wiecznie wahającą się nastolatką i podoba mi się, że w Matce Smoków widać nieco charakterystycznego dla rodu Targaryenów szaleństwa. Wydaje się również, że serial bardziej podkreśla moralne zepsucie wszystkich bohaterów, którzy "zawodowo" zajmują się polityką, co również zaliczam do jego zalet.

Asthariel: A moim faworytem jest Theon. W książkach jego rozterki przedstawiono troszkę po łebkach, podczas gdy serial, dzięki dodanym scenom, lepiej przedstawia rozgrywający się w jego głowie konflikt między wychowaniem Starków a lojalnością wobec rodziny. Trudno go polubić jako człowieka, ale można zrozumieć jego postępowanie, dzięki czemu lubi się tę postać. Tyrion to oczywisty wybór – w końcu ma największą spośród wszystkich bohaterów liczbę zabawnych dialogów, ale on już wygrał swoją nagrodę dla najlepszego aktora rok temu, więc chciałbym, by teraz ustąpił miejsca komuś innemu.

Scobin: I ja kibicuję Alfiemu Allenowi. Gdyby otrzymał Nagrodę Emmy, byłoby pewnie tak samo jak z Peterem Dinklage'em, którego po zeszłym sezonie wyróżniono jako aktora drugoplanowego (a teraz chyba nie ma wątpliwości, że jeśli ktoś tej wiosny grał na pierwszym planie, to właśnie on). Być może jednak Allenowi zaszkodzi to, że drugi sezon – takie jest w każdym razie moje zdanie – był gorszy od pierwszego. Zabrakło spójności, nawarstwiły się błędne decyzje twórców serialu, a w efekcie w przyszłość patrzę z pewnym niepokojem. Pozostaje nadzieja, że podczas ekranizowania najlepszej chyba części sagi Martina, Nawałnicy mieczy – rozłożonego na dwa sezony – David Benioff i Daniel B. Weiss dobrze wykorzystają materiał źródłowy, a równocześnie nabiorą tyle doświadczenia, aby wycisnąć wszystkie soki z dalszych, mniej udanych tomów.

Blanche: Mimo wspomnianych błędów oglądalność serii wciąż utrzymuje się na poziomie godnym pozazdroszczenia – w stosunku do pierwszego sezonu nie tylko nie spadła, ale nawet wzrosła. Być może my, osoby będące przede wszystkim czytelnikami, a dopiero potem widzami, patrzymy na Grę o tron nieco inaczej.

Asthariel: Co do następnych sezonów jestem raczej pesymistą, a to z dwóch powodów. Po pierwsze, widzów nieznających książek może zawieść tempo, w jakim rozwijają się niektóre wątki, przez co mogą rozważyć rezygnację z oglądania – chyba że scenarzyści popiszą się własną inwencją twórczą. Po drugie, Nawałnica mieczy ma zostać podzielona na dwa sezony, z czego pierwszy ma się zakończyć pewną pamiętną sceną, którą z pewnością kojarzy każdy, kto czytał książkę. Problem w tym, że owo wydarzenie rozgrywa się w momencie, kiedy czytelnik ma jakieś ⅔ powieści za sobą, i w związku z tym sezon czwarty będzie albo straszliwie rozwleczony, albo pojawi się jeszcze więcej niepotrzebnych nowych scen. Inną opcją jest przesuniecie do niego pewnych rozdziałów z Uczty dla wron i Tańca ze smokami, ale scenarzyści będą musieli uważać, by uniknąć błędów w chronologii wydarzeń.

Blanche: Sądzę, że sporym problemem, który ostatecznie może zmusić twórców do dopisania własnego zakończenia serii, jest również tempo, w jakim powstają kolejne części Pieśni Lodu i Ognia. Martin, znany ze skazywania swoich fanów na wieloletnie, pełne napięcia oczekiwanie, powinien się pospieszyć, jeśli nie chce, aby Benioff i Weiss nagle znaleźli się bez materiału na scenariusz. Niestety, biorąc pod uwagę to, że wydarzenia z Tańca ze smokami rozgrywają się równolegle do tych przedstawionych w Uczcie dla wron to może nastąpić zaskakująco szybko. Telewizja rządzi się innymi prawami niż literatura i trudno mi wyobrazić sobie, że dwie wspomniane już powieści nie zostaną połączone w ramach jednego sezonu – dwoje kluczowych bohaterów nie może przecież nagle zniknąć z widowni dziejów. Co stanie się potem? Wątpię, aby HBO było gotowe zdecydować się na kilkuletnią przerwę w emisji serialu, by pozwolić Martinowi spokojnie dopisać brakujące tomy.

Scobin: Cóż, zobaczymy, jak to się potoczy. Nam wszystkim życzę, żeby Martin zdołał jednak ukończyć cykl we właściwym czasie. Zobaczymy!