Rozgwieżdżone niebo

Nudnawy koniec świata

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Rozgwieżdżone niebo
Fantastyka postapokaliptyczna stała się ostatnio bardzo popularna. Wykreowane przez Dimitriego Głuchowskiego Uniwersum Metro 2033 pociągnęło za sobą całe stado epigonów – zarówno tych oficjalnych, którzy sygnują okładki jego logiem, jak i tych próbujących tworzyć coś swojego mimo wyraźnych inspiracji. Zanim jednak seria stała się światowym fenomenem małą rewolucję wywołała inna powieść: World War Z Maxa Brooksa.

Oba teksty różni cała masa szczegółów, wśród nich jednak jeden, który ważny jest także dla Rozgwieżdżonego nieba. Podczas gdy rosyjskie Metro 2033 i wszystkie jego kontynuacje skupia się na kreowaniu mrocznej, tajemniczej atmosfery i wierzy w siłę niedopowiedzenia, amerykańska powieść skupia się na jak najdokładniejszym pokazaniu świata, romansuje wręcz z reportażem. Brooks pokazał czytelnikowi sceny z najprzeróżniejszych zakątków globu, skupiając się nie tyle na psychologii pojedynczych bohaterów (co dla Głuchowskiego jest ważne), co na cywilizacyjnych skutkach apokalipsy. Szwedzki pisarz Lars Wilderäng postanowił skorzystać ze schematu wypracownego w World War Z.

W Szwecji zaczyna dziać się coś dziwnego. Na samym początku współpracy odmawiają urządzenia, do których wszyscy się przyzwyczaili: smartfony, komputery, tablety. Sytuacja pogarsza się błyskawicznie, bo zaraz potem pojawiają się problemy z infrastrukturą techniczną – przestają działać samochody, samoloty rozbijają się masowo, zaczynają się wyłączenia prądu, kanalizacji i bieżącej wody. Wszystko, co ma jakikolwiek związek z energią elektryczną – czyli, w skrócie, cywilizacja – zdaje się być zagrożone.

Czytelnicy dobrze zorientowani w polskiej fantastyce sprzed parunastu lat z pewnością pamiętają inną zarazę pożerającą wszystko co elektryczne – była ona podstawą fabuły Apokalipsy według Pana Jana. Zarówno jednak powieść Roberta Szmidta, jak i spokrewnione z nią opowiadanie Autobahn nach Poznań Andrzeja Ziemiańskiego skupiały się mocno na militarnym aspekcie świata bez prądu. Rozgwieżdżonemu niebu zdecydowanie bliżej do znacznie nowszego Blackoutu Marca Elsberga, w którym autor podejmował ten sam temat. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że austriacki pisarz skupiał się na terroryzmie elektrycznym, podczas gdy Szwed temat ten zbywa wzruszeniem ramion, pozwalając sprawcom apokalipsy pozostać w cieniu. Postanawia najwięcej miejsca poświęcić opisowi tego, jak wygląda wcielony koniec świata (co budzi skojarzenia nie tylko z przywoływanym już World War Z, ale także z inną powieścią Szmidta, Szczurami Wrocławia).

Podstawowym problemem Rozgwieżdżonego nieba jest całkowity niemal brak fabuły. Cóż, świat się kończy – żeby dowiedzieć się o tym prostym fakcie wcale nie trzeba otwierać książki, wystarczy przeczytać blurba. Ale co z tego? Bohaterowie wyruszają w wędrówkę w poszukiwaniu jakichkolwiek pozostałości cywilizacji, a trudne warunki sprawiają, że będą musieli przejść próby charakterów – przynajmniej w teorii, bo błyskawicznie okazuje się, iż zajmą się snuciem po zniszczonej Szwecji. Kilka oczywistych okazji do zainteresowania odbiorcy autor marnuje wręcz koncertowo: najlepszym przykładem jest scena, w której jedna z postaci musi podjąć dramatyczną decyzję dotyczącą kota – gdyby odpowiednio obrobić ten materiał, mógłby uratować całą książkę, bo tkwiący w nim potencjał tragiczny jest olbrzymi; Larsowi Wilderängowi się nie udało. Czy można zająć czytelnika opisem pozbawionej fajerwerków wędrówki, który ciągnie się przez dziesiątki stron? Oczywiście, że tak, ale do tego trzeba być wirtuozem pióra, co udowodnił Cormac McCarthy w genialnej Drodze; autorowi do tego poziomu bardzo daleko. Właściwie spójną akcję udaje mu się wytworzyć dopiero w ścisłym finale – ostatnich kilka scen składa się na najlepsze fragmenty książki.

Powieść byłaby o klasę lepsza, gdyby autor zadbał o to, żeby czytelnik przejął się którymkolwiek z bohaterów. Postaci jednak, niestety, nakreślone są bardzo zgrubnie i brakuje im jakichkolwiek wyróżniających cech. Jeden z nich to żywa reklama prepperskiej filozofii, drugi jest prawdopodobnie najpłytszym psychopatą w dziejach literatury, inni natomiast nie wybijają się z tła absolutnie niczym. Apokalipsa z Rozgwieżdżonego nieba ma niszczyć wszystko na swej drodze – problem w tym, że rozgrywa się tylko i wyłącznie na papierze, bo do czytelniczych emocji dostępu nie ma.

Literacka postapokalipsa zyskała zauważalną popularność, co oznacza, że rozmiłowany w niej odbiorca zwyczajnie ma w czym wybierać, dlatego też starałem się przywołać w tekście co najmniej kilka tytułów. To argument wystarczający, żeby po tekst Larsa Wilderänga nie sięgać – to zwykła strata czasu.