Rok 2006 od strony horrorowej

Autor: Ewa 'senmara' Markowska

Fani literatury grozy nie powinni być zawiedzeni. Co prawda Wydawnictwo Albatros nie wydało obiecanej Komórki Stephena Kinga, ale to jedyny większy zawód, jaki spotkał czytelników. Mam nadzieję, że przyjemność przeczytania tej książki czeka nas w przyszłym roku.

W przeciwieństwie do Albatrosa warszawskie wydawnictwo Prószyński i S-ka wydało Historię Lisey bez poślizgów - w listopadzie. Powieści Kinga cechuje świetny warsztat, interesujące postaci i przemyślana akcja. Książkę świetnie się czyta mimo uporczywej myśli, że wszystko to już gdzieś pobrzmiewało w innych powieściach autora - Rosie Madder, Mrocznej połowie czy Worku kości. Zarzuty tracą na znaczeniu przy czystej przyjemności obcowania z jedną z najlepszych książek wydanych w tym roku. Skoro autor wziął stare motywy, zmienił i stworzył nową jakość, która zapada w pamięć czytelnika, nie będę się rozwodzić nad detalami.
Mniej efektownie w porównaniu z książką ojca wypada Jesteśmy w tym wszyscy razem Owena Kinga. Zbiór opowiadań promowany tymi samymi kanałami co powieści Stephena Kinga, mógł bardzo zawieść niektórych czytelników, bo żadne z opowiadań w nim zawartych horrorem sensu stricte nie jest. Porównałabym je raczej z twórczością Johna Irvinga. Dobrze zarysowana fabuła, narracja niosąca spory ładunek tajemnicy i fantastyki oraz rozmach charakteryzujący pisarzy świadomych swych umiejętności. Owen King nie boi się wprowadzać oryginalnych postaci do akcji i nie gubi się w ich nadmiarze.
Znając wcześniejsze zabawy Stephena Kinga z czytelnikami (pisał pod pseudonimem Richarda Bachmana, co spowodowało lawinę porównań i wypowiedzi krytyków o tym, jak różni się pisarstwo obu autorów) można by się pokusić o podejrzenia, czy to nie kolejny krok Króla Horroru w kierunku opowieści niehorrorowych.

Autorzy powieści grozy wielokrotnie wykorzystywali postać pisarza, który wikła się w stworzony przez siebie świat. Nie tylko Stephen King dał nam w tym roku powieść z tym motywem. Bret Easton Ellis z swoim Księżycowym Parkiem utwierdził opinię o pisarzach - nawet jeśli to tylko fikcja literacka, twórcy horroru czasem muszą walczyć z postaciami stworzonymi przez siebie. Autor American Psycho napisał świetną powieść, następną obowiązkową pozycję do postawienia na półce wielbiciela horroru. Czytelnika, który przebrnie przez niezbyt zachęcający początek wciągną niesamowite zdarzenia rozgrywające się na granicy wyobrażeń i rzeczywistości.
Książce przyznano International Horror Guild Awards w kategorii powieść, czemu z pewnością przyklasną zadowoleni czytelnicy. Książka naprawdę warta uwagi.

Nie zawiedli również twórcy znani od lat i regularnie wydający kolejne książki niezbyt różniące się fabułą czy pomysłami od poprzednich. Plusem na pewno jest to, że wiadomo czego się po nich spodziewać. Graham Masterton zaproponował dwie ksiażki z serii „tylko ty możesz uratować świat”. Krew Manitou to powrót „niesamowitego” Harrego Erskine, znanego z Manitou i Zemsty Manitou. Pewnym zaskoczeniem jest Pogromca wampirów, ale motyw ratowania świata pozostaje ten sam. Autor sięga po tradycyjny motyw krwiopijców, moim zdaniem znacznie lepiej wykorzystany w Bezsennych.
Masterton jest niezwykle popularny w Polsce, a czytelnicy nigdy nie muszą długo czekać na polskie wydanie jego książek (tu znów przypomnę nieszczęsną Komórkę...).

Dom Wydawniczy Rebis wydał dwie powieści Anne Rice. Krew i Złoto oraz Posiadłość Blackwood, które w Stanach Zjednoczonych są znane już od kilku lat.
Mamy okazję powrócić do bohaterów znanych z poprzednich tomów Kronik wampirów i opowieści snutych charakterystycznym językiem emocji i obrazów. Kilka tygodni temu w telewizji oglądałam wywiad z autorką urozmaicony historiami z życia i wypowiedziami przyjaciół. Jedną z rzeczy, które mi utkwiły w pamięci był fakt, że Anne Rice nie oddaje swych powieści do redakcji. Nie wiem, czy to dotyczy akurat czytanych przeze mnie książek, czy to wina redakcji przekładu polskiego, faktem jest, że w książkach pani Rice można znaleźć mniejsze lub większe błędy lub pewien nadmiar w opisach. Powieść, sprawiająca wrażenie niestarannej, na pewno może zniechęcić cześć czytelników do autora i następnych tytułów.

Następnym autorem znanym od wielu lat polskim czytelnikom jest James Herbert. Jego ostatnia powieść Nikt naprawdę stała się powrotem w wielkim stylu. Kto dobrze wspomina Nawiedzonego czy Duchy ze Sleath powinien sięgnąć po tą książkę! Poza przydługawym zakończeniem, powieść jest świetnie napisaną historią człowieka z krwi i kości (nawet jeśli tak naprawdę krwi i kości nie posiada). Jest w niej przerażenie, wyobcowanie i bezradność, bardzo spójnie i rzeczowo opisane, z dozą humoru w odpowiednich momentach i wątpliwościami trapiącymi nieszczęsnego bohatera. Herbert wnosi ważną pozycje do książek typu ghost story. Ale nie rozwodzi się nad prawdziwością form istnienia, badaniami parapsychologicznymi czy istotą współpracy żywych z umarłymi. Tym zajmował się w wymienionych wcześniej pozycjach. W książce Nikt naprawdę poszedł krok dalej.
Zamiast zajmować się logicznym dowodzeniem sensu istnienia duchów, wrzuca czytelnika w świat, gdzie to przypuszczenie jest podstawą rzeczywistości, a dzieje głównego bohatera - nawet jeśli już nie żyje - nie pozostają dla nas obojętne.

W tym świetle Miasto masek Daniela Hechta wypada nieco blado. Wbrew zapewnieniom na okładce, ze książka „atmosferą przypomina najlepsze powieści Anne Rice”, ja nawiązałabym raczej do schematycznego, wręcz laboratoryjnego opisu zmagań łowców duchów ze zjawami przedstawionymi w Nawiedzonym domu Judith Hawkes. Jedyne wspólne z powieściami autorki Kronik wampirów jest chyba tylko miejsce akcji, Nowy Orlean.
W powieści wykorzystany został inny nurt ghost story, którego przedstawiciela mieliśmy okazję oglądać niedawno na ekranach kin - Demon. Historia prawdziwa. Podstawą jest założenie, że nawet wyrządzone zło może przybrać postać ducha, samodzielnego bytu dręczącego swe ofiary, a źródło nawiedzenia wcale nie musi pochodzić od osoby zmarłej.

Na tle powieści zagranicznych całkiem nieźle prezentuje się twórczość polskich autorów.
Na początku roku wydany został zbiór opowiadań Dawida Kaina i Kazimierza Kyrcza Jr. Autorzy znani z Pikniku w piekle poszli jeszcze dalej w swych niespokojnych wizjach, proponując czytelnikowi obrazy jak ze świata stworzonego przez Cliva Barkera. Czytelnik lubiący spokojny, klasyczny horror może być zawiedziony. Horrorarium to książka dla spragnionych zabaw językiem i poszukiwaczy motywów niesamowitych. Jest dowodem na to, że polscy autorzy nie boją się eksperymentować.

Łukasz Orbitowski rozpoczął rok zbiorem opowiadań Wigilijne psy, w czasie wakacji wydał Horror show, na początku przyszłego roku ma się ukazać nowa powieść, a w międzyczasie ukazało się kilka opowiadań z cyklu Pies i Klecha (SFFiH) napisanych wspólnie z Jarosławem Urbaniukiem. W Wigilijnych psach każdy znajdzie coś dla siebie. Są mniej lub bardziej horrorowe, ale dobrze napisane i znajome każdemu z nas.
Orbitowski w swoich opowiadaniach zawsze drążył szczególny trend horroru „miejskiego” kontynuację tego znajdziemy w Wigilijnych psach i Horror show. W jego opowieściach Kraków przedstawiony jest jako miasto szczególne, nierealne a jednak wciąż rozpoznawalne i rzeczywiste. To miejsce gdzie wszystko może się zdarzyć i tak też się dzieje, tylko my nie zawsze patrzymy w odpowiednim kierunku.

Ten sposób tworzenia świata fantastycznego w ramach rzeczywistego miasta mi osobiście kojarzy się z Klątwą siedmiu kościołów Milośa Urbana. Polscy czytelnicy nieczęsto mają styczność z zagraniczną literaturą horroru inną niż amerykańska czy angielska. Klątwa... jest przykładem, że naprawdę warto spojrzeć na rynek wydawniczy naszych sąsiadów. W magicznej Pradze pojawiają się postaci uwięzione w świecie nierealnym, wręcz bajkowym, skazane na okrucieństwo godne średniowiecznego kata, marzenia i plany ludzi chcących dosięgnąć nieba, raju masońskich architektów. Rzeczywisty świat przemyka obok, jakby był tylko złudzeniem lub snem.

I na koniec pozostawiłam jeszcze jedną perełkę, skierowaną nie tylko dla wielbicieli powieści grozy, ale i kina. Leksykon horroru filmowego Bartłomieja Paszylka jest świetnym prezentem pod choinkę, jaki przygotował nam Instytut Wydawniczy Latarnik. Sto tytułów horrorów, począwszy od Gabinetu doktora Caligari po Wolf Creek. Jasne, zwięzłe opisy, krótkie historie i własne przemyślenia autora na temat gatunku, czyta się nad wyraz lekko i przyjemnie. Jest to pozycja godna polecenia zarówno dla horroromaniaków, którzy wszystkie pozycje mają w małym paluszku, jak i dla ciekawych nowości nowicjuszy.

Zdaję sobie sprawę, że książek z gatunku horroru i jego pograniczy zostało wydanych znacznie więcej. Nie chciałam jednak robić wyliczanki i celowo ominęłam pozycje, które nie wydały mi się interesujące lub po prostu mnie znudziły. Każdy uważny czytelnik ma własne kryteria doboru i może stworzyć własną listę książek wartych przeczytania. Jednak niektórych powieści po prostu ominąć nie wolno, trzeba po nie sięgnąć, choziażby po to, by wyrobić sobie o nich własne zdanie.

Koniec kroku zbliża się wielkimi krokami i zawczasu warto przygotować sobie życzenia noworoczne. Moim na pewno będzie (Komórka Kinga) wydawanie większej ilości horrorów nie-anglojęzycznych, pozycje publicystyczne z zakresu literatury grozy (a Komórka??), może jakiś ostry feministyczny horror napisany przez kobietę i tak, Komórka Stephena Kinga.
Czego i Wam życzę.