Pustynna Włócznia. Księga 2 - Peter V. Brett

Pustynna posucha

Autor: Piotr 'Clod' Hęćka

Pustynna Włócznia. Księga 2 - Peter V. Brett
W drugiej księdze Pustynnej włóczni akcja przyśpiesza, poszczególne wątki zaczynają się przeplatać i zazębiać, a co najważniejsze, nareszcie dochodzi do bezpośredniego starcia między skonfliktowanymi stronami. Lecz czy to wystarczy, by odwrócić uwagę czytelnika od rozmaitych niedociągnięć?

_______________________


Naznaczony wyrusza do Angiers, a następnie do Miln, by z tamtejszymi książętami negocjować stworzenie koalicji przeciwko nieuchronnie nadciągającym Krasjanom. Podczas swej wędrówki dzieli się z mieszkańcami okolicznych wiosek runami bojowymi i wygrawerowaną nimi bronią, by ci w ciemną noc mogli mężnie stawiać czoła otchłańcom. Leescha i Rojer, powróciwszy do Zakątka Wybawiciela, natykają się na Jardira wraz z jego świtą, który składa im propozycję z rodzaju tych nie do odrzucenia, wskutek czego Zielarka i Minstrel lądują w obozie wroga. Nie można także zapomnieć o przewijających się w tle dwóch demonach umysłu, które również odgrywają niebagatelną rolę.

Ogólny zarys fabuły jest obiecujący, bo dzieje się sporo: co kilka stron dochodzi do starć z demonami, bądź słownej szermierki między bohaterami, trudno także narzekać na niedostatek zaskakujących twistów. Mimo to lekturze towarzyszy niedosyt, zupełnie jakby zabrakło ważnego komponentu sprawiającego, że nie sposób oderwać się od książki. Mniej więcej w połowie II księgi Pustynnej włóczni czytelnika dopada nieodparte przekonanie, że autor z niewyjaśnionych przyczyn porzucił oryginalną koncepcję, tym samym zmieniając założenia, co historii nie wyszło na dobre. A może wymyślone i spisane przez Bretta runy najzwyczajniej w świecie wypłowiały i straciły moc?

W oczy kole przede wszystkim niekonsekwencja w prowadzeniu bohaterów. Amerykanin nie poświęcał dotąd zbyt wiele uwagi dogłębnemu przedstawieniu przemyśleń swoich postaci, ograniczając się tylko do pobieżnego naszkicowania ich motywacji. Te zaś były określone jasno, niczym drogowskaz wskazujący właściwy szlak. Jednak najwidoczniej Brett sam nie potrafi trzymać się wyznaczonej przez siebie ścieżki, ponieważ stworzeni przez niego bohaterowie przy pierwszej nadarzającej się okazji łamią dotychczas najważniejsze dla nich zasady. Co z tego, że autorowi tym razem udało się wiarygodnie zobrazować wewnętrzną walkę Arlena, pogrążającego się coraz głębiej w Otchłani, gdy ten bez jakiegokolwiek sprzeciwu czy dyskusji skazuje na podobny los dawną narzeczoną. Nie inaczej jest z Leeshą, która dotąd zawzięcie unikała intymnego kontaktu z mężczyznami, czekając na tego właściwego, by teraz nagle oddać się Jardirowi, bo niezły z niego przystojniak. Bez grzechu nie jest także wielki wódz Krasjan, dotąd rządzący mądrze, choć żelazną ręką, który teraz niczym nastolatek zapomina o świecie, nie mogąc oderwać oczu od ponętnej Zielarki. Gdzie tu konsekwencja?

Na powyższe niedociągnięcia można by przymknąć oko, gdyby lektura była tak płynna i przyjemna, jak w przypadku Malowanego człowieka. Niestety i pod tym względem coś jest nie tak. Nie jestem do końca pewien, kogo obarczyć winą, ale w duecie autor – tłumacz, ktoś nie wywiązał się ze swojej pracy równie dobrze, jak poprzednio. Nie znam oryginału, więc nie wiem, czy to Brett, czy Mortka ma ciągoty do nadużywania przymiotnika "dziki" w najróżniejszych kombinacjach, ale co za dużo to niezdrowo. Trudno także zrozumieć, dlaczego zdecydowano się na użycie formy "zawrzasnął", która wydaje się nienaturalna i od razu rzuca się w oczy, zamiast pozostać przy oczywistym rozwiązaniu, jakim jest "wrzasnął". Podobnie jest z "kusztykać" w miejsce "kuśtykać". Podczas lektury natkniemy się zarówno na literówki – szczególnie na ostatnich 70 stronach jest ich cała masa – jak i na błędy stylistyczne. Razi także bardzo wybiórcze podejście do stylizacji językowej, bo o ile na audiencjach u książąt zachowane są formy charakterystyczne dla czasów niby-średniowiecznych, tak zwroty typu: "magiczne otwory wentylacyjne" lub "bezmózgi mięśniak" z pewnością można było ująć zgrabniej.

Niewielkiej zmianie uległa poruszana w tym tomie tematyka. Tym razem główny nacisk został położony na ukazanie stosunków panujących pomiędzy dwoma wrogo nastawionymi do siebie narodami. Na przykładzie wojowniczych Krasjan i ludów zamieszkujących niegdysiejszą Thesę. Brett unaocznia, jak szkodliwe bywają pochopne osądy i bezrefleksyjnie akceptowane stereotypy. Jasno daje do zrozumienia, że wynikające z nich antagonizmy są źródłem wielu absurdalnych konfliktów. Aby znaleźć podobieństwa, które są pomostami między zwaśnionymi stronami, wcale nie trzeba daleko szukać – wszystkie ludzkie postacie w książce pragną położyć kres nocnemu panowaniu demonów, niezależnie od tego, czy nazywają je otchłańcami, czy też alagai.

Niestety, druga księga Pustynnej włóczni zawodzi oczekiwania. To wciąż niezłe czytadło na długie wieczory, ale jednak tylko czytadło. Choć fabuła obfituje w zaskakujące zwroty akcji, lektura nie zrobi na czytelniku piorunującego wrażenia. Prędzej skrzywi się on na widok błędów lub zacznie zastanawiać, dlaczego bohaterowie postępują tak nielogicznie. Pozostaje nadzieja, że przy okazji trzeciego tomu Brett wróci na właściwy tor.