Rozłąka

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Rozłąka

1

 

Tamtego czwartkowego marcowego popołudnia deszcz jednostajnie padał na całe Buxton. Miasteczko spowijał całun nisko wiszących chmur, szarych i przygnębiających. Stuart Gratton siedział przy niewielkim stoliku w jasno oświetlonej witrynie księgarni, zwrócony plecami do ulicy, chociaż od czasu do czasu oglądał się na powoli przejeżdżające samochody i ciężarówki oraz przechodniów, którzy rozchlapywali kałuże, chowali twarze przed deszczem i trzymali parasole nisko nad ramionami.

Na stoliku przed nim stał niemal do końca opróżniony kieliszek, a obok do połowy pusta trzystupięćdziesięciomililitrowa butelka białego niemieckiego wina. Obok butelki, w wąskim kieliszku do szampana napełnionym wodą sterczała pojedyncza czerwona róża. Na blacie po prawej stronie Stuarta spoczywała sterta oprawionych w twardą okładkę niesprzedanych egzemplarzy jego najnowszej książki „Wyczerpana wściekłość”, zawierającej ustne relacje grupy mężczyzn, którzy brali udział w Operacji Barbarossa, niemieckiej inwazji na Związek Radziecki w 1941 roku. Po lewej stronie, na skraju stolika, leżały dwie mniejsze sterty niesprzedanych egzemplarzy jego starszych książek, wydań w miękkiej oprawie, które wznowiono przy okazji nowej publikacji. Jedna nosiła tytuł „Ostatni dzień wojny”, została wydana w 1981 roku, i od tamtej pory wciąż wydawano dodruki. To jej zawdzięczał swoją reputację. Druga nosiła tytuł „Srebrne Smoki”, i również stanowiła zbiór ustnych relacji, w tym wypadku przekazywanych przez żołnierzy i lotników, którzy brali udział w wojnie chińsko-amerykańskiej w połowie lat czterdziestych.

Obok dłoni Stuarta leżał jego długopis.

Właściciel księgarni, uprzejmy i wyraźnie zażenowany mężczyzna, którego Gratton znał tylko jako Raynera, stanął obok niego pół godziny wcześniej, gdy rozpoczęło się podpisywanie książek, ale kilka minut temu został wezwany w jakiejś innej sprawie. Teraz stał po przeciwnej stronie księgarni i najwyraźniej miał jakiś problem ze sklepową kasą albo komputerem. Przedstawiciel wydawnictwa, mający wspierać Grattona podczas podpisywania egzemplarzy, zadzwonił do niego na komórkę i poinformował, że się spóźni, gdyż na M1 wydarzył się wypadek. W księgarni, która co prawda mieściła się w bocznej uliczce, ale niedaleko największych domów towarowych w centrum Buxton, nie było tłoku. Ludzie od czasu do czasu kryli się tutaj przed deszczem i z zaciekawieniem zerkali na plakat na ścianie zapowiadający podpisywanie książek, ale wyglądało na to, że nikt nie jest zainteresowany ich kupnem. Kilka osób wręcz się spłoszyło, uświadamiając sobie, po co Stuart tam siedzi.

Wszystko wyglądało inaczej, gdy podpisywanie się rozpoczęło: czekały na niego dwie albo trzy osoby, wliczając jego przyjaciela, Douga Robinsona, który wspaniałomyślnie przyjechał ze swojego domu w Sheffield, żeby udzielić Stuartowi moralnego wsparcia. Doug nawet kupił jedną z jego książek w miękkiej oprawie, twierdząc, że musi wymienić stary, sczytany egzemplarz. Gratton z wdzięcznością podpisał mu książkę, podobnie jak te, o które poprosili inni klienci, teraz jednak wszyscy już zniknęli. Doug, zgodnie z umową, miał czekać w barze hotelu Thistle, oddalonego o dwa domy od księgarni. Rayner poprosił Grattona o podpisanie kilku dodatkowych egzemplarzy, które chciał mieć „na stanie”, a także trzech albo czterech sztuk przeznaczonych dla klientów, którzy wcześniej zamówili książkę pocztą, ale to było wszystko. Stuart wiedział, że ktoś kupuje jego książki – świadczyły o tym utrzymujące się dobre wyniki sprzedaży, i wciąż uznawano go za wiodącego pisarza na jego poletku, wyglądało jednak na to, że owego deszczowego popołudnia w Buxton pojawiło się niewielu jego czytelników.

Gratton żałował, że ponownie zgodził się na podpisywanie książek. Już kiedyś brał udział w podobnych przedsięwzięciach, zatem powinien był przewidzieć, co się stanie. Jednakże sprawę pogarszał fakt, że tym razem skrócił pobyt za granicą, gdzie zbierał materiały, żeby zdążyć na to spotkanie. Nadal był otumaniony po długim locie przez Atlantyk, a także zmęczony po bezsennej nocy i przytłoczony zaległymi obowiązkami zawodowymi, jakie nagromadziły się podczas jego nieobecności. W tym introspekcyjnym nastroju nagle przypomniał sobie swoją żonę Wendy, która zmarła przed dwoma laty. Lubiła tę księgarnię i kupowała w niej wiele książek. Rzadko się tutaj pojawiał od jej śmierci. Przez ten czas w księgarni zaszły wyraźne zmiany: nowy układ półek i regałów, jaśniejsze oświetlenie, kilka stolików i foteli, by klienci mogli przysiąść i poczytać.

Kiedy do końca podpisywania pozostało jeszcze nieco ponad dwadzieścia minut, Gratton dostrzegł kobietę, która weszła do księgarni z ulicy, trzymając pod pachą dużą bąbelkową kopertę. Szybko rozejrzała się po sklepie, zauważyła go przy stoliku i podeszła. Przez chwilę się sobie przyglądali. Jej włosy i płaszcz oraz koperta były mokre od deszczu. Stuart miał ulotne wrażenie, że już kiedyś ją widział i gdzieś się spotkali.

– Chciałabym to kupić – odezwała się, biorąc „Ostatni dzień wojny” w miękkiej oprawie. Kropelki wody skapnęły na blat. – Mam zapłacić tutaj?

– Nie, musi pani pójść do kasy – odrzekł Gartton, przyjemnie zaskoczony, że wreszcie ma coś do roboty. – Chciałaby pani autograf?

– Tak, poproszę. Pan Stuart Gratton, prawda?

– Zgadza się – odpowiedział, otwierając książkę, po czym zaczął pisać na stronie tytułowej.

– Mój ojciec za życia był jednym z pańskich najzagorzalszych admiratorów – powiedziała pośpiesznie, gdy jeszcze pisał. – Uważał, że robi pan coś ważnego, zachowując te wspomnienia.

– Chciałaby pani jakąś dedykację? Z pani imieniem?

– Nie... proszę tylko podpisać. – Obróciła głowę, żeby zobaczyć, co Stuart pisze. – Prawdę mówiąc, jestem tutaj z powodu mojego ojca. – Skinęła głową w stronę plakatu na ścianie. – Któregoś dnia byłam w tej księgarni i dowiedziałam się, że będzie pan podpisywał książki. Mieszkam w Bakewell, więc nie mogłam przegapić takiej okazji.

Gratton skończył składać autograf, uzupełniając wpis o datę. Wręczył książkę kobiecie.

– Bardzo dziękuję – rzekł.

– Tata też był na wojnie – kontynuowała pośpiesznie. – Spisał swoje doświadczenia w notatnikach. Zastanawiałam się, czy byłby pan zainteresowany...? – Wskazała kopertę, którą trzymała pod pachą.

– Nie jestem w stanie załatwić ich wydania – odparł Gratton.

– Nie o to chodzi. Pomyślałam, że może chciałby je pan przeczytać. Widziałam pańskie ogłoszenie.

– Gdzie?

– Dawny kolega taty z wojska mi je przesłał. Natrafił na nie w czasopiśmie „Przelot RAF”.

– Czy pani ojciec przypadkiem nie nazywał się Sawyer?

– Owszem. To również moje panieńskie nazwisko. Zobaczyłam pańskie ogłoszenie i uznałam, że notatniki taty mogą być tym, czego pan szuka.

– Czy on podczas wojny latał na pokładzie bombowca?

– Tak, właśnie w tym rzecz. – Pchnęła dużą kopertę w jego stronę. – Muszę się panu przyznać, że sama nie czytałam notatek taty. Nigdy nie potrafiłam odszyfrować jego pisma. Nie wspominał o nich zbyt wiele, ale spędzał całe godziny na pisaniu w swoim pokoju. Dawno temu przeszedł na emeryturę i wiele lat mieszkał samotnie, ale pod koniec życia wprowadził się do mnie i mojego męża. Spędził z nami ostatnie dwa i pół roku życia. Zawsze coś skrobał w swoich notatnikach. Nigdy nie zwracałam na to większej uwagi, ponieważ dzięki temu nie wchodził mi w paradę. Może miał pan podobne doświadczenia...?

– Nie. Nic z tych rzeczy. Moi rodzice zmarli wiele lat temu.

– Tata mi kiedyś powiedział, że wszystko opisał: swoje całe życie, służbę w lotnictwie, wszystko, co zrobił. To dla mnie kolejny problem. Większość jego zapisków dotyczy wojny, a mnie ten temat nigdy nie ciekawił. Ale potem pokazano mi pańskie ogłoszenie i oto jestem.

Gratton przyjrzał się wilgotnej kopercie leżącej na blacie.

– To oryginały? – spytał.

– Nie, tata zapisał kilkadziesiąt szkolnych zeszytów. Walają się w jego sypialni, zbierając kurz. Mogę je panu udostępnić, jeśli będą potrzebne, ale przyniosłam panu kserokopie. Uznałam, że jeśli zapiski okażą się bezużyteczne, to przynajmniej może pan ponownie wykorzystać kartki.

– Cóż, dziękuję... pani...?

– Angela Chipperton, pani Angela Chipperton. Czy szukał pan właśnie mojego taty?

– Nie potrafię powiedzieć, dopóki nie przeczytam tego, co napisał. Zaciekawiło mnie coś, na co kiedyś natrafiłem. Sawyer nie jest nietypowym nazwiskiem, jak pani zapewne wie. Otrzymałem już kilkanaście odpowiedzi na swoje ogłoszenie, ale nie było mnie w kraju i jeszcze nie zdążyłem się nimi zająć. Przeczytam pamiętnik pani ojca najszybciej, jak to będzie możliwe. Czy zostawiła pani adres kontaktowy?

– Dołączyłam list przewodni z moim adresem.

– Jestem pani bardzo wdzięczny, pani Chipperton – odparł Gratton, po czym wstał.

– Niechętnie o to pytam – odezwała się, kiedy podawali sobie ręce na pożegnanie – ale czy istnieje możliwość... to znaczy, jeśli okaże się, że materiał nadaje się do publikacji, to czy w grę wchodzi honorarium...?

– Zrobię, co będę mógł, i dam pani znać. Ale z doświadczenia muszę powiedzieć, że wspomnienia wojenne obecnie nie cieszą się dużym wzięciem, chyba że pisze je ktoś sławny.

– Widzi pan, kiedy zobaczyłam pańskie ogłoszenie, zastanowiłam się, czy właśnie nie o to chodzi. Dla mnie on był tylko tatą, ale może w czasie wojny zaangażował się w coś ważnego.

– Nie sądzę. Nigdy nie napotkałem odniesień do nikogo o nazwisku Sawyer w standardowych opracowaniach dotyczących wojny. Zapewne był zwyczajnym lotnikiem. Właśnie po to zamieściłem ogłoszenie, żeby sprawdzić, czego uda mi się dowiedzieć. Możliwe, że w tych zapiskach nie ma niczego ważnego. Poza tym pani ojciec może nie być człowiekiem, którego szukam. Jeśli coś odkryję, to z pewnością dam pani znać.

Wkrótce Angela wyszła, a Gratton wrócił na swój posterunek w witrynie księgarni.


 

2

 

Następnego dnia Gratton odkrył, że w kopercie otrzymanej od pani Chipperton znajduje się ponad trzysta nieponumerowanych kartek, skserowanych, jak wspominała, ze szkolnych zeszytów w linie. Te ostatnie skopiowały się niemal równie wyraźnie jak tekst, zapowiadając wiele godzin ślęczenia nad nimi i wytężania wzroku, co stanowi ryzyko zawodowe wśród badaczy historycznych. Pismo było drobne i przynajmniej w części notatek równe i przejrzyste, ale zdarzały się także długie fragmenty, w których stawało się chaotyczne i mniej czytelne. Niektóre części tekstu najwyraźniej zostały zapisane ołówkiem, gdyż słabo się odbiły. Gratton przejrzał kilka stron, po czym schował je z powrotem do koperty. Wyjął list przewodni i umieścił go w teczce z korespondencją. Pani Chipperton mieszkała w Bakewell, niewielkim miasteczku w Derbyshire, po drugiej stronie Buxton, przy drodze prowadzącej do Chesterfield.

Jak dotąd Gratton dowiedział się o istnieniu około tuzina oficerów i żołnierzy nazwiskiem Sawyer, którzy uczestniczyli w nalotach RAF-u na niemieckie cele w latach czterdziestych. Niemal wszyscy już nie żyli, a niewielu pozostawiło po sobie coś więcej niż listy albo zdjęcia dokumentujące ich doświadczenia. Grattonowi udało się wyeliminować z badań większość z nich. Pozostałym musiał się jeszcze dokładniej przyjrzeć. Zmarły ojciec pani Chipperton sprawiał obiecujące wrażenie, ale objętość jego zapisków budziła zniechęcenie.

Gratton położył kopertę na szczycie sterty piętrzącej się obok jego biurka. Później będzie musiał to wszystko przeczytać. Większość materiałów nadesłanych w odpowiedzi na ogłoszenie czekała na niego, gdy wrócił z zagranicy. Powinien był przewidzieć to dodatkowe obciążenie. Jego wyprawa tym razem okazała się długa i wymagała od niego jeżdżenia w kółko. Przeprowadził wiele wywiadów i spędził mnóstwo czasu w archiwach. Musiał odwiedzić Kolonię, Frankfurt i Lipsk, następnie z Niemiec przejechać na Białoruś i Ukrainę – do Brześcia, Kijowa i Odessy – a potem na północ do Szwecji. Na koniec spędził dziesięć nerwowych dni w USA, gdzie zawitał do Waszyngtonu, Chicago i St. Louis, osaczony za każdym razem przez podejrzliwych urzędników, gdy wsiadał do któregoś z potężnych transkontynentalnych pociągów, a także na lotnisku, kiedy zdecydował się na krótki krajowy lot. Zagranicznym gościom coraz trudniej było podróżować po Stanach Zjednoczonych, częściowo ze względu na restrykcje walutowe, ale głównie z powodu ogólnej nieufności wobec Europejczyków. Gratton uznawał to za kolejny element ryzyka zawodowego, jednakże opóźnienia powodowane przez urzędników celnych podczas przekraczania amerykańskich granic, stawały się uciążliwe. Poza trudami podróży w swoich poszukiwaniach badawczych musiał wytrzymać serię spotkań ze staruszkami albo, coraz częściej, wdowami lub ich dorosłymi dziećmi.

Jednakże odczuwał satysfakcję, widząc, jak potrzebna jest jego praca. Poza górą listów i paczek, które czekały na niego na korytarzu, Gratton znalazł kilkaset e-maili w swojej skrzynce, a także ponad dwadzieścia wiadomości nagranych na automatyczną sekretarkę. Większość dzwoniących osób sprawiała wrażenie poirytowanych, gdyż nie udało im się z nim skontaktować ani dodzwonić na jego komórkę: to była wada albo zaleta – zależnie od punktu widzenia – tego, że z europejskich telefonów wciąż nie można było korzystać na terenie Stanów Zjednoczonych, dopóki nie skończy się batalia o liberalizację restrykcji.

Gratton przez dwa dni zajmował się zaległymi sprawami, zadowolony, że wreszcie wrócił i może swobodnie pracować. Oznaczał i katalogował najnowsze taśmy, a następnie przygotowywał je do wysyłki do agencji zajmującej się transkrypcją. Podczas pracy ponownie zauważył opasły rękopis Sawyera. Kusił go pewien szczegół, który zauważył w kilku fragmentach. Oszczędziłby mnóstwo czasu, gdyby zlecił transkrypcję tekstu zawodowcom – w agencji, z której usług korzystał, pracował specjalista od odczytywania odręcznych zapisków. Kiedy Gratton wpadł na ten pomysł, nie było już odwrotu. Napisał do pani Chipperton i poprosił o przesłanie oryginałów notatek. Załączył oficjalny formularz dotyczący przekazania praw autorskich, aby zagwarantować sobie prawo do sporządzenia transkrypcji, a następnie cytowania rękopisu, jeśli zajdzie taka potrzeba.

To wszystko sprawiło, że znów zaczął rozmyślać o sprawie Sawyera. Rankiem czwartego dnia po powrocie zasiadł przy komputerze i starannie ułożył list do jednego ze swoich wcześniejszych rozmówców.


 

3

 

Kapitan w st. sp. Samuel D. Levy

Skr. pocz. 273

Antananarivo, Republika Masada

 

Szanowny kapitanie Levy!

Mam nadzieję, że mnie Pan pamięta: mniej więcej osiem lat temu przyjechałem do Antananarivo, żeby z Panem porozmawiać o Pańskich doświadczeniach ze służby w siłach powietrznych Stanów Zjednoczonych podczas kampanii w Chinach i Mandżurii w latach 1942-3. Był Pan na tyle uprzejmy, że poświęcił mi kilka godzin. Dzięki tym rozmowom zyskałem mnóstwo doskonałych materiałów dotyczących nalotów z użyciem bomb zapalających: ataków na japońskie fortece w Nankinie i Yichang. Wykorzystałem większość tych informacji w swojej książce opowiadającej o tamtej kampanii, wydanej pod tytułem „Srebrne Smoki: 9. dywizjon amerykańskich sił powietrznych w Chinach”. Pamiętam, że poprosiłem wydawcę, żeby wysłał Panu egzemplarz autorski. Później nie kontaktowaliśmy się ze sobą, więc na wypadek, gdyby nie otrzymał Pan wspomnianej książki, załączam nowe wydanie w miękkiej oprawie. Tak jak w poprzednich wydaniach, wywiad z Panem stanowi istotną część pierwszych kilku rozdziałów.

Pozwoli Pan, że przejdę do sedna mojego listu.

Ostatnimi czasy zainteresowałem się życiem i karierą jednego z uczestników wojny, kapitana lotnictwa Sawyera. (Nie znam jego imienia ani nawet inicjałów). Z panem Sawyerem wiąże się pewna tajemnica. Dowiedziałem się o niej za sprawą Winstona Churchilla. Napotkałem krótką wzmiankę o tej zagadce w drugim tomie wojennych pamiętników Churchilla, „Niemiecka Wojna: tom II, Ich najlepsza godzina”. Załączam kserokopię kluczowego fragmentu. Pochodzi z Dodatku B, w którym znalazły się notatki i memoranda premiera Churchilla z tamtego okresu. Ta notatka, wysłana do członków gabinetu wojennego, pochodzi z 30 kwietnia 1941 roku. Churchill wspomina o Sawyerze, byłym pilocie bombowca RAF-u, który odmówił służby wojskowej. Premier uznał to za intrygujące, podobnie jak ja. Zaciekawiło mnie także, że nigdy wcześniej nie natrafiłem na jakiekolwiek informacje o panu Sawyerze. Churchill również nie podejmuje tego zagadkowego tematu w żadnym innym miejscu.

Na podstawie jego słów mogę ustalić, że Sawyer służył w RAF-ie w 1941 roku – zapewne także wcześniej, a możliwe, że i później. Ta informacja o czymś mi przypomniała, przestudiowałem więc posiadane wywiady z byłymi członkami RAF-u. Okazało się, że na jednej z Pańskich taśm pojawia się wzmianka o mężczyźnie nazwiskiem Sawyer. Opowiadał Pan o swoim pochodzeniu, o tym, co Pan robił, zanim wybrał się Pan do Stanów Zjednoczonych, żeby wstąpić do brytyjskiego skrzydła amerykańskich sił powietrznych i wziąć udział w inwazji na japońskie wyspy. To musiało nastąpić latem 1941 roku, gdy większość byłych żołnierzy RAF-u dołączała do Amerykanów.

Wygląda zatem na to, że w kwietniu wciąż służył Pan w szeregach RAF-u, co stanowi zbieg okoliczności, którego nie mogę zignorować. Z kontekstu zarejestrowanej rozmowy wynika, że Sawyer, którego znał Pan w Wielkiej Brytanii, był oficerem, może pilotem, ale nie jest jasne, czy należał do Pańskiej drużyny. Bardzo chciałbym się dowiedzieć, czy Sawyer, którego Pan znał, to człowiek, którym zainteresował się Churchill. A jeśli tak, to czy poznał Pan Sawyera bliżej? Jak go Pan wspomina?

Z pewnością jest Pan zajęty, więc nie oczekuję długiej odpowiedzi. Jeśli ta historia okaże się wystarczająco ciekawa, chciałbym namówić swojego wydawcę na podpisanie ze mną umowy na książkę o Sawyerze. Jeżeli tak się stanie, a Pan będzie zainteresowany, mogę ponownie odwiedzić Pana na Madagaskarze i zarejestrować Pańskie wspomnienia na taśmie, tak jak poprzednio.

Dopiero zacząłem badać postać pana Sawyera, będę więc miał wiele innych tropów do sprawdzenia. Wasza możliwa więź to strzał w ciemno. Z pewnością w RAF-ie służyło wielu młodzieńców o tym nazwisku. Zamieściłem liczne ogłoszenia w najpoczytniejszych czasopismach dla specjalistów i weteranów. Większość odpowiedzi, jak dotąd dwanaście, pochodziła od byłych członków RAF-u albo ich rodzin, wygląda jednak na to, że dzieje tego człowieka nie ograniczają się jedynie do jego służby w siłach powietrznych, dlatego niezwykle interesuje mnie wszystko, co może mi Pan przekazać.

Mam nadzieję, że ten list zastanie Pana w dobrym zdrowiu i w pełni sił oraz że wciąż cieszy się pan emeryturą w pięknym domu, który miałem zaszczyt odwiedzić ostatnim razem. Z ogromnym zainteresowaniem czekam na Pańską odpowiedź.

Z poważaniem,

Stuart Gratton